1. Prolog: Ucieczka
— Kiko! — ryknął otyły mężczyzna z salonu. Było tak gorąco, że nawet siedząc się pocił. Gapił się tępo w panoramiczny ekran telewizora i na siłę starał się ignorować zawartość kąta po prawej.
— KIKO! — znów ryknął gdy dziewczyna nie przychodziła. Ile można iść z kuchni do salonu?
Skulona dziewczyna weszła do salonu i bąknęła coś cicho.
— Jak było w szkole? — zapytał mężczyzna, otwierając puszkę piwa. Biała piana pociekła mu po dłoni i skapnęła na już i tak usyfioną koszulkę.
— Dobrze. — odparła dziewczyna, stojąc najbliżej wyjścia z salonu.
— Chodź tu bliżej, bo cię nie widzę. I więcej szczegółów. Co znaczy dobrze?
— No normalnie, jak w szkole. — mruknęła Kiko robiąc krok, ale w przeciwnym kierunku. Zawartość kąta nadal pozostawała obecna w ich małym dialogu.
— Odpowiadaj normalnie! — ryknął ojciec Kiko powoli czując jak ogarnia go furia.
— Mark! Zostaw ją w spokoju! — Do salonu weszła jego tak samo otyła żona i na siłę wypchnęła Kiko z salonu. — Przestań dziewczynę prześladować.
— Uspokój się kobieto! Pytam się grzecznie, a ona burczy pod nosem. W tym domu się mnie nie lekceważy! — krzyknął waląc pięścią w oparcie siedzenia. Zawartość kąta zachichotała. Mężczyzna zaczął się jeszcze mocniej pocić. Jego żona coś mruknęła pod nosem, a Mark przyssał się do czwartego już piwa tego wieczoru, by wychlać połowę puszki za jednym pociągnięciem. W końcu gdy puszka była prawie pusta, mały o ciemnej karnacji chłopiec stojący w kącie po prawej zaczął powoli znikać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro