10. Reprymenda.
Po tym jak wróciłam do domu marzyłam by jak najszybciej z niego wyjść. Oboje czuliśmy się niezręcznie po naszej niedokończonej rozmowie. Wiedziałam jak to zabrzmi, ale i tak oznajmiłam:
— Idę się zobaczyć z Alex.
— Ale nie uciekasz ode mnie, prawda? — spytał wypowiadając na głos moje obawy. Pokręciłam głową i spróbowałam się uśmiechnąć.
— Nie będę długo. Wrócę wieczorem.
Wyszłam z mieszkania bez słowa pożegnania ze strony Yaku. Cała zdenerwowana czym prędzej dojechałam do mieszkania Alex i weszłam na górę.
— Teni jest w domu? — spytałam na wstępie. Marzyłam by nam nikt nie przeszkadzał.
— Jest w wytwórni, powinien niedługo wrócić. Co się stało Livid? — Alex wpuściła mnie do środka z dzieckiem na rękach.
— Yaku nie chce mieć dzieci. — wypaliłam na wstępie zdejmując buty. Alex zamarła z rozdziawioną buzią i bez słowa ruszyła za mną. Padłam na kanapę wzdychając ciężko i zamykając oczy.
— Potrzymasz go na chwilę, zrobie nam herbaty. — Alex nie czekając na moją odpowiedź podała mi Koriego i sama ruszyła do kuchni. Położyłam się na plecach podtrzymując chłopca tak by mógł mnie widzieć i przyjrzałam się mu. Kori prawie trzymiesięczne dziecko patrzyło się na mnie z charakterystycznym zdziwieniem. Jego wielkie oczy miały w sobie skośne cechy odziedziczone po ojcu. Dłuższe już włoski były czarne jak węgiel. Uśmiechnęłam się do niego i zabawiłam by się uśmiechnął. Wywalił język i wyszczerzył dziąsła w bezzębnej próbie uśmiechu.
— Dobrze, opowiadaj co się stało. — rzekła Alex stawiając na stoliku dwa kubki. Usiadłam z Kori na kolanach i wcale nie chciałam oddawać go Alex. Moja przyjaciółka chyba ucieszyła się z tego powodu, bo opadła na fotel wymęczona i zapatrzyła na mnie oczekując relacji.
— Zapytałam go co myśli na temat dzieci, to poderwał się jakbym go oparzyła i obraziła jednocześnie. Nie wiem co ja takiego zrobiłam, ale czuje się jakbym strzeliła gafę stulecia.
— Bez przesady. — Alex machnęła ręką — sądzę, że się po prostu przestraszył. Pewnie do tego momentu nawet nie myślał o dzieciach.
— Ale to przecież takie naturalne, takie...
— Naturalne dla ciebie. Nie martw się aż tak Livid. Daj mu czas na przemyślenia i sam wróci do rozmowy.
— Może masz rację. — mruknęłam przyglądając się Koriemu. Chłopiec zamachał rączkami i puścił bańkę ze śliny. Uśmiechnęłam się, ale w gardle poczułam wzruszenie. Ile mi jeszcze dane było czekać na takiego szkraba jak on?
— Livid proszę cię nie płacz. — Alex wstała i usiadła obok mnie.
— Nie, to nic. — westchnęłam i szybko otarłam łzy. Nawet nie wiedziałam, że spłynęły.
— Jesteś silną kobietą Livid, wiesz czego chcesz, nigdy nie bałaś się mówić o czym myślisz. Czemu teraz taka jesteś?
— Nie wiem, ale chyba to przez niego. Yaku w sensie. Bo on mam wrażenie że on coś przede mną ukrywa.
— Co masz namyśli?
Opowiedziałam jej co wydarzyło się w tą felerną noc gdy Yaku miał gorączkę.
— ...a gdy wróciłam z Aurum to słyszałam jak do kogoś krzyczy by zostawił go w spokoju. On mówi, że to sen, ale jak weszłam do sypialni to był rozbudzony.
— Może naprawdę to tylko gorączka, miał majaki.
— Też tak to sobie tłumaczę, ale sama nie wiem. Podejrzane to.
— Porozmawiaj z nim.
— Ja nic innego nie robie tylko z nim rozmawiam, ale nie chce mi nic powiedzieć. Wymyka mi się. Znowu.
— Nawet tak nie mów! — fuknęła na mnie — Walczyłaś o niego tyle czasu, a teraz gdy macie małą sprzeczkę to już twierdzisz, że to koniec? Livid, co z tobą?
— Może ja nie umiem być szczęśliwa, co? Może moim powołaniem jest bycie w ciągłym stresie i zamartwianie się czy dookoła ludzie których kocham są bezpieczni. Bo gdy jest za dobrze to wszystko się wali.
— Livid... — Alex szepnęła ze zgrozą w głosie nie mogąc zapewne uwierzyć w to co mówię. Milczała chwilę szukając rozwiązania, aż powiedziała:
— Ja wiem, że zabrzmię jak terapeutka, ale posłuchaj mnie. Jestem twoją przyjaciółką, ale w tym momencie proszę oddać mi mojego syna i wracać do domu. Nie patrz się tak na mnie, nie wyrzucam się bo cię nie lubię. Wyrzucam cię, bo masz przestać jęczeć, wziąć się w garść, wrócić do domu i iść z Yaku do łóżka! Czy to jest jasne?
Zamrugałam cała zdębiała.
Co jej się stało?
Ma racje. Wracaj do domu, a nie łazisz po ludziach i biadolisz.
Nawet ty przeciwko mnie?
Przede wszystkim ja, ale dla twojego dobra. No już, sio!
Nie miałam wyjścia. Wyrzucili mnie oboje z mieszkania Alex. Na schodach minęłam się z Tenim, który posłał mi przyjacielski uśmiech. Bąknęłam coś w odpowiedzi i zniknęłam w windzie. Zapewne był zdziwiony, ale Alex wszystko mu wytłumaczy.
Wróciłam do domu znacznie wcześniej niż planowałam. Weszłam do mieszkania i rozejrzałam się.
— Już wróciłaś? — Doleciał mnie głos Yaku z salonu
— Tak. Idę pod prysznic. — oznajmiłam pojawiając się w salonie gdzie Yaku oglądał telewizję w towarzystwie Gebi. Byłam zła na nich wszystkich, bo okazało się, że to ja wydziwiam, choć wcale się tak nie czułam. Łatwo był Alex mówić, ale ona już miała swojego szkraba, co ja poradzę, że mój instynkt obudził się właśnie teraz?
— Liv, poczekaj. — Yaku złapał mnie za nadgarstek i delikatnie ujął moją dłoń w swoje. Ten dotyk zabierał mnie w inny wymiar. Przymknęłam oczy i westchnęłam, zmuszając się by mnie nie przekupił.
— Nie chcę byś mnie źle zrozumiała. Oczywiście, że chciałbym mieć z tobą dziecko, ale...
— Dobrze Yaku, rozumiem.
— No właśnie nie rozumiesz. — rzekł ściągając mnie w dół tak bym usiadła obok niego. — Marzę by założy z tobą rodzinę, ale nie teraz. Zaraz mamy trasę, masę innych rzeczy, a ty koronację, a na dodatek mamy niespodziewanego członka rodziny w postaci psa. — Yaku popatrzył się na Gebi, która zamerdała nieśmiało ogonem.
— Ja się ciebie tylko zapytałam co myślisz o dzieciach, a ty się zachowujesz jakbym cię na siłę pchała do łóżka. Rozmawiajmy, a nie bawmy się w podchody.
— Masz rację. Kocham cię całym sercem, jesteś dla mnie jedyna i tylko z tobą mógłbym stworzyć nowe życie. Proszę wróćmy do rozmowy jak wrócę z trasy dobrze?
— Oczywiście. — uśmiechnęłam się. Przekupił mnie, no znowu mnie przekupił. Dotknął mnie spojrzeniem i przez chwilę dotykaliśmy się wzrokiem. Nachyliłam się i poprosiłam o pocałunek, ale taki nieśmiały jakbym całowała go po raz pierwszy. Udawaliśmy chwilę nieznajomych puki Yaku nie wytrzymał, wciągnął powietrze przez nos i przyciągnął do siebie wciągając mnie na swoje kolana. Zachłannie pożądał moich ust potem szyi a na końcu nagiego już dekoltu. Wziął w dłonie moje piersi i całował je bez odpoczynku śliniąc je i przegryzając sutki. Włożył mi bez pytania rękę w spodnie na co pisnęłam odchylając głowę do tyłu. Wszedł we mnie by kochać się nieprzytomnie jako przeprosiny ale i też jako zapowiedź czegoś nowego. Wszyscy dookoła mieli rację, za bardzo byłam przewrażliwiona, nie dałam mu przestrzeni, której potrzebował, jego strach odczytałam jako odrzucenie. Musiałam schować swoją dumę i cieszyć się tym co mi dawał, a dawał wiele.
— Przepraszam. — szepnęłam gładząc go po policzku gdy leżeliśmy nadzy na kanapie. Yaku leżący między moimi nogami uśmiechnął się i pocałował mój brzuch.
— Nie masz za co, kochanie.
— To było głupie z mojej strony. Tyle czasu wałkowałam w sobie ten temat, od razu zakładając, że się nie zgodzisz, że gdy zobaczyłam twoją reakcję dopowiedziałam sobie resztę.
— Mieliśmy sobie ufać. Czemu komplikujemy coś co jest dobrze?
— Nie wiem, ale to takie ludzie, prawda? Jest źle gdy jest za dobrze. — parsknęłam, a Yaku mi zawtórował.
— Coś w tym jest. — mruknął i połaskotał mnie w bok. Szarpnęłam się pod nim nie spodziewając ataku, a gdy Yaku zobaczył co wskórał przystąpił do prawdziwego natarcia.
— Osobliwości, Yaku nie! Błagam przestań! — krzyczałam w śmiechu. Kotłowaliśmy się jeszcze dłuższy czas na kanapie by potem wstać i razem pójść pod prysznic.
***
„Mogę zadzwonić?" Napisał do Kiko kręcąc się na swoim fotelu w studio. Zagryzł wargę i czekał aż odpisze. Bał się, że po swoim ostatnim wybryku Kiko przestraszyła się go i nie będzie chciała gadać.
„Dobra, ale krótko, ojciec jeszcze nie śpi."
Zemi klasnął w dłonie i zadzwonił do niej.
— Halo — odebrała melodyjnym dźwięcznym głosem. Zemi zachichotał do słuchawki.
— Bałem się że już nie będziesz chciała ze mną rozmawiać. Przepraszam cię za tamtą wiadomość.
— Po prostu tak nie pisz.
— Jasne już nie będę. Powiedz mi co u ciebie? Napisałaś coś ostatnio?
— Nie. Nie mam weny, nawet nagrywać siebie nie mogę. Gdy tylko jest za głośno ojciec dostaje piany.
— To może nagraj coś gdy nie ma go w domu. — zaproponował Zemi
— Chciałabym, ale wylali go z roboty więc całe dnie spędza przed telewizorem pijąc piwo.
— Przykro mi, że musisz tam siedzieć. Może zatrzymaj się u jakiejś koleżanki.
— Nie mam koleżanek. Jesteś jedyną sobą z którą rozmawiam. — Jej głos brzmiał jeszcze smutniej, ale Zemi złapał się na tym, że chciał słuchać tego głosu jak najczęściej. To tak jakby Kiko śpiewała mówiąc.
— Nie wiem jak mógłbym ci pomóc.
— Rozmawiaj ze mną. Opowiedz mi co dziś robiłeś.
— Hmm, dużo komponowałem. Całą noc właściwie mi to zajęło, ale dobrze mi z tym. Niedługo będzie gotowe.
— A będę to mogła posłuchać?
— Z pewnością nie raz usłyszysz moje piosenki.
— Skąd będę wiedzieć, że to twoje skoro nawet nie wiem jak masz na imię.
— Tak, to może trochę skomplikować sprawę.
Kiko zaśmiała się. Rozśmieszył ją.
— Narazie jestem głosem w telefonie, okej?
— Dobrze, muszę kochać to co mam, prawda?
— Tak od razu kochać... — Zemi zaczerwienił się.
— Tak się mówi przecież.
— Yhm. A jak twoje myśli, nadal takie same?
— Tak.
— Zawsze byłaś taka bezpośrednia czy coś ominąłem?
— Wiesz, dobrze że jesteś tylko głosem w słuchawce, nie muszę się siebie wstydzić i swoich myśli. Udaję, że jesteś pocztą głosową na telefonie przyjaciela do którego nie mogłam się dodzwonić.
— Po sygnale zostaw wiadomość. Bip!
Znów się zaśmiała, a Zemi uznał, że musi kiedyś nagrać ten śmiech i dodać do swojej piosenki.
— Jest tak samo jak było. Ale... — Kiko zająknęła się — jest coś jeszcze, nie wiem czy ci o tym mówić.
— Sama podejmij decyzję — odparł Zemi, a wewnętrznie krzyczał „tak mówi co cię boli!"
— A nie, nie ważne.
— Obiecałaś, że nie będziesz uciekać od tego.
— Wiem, ale dziś ucieknę. Następnym razem ci powiem. Może. Dobranoc Mati.
I rozłączyła się szybko, tak że Zemi nie zdążył życzyć jej dobrych snów.
— Cholera! — zaklął zamykając oczy. Nie nadawał się do tego, nie był psychologiem. Skąd miał wiedzieć jak pomóc dziewczynie która miała myśli samobójcze i depresje? Porwanie było zdecydowanie łatwiejszym planem.
***
— Myślisz, że na koronacji będzie Evelyn? — spytał Sanghyun swojej Emocji. Felis oblizał się i ziewnął za nim odpowiedział.
— Jestem nawet pewny, że będzie. A co masz jakieś plany co do niej?
— Sam nie wiem. Odkąd odzyskałem wspomnienia — nie było ich za wiele, ale zawsze — to jeszcze bardziej mi się podoba. Nie wiem tylko dlaczego.
— Myślę, że wiesz. — rzekł Felis przewracając się na grzbiet, a jego głos stał się bardziej damski.
— Nie wiem.
— Wiesz, tylko nie chcesz sam przed sobą przyznać. Wypierasz się tego. — Teraz Felis mówił już całkowicie damskim głosem, wręcz świergotał zmysłowo. Sanghyun zlustrował uważnie swoją Emocję. Zmiana głosu nie zrobiła na nim szczególnego wrażenia, dość często się to zdarzało ostatnimi czasy. Gdy jednak przypominał sobie postać Evelyn najbardziej podobało mu się w niej jej zachowanie. Ubrana w zbroje i z wielkim skrzydlatym lwem przyprawiała Sanghyuna o dreszcze. Była niezwyciężona. Zawsze gdy była obok, on czuł się bezpiecznie. Wiedział jednak, że nie przekroczy nigdy tej bariery znajomości, zdecydowanie wystarczyło mu podziwianie jej z daleka.
— Czas wracać Felis, zaraz Yi Na dostanie piany, że nie może mnie znaleźć. — rzekł Sanghyun gładząc irbisa pod głowie. Kot wstał, otrzepał się i polizał Sanghyuna po czole.
— Pamiętaj, że to nic złego. Nie wstydź się tego. — mruknął Felis, a raczej mruknęła.
Sanghyung westchnął gdy jego Emocja ułożyła się w prawym sercu i wstał z łóżka.
— No jesteś wreszcie! — krzyknęła Yi Na wsadzając głowę do pokoju. — Remo będzie za dziesięć minut! Ubieraj się. — I poczłapała do łazienki w kakofonii stukotu obcasów. Sanghyun wstał i niespiesznie ruszył za siostrą do łazienki. Zastał ją jak stroi miny do lustra starając się pomalować usta na czerwono.
— Nie przesadzasz siorka z tymi obcasami? Idziemy na Aurum a nie na bal maturalny.
— Że co, przesadziłam? — Yi Na obejrzała się na brata a potem przyjrzała swoim butom.
— Idziesz na koronację do innego świata gdzie technologia zatrzymała się w średniowieczu. Uważam, że dwunastocentymetrowe szpilki trochę odbiegają od charakteru ceremonii. Wszystkich facetów przyprawisz o zawał.
— To co w takim razie mam założyć?
— Livid ci dała strój, czemu schowałaś go w najgłębszą szafę?
Yi Na cmoknęła zniesmaczona.
— Ale ta suknia zasłania nawet kostki, nie jestem cnotką.
— Nie idziesz do klubu Yi Na. — mruknął Sanghyun i wyszedł z łazienki by ubrać się w przygotowany dla niego strój. Lniane granatowe spodnie, tunikę do kolan przepasaną skórzanym paskiem, skórzaną kamizelkę, fular pod szyję, a na to ciężką pelerynę zdobioną złotymi ornamentami. Sanghyun przejrzał się w lustrze i skinął do samego siebie zadowolony z wyglądu. Brakowało tylko miecza u pasa i był gotowy.
— Co ty na to? — W drzwiach stanęła Yi Na z nietęgą miną odziana w bordową ciężką suknie do samej ziemi. Peleryna doczepiona do ramion spływała za jej plecami niczym krwista fala. Włosy rozpuściła i wplotła w nie cieniutki diadem który skrzył się w słońcu idealnie współgrając z jej czarnymi włosami.
— Wyglądasz przepięknie siostro. — Sanghyun uśmiechnął się podchodząc do nie. Yi Na chciała coś powiedzieć, ale rozległ się dzwonek.
— O Boże to Remo! — pisnęła i poleciała otworzyć. Dwie minuty później do mieszkania wszedł Remo również ubrany w piękne szaty i przywitał z Yi Ną.
— Wyglądasz zjawiskowo! — powiedział oglądając swoją dziewczynę od stóp do głów. Przywitał się z Sanghyunem po czym zapytał:
— Ile mamy czasu?
— Jest za dziesięć jedenasta. Maru ma otworzyć portal równo o jedenastej.
Czekali nerwowo krzątając się po domu, Yi Na biegała ciągle sobie o czymś przypominając.
— Yi Na proszę cię nie potrzebne ci się te rzeczy. — tłumaczył jej spokojnie Sanghyun widząc siostrę jak lata pod domu z suszarką i prostownicą w dłoniach.
— A jak mi będą potrzebne? Nie zrozumiesz tego Sanghyun! Nie jesteś kobietą.
— Ale tam nie ma elektryczności... — uciął nieśmiało Remo. Yi Na stanęła jak wryta świdrując go spojrzeniem.
— Nie pomagasz! — krzyknęła blada ze zdenerwowania. Sanghyun i Remo chcieli ją jakoś uspokoić, ale właśnie obok nich powstała wyrwa w czasoprzestrzeni i ze środka wyszła Maru. Każdy z obecnych zamarł widząc dziewczynę.
Czarna suknia do samej ziemi zdawała się być zrobiona z dymu. Ramiona miała nagie poprzeszywane cienkimi jak nitki złotymi łańcuszkami. Peleryna niczym grafitowa błona zakrywała jej plecy przypięta chyba na silną wolę. Nic jednak nie robiło takiego wrażenia jak fakt, że Maru wykorzystała swoje własne łzy by ozdobić suknie i samą siebie. Świetlista farba w kolorze indygo pokrywała jej rogi, krawędzie sukni oraz powieki jej oczu. Na jej ramieniu siedział Angulis i jego rogi również ozdobione były indygo.
— Gotowi? — spytała jakby nie dostrzegając ich zszokowanych min, po czym weszła ponownie do stworzonego przez siebie portalu, a reszta poszła za nią.
Jak wam się podobał rozdział? Macie jakieś wyobrażenia odnośnie koronacji? Dawajcie znać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro