Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Instynkt.



Alex słyszała płacz Koriego z drugiego pokoju, nie poruszyła się jednak. Jej serce aż wyrywało się do syna, ale ciało jakby nie słyszało tego nawoływania. Pot spływał jej po plecach, pachy było od niego aż śliskie. Od czasu do czasu drżała. Oczy utkwiła w korytarzu i przestała mrugać. Na samym środku korytarza zagradzając jej drogę do dziecka stała dziewczynka. Miała maksymalnie pięć lat, długie blond włosy, zielone oczy. Stała nieruchomo od minuty i świdrowała Alex wzrokiem.

Płacz Koriego stał się donioślejszy, teraz Alex naprawdę musiała się ruszyć. Jednak dziewczynka stała dokładnie na wprost niej, gdyby Alex jednak podjęła decyzję by pójść do syna, musiała by niemal otrzeć się o dziewczynkę.
Kori zaczął dławić się swoim płaczem, a Alex zagryzła wargi. Sama była bliska łez z przerażenia. Zacisnęła powieki i puściła się biegiem przez siebie. Machnęła ręką na ślepo chcąc odtrącić intruza. Gdyby otworzyła oczy zapewne zobaczyła by, że jej ręka gładko przechodzi przez postać dziewczynki, która rozwiewa się w powietrzu. Alex wpadła do sypialni bez tej świadomości i wzięła w objęcia wyjącego syna. Sama gdy poczuła dotyk bezbronnego ciałka, pękła. Opadła na kolana i płakała z przerażenia, bo nie rozumiała kim ta dziewczynka była. Czuła się bezsilna i zagrożona, bała się, że intruz przybył tylko po to by skrzywdzić jej dziecko.
Kori uspokoił się, zapewne płacząc tylko z głodu. Przyssał się do piersi i uspokoił, co wcale nie wpłynęło na Alex. Siedziała na podłodze z dzieckiem na rękach i gapiła się ze strachem w zamknięte drzwi modląc się by dziewczynka przez nie nie przeszła.

***

Letni wiatr zmierzwił mi włosy, chłodząc spocony kark. Zapach wody i mokrej ziemi był kojący, a dolatujący do uszu szelest traw i świegot ptaków sprawiał, że nawet w takiej pozycji czułam spokój. Byłam na polowaniu. Znalazłam zaciszne miejsce nad spokojną rzeką i czekałam z napiętym łukiem. Za moimi plecami ciemna skała odbijała ciepło słońca grzejąc plecy. Wartki lecz nie wzburzony nurt przejrzyście czystej wody ukazywał to co pod powierzchnią. Piaszczyste jasne dno było idealnym tłem na której ciemne ryby przemykały bądź płynęły statycznie pod prąd. Napięłam cięciwę do samego policzka i zamarłam śledząc wzrokiem niczego nieświadomą rybę wielkości pstrąga. Strzała przecięła z cmoknięciem wodę i trafiła rybę w sam bok przytwierdzając do dna. Uśmiechnęłam się uradowana i czym prędzej wyciągnęłam zdobycz z wody. Ryba trzepotała się w panice i bólu posyłając dookoła tysiące kropel zimnej wody. Skróciłam jej cierpienia rozwalając jej głowę o kamień.
Po upolowaniu trzech ryb poszłam w kierunku wodospadu gdzie było jedyne miejsce w którym mogłam przejść na drugą stronę. Tam też czekała na mnie posłusznie Gebi. Przeniosłam suczkę wraz z całym swoim dobytkiem na Aurum gdzie zamierzałam doczekać porodu.
Gebi szczeknęła i skoczyła w kierunku ryb zainteresowana znaleziskiem. Uśmiechnęłam się do niej, ale nie pozwoliłam zatopić zębów w zdobyczy. To było nasze pożywienie. Dla psa zostaną skrawki.

— Proszę! — krzyknęłam ciskając ryby do metalowej bali w kuchni u Noby.
— Udało ci się? Gratuluję! — odkrzyknęła i zabrała się od razu za przyrządzanie ryb.
Nigdy nie przypuszczałam, że życie na Aurum będzie tak kolorowe jak było teraz. Kompletnie nie tęskniłam za Ziemię nawet nie narzekałam na trudności jakie napotykałam na Aurum w życiu codziennym. Nie było połączenia ze światem, ciepła woda czasem była czasem nie, gorąco doskwierało i naprawdę nie można było przed nim uciec do klimatyzowanych pomieszczeń, ale za to dobre jedzenie i czyste powietrze wynagradzały te niegodności. Byłam przecież u siebie. Jedyne co nie dawało mi spokoju to brak kontaktu z Yaku. Wiele bym dała by z nim porozmawiać, zapewnić, że wszystko jest w porządku. Jednak nie było to na tyle istotne by poświęcić moje dzieci. Gdy przychodziła tęsknota i myśli, czy może jednak nie złamać danego sobie słowa i przejść na Ziemię ten jeden raz, spoglądałam na siebie w lustrze dostrzegałam ledwo zauważalny brzuszek wiedziałam, że ten jeden telefon do Yaku nie był tego wart. Zrozumie i wybaczy mi gdy wróci. Alex mi bardzo pomagała, zdawała mu relacje co robię i że na Aurum dzieje się coraz lepiej. Przychodziła do mnie z Korim, który sam już potrafił siedzieć. Ketu zabawiał go czasem swoimi wymyślnymi grami, ale prawdziwy szok przeżył gdy Ketu wypuścił swoją Emocję. Donośny wrzask poderwał nas wszystkie i pędem wyleciałyśmy na podwórko tylko po to by dostrzec zafascynowane oczy Koriego jak swoją małą rączką dotyka gigantyczną Ceti. Wielorybica wydała z siebie charakterystyczny bulgoczący dźwięk, na co Kori wybuchnął szczerym dziecięcym śmiechem zarażając nas wszystkie.
Tak minął miesiąc od wyjazdu chłopaków liczony według czasu ziemskiego. Na Motus musiałam jeszcze przeżyć bez niego dwa miesiące, które zapowiadały się równie dobrze.
— Czemu się ze mnie śmiejesz? — fuknęłam zakładając ręce na piersiach. Alex opadła na łóżko dusząc się ze śmiechu.
— Zaczęło się, moja droga. — parsknęła trzymając się za brzuch — Co jeszcze byś chciała do tego burgera?
— Nutelle. — szepnęłam nieśmiało. — albo wiesz co, nie. Nie chcę burgera, za to bym zjadła śledzie z cebulką i rodzynkami.
Alex ponownie zawyła ze śmiechu.
— Jedyne co ci mogę dać do tej nuttelli to ramen w kubku.
Oczy mi się zaświeciły.
— Przynieś od razu trzy, dobra? I dodaj jeszcze kimbapy. Dawno nie jadłam.
Alex wyszła z pokoju nadal dusząc się ze śmiechu i przeszła na Ziemię przez portal pozostawiony w korytarzu.
Takie zachcianki miałam często, ale pozwalałam sobie na nie. Znałam swoje ciało i wiedziałam, że wszystko na co mam ochotę jest dla mnie dobre.
Nastał dzień w którym Alex przyniosła zamówione przeze mnie rzeczy i przemyciła na Aurum laptopa.
— A to po co? — spytałam gapiąc się na komputer nie mogąc pozbyć się myśli, że to pierwszy i jedyny laptop na Motus w historii planety.
— Obejrzymy coś! Dzień Ziemi na Motus. Trochę cywilizacji ci się przyda.
— Alex, z nieba mi spadłaś!! — krzyknęłam zwalając się na łóżko.
Zaległyśmy z Alex przed jakąś niewymagającą myślenia komedią obżerając się wszystkim czego nie można był dostać na Motus. Ładowałam w siebie wszelkiego rodzaju słodycze i śmieciowe jedzenie pozwalając sobie na choć jeden dzień błogiego radowania się jedzeniem. Chichrałyśmy się z głupiej komedii i było nam naprawdę błogo.
Włączyłyśmy kolejny film, dobrze nam znany przez co każda z nas nie przykładała aż takiej uwagi by oglądać go z uwagą. Ja bardziej zajęta byłam słoikiem nuttelli niż filmem, a Alex milczała od przeszło dwudziestu minut. Byłam przekonana, że ogląda film, że jednak ją wciągnął, gdy nagle zerwała się i powiedziała:
— Idę do Pinny!
— Co? Teraz?
— Tak, muszę zobaczyć Koriego.
— A co z filmem? — spytałam wybita z rytmu. Gapiłam się na nią z łyżą pełną czekolady i czekałam co zrobi. Alex posłała zlęknione spojrzenie ku szafie po czym bąknęła coś bym oglądała sama i wyleciała z pokoju. Zmarszczyłam brwi kompletnie nie rozumiejąc tej zmiany nastroju, spojrzałam na pusty kąt obok szafy, wzruszyłam ramionami i sama dokończyłam oglądać film.
Wieczorem opowiedziałam wszytko Nobie, ale mama uspokoiłam mnie bym za bardzo nie brała tego do siebie.
— To normalne, że matka czasem musi nieoczekiwanie zobaczyć swoje dziecko.
— Ale to wyglądało jakby zobaczyła ducha. Wybiegła z pokoju jak oparzona.
— Dobrze wiesz, że czasami sami jesteśmy w stanie siebie przestraszyć. Może zobaczyła coś w filmie, jaki oglądałyście, albo jej własne myśli podpowiedziały jakiś straszny scenariusz. Sama rozumiesz.
— Niby tak. — mruknęłam nie bardzo przekonana, ale postanowiłam nie zaprzątać sobie tym więcej głowy. Wszak gdy Alex wróciła po komputer z Korim była w dobrym humorze.
Kilka dni później zdarzył się wypadek.

Była ciemna noc gdy obudziłam się zlana potem. Okryłam się wzdychając próbując złapać choć odrobinę chłodniejszego powiewu. Nic z tego, miałam wrażenie, że z każdą chwilą robi się coraz goręcej.
Bo robi się coraz goręcej! Ryknął Vivid w mojej głowie, a mnie poderwało z łóżka. Sekundę później dotarło do mnie, że dookoła szaleją płomienie i to nie jest sen. Wrzasnęłam i puściłam się biegiem ku wyjściu.
— Mamo! — krzyknęłam nigdzie jej nie dostrzegając. Łuna pożaru i trzask płomieni liżący cały nasz dom był nie do zniesienia.
— POŻAR! PALI SIĘ! — Krzyki budzących się mieszkańców. Ktoś przebiegł obok. Znów pare osób poniosło dalej wrzaski o pożarze.
— Mamo! — krzyknęłam w panice.
Vivid ona jest w środku!
Już miałam się zerwać by wbiec do środka, ale stały się dwie rzeczy na raz. Ktoś złapał mnie za ramiona i uniemożliwił uratowanie Noby. Zaczęłam się szarpać i wyrywać, ale był silny, potem zamarłam gdy dach runął w wybuchu iskier i płomieni.
— Nie! — szepnęłam w przerażeniu, a po policzkach płynęły zły niezgody. — MAMO!
Vivid wyleciał ze mnie niczym pocisk. Przysiadł na tym co z dachu zostało i zaczął orać łapami deski i dachówki. Patrzyłam na to z rosnącym przerażeniem. Gapie stali dookoła, nikt nawet nie rzucił się by ratować Nobę. Sama bym to zrobiła, ale ten ktoś nadal trzymał mnie mocno. Pozwoliłam sobie spojrzeć przez ramię. To był Wapi.
Spojrzałam znowu na dom, Vivid prawie cały wszedł do środka płonącego budynku. Jedyne co widziałam, to jego ogon i końcówki skrzydeł. Płomienie dalej trzaskały wściekle, a potem nastąpił rumor. Podłoga pierwszego piętra zawaliła się zapewne pod ciężarem Vivida. Jęknęłam w rozpaczy i osunęłam na kolana. Wapi ukucnął obok, ale nawet nie próbował mnie pocieszać. Gapiłam się tępo w dom, kilkoro mężczyzn w końcu się ocknęło i zaczęli gasić pożar tak by nie przeniósł się na inne domu.
Nastała jakaś dziwna cisza, jakby czas stanął, byłam tylko ja i pożar, a w środku mama. Serce rwało się by ją ratować, ale instynkt nie pozwalał się ruszyć. Minuty ciągnęły się jak guma nie mogąc przyspieszyć przyszłości. Był nawet moment w którym wiedziałam, że trwa to za długo, że nawet jeśli jeszcze Noba nie spłonęła żywcem to pewnie udusiła się dymem.
Skrzypienie zmęczonego drewna rozcięło moją ciszę, a sekundę później z dachu wyleciał ścigany płomieniami Vivid. Zatoczył koło i wylądował obok nas niezgrabnie, bo między łapami trzymał Nobę.
— MAMO! — ryknęłam i podleciałam do niej przerażona. Noba leżała otulona ciałem Vivida. Koszulę nocną miała osmaloną, podobnie jak włosy. Twarz miała brudną od sadzy, jej lewa ręka pokryta była bąblami, ale poza tym wydawał się cała. Otworzyła lekko oczy i uśmiechnęła się do mnie.
— Mamo! — Zalałam się łzami i rzuciłam na jej ciało płacząc z ulgi i nadal trzymającego mnie przerażenia. Vivid górował nad nami osłaniając od szalejącego tłumu, który teraz na poważnie zajął się gaszeniem pożaru.
Dziękuję, Vivid! Uratowałeś jej życie. Szeptałam w myślach cały czas tuląc Nobę do siebie.
— Livid, chodźcie do mnie. — rzekł Wapi biorąc mnie za ramiona. Podniosłam się cała zapłakana, a wtedy Waltero dźwignął na ręce Nobę. Wraz z Vividem poszliśmy do małej izby Wapiego. Noba dostała łóżko Wapiego na górze, a chłopak od razu przyniósł mi wszystkie potrzebne rzeczy by opatrzyć rękę Noby. Wpierw przemyłam zimną wodą by pozbyć się sadzy, co pozwoliło mi dokładnie obejrzeć ranę. Nie było tak źle. Jedynie wierzchnia część dłoni była poparzona.
— Nie jest tak źle — powiedziałam by ją uspokoić — ale obawiam się, że blizna zostanie.
— Dobrze Livid, nie przejmuj się tym. Puki jest sprawna, blizna nie ma dla mnie znaczenia.
— Co się stało, mamo? — spytałam w końcu okrywając ranę bawełnianą ściereczką by ją osuszyć.
— Nie mam pojęcia. Obudziłam się przez skwar. Chciałam uciekać, ale ogień szalał już na korytarzu. Wołałam cię, ale nie słyszałaś mnie. Chciałam uciekać przez okno, ale znów płomienie zagrodziły mi drogę. Potem zawalił się dach i utknęłam pod belką. Nie nic mi nie jest — uspokoiła od razu widząc moją minę — byłam odcięta. Gdy Vivid starał się do mnie dotrzeć pod jego ciężarem zawaliła się podłoga, wtedy oparzyłam dłoń.
— Przepraszam — rzekł Vivid wpychając łeb przez otwarte okno. Nad jego głową dokładnie miedzy rogami widziałam łunę nadal nieugaszonego pożaru.
— Mamo, tak się cieszę, że nic ci nie jest. — szepnęłam ponownie czując łzy w gardle. Oparłam się o jej pierś i pozwoliłam głaskać po włosach.
— Ja również jestem wdzięczna, że jesteś cała.
— Livid! — Do pokoju wszedł Wapi z dzbankiem w dłoni. — mam mleko o które prosiłaś.
— Cudownie. — podniosłam się i przejęłam od niego dzbanek. — To ci ulży mamo. — powiedziałam i delikatnie włożyłam jej dłoń do zimnego mleka. Noba westchnęła zamykając oczy. Delikatnie przemywałam jej twarz z kurzu i sadzy by po chwili zorientować się, że Noba zasnęła. Odłożyłam szmatkę i cicho wraz z Wapim wyszłam z izby.
— Proszę, to ci pomoże. — rzekł podając mi kubek.
— Co to?
— Mleko z miodem.
Przejęłam od niego kubek i upiłam słodko kremowy napój. Usiadłam na drugim wąskim wciśniętym pod ścianę łóżku i oparłam o ścianę. Wapi przysiadł obok.
— Prześpij się jeszcze, Livid. Świt dopiero za kilka godzin.
— A gdzie ty będziesz spał?
— O mnie się nie martw, poradzę sobie.
Upiłam kolejny łyk. Adrenalina opadła na tyle, by zmęczenie owładnęło moje ciało. Nic się takiego nie stało bym dalej się miała denerwować. Byłyśmy bezpieczne. Osunęłam się na poduszkę, Wapi odebrał ode mnie kubek i odstawił na stół. Przykrył moje stopy i przyjrzał mi się chwilę.
— Co się tak patrzysz na mnie? — mruknęłam pół przytomna.
— A nic, chciałem ci tylko pogratulować. — rzekł kiwnięcim wskazując na mój brzuch. Uśmiechnęłam się lekko i zamknęłam oczy. Wcale nie byłam pewna czy Wapi rzeczywiście mi pogratulował, czy stwierdził fakt. W jego głosie nie było radości, a może to wszystko mi się tylko przyśniło?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro