16. Plan zagłady.
Yaku opatulił się szczelnie poszewką od kołdry i zapatrzył w sufit. Było gorąco, ale nie odkrył się, pod cienkim materiałem czuł się bezpieczniej. Liczył trochę, że wyjazd i zajęcie się czymś innym pozwoli mu odpocząć od przykrych myśli. Niestety gdy ciągu dnia był od nich wolny, nawiedzały go przed snem i były każdego rodzaju. Czemu Livid nie kontaktuje się z nim? Czy naprawdę jest aż tak zajęta, że nie może wysłać mu jednej wiadomości? Z drugiej strony cieszył się, że ma zajęcie, oznaczało to że czuje się lepiej niż on. Miał przynajmniej taką nadzieję. Czemu był cały czas taki zdenerwowany, skurcz w żołądku nie odpuszczał nawet na chwilę, a nad ranem był nie do wytrzymania, tak że ledwo wmuszał w siebie śniadanie. Zmęczony był tym ciągłym udawaniem przed resztą, bo gdy oni się zorientują, że coś jest nie halo to i cały świat będzie wiedział. Poza tym nie chciał ich martwić. Tak naprawdę Yaku też bał się przyznać przed samym sobą, że dzieje się tu coś dziwnego. Te dzieci nie pojawiały się rzadko, były obecne w jego życiu i ingerowały w nie bezpośrednio, a wręcz zmieniały je. Yaku nie chciał nic mówić, by nie wyjść na chorego na głowę.
Prześlizgnął wzrokiem po suficie i już miał odwrócić się na drugi bok by zasnąć, gdy usłyszał skrzypienie drewnianych schodów na piętro. Dźwięk był tak słaby, że na pewno nie był to któryś z chłopaków. To brzmiało jakby po schodach schodziło dziecko. Yaku zacisnął zęby i zacisnął powieki.
Nie błagam, nie tutaj! Szepnął do siebie czując jak zimny pot ścieka mu po plecach.
— Nie otwieraj oczu! Nie otwieraj! — powtarzał do siebie jak mantrę. — Tam nikogo nie ma, to stary dom dlatego skrzypi. Idź spać!
Niestety, ale umysł tak nie działał. Nie dało mu się rozkazać by zasnął w danym momencie, zwłaszcza gdy działo się coś co odczytywał jako zagrożenie życia. Yaku zaczął drżeć w panice. Był sam, reszta zespołu spała na górze i pewnie nawet krzykiem by ich nie obudził.
Schody znów skrzypnęły, a potem podłoga. Dźwięk był znacznie bliżej niż minutę temu. Yaku już był pewny, że chłopiec stoi tuż za oparciem jego łóżka. Wstrzymał oddech nasłuchując, ale żaden dźwięk nie nadszedł. Yaku przeleżał z minutę w stanie skrajnego przerażenia po czym wolno otworzył oczy.
Ciemność dookoła zniekształcała wszystko. Widział krawędź lodówki w kuchni, stół i szafkę na której stał płaski telewizor. Yaku przekręcił się na plecy i spojrzał na sufit. Kompletnie nie zwracając uwagi na coś takiego jak grawitacja, czteoletni chłopiec siedział w siadzie skrzyżnym na środku sufitu z głową w dół i obserwował Yaku milczącym spojrzeniem. Yaku wrzasnął w panice i automatycznie wypuścił Canisa. Chłopiec zniknął natychmiast.
Canis wskoczył na kanapę obok Yaku i miauczał zaniepokojony. Yaku nie chcąc nic widzieć wtulił się w swoją Emocję tak mocno, że sierść wchodziła mu do nosa. Nie dbał o to jednak, bo panika rządziła się własnymi prawami. Canis rozglądał się nerwowo szukając chłopca, ale nie było po nim śladu.
— Nie ma go. — rzekł do chłopaka, ale ten nie odpowiedział, dalej wtulał się w jego ciało i drżał wstrząsany spamami przerażenia. Canis ułożył się wygodniej tuż obok Yaku i oparł łeb na jego głowie. Zaczął mruczeć by jakkolwiek uspokoić swojego Yaku.
Następnego ranka, Yaku obudził się pierwszy i całe szczęście, bo zrozumiał, że jest w swoim świecie.
— Jak się czujesz? — zapytał Canis podnosząc głowę. Leżał na podłodze. Yaku rozejrzał się bacznie czując się gorzej niż przed zaśnięciem. Mimo, że nie budził się w nocy, to zaśniecie w przerażeniu odbiło się na jakości snu. Teraz czuł się jakby Canis spał na nim a nie obok niego. Yaku usiadł i przetarł oczy. Blask poranka wlewał się do środka i napawał nadzieją. W takiej scenerii nawet najstraszniejszy potwór nie wydawał się straszny.
— W porządku, wracaj Canis, muszę się szykować. Niedługo wychodzimy.
Canis bez słowa podniósł się, ale za nim wsiąknął w Yaku polizał go czule po policzku. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, wiedział bowiem, że Canis mówi mu tym sposobem, by się nie przejmował.
Gdy Canis zniknął przygotowania ruszył pełną parą, reszta zespołu budziła się, czasem z pomocą ekipy filmowej. Dwie godziny później, już byli w samochodzie, który miał ich zawieść do samego centrum miasta Rab. Tam też mieli się podzielić na pary i grupy i pójść zjeść śniadanie. Yaku został przydzielony z Koto i oboje czym prędzej zagłębili się w wąskie uliczki by poszukać jakiejś dobrej restauracji.
Yaku wcale nie miał ochoty na jedzenie, szedł ramię w ramię z Koto i rozmawiał z nim tylko po to by Koto nic nie podejrzewał. Ale było to pod pewnym kątem dobre. Inaczej Yaku zakopałby się we własnych ponurych myślach i byłoby jeszcze gorzej.
Zobaczył go w jednym z okien na drugim piętrze. Przystanął zdjęty gorzą. Mały pięciolatek stał w ciemnym oknie i śledził Yaku wzrokiem. Był przekonany, że patrzy wprost na niego.
— Idziesz? — zagadnął Koto zdziwiony, że Yaku został w tyle. Yaku ruszył za nim, a kij od kamerki która cały czas śledziła jego twarz stał się śliski od potu. Ruszyli dalej, a Yaku rozkazał sobie by nie gapić się w okna. Nie zmieniło to faktu, że i tak chłopca zobaczył. Nie był pewny, czy to ten sam, ale w jednej uliczek, takiej najmniej uczęszczanej dostrzegł wychylające się dziecko za rogu budynku. Serce już i tak łomotało mu się w piersiach, ale teraz to poczuł prawdziwą panikę. Dogonił Koto i marzył by usiedli wreszcie w jakiejś knajpie, choć na jedzenie kompletnie stracił ochotę.
— Nic ci nie jest? — zagadnął Koto szeptem, by jak najmniej słychać było na nagraniu. Yaku kiwnął głową, ale nie odpowiedział, potem stanął jak wryty. Z powodu godziny, na ulicach była tylko garstka ludzi, cała reszta kisiła się na plażach, przez co teraz Yaku mógł dostrzec trzech chłopców stojących przed nimi. Jeden był w oknie na piętrze, wychylał się i gapił na Yaku, drugi w tym samym wieku stał na środku ulicy, a trzeci stanął obok budynku.
— Yaku? — zaniepokoił się Koto. Spojrzał na przyjaciela i zobaczył, że jest blady jak ściana. — Co ci jest?
Yaku obejrzał się i zobaczył czwartego chłopca. Spojrzał w górę, a na dachu zobaczył piątego. Mając gdzieś czy to wycieknie czy nie puścił się biegiem w jedyna wolną od dzieci drogę. W najwęższą uliczkę jaka była w zasięgu jego wzroku.
— Yaku stój! — krzyknął Koto i puścił się biegiem za nim. Yaku był w totalnej panice, miał wrażenie, że gonią go setki dzieci, że ulice miasta tonął w powodzi z chłopców, który nic innego nie pragną tylko dostać jego żywcem. Słyszał jak Koto go woła, ale nie zwalniał puki nie znalazł wąskiej niszy, która powstała zapewne przez źle odmierzone długości budynków. Bez zastanowienia wepchnął się do środka i zamknął oczy. Logicznie myśląc był to bardzo głupi pomysł, bo jeśli te dzieci potrafiły chodzi po sufitach to i spokojnie znajdą go w tak banalnej kryjówce.
— Co z tobą? — Koto dobiegł do niego i zadyszany stanął wsparty o ścianę. Yaku nie odpowiedział. — Masz jakąś tajną misję czy co? Nie uciekaj mi tak!
Yaku nadal nie odezwał się, gapił się za to ponad ramieniem Koto. Stał tam bowiem chłopiec oparty o ścianę. Yaku cofnął się i sam natrafił na ślepy zaułek, bo nisza była dość płytka. Marzył by przenieść się do swojego świata gdzie był tylko on i Canis. Koto dostrzegł jego minę i odwrócił się, ale jak Yaku podejrzewał nic tam nie zobaczył.
— Co ty tam takie zobaczyłeś? — spytał, ale nie dostał odpowiedzi. Koto ponownie spojrzał na Yaku i krzyknął:
— Co ty wyprawiasz?! Yaku! — Krzyk Koto był na tyle alarmujący, że na chwilę otrzeźwił Yaku. Rozejrzał się i dotarło do niego, że obok nich stoi Canis, a dziecko zniknęło.
Canis?!
Zagotowało się, Koto w panice chciał zasłonić czymś Canisa by żaden obcy nie mógł go zobaczyć, ale przy sobie nie miał nic konkretnego więc zasłonił go własnym ciałem. Yaku z tego wszystkiego zapomniał jak schować Canisa, a na dodatek upuścił kamerkę, która roztrzaskała się na kocich łbach. Całe szczęście dookoła nie było nikogo, ewentualnie z okien na piętrze mógł ich podejrzeć, ale żadnego krzyku nie usłyszeli.
— Schowaj go! — syknął Koto trącając Yaku w ramię. Ten drgnął i usłuchał. W milczeniu wrócili na główniejszą uliczkę.
— Powiesz co ci się stało? — spytał Koto ciężkim głosem. Yaku zawahał się chwilę zastanawiając się czy aby napewno chce zdradzić co widział.
— Myślałem, że zobaczyłem nasze fanki i chciałem się chować, by nie mieć ich na głowie. — rzekł normalnym głosem.
— Nie mogłeś od razu powiedzieć, tylko urządzasz taki cyrk? — fuknął Koto
— Wybacz, nie było czasu.
Usiedli w pierwszej lepszej restauracji i zamówili coś do picia. Yaku podświadomie wiedział, że na dzisiaj dzieci dały mu spokój. Nie wiedział skąd miał tę pewność, ale apetyt wrócił, więc przerażenia w nim nie było. Koto gdy podali im włoskie dania zapomniał o całej sprawie i szczęśliwy, że może napełnić sobie brzuch zabrał do jedzenia, a Yaku z nim.
***
Kiko z cały sił zatrzasnęła matce drzwi przed nosem i wściekła padła na łóżko. Nie minęła minuta gdy matka weszła do środka i powiedziała coś przymilnym głosem. Kiko nie chciała tego słuchać.
— Kiko, proszę.
— Nie! — krzyknęła w poduszkę — Nigdzie z nim nie jadę!
— Posłuchaj mnie. — Jej matka pogładziła delikatnie po nodze, a gest ten wydał się Kiko obrzydliwy. Wyszarpnęła nogę i skuliła się jeszcze bardziej.
— Zrób to dla mnie. Pojedź z nim. Masz wakacje, nie możesz spędzić całego lata w łóżku.
— Nie? To chętnie ci udowodnię, że mogę.
— Dobrze ci to zrobi, ojcu też. Przecież lubisz łowić ryby.
— Ale nie chcę jechać tam z nim. Znów upije się w trupa a ja będzie się stresować czy przypadkiem nie zszedł na zawał. Sama sobie pojedź.
— Wiesz, że nie mogę, muszę pracować. Porozmawiam z nim by nie pił dużo.
— A gówno to da! — krzyknęła Kiko nakrywając się poduszką na głowę.
— Uważaj ty na słowa, bardzo cię proszę! — Głos kobiety już nie był stał się stanowczy. Kiko prychnęła.
— Pomogę ci się spakować, jedziecie jutro z samego rana. — oznajmiła i wyszła z pokoju. Kiko krzyknęła z całej siły w poduszkę a potem się rozpłakała i tym razem ze strachu a nie ze złości.
— Wiesz, że jej pogadanka nic nie da? I tak się uchleje. — rzekła dziewczynka stojąca za firanką.
— Wiem!
— Zalegnie prze telewizorem i będzie chrapał a ty znów nie będziesz mogła spać.
— WIEM!
— Może to dobry moment by ze sobą skończyć, co?
Kiko podniosła się i usiadła na łóżku. Dziewczyna za firanką uśmiechnęła się do niej, a Kiko szczerze ten uśmiech odwzajemniła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro