Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Intrygi.




— Przeklęta hipokrytka! — wrzasnął Wapi tracąc cierpliwość. Świdrował Ofelię wzrokiem, a jej puszyste kręcone włosy unosiły dookoła jej twarzy jakby naelektryzowane jej wzburzeniem. Czy naprawdę musiała robić sceny tuż pod jego domem?
— Ja hipokrytka? To nie w moim domu śpi królowa!
— Jej dom spłonął! Co miałem zrobić? Pozwolić by spłonęła wewnątrz? Tego chcesz?
— Nie udawaj debila! Jest królową, może sobie wyczarować nowy dom. Poza tym, ma katedrę, nie mogła iść tam?
— Jej matka jest ranna, była ciemna noc, poszedłem tylko pomóc.
— Nie rozśmieszaj mnie! — Ofelia prychnęła wywracając oczami.
— Czy ty jesteś zazdrosna? Z nikim innym nie sypiam jak z tobą, żyjesz pod moim dachem przeszło pół roku, a gdy zdarzył się wypadek ty robisz mi wyrzuty? Ty?
Ofelia spojrzała na Wapiego z jeszcze większą nienawiścią. Znał ją i wiedział, że jest impulsywna, ale tej kłótni kompletnie się nie spodziewał, zwłaszcza że to nie on był winny.
Zabijali się chwilę wzrokiem po czym Wapi zapytał przesyconym obrzydzeniem głosem.
— Gdzie ty zatem byłaś, co?
— Co?
— Komu grzałaś łoże?
Ofelia zamachnęła się, ale Wapi oberwał od kobiet tyle razy, że nawet nie mrugnął, tylko złapał ją za nadgarstek. Parsknął udawanym śmiechem w jej twarz i odszedł by pójść do gospody.
— Gdzie idziesz?
— Do gospody, dowiedzieć się z kim mnie zdradziłaś.
— Nie jesteśmy parą pajacu!
— Już nie! — odkrzyknął i zniknął między budynkami. Ich kłótnie były znane na całym Aurum. Średnio co trzy dni któreś z nich wybuchało, ale zazwyczaj godzili się i kończyli w łóżku. Mieszkała z nim i było im dobrze, może faktycznie nie byli oficjalnie razem, ale Wapi nie zamierzał się dzielić jej ciałem z innymi wieśniakami.
Klnąc pod nosem dotarł do gospody mijając wcześniej szczątki domu Noby. Przystanął obserwując dymiące zgliszcza, czarne drewno sterczało ze ścian i zawalonego dachu, a dym wdzierał się w nos nawet po całej nocy gaszenia płomieni. Dom nie zapalił się sam z siebie. Czy naprawdę było możliwe, że Livid w trakcie snu podpalić samą siebie co przyczyniło się do pożaru? Była Płonącą, miał okazję widzieć kilka razy jak staje w płomieniach, była też w ciąży z tego co zdążył zauważyć. Czy mogła być zagrożeniem sama dla siebie oraz innych?
Wapi nie znalazł na te pytania odpowiedzi więc odszedł od spalonego domu i niespiesznym krokiem wszedł do gospody. Mimo wczesnej pory był całkiem spory gwar. Prawdopodobnie ludzie nie opuścili karczmy od poprzedniej nocy. Dostrzegł kilkoro ludzi uwalanych sadzą i zgadł, że przyszli tu by zapić stresy związane z ugaszaniem pożaru.
Wapi podszedł do lady i uśmiechnął do właściciela.
— Piwo i śniadanie, Gordianie.
Gospodarz skinął głową i zniknął na zapleczu by podgrzać śniadanie. Wapi zdjął rękawiczki i usiadł wygodnie pod ścianą. Wpierw przynieśli piwo. Córka karczmarza była otyła i niezbyt urodziwa, ale miała gadane, więc większość nauczyła się nie stroić sobie z niej żartów. Wapi podziękował skinięciem i upił dwa łyki ciemnego korzennego piwa. Gorzkie było jak diabli, jednak po rozmowie z Ofelią wydało mu się wręcz słodkie. Znów był sam, niepotrzebny i samotny. Tylko Ofelia trzymała go przed odejściem. Odkąd już nie był potrzebny Livid, a ona zajęła się swoim życiem nic go tu nie trzymało. Aulus mu nie zagrażał, Wapi był wolny i powinien odjeść. Jego ludzie z pewnością o tym marzyli. Znów robić co im się podobało, być wolnym i szargać się na własne życie. Widział w oczach Rogata czy Waltero, że są nim rozczarowani. Spasł się i stał się wygodnicki. Nie takiego pragnęli dowódcy.
Upił kolejny łyk by gorycz odpędziła przykre myśli. Wtedy doleciały go głosy kłócących się za jego plecami mężczyzn. Wapi nie byłby sobą gdyby w tym momencie wstał i się przesiadł. Nikt by nie był sobą.
— ...bo ty zawsze spartaczysz robotę! — syknął jeden z nich. Wapi nawet nie wiedział kim są. Nie zdążył przyjrzeć się ich twarzom.
— Nie moja wina, że ten jaszczur tam był. Wszystko jego wina.
— Gówno prawda, to twoja wina, bo nie umiesz podłożyć ognia jak mężczyzna!
— Królowa ma smoka, oczywiste było że go użyje by ratować matkę.
— Zamknij się! — warknął starszy głos — chcesz byśmy zawiśli?
— Mówię jak jest! — odwarknął młodszy.
— Nie interesuje mnie co myślisz, masz wykonywać moje rozkazy. Pożar już nie przejdzie, trzeba pomyśleć nad innym planem.
— Nie tu. — syknął i nagle Wapi musiał się schylić by go nie rozpoznali, bo trójka mężczyzn szybkim krokiem wytoczyła się ze swoich miejsc i ruszyła do wyjścia. Wapi odprowadził ich wzrokiem, zaklął w myślach wściekły, że na ścianach nie ma luster by mógł zobaczyć ich twarze.
— Śniadanie! — krzyknęła córka gospodarza wyrywając go z zamyślenia. Spojrzał na nią niewidomym wzrokiem i ku jej zdziwieniu zerwał z miejsca i wybiegł z gospody.
Nigdzie nie dostrzegł mężczyzn, którzy planowali śmierć królowej, ale nawet Wapi nie był tak lekkomyślny by sam ładować się na trzech. Trzeba być sprytniejszym od nich. Nie wiedzą, że byli podsłuchiwani. Jedyne co powinen zrobić to pójść z tym do Livid.
Wrócił do swojej chaty, gdzie zastał tylko Nobę i ani śladu Ofelii. Matka Livid siedziała za stołem i ucierała zioła w moździerzu. Jej lewa ręka była zabandażowana aż za nadgarstek i widać było z daleka, że przyprawia ją o ból.
— Nie powinnaś nadwyrężać ręki. — rzekł Wapi zerkając na Nobę.
— Nic mi nie jest.
— Gdzie jest Livid? — spytał przypinając sobie miecz do pasa. Na wszelki wypadek wziął też łuk i kilka strzał.
— Poszła się umyć.
— Sama?
Noba posłała mu ciężkie spojrzenie.
— A niby z kim miałaby iść?
— Nie powinna być sama. Ten pożar... to nie był wypadek. — rzekł cicho. Noba zmarszczyła brwi.
— Wiesz coś czego my nie wiemy, Wapi? — zapytała ciężkim głosem. Czemu nagle poczuł, że mu nie ufa.
— Podsłuchałem jak mężczyźni rozmawiając o nieudanym podpaleniu. Miałyście tam zginąć.
— Ktoś musiał być naprawdę głupi sądząc, że ogień jest w stanie zabić smoka. Livid jest przecież chroniona.
— Ale nie niezniszczalna, ty również. — Wapi skinął na jej dłoń. Noba zmieszała się gładząc oparzoną rękę — Gdzie jest Livid?
— Nad rzeką.
Wapi nie potrzebował nic więcej. Wyszedł czym prędzej i wypuścił Ves. Wzbili się w powietrze by czym prędzej dolecieć do rzeki. Cienka nitka wody biegła przy półce skalnej rozpoczynając się wysokim jak same góry wodospadem. Wapi szukał z dołu jasnej głowy o złotych włosach, albo błysku łusek, niestety białe spienione wody zakrywały wszystko. Zniżył to mając nadzieje, że tak mu się poszczęści. Leciał tuż nad powierzchnią rzeki. Fale były tak wysokie, że czasem dotykały brzucha Ves, ale nie uskarżała się, lubiła wodę. Już prawie dolecieli do wodospadu, ryk wody tłumił wszystkie inne odgłosy, a Wapi ledwo widział cokolwiek przez mgiełkę wzburzonej wody. Chyba cudem wśród strumieni opadającej wody dostrzegł zarys postaci. Serce zabiło mu szybciej z nadziei i zawinął z Ves by łatwiej wylądować. Koci—nietoperz przysiadł nad brzegiem rzeki, Wapi zeskoczył z jej grzbietu i czym prędzej ruszył za wodospad. Ryk wody odbijał się echem o jaskinię, która znajdowała się za wodospadem, ukryte przed światem jeziorko mieniło się zielono—niebieską wodą, a zmarszczona powierzchnia zniekształcała jej lustro. Na samym jej środku zobaczył Livid, która zapewnie nie mogąc go usłyszeć kąpała się naga.
— LIVID! — ryknął z całych sił. Podszedł jak najbliżej i ponownie ją zawołał. Odpowiedziało mu szczęknięcie za plecami. Wapi obejrzał się i dostrzegł małego rudego psa. Wiedział, że Yoongi go znalazł w lesie. Jeśli Livid sądziła, że taki pies może ją obronić to miał zamiar wybić jej ten pomysł z głowy. Z miejsca chciał na nią nakrzyczeć, bo nawet nie miała przy sobie Vivida. Strzały wycelowanej prosto w jej plecy z pewnością nawet by nie poczuła.
Livid odwróciła się i z piskiem zanurzyła po szyję. Jej wielkie niebieskie oczy były pełne strachu na widok Wapiego.
— Przyszedłeś mnie podglądać?!
— Nie po to tu jestem! A jeśli już jesteśmy przy tym temacie to cię widziałem, więc nie masz po co się zakrywać.
— Jak śmiesz!
— Posłuchaj mnie Livid!
— Przyłazisz gdy biorę kąpiel, gdy wiesz, że jestem naga i na dodatek mnie obrażasz?
— Wiesz, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby cię obrazić. Wyjdź, muszę z tobą porozmawiać.
— Odwróć się łaskawie. — fuknęła patrząc na niego nieufnie.
Wapi westchnął i posłusznie odwrócił się. Cierpliwie obserwował linie gór i miasto w oddali puki nie stanęła obok niego odziana w letnią sięgającą ziemi suknie. Plecy i ramiona miała nagie, a przewiewny materiał był pół przezroczysty. Gdyby nie założyła na siebie tyle warstw mogła równie dobrze chodzić naga. Jasny błękit podkreślał jej kolor oczu. Wyglądała tak pięknie, że Wapiego coś ścisnęło w piersiach.
— Ponoć masz sprawę. — rzekła gdy długo się nie odzywał.
— To co ci teraz powiem, jest dużym oskarżeniem, ale musisz wiedzieć. Ten pożar to nie był wypadek. Ktoś pragnie twojej śmierci i jest to ktoś z Aurum.
Livid spojrzała na niego przekrzywiając głowę.
— Co ty za głupoty gadasz? — parsknęła śmiechem i boso wyprzedziła go. Jej mokre włosy opadły na plecy, a Wapi przez chwilę zapomniał o czym mówił.
Ona nie jest twoja, idioto.
— Ale chciałbyś, żeby była. — odezwał się głos za jego plecami. Wapi obejrzał się i dostrzegł małego chłopca stojącego za wodospadem. Miał skórzane spodnie, bawełnianą długa koszulę. Twarz zdobiły liczne siniaki i zadrapania.
— A ty to kto? — spytał nic nie rozumiejąc.
— Idziesz Wapi? — zawołała go Livid stojąc obok Ves. Vepus ocierała się o jej dłonie miaucząc cicho. Wapi zmarszczył brwi, spojrzał jeszcze raz na chłopca, ale go nie zobaczył. Sądząc, że mu się przewidziało dogonił Livid i w towarzystwie Ves ruszyli do miasta.
— Musisz mi uwierzyć. Ktoś chciał was zabić. Podsłuchałem ich rozmowę w tawernie. Planują kolejną zasadzkę.
— Nie uważasz, że gospoda to trochę ryzykowne miejsce do omawiania mojej zagłady? Tam są przecież wszyscy.
— Nie wiem, co siedzi w ich głowach. Wiem tylko, że nie jesteś bezpieczna.
— Wapi, doceniam to że się o mnie troszczysz, ale to mój lud. Jestem ich królową, mam Vivida, naprawdę nic mi nie grozi.
— Nie zmienia to faktu, że potrzebujesz wojska.
— Gdyby teraz kupiła nowych ludzi, który łazili by za mną krok w krok z mieczami to jak myślisz jaki dałabym przykład swojemu ludowi. Nie Wapi, to wolny kraj a ja nie będę straszyć moich poddanych.
— Twoje dobre serce kiedyś cię zgubi. Nawet jeśli nie myślisz o sobie, to powinnaś pomyśleć o Nobie, mało co nie straciła dłoni.
Livid zamyśliła się. Nie chciał wpuszczać ją w poczucie winy, ale inaczej nie chciała go słuchać.
— Niby skąd według ciebie znajdę teraz wojsko?
— Mogę popytać, poszukać, albo przenieś się na jakiś czas na Ziemię. Tam obie będziecie bezpieczniejsze.
Livid sposępniała i automatycznie przyłożyła dłonie do swojego brzucha.
— Na Ziemię nie mogę wrócić. Tu jest mój dom i tutaj zostanę.
— Rozumiem, w takim razie czy obiecasz mi że Vivid będzie obecny, to znaczy ucieleśniony?
Livid zatrzymała się i spojrzała Wapiemu w oczy. Nie mógł tego zrozumieć, ale sekundę temu nie była tak piękna. Co się z nim działo? Uśmiechnęła się lekko po czym Vivid zmaterializował się tuż obok niej. Wielki złoty łeb spłynął nad jej ramie. Basowy warkot rozbrzmiał dookoła nich, a świdrujące granatowe oko Vivida spojrzało Wapiemu w duszę.
— Czy tak jest dobrze? — spytała z cichym chichotem w głosie. Wapi skinął głową i ruszyli dalej. Vivid znudzony wolnym tępem wzbił się nad ich głowy i zaryczał donośnie pokazując kto tak naprawdę jest królem tych ziem.
— Odnoszę wrażenie, że się o mnie martwisz.
— To nie wrażenie, to fakt. Wiem co słyszałem, nie jesteś tutaj w pełni bezpieczna.
— Mam przecież ciebie.
— Schlebiasz mi, ale sam jeden nie pokonam zbuntowanego ludu.
— A czyj lud się buntuje? — spytała rozglądając się. Weszli między pierwsze chaty, a droga zmieniła się z ubitej ziemi na kamienistą. Dookoła biegały dzieci, a kobiety i mężczyźni kłaniali się z uśmiechami.
— Wspomnisz moje słowa. Na pewien czas powinnyście z Nobą zostać u mnie.
— A Ofelia? Nie będzie z tego powodu zachwycona.
— Ofelia woli zabawiać stare pryki niż zostać ze mną. Cóż jej życie jej wybór.
— Skoro tak, możemy zostać u ciebie, puki nie wróci Yaku. Katedra wydaje mi się ostatnio taka pusta.
Doszli do domu Wapiego, gdzie czekał już na nich Vivid. Livid oznajmiła, że wchodzi do środka i obiecała, że przygotuje z Nobą obiad. Wapi skłonił się i zagłębił się w las.
— Wapi! — krzyknął Rogat doganiając go. — Kiedy ruszamy?
Wapi nie odpowiedział idąc dalej szukając słów jakich będzie musiał użyć by przekonać ich żeby z nim zostali i jednocześnie nie dostać po mordzie.
— Laudo zaczyna się niecierpliwić. Obiecałeś, że znów ruszymy w drogę. — warknął Rogat, Wapi zatrzymał się i obejrzał na przyjaciela. Zorientował się nagle, że pozostali też są dookoła. Waltero, Gawin oraz Ques. Wapi poczuł skurcz w żołądku.
— Przyjaciele — zaczął — obawiam się, że musimy przełożyć naszą wyprawę, albowiem królowa jest w niebezpieczeństwie.
— A od kiedy to przejmujesz się władcami? Nic cię tu nie trzyma, pogoniłeś tę dziwkę Ofelię, jesteś wolny. — Gawin podszedł do Wapiego na odległość metra. Był niższy, ale szerszy w barach. Za pasem trzymał topór.
— Livid dała nam dom, zapewniła bezpieczeństwo, chyba nie powiecie mi, że odwdzięczycie się jej za lata opieki.
— Wapi się nam starzeje. Wygodnicki się zrobiłeś. Idziesz z nami, albo zostań z tą swoją królową.
— Czy wasze obietnice nic dla was nie znaczą? Daliście mi słowo, że pójdziecie za mną wszędzie.
— Owszem daliśmy! — warknął Laudo odpychając Gawina i stając twarzą w twarz z Wapim — ale nie tobie. Nasz dowódca był spragniony przygód, pił do nie przytomności i brał dziewki garściami. Ten Wapi tutaj został złamany przez kobietę która nawet nie jest jego.
— Jestem waszym dowódcą! Gdybym miał zamek zawiślibyście za to!
Laudo odcharknął i splunął Wapiemu pod nogi.
— Pluje na takiego dowódcę! — krzyknął i wypuścił swoją Emocję. Pies w typie dobermana kłapnął zębami tuż przed nosem Wapiego. Laudo dosiadł go i odleciał nie zaszczycając go spojrzeniem.
Wapi nawet nie chciał ich zatrzymywać. Patrzył jak każdy z jego ludzi odlatuje na swoich Emocjach i znika za drzewami.
— Ty też mnie zostawisz? — spytał patrząc na stojącą pod drzewem Ques. Dziewczyna o czarnych jak węgiel włosach i karmelowej skórze podeszła do Wapiego i delikatnie pogładziła po policzku.
— Kiedyś cię kochałam wiesz? Byłeś moim wzorem, ideałem wręcz. Może nie umiem gwałcić i plądrować jak wy mężczyźni, ale to dzięki tobie i reszcie naszej ekipy wiem jak się bronić. Stałeś się leniwy, Wapi.
— Ques... — szepnął spuszczając głowę.
— Odpuść ją sobie, nigdy nie bawiłeś się w królestwa. Twoje miejsce jest w niebie, tam gdzie są przygody. Chodź z nami. Masz jeszcze szansę.
— Nie mogę. — rzekł ze ściśniętym gardłem. Nigdy w życiu nie był tak rozdarty. Jego serce pędziło z nimi, tam gdzie nikt mu nie rozkazywał, gdzie robił co chciał i był królem sam dla siebie, ale po tym co usłyszał dziś rano, nie mógł zostawić Livid samej. Nie zdradzał przyjaciół, to przyjaciele go zdradzali.
Spojrzał na Ques, ale nie dostrzegł w jej oczach nic co mogło mu pomóc w odgadnięciu co dziewczyna myśli. Wypuściła swojego czarnego puchacza i usiadła na jego grzbiecie.
— Wierzę jeszcze, że się nawrócisz. — powiedziała i wzbiła się w powietrze obsypując Wapiego liśćmi i pierzem.
— Wygląda na to, że zostaliśmy tylko my. — rzekł chłopiec materializując się obok drzewa, tego samego przy którym stała przed chwilą Ques.
— Kim ty jesteś?
— Przeszłością i przyszłością — odparł z przerażającym uśmiechem, jego zęby były pełne krwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro