Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12 A śmierć przybyła z nieba.



— Jestem zmuszona prosić cię o opuszczenie tego miejsca! — krzyczała Evelyn gdy doleciałam do niej. Wielki czarny smok górował nad nami sprawiając, że Farmido wyglądał jak wróbelek. Czarna masa jaka kotłowała się na ciele smoka przypominała mi pokłady gorącej ropy. W jego oczach czaił się ogień nienawiści i wściekłości. Ryknął potężnie w odpowiedzi na rozkaz Evelyn i machnął skrzydłami. Wielkie czarne bąble tłustej masy pękły na jego grzbiecie rozsiewając dookoła smród ropy.

— Wracaj Evelyn! — krzyknęłam zagradzając drogę Farmido. Oboje okrążyliśmy smoka wysłani tam podmuchem wiatru. Suknia łopotała za mną, Vivid młócił skrzydłami w powietrzu by utrzymać stałą wysokość.
— Nie przejmuj się Królowo! Ja się wszystkim zajmę. — rzekła Evelyn i posłała swojego Lwa w kierunku smoka.
— Evelyn nie! — krzyknęłam blada jak ściana. Smok w tym czasie zajęty był przepychaniem się między chatami rozwalając je w drobny mak.
— GDZIE TRZYMACIE MEGO BRATA?! — ryknął tubalnym głosem, który każdy z mieszkańców poczuł w piersiach.
Jemu chodzi o tego zielonego smoka! krzyknął mi w głowie Vivid, ale sama już zdążyłam to zrozumieć. Niestety, ale Evelyn nie mogła słyszeć ani Vivida, ani mnie bo właśnie dolatywała do smoka, który zatrzymał się warcząc wściekle gdy jakaś mucha przeszkadza mu w jego celu.
— ZŁAŚ MI Z DROGI LUDZIKI POMIOCIE!
— Nie chcemy żadnych kłopotów. — mówiła Evelyn lekko sepleniąc wyciągając ręce by zatrzymać smoka — dziś jest ważny dzień dla naszej królowej, proszę odejdź w spokoju.
— ŚMIESZ MI ROZKAZYWAĆ?!
— UCIEKAJ EVELYN! — ryknęłam popędzając Vivida najszybciej jak mogłam, ale nawet szybki Vivid nie był w stanie wiele zdziałać. Czarny smok ukucnął szykując się do skoku i nim się obejrzeliśmy Evelyn już uciekała na Farmido przed ociekającym ropą smokiem. Tak mi się przynajmniej zdawało.
Wrzasnęłam zaskoczona gdy Vivid zanurkował gwałtownie, nie wiedziałam gdzie jest góra a gdzie dół. Grawitacja pomieszana z szybkością zgniatała mnie wypychała w górę. Dłonie ślizgały się na łuskach, dech zamarł w płucach. Nagle mną szarpnęło gdy Vivid gwałtownie przeorał powietrze by teraz lecieć pionowo w górę. Jego myśli odnalazły moje i zrozumiałam, że Evelyn teraz już bezpieczna w silnych łapach smoka, spadła z Farmido.
Vivid wyrównał lot co pozwoliło mi na wychylenie się i sprawdzenie czy z Evelyn wszystko w porządku.
— Nie przejmuj się mną Królowo, jestem cała. — uspokoiła dostrzegając mój wzrok i ściskana przez Vivida posłała pocieszający uśmiech.
Nagle jej oczy stanęły w słup. Spojrzała na mnie zdziwiona. Zmarszczyła brwi zapominając jak się oddycha, a potem zaczęła się dusić na poważnie.
— Farmido... — szepnęła łapiąc się za prawe serce. Podniosłam głowę w panice szukając skrzydlatego lwa na tle czarnego nieba. Smok był wyraźnie widoczny, lśnił czarną masą odbijając skrzące się jeszcze płatki lilii i leciał równo w kierunku rzeki. Wtedy to tuż za nim dostrzegłam Farmido, który spadał jak worek balastu z wysokości dwustu metrów. Vivid przysporzył gwałtownie, ja poganiałam go krzykami, ale nawet jeśli byliśmy szybcy jak myśl to niestety zbyt wolni. Dokładnie na naszych oczach Farmido łupną o ziemię z głośnym jękiem wzbijając dookoła tuman kurzu i latających świetlików. Zamarłam, a gdy Vivid wylądował puszczając Evelyn nie potrafiłam się zmusić by siąść z grzbietu Vivida. Evelyn natomiast ni to idąc ni czołgając dotarła do swojej Emocji i padła na jego bok.
W końcu się ruszyłam, zsunęłam się z Vivida i podbiegłam do Evelyn i cierpiącego Farmido. Gdy zobaczyłam w jakim stanie jest Lew nie byłam w stanie nic powiedzieć. Stałam a ręce mi drżały. Plecy zalały mi stróżki potu, a chłód sprawiał, że drżałam nie kontrolowanie.
Skrzydła Farmido były połamane, dziury po piórach przyprawiały o dreszcze. Brzuch Farmido i jego bok był przebity prawie na wylot, z których wypływały stróżki czarnej kleistej cieczy pomieszanej z krwią.
— Evelyn, ja... — zaczęłam stojąc nad nimi.
— Nie przejmuj się królowo. Damy sobie radę. — wyszeptała jak zawsze uprzejma jakby nie zauważała, albo nie chciała zauważyć w jak fatalnym stanie był Farmido. Zaczęła oglądać rany Farmido pociągając nosem. Chyba miała zamiar zasłonić je sierścią Farmido jakby to miało pomóc w zapomnieniu. Niestety nie była w stanie utrzymać się na nogach. Złapałam ją pod pachy i uklękłam na trawie totalnie nie wiedząc co robić. Gładziłam ją po mysich krótkich włosach szepcząc jakieś uspokajające kłamstwa. Vivid w tym czasie doglądał Farmido w oczekiwaniu aż przyjdzie ktoś i nam pomoże. Farmido dyszał i stękał z bólu zaciskając oczy. Usiadłam tak by Evelyn mogła gładzić dłonią wąsy swojego lwa i pozwoliłam płynąć łzom paniki i niezgody.
Livid. Odezwał się Vivid w mojej głowie, a jego ton głosu zdradzał wszystko o czym myślałam i ja.
Ani słowa! Warknęłam na niego. Pewnie Vivid kłóciłby się dalej, ale w tym momencie byliśmy światkiem jak wielki czarny smołowaty smok wściele rozgrzebuje grób zielonego smoka. Przy okazji zesbcześcił grób Vialina. Wyszarpnął z granatowej ziemi truchło smoka i warcząc przeraźliwie wzbił się w powietrze trzymając w paszczy ciało zielonego smoka. Gdy był na wysokości dwustu metrów podrzucił ciało, zaczerpnął ze świstem powietrze i rzygnął ogniem pochłaniając truchło. Kaskada iskier posypała się na ziemie, ogniste ciało spadało niczym kometa, a czarny smok spadał w dół cały czas podpalając martwego smoka. Nim ciało dotarło do ziemi spłonęło doszczętnie w piekielnie gorącym ogniu, a na nasze głowy posypał się szary śnieg popiołu. Vivid nakrył nas skrzydłami ochraniając przed smutnym śniegiem, ale gdy smok ropy przeleciał nad nami wiatr zawirował i popiół poczułam w zębach.
Dopiero gdy czarny smok zniknął w mrocznej nocy, a dookoła panowała cisza przerywana trzaskaniem płonących chat i domów z oddali zaczęli nadbiegać ludzie.
— LIVID! — ryknął Yaku nadbiegając ramię w ramię z Sang Hyunem. Brat Yiny dopadł Evelyn pierwszy i wypchnął mnie z pod niej by sam oprzeć jej głowę na kolanach.
— Wyjdziesz z tego — chlipał — obiecuję.
Stałam jak sparaliżowana nie chcąc by fakty rzeczywistości docierały do mojej świadomości, a dookoła mnie zbierał się wianuszek gapiów. Nie słyszałam głosu Yaku, czułam jak mnie obejmuje, a ja mamrotałam coś pod nosem nie potrafiąc się ruszyć.
Pierwszy ruszył się Vivid. Spostrzegł, że Farmido nie oddycha i zaczął ugniatać jego bok wielkimi łapami. Masował serce walcząc o skrzydlatego lwa, niestety jednak każde uciśnięcie sprawiało, że litry krwi wyciekały z jego ran.
On ma przebite płuca. szepnął w mojej głowie Vivid schodząc z martwego ciała lwa. Nic nie mogłem zrobić.
— NIE! — krzyknęłam wyrywając się Yaku i sama padłam na kolana tuż przy głowie Farmido. Głaskałam jego spokojne ciało nie zgadzając się z tym, że już odszedł.
— Evelyn, nie! — jęknął Sang Hyun pociągając nosem — nie zostawiaj mnie proszę.
Podeszłam do nich na kolanach i przyjrzałam bladej twarzy Evelyn. Coś starała się powiedzieć, ale brakło jej sił. Sang Hyun widząc jej starania zamilkł i nachylił się by lepiej słyszeć. Ja też wstrzymałam oddech.
— Nie bój się tego. — szepnęła dotykając jego policzka. Jej ręka drżała. Dziewczyna zamrugała jeszcze kilka razy po czym jej ręka opadła, a głowa znieruchamiała na podołku Sang Hyuna.
— Nie... — szepnął chłopak opierając czoło o czoło Evelyn i zapłakał bezgłośnie nie mając siły nawet zaczerpnąć powietrza. Siedziałam i gapiłam się na tę scenę płacząc równie silnie co on i nie mogąc zrozumieć co właśnie się stało. Dlaczego właśnie ona, a nie ja?
— Powinnaś to być ty. — rzekła mała dziewczynka stojąc między łapami Farmido i gapiąc się na mnie mściwie. Wrzasnęłam i odczołgałam się od niej przerażona nagłym jej pojawieniem. To była ta sama dziewczynka, którą widziałam między budynkami podczas wyścigu. To aż przerażające jak bardzo była do mnie podobna.
Poczułam czyjeś silne ręce pod pachami i sekundę później znalazłam się w kojących ramionach Yaku. Drżałam w nich z płaczu i strachu, ale nie byłam sama, bo Yaku również płakał wstrząsany szlochem niezgody.

***

Sang Hyun nie mógł uwierzyć, że jeszcze pół godziny temu tak spokojnie z nią rozmawiał. Teraz leżał oparty o ciało jej Lwa i tulił martwą Evelyn łkając i drżąc z zimna. Jeszcze pół godziny temu siedzieli razem za katedrą i podziwiali ciemne pozbawione księżyca niebo.
— To przykre wiedząc, że już nigdy księżyc nie zaświeci na Motus. — powiedziała Evelyn śledząc wzrokiem liczne gwiazdy. Szum drzew i gwar tłumu mieszał się ze sobą, ale nie był uciążliwy, Sang Hyunowi kojarzyło się to z przyjemną bańką dźwiękoszczelną, do której dolatywał tylko cień hałasu. Oni właśnie byli teraz w takiej bańce.
— Zawsze możesz odwiedzić mnie na Ziemi. Tam księżyc raczej nie zostanie pożarty. — odparł Sang Hyun obserwując jej profil. Odkąd do niej przyszedł nie spojrzała na niego ani razu.
— Raz byłam na Ziemi, ale nie widziałam za wiele. Ładnie tam jest?
— Inaczej. Myślę, że gdyby nie ludzie to byłaby ładniejsza.
— Nie mów tak! — oburzyła się rzucając mu zlęknione spojrzenie. Sang Hyun zachichotał.
— Dobrze to inaczej. Gdyby ludzie byli bardziej cierpliwi planeta była by bezpieczniejsza. Cała społeczności nastawione są na szybkość, a nie doceniają tego, że wielkie i wspaniałe rzeczy potrzebują czasu. Traktują Ziemię jak swoją własność zapominając, że nie mamy gdzie uciec w razie skrajnych problemów klimatycznych do których sami doprowadzamy z roku na rok.
Evelyn popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem, wyczytał w jej oczach współczucie.
— Miałam na myśli czy widoki są piękne. — mruknęła zmieszana. Sang Hyun oblał się rumieńcem i spuścił głowę. Trochę go poniosło.
— Tak, Ziemia jest piękna. Zabiorę cię tam kiedyś. — uśmiechnął się ciepło i zdziwił jak bardzo Evelyn się zarumieniła.
Nastało milczenie w którym to siedzieli obok siebie i tylko patrzyli w niebo. Z tego miejsca widzieli tylko zarys tłumu jaki wlewał się i wylewał z katedry.
— Jaką masz Emocję? — wypaliła nagle Evelyn i gdy napotkała jego wzrok przybrała kolor dojrzałej czereśni po czym gwałtownie zbladła — Wybacz mi, na Osobliwość nie powinnam była!
Zgięła się w pół cała błagając o wybaczenie. Sang Hyun zachichotał.
— Nie wygłupiaj się. — rzekł nakłaniając ją by się podniosła. — Nie zrobiłaś nic złego.
Sang Hyun trącił ją łokciem pocieszająco i wypuścił Felisa, który usiadł przed nimi.
— Witam, jestem Felis i pochodzę Sang Hyuna, miło mi ciebie poznać.
Wszystko byłoby z tym zdaniem w porządku gdyby nie zmieniający się głos przy każdym słowie. Felis dosłownie nie mógł się zdecydować czy mówić głosem damskim czy męskim. Evelyn drgnęła i wytrzeszczyła oczy. Sang Hyun był na to przygotowany.
— Czemu twoja Emocja mówi tak dziwnie? — spytała szeptem jakby bała się, że Felis usłyszy i ją zbeszta.
— To skomplikowane. — mruknął Sang Hyun spuszczając głowę. Felis syknął na niego oburzony.
— Nie będę pytać. — obiecała Evelyn unosząc ręce w obronnym geście.
— Nie, w porządku. Ja muszę w końcu zaakceptować jaki jestem.
— To znaczy?
— Założę się, że u was na Motus nie ma takiego określenia jak biseksualizm, ale powiem tak: podobają mi się osoby niezależnie od płci. Rozumiesz?
— Chyba.
— Dlatego Felis zmienia głos. Podejrzewam, że ustatkuje się w momencie gdy będę z kimś w związku. Narazie ani ja ani on/ona nie wiemy jakiej płci będzie nasza druga połówka.
— Rozumiem. Powiem ci, że to bardzo ciekawe. Czemu się tego wstydzisz?
— A wstydzę? — Sang Hyun uniósł brwi zdziwiony jej spostrzeżeniem.
— Tak mi się wydawało. Przepraszam.
— Dorastam w środowisku gdzie przyznanie się do tego jest jak wydanie na siebie wyrok dziwaka więc po prostu tego unikam.
— To dziwne.
— Czemu?
— Dziwne, że temat twojego szczęścia i zadowolenia z życia sprawia że inni cię nienawidzą. Przecież to tylko twoja sprawa kogo kochasz i jak kochasz. — rzekła i nagle krzyknęła bo w tej samej chwili Felis podbiegł do niej i polizał ją w policzek.
— Powiedz to głośniej, bo nie usłyszeli cię na Ziemi. — parsknął Sang Hyun. Evelyn nadal zszokowana dotknęła wilgotnego policzka i patrzyła na Sang Hyuna bez mrugnięcia. On też przeniósł na nią wzrok i przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
— Czy nie fakt, że kochasz powinien być najważniejszy dla ludzi? — spytała opuszczając rękę. Sang Hyun kiwnął głową. Zwrócił też uwagę na to, że Evelyn siedzi znacznie bliżej niż jeszcze dziesięć minut temu. Nie wiedział co z tym spostrzeżeniem zrobić, bo złapał się na tym, że wcale nie ma ochoty jej pocałować. To nie był ten moment, a może nawet nie ta osoba. Wystarczyło mu, że była obok i po prostu go wysłuchała i zrozumiała.
Nagle doleciał ich przeciągły ryk znad łańcucha górskiego po czym każde z nich zapomniało o swojej obecności i utkwiło oczy w lecącym ku miasteczku czarnemu smokowi. Evelyn poderwała się wypuszczając Farmido i już miała dosiadać swojego Lwa, gdy Sang Hyun złapał ją za ramię.
— Nie, proszę.
— To mój obowiązek. — żachnęła się wyjmując ramie z jego uścisku i dosiadła Farmido.
Gdy teraz Sang Hyun o tym myślał klął na siebie i wyzywał nie mogąc pojąć czemu był takim idiotą i nie powstrzymał jej.
Nie pamiętał kto wyplątał go z objęć Farmido i Evelyn, bodźce zewnętrzne nie docierały do niego poprawnie. Czuł się jak na haju, ale takim złym, trującym. Wiele się wydarzyło odkąd Farmido upadł, wiele się skończyło odkąd Evelyn po raz ostatni zamknęła oczy, ale tak naprawdę dla Sang Hyuna czas stanął w miejscu. Ruszył dopiero gdy ktoś go przetransportował nad rzekę. Ktoś go podtrzymywał, to chyba była jego siostra. Potem dostrzegł Livid nadal ubraną w swoje odświętne szary choć nie wyglądające już tak okazale z powodu krwi, kurzu i błota. Była też reszta jego przyjaciół i wszyscy stłoczyli się w okół grobu wykopanego specjalnie dla Evelyn, ale to Sang Hyun marzył by w nim leżeć, przynajmniej nie czuł by tego bólu w sercu jakim były wyrzuty sumienia.

Uginam przed tobą kolano rada, żeś była mym druhem
Osobliwość wzywam po ciało twoje.
Ze smutkiem żegnam, wstrząsana szlochem.
Wspomnienia zabieram zachowam jak moje.

Drżąc z lęku co mnie teraz czeka o ciebie jam spokojna,
Z tęsknotą niewypowiedzianą klęczę przed tobą.
Pewna, że po tamtej stronie dusza twa bezpieczna.
Wdzięczna, że mogłam żyć z taką osobą.

To Livid zaczęła modlitwę pożegnalną łkając nad grobem ich wspólnej przyjaciółki i tak niesamowicie odważnej kobiety. Do samego końca pozostała wierna przyjaciołom, do końca była niewinna i dobra. Zawsze pomocna może troszkę naiwna, ale kochająca szczerze.

Ciało ziemi pozostawiam, Emocje Osobliwości oddaję
Liście złota zasadzę, okryję cię granatem
Ze smutku już sił nie mam dlatego się poddaję.
Słaba na myśl, że pozostaniesz już tylko wspomnieniem.

Głos Livid się załamał, oparła czoło o ziemię tuż na skraju grobu i sięgnęła dłonią na swój kark. Pisnęła z bólu wyrywając sobie dwie łuski z kręgosłupa po czym zakrwawione wrzuciła do grobu. Wstała pozwalając pozostałym oddać swoją część Emocji i stanęła obok Yaku łkając w ciszy. Sang Hyun ruszył na drżących nogach i zajrzał do czarnej otchłani mogiły. Obok niego usiadł Felis i również gapił się tępo w mrok. Sang Hyun po omacku odnalazł głowę swojej Emocji i wyrwał kępkę sierści tuż za uchem.
— Obiecuję, że pokocham kiedyś kogoś specjalnie dla ciebie. — rzekł upuszczając lekkie niczym piórka włosy Felisa. Otarł łzy wierzchem dłoni i odszedł robiąc miejsce pozostałym.
Gdy już każdy się pożegnał Vivid z dala od tłumu przysiadł obok ciała Farmido i ze smutną miną zaczerpnął powietrza i podpalił ciało skrzydlatego Lwa. Ogień trzaskał na wszystkie strony, ciepło ogrzewało ich jasnym blaskiem, a swąd palonego ciała wgryzał się wszystkim w nosy. Taka była jednak tradycja na Motus, każdy to wiedział i wszyscy patrzyli się w milczeniu na spopielanie ich przyjaciela. Vivid ział ogniem puki nie zostały same kości, wtedy to każdą kosteczkę poprzenosił na zbudowaną przez mężczyzn tratwę i wspólnie z Livid zepchnęli na wzburzoną rzekę, akurat w momencie gdy pierwsze promienie słońca oświetliły góry złoto pomarańczowym blaskiem.
Sang Hyun usłyszał tylko jak Livid szepcze „przepraszam" do oddalającej się tratwy po czym tak jak i ona wraz z pozostałymi ludźmi ponownie opłakali Evelyn i jej dzielnego skrzydlatego Lwa Farmido.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro