Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 9. ABSURDALNOŚĆ ZAISTNIAŁEJ SYTUACJI


Umówiłam się z Zemim i resztą chłopaków następnego dnia na obiad. Zatem miałam chwilę czasu, by odpocząć od Ziemi. Wróciłam na Aurum i przyszłam do Vivida, który nadal drzemał jak zbity. Spał w swym ulubionym miejscu w niszy z witrażami. Przybrał jakąś dziwną pozę na grzbiecie i otworzył pysk wywalając język. Parsknęłam śmiechem na jego widok i podeszłam do niego rozbierając się z bluzy, zostając tylko w legginsach i podkoszulku. Nie dało się zmarznąć, gdy spało się z nim. Położyłam się na jego skrzydle i włożyłam do ust jedno z jaj śniącego motyla, które ukradłam Hanonimowi. Wiedząc, że rano będę tego żałować zasnęłam, by obudzić się w kolejnym świadomym śnie o Yaku.
Wpierw było ciemno, potem zrozumiała, że jestem w pomieszczeniu, w którym ktoś zgasił światło. Zapragnęłam jasności i jasność się stała, ujawniając w całej okazałości wesołe miasteczko. Było stare i opuszczone. Była noc, ale dookoła zalśniły latarnie, przez co było jasno prawie jak w dzień. Na środku miasteczka stała stara wyświechtana kanapa, na kanapie siedział chłopak. Gdy tylko się pojawiłam obrócił głowę w moim kierunku i poklepał siedzenie obok siebie. Pobiegłam ku niemu ze śmiechem, a gdy tylko przysiadłam się do niego, on mnie objął.
— Stęskniłem się za tobą, Liv. — szepnął, po czym ucałował mnie w czubek głowy. Aż załkałam ze szczęścia jeszcze mocniej go przytulając.
— Wiem, że to sen, ale chcę tu zostać na zawsze. — powiedziałam cicho czując, że zaraz się rozpłaczę.
— Nie możesz, Liv. Ja tam na ciebie czekam, zagubiony i smutny, ale nadal ciebie kochający. Powiedziałaś, że nigdy ze mnie nie zrezygnujesz, więc proszę teraz też nie rezygnuj.
— Ale ty mnie nie pamiętasz, jestem dla ciebie obca.
— Wierzę, że mimo to ze mnie nie zrezygnujesz. — mruknął cicho nachylając się i całując w usta.
Będziesz mieć kłopoty jak zaraz nie wrócisz, rozległ się w mojej głowie głos Vivida. Wiedziałam, że mój czas się powoli kończy, ale byłam tak spragniona jego towarzystwa, że nie przerwałam pocałunku, tylko wręcz przeciwnie pogłębiłam go, sprawiłam, że stał się prawie brutalny.
Livid, wracaj!
Dalej przyciągałam twarz Yaku, czując jak rozpada mi się pod palcami. Nie czułam już jego ust, ale kurz, albo pył. Chrzęścił mi w buzi, a ja spadałam coraz niżej i niżej w ciemność.
Przebudziłam się gwałtownie, ale nie mogłam ruszyć choćby powieką. Gapiłam się w ciemność, jaka opadała na mnie, a w uszach słyszałam gwizd. Paraliżujący strach owładną mną, gdy ciemność zaczynała mnie zgniatać, jakaś dłoń chwyciła mnie za gardło i zaczęła dusić tak, że nie mogłam oddychać. Nic nie mogłam, leżałam jak kłoda, czekając na śmierć, będąca powoli pożerana przez ciemność.
Odzyskałam władzę w ciele z głośnym zaczerpnięciem powietrza, jakbym po dłuższym czasie siedzenia pod wodą w końcu ktoś mnie wyciągnął. Rozkaszlałam się i sturlałam ze skrzydła Vivida. Pojawił się też odruch wymiotny, ale na szczęście nic ostatnio nie jadłam, więc pojawiła się tylko żółć. I tak bywało gorzej, czasem się nawet moczyłam ze strachu.
— Jak długo to jeszcze będzie trwać? Musisz z tym skończyć. — odezwał się Vivid rozbudzony już. Przycupnął na łapach i obserwował mnie ze złością wyrytą na łbie.
— Nic mi nie jest. — powiedziałam wpierając się na rękach.
— Śmiem twierdzić, że jesteś uzależniona.
Zignorowałam go tylko wstałam nadal czując odpływający strach i wciągnęłam bluzę. Może i byłam uzależniona, ale to było jedyne miejsce, gdzie mogłam z nim być. Jedynym skutkiem ubocznym zażywania jaj śniących motyli były właśnie poranne paraliże senne. Przeżywałam je zawsze tak samo, jak wielka ciemność przyciska mnie do ziemi, zgniata klatkę pozbawiać tchu. Im dłużej śniłam świadomie, tym intensywniejszy był paraliż.
Ruszyłam do drwi nie zaszczycając uwagą mojego smoka i wyszłam z katedry. Był ładny poranek, słońce świeciło już wysoko, a całe miasteczko żyło swoim trybem. Stanęłam na szczycie schodów wciągając do płuc leśny zapach i troszkę się uspokajając. Wtedy na schodach zobaczyłam Maru.
— O jesteś wreszcie, szukałam cię. — powiedziała lekko zadyszana.
— Spałam, zaraz muszę iść się szykować.
— Gdzie idziesz?
— Na spotkanie z Zemim.
— Wiesz, w sprawie tego spotkania. Myślę, że powinnaś sobie odpuścić.
— Co? — wytrzeszczyłam na nią oczy. — Najpierw mnie namawiasz bym zaczęła się ponownie z nimi umawiać, a teraz twierdzisz, że zmieniłaś zdanie? Zdecyduj się na coś.
— No bo. — Maru zaczęła się jąkać.
— Nie interesuje mnie to, już się z nimi umówiłam, nie będę zmieniać planów w ostatniej chwili.
Odwróciłam się nie czekając co ma do powiedzenia i przeszłam na Ziemię, by powrócić do  mieszkania nad stajnią, gdzie trzymałam wszystkie ziemskie ubrania.
Dwie godziny później stałam pod wskazanym przez Zemiego adresem w sukience i balerinkach. Na ramiona zarzuciłam sweter i przyjrzałam się szyldzie restauracji. Czując uścisk w sercu zagryzłam zęby i wkroczyłam do środka.
— Chodź Livid. — Naprzeciw wyszedł mi Namukoto i gdy podeszłam do niego mocno mnie uściskał. — Cieszę się ogromnie, że znów mogę cię uściskać. Nadal nie mogę uwierzyć, że nas tak urządziłaś.
— Dla waszego dobra. — przypomniałam mu.
— Sama siebie skazałaś na taki los, naprawdę Livid. — znów mnie uściskał, a gdy puścił powiedział:
— Wiem, że chcesz zobaczyć Yaku, ale nie ma go. Musiał zostać w studio. Chodź, nie chcieliśmy zaczynać bez ciebie.
Poprowadził mnie na tyły restauracji gdzie mieścił się pokój, w którym jak kilka lat temu spotkałam się z nimi i Alex.
Wewnątrz był tylko stół na dwanaście osób, przy którym siedział Zemi, Remo, Enif, Teni i Alti. Każdy rzucił się na mnie z wylewnym przywitaniem nie mogąc uwierzyć, że tak długo się nie widzieliśmy. Opadłam w końcu na swoje miejsce i nieśmiało zabrałam do jedzenia. W sumie było to moje śniadanie, bo rano po paraliżu sennym nie byłam w stanie nic w siebie wepchnąć.
— Schudłaś trochę. — Powiedział Teni przyglądając mi się uważnie.
— Dużo pracuję.
— A tak, te twoje konie. — pokiwał głową z uznaniem. — nie jest to praca dla bojaźliwych co?
— Zdecydowanie nie.
— I jeszcze weterynaria, tak? Przyjechałaś tutaj na szkolenie jak ostatnio?
— Można tak powiedzieć. Zostanę w Korei jakiś czas. — Chciałam zagadnąć o stajnie, ale ugryzłam się w język, nie wiedziałam ile tak naprawdę pamiętają. Jedynie z Koto mogłam wymieniać względnie porozumiewawcze spojrzenia, ale i tak głównie siedziałam z nosem w zupie. Czekałam, kiedy te tortury się skończą i będę mogła wrócić do domu. Okazało się, że prawdziwe tortury są dopiero w drodze.
— Może pojedziesz z nami do studia? — zagadnął Remo, gdy dobrnęliśmy w końcu do deseru.
— spotkasz Yaku i pewnie Hwan będzie chciał się przywitać.
— Co będziemy ją męczyć. — wtrącił Koto, a po jego minie widziałam, że bardzo nie chciał, bym pojechała z nimi. Ludzka natura miała jednak to do siebie, że ciekawość bolała i to bardzo. Nagle mocno zapragnęłam się w tym studio znaleźć, by zobaczyć, co tam jest takiego strasznego. Maru przecież też powstrzymywała mnie przed spotkaniem z nimi.
— Daj spokój Koto, nie bądź nieuprzejmy. — Zemi klepnął go w ramie i wstał od stołu. Ja również się podniosłam i po kolei zaczęliśmy opuszczać lokal.
Zapakowaliśmy się wszyscy do jednego vana i w niecałe dwadzieścia minut zaparkowaliśmy pod budynkiem wytwórni. Jazda na górę windą po raz pierwszy tak mi się dłużyła. Co prawda rozmawialiśmy wesoło o różnych pierdołach, ale w głowie nadal miałam jedną myśl: „Zaraz zobaczę Yaku". Trudno mi było powiedzieć, czy jestem z tego powodu szczęśliwa, czy przerażona, zapewne jedno i drugie.
Wysiedliśmy i Zemi poprowadził nas do ich wspólnego pokoju, gdzie była kanapa, lodówka i telewizor. Obok mikrofalówki stały rzędem czerwone kubki z ramenem.
— Rozgość się — Zemi wskazał kanapę. Usiadłam na niej nieśmiało obok Koto i rozejrzałam się. Prawie nic się tu nie zmieniło. Po raz pierwszy czułam się tak obco w tak dobrze znanym miejscu.
Drzwi do pokoju nagle otworzyły się i wślizgnęła się do środka głowa Yaku z telefonem przy uchu.
— Zamawiam kawę, chcecie? O cześć Livid! — uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam jakby ktoś gwałtownie dźgnął mnie czymś ostrym. Na ramieniu pojawiła się kojąca ręka Koto.
— Ja chcę to, co zawsze. — odparł Alti nie podnosząc głowy znad swojego telefonu.
— Tak, dwa razy Americano i raz caffé latte. Dziękuję. — rozłączył się i powiedział do nas. — przyniesiecie mi jak przyjedzie?
— Tak. — Enif pomachał mu, a Yaku zniknął zamykając drzwi.
Opadłam na oparcie kanapy czując się tak zmęczona jakbym stoczyła walkę z bawołem.
— W porządku? — doleciał mnie głos Koto.
— On zawsze był aż tak przystojny? Wcześniej nie wydawał się taki piękny. — jęknęłam z zamkniętymi oczami. Namukoto zachichotał.
— Wkrótce będzie twój, zobaczysz.
— To, co oglądamy coś? — zagadnął Enif siadając obok nas z paczką czipsów.
— To ja polecę po jakieś filmy. — zaproponował Namukoto i uradowany, że będzie można czymś zająć moją uwagę wybiegł z pokoju. Za nim wrócił przynieśli zamówione kawy. Zemi zapłacił i odebrał przesyłkę. Wstałam, by pójść do łazienki przed seansem, gdy Zemi mnie zagadnął.
— Zaniosłabyś to Yaku? Zapewne jest w studio. — spytał podając mi dwa kubki. Mruknęłam twierdząco dziwiąc się, czemu dwie kawy, ale wytłumaczyłam to sobie od razu, że zapewne pracuje z kimś nad muzyką.
Wyszłam z pokoju trzymając w dłoniach kawy jedną zimną drugą gorącą i szłam znajomą wykładziną do pierwszych mlecznych drzwi, jakie napotkałam. Przełożyłam jedną kawę do drugiej ręki i jakoś udało mi się zadzwonić do drzwi. Znów stanęłam pewnie z dwoma amunicjami w garści i czekałam wpatrując się w dwie pary butów na wycieraczce. Dziesięć sekund później drzwi uchyliły się, a ja zaczęłam:
— Yaku mam twoją kaw... — reszta zdania umarła we wrzasku, jaki automatycznie wyrwał mi się z gardła. Odskoczyłam w tył, a dwie kawy, jakie trzymałam w dłoniach grzmotnęły o podłogę mocząc wszystko dookoła w promieniu dwóch metrów. Zdecydowanie ten, kto otworzył drzwi nie był Yaku, była to Careula.

***

Koto wrócił do pokoju z naręczem płyt. Od razu zobaczył, że nie ma Livid. Mając najgorsze przeczucia z możliwych spytał:
— Gdzie jest Livid? — spytał Enifa, który skakał bezmyślnie po kanałach.
— Chyba poszła zanieść kawę Yaku i Carze.
— NIE! — Koto wrzasnął i wyleciał z pokoju. W trzech susach przemierzył korytarz i gdy skręcił w kolejny zrozumiał, że stało się najgorsze. Yaku i Cara stali cali ufajdani kawą na środku korytarza. Yaku dodatkowo klął jak szewc, starając się doprowadzić do ładu białe spodnie Cary.
— Gdzie jest Livid? — Koto zatrzymał się przed nimi przerażony.
— A jak myślisz? Narobiła syfu i nawiała. — burknął Yaku.
— No rozszarpię ją! Moje nowe spodnie! 
Namukoto nie słuchał, zawrócił i poleciał w stronę windy, ale za nim tam dotarł usłyszał hałas dobiegający z sali treningowej. Namukoto przystanął i nasłuchiwał. Gdy usłyszał ponownie krzyk Livid wpadł bez zastanowienia do środka.
U sufitu latał Vivid. Tak dawno tego smoka nie widział, że zdawał mu się dwa razy większy niż ostatnio. Złoty jaszczur był wściekły. Miotał się nie mogąc zapanować na swoim ciałem, a Livid, starała się go ściągnąć za skrzydło.
— Uspokój się Vivid! — krzyczała ciągnąc ile miała siły, ale na nic się to zdało.
— Co się stało? — Namukoto podleciał do nich i spróbował pomóc jej opanować smoka.
— Nie umiem nad nim zapanować, zwariował po tym, jak... — urwała i puściła skrzydło. Kompletnie straciła zainteresowanie szamoczącym się w furii smokiem. Zerknęła na Koto błagalnym spojrzeniem.
— Proszę, powiedz, że ona jest tam przez przypadek. Błagam Koto.
Chłopak podszedł do niej i chwycił za ramiona.
— Bardzo bym chciał, Livid. — Zamierzał coś dodać, ale Livid przytknęła sobie palce do ust i zaszlochała niekontrolowanie. Vivid, jakby uleciało z niego powietrze opadł na posadzkę i zwinął w kłębek na prawym boku.
— Czemu ona? Przeżyłabym każdą, ale czemu ona?! — Łkała nie mając siły nawet zaczerpnąć powietrza. — Jak to się stało?
— Cara jakieś półtora roku temu zaczęła pracować u nas jako wizażystka, kilka miesięcy potem Hwan ją wylał, bo zaczęła kręcić z Yaku. Razem są od niecałego roku.
Livid zawyła tak głośno, że Koto przestraszył się, że zaraz ktoś usłyszy. Namukoto przyciągnął ją bliżej do siebie i pozwolił wypłakać na jego ramieniu. Płakała i płakała jakby każdy szloch musiał być silniejszy od poprzedniego. Gładził ją po plecach mrucząc coś uspokajającego, ale to pukanie do drzwi wyrwało ich obojga z otępienia.
— To ja, Maru.
— Wchodź drzwi są otwarte. — powiedział Namukoto nadal trzymając zapłakaną Livid w objęciach. Drzwi otworzyły się i do środka weszła Maru. Nic nie powiedziała ani nie skomentowała podeszła do nich i również objęła Livid pocieszająco.
— Zaraz będą nas szukać. — powiedział Koto kilka minut później. Livid jakoś się uspokoiła i teraz tylko drżała z emocji.
— Vivid, możesz wrócić do Livid? — Maru podeszła do smoka i zajrzała w jego niebieskie oko.
— Pod warunkiem, że dacie mi spalić Careulę. — warknął obnażając kły.
— Przestań i wracaj. — rozkazała Livid wycierając nos rękawem. Smok posłusznie spłonął i wsiąknął w dziewczynę.
— Ty też wracaj, jakoś cię wytłumaczę. — powiedział Koto uśmiechając pocieszająco.
— Nie, muszę im wyjaśnić inaczej nigdy nie zacznę z nim rozmawiać. — odparła przecierając twarz i starając się jakoś doprowadzić do ładu. — A wy nie mogliście mi powiedzieć? Wiedzieliście, oboje!
Stali przed nią ze skruszonymi minami.
— Nie mieliśmy serca, zrozum.
— Pewnie, lepiej by Livid sama się dowiedziała. — warknęła, kierując się do drzwi. — Idziecie?
Koto ruszył za nią, ale Maru została.
— Lepiej, żeby mnie nie widzieli.
Namukoto wyszedł za Livid i oboje poszli z powrotem do pokoju gdzie zapewne teraz byli wszyscy. Nie pomylili się, gdy tylko weszli zaległa cisza, a wzrok większości był osądzający. Namukoto jedyne, o czym teraz marzył, by zabrać z Livid cały ból, jaki wewnątrz przeżywała.
Ona jednak dostrzegła Yaku jak pomagał Carze uporać się z wielką plamą na spodniach.
— Przepraszam was, sparzyłam się w rękę i upuściłam kubki. Oczywiście odkupię ci spodnie.
Yaku wstał i mruknął coś niezrozumiałego.
— Wiesz ile te spodnie kosztowały? — zaczęła Cara patrząc się na Livid ze złością.
— Odkupie je niezależnie ile kosztowały. Naprawdę mi przykro.
— Taka jesteś cwana, a jak chcesz wynagrodzić mi ten obciach, który mi zrobiłaś przed moim chłopakiem?
— Dajcie spokój dziewczyny. — Koto uznał, że on jedyny jest teraz w stanie cokolwiek powiedzieć. — Cara odpuść, Livid cię przecież przeprosiła.
Livid stojąc obok Koto wyciągnęła ku niej rękę, chłopak jako jedyny w pokoju wiedział jak wiele ją to kosztowało.
— Ale... — zaczęła Cara, ale przerwał Yaku wypowiadając jej imię. Nie brzmiał czule tylko ostro. Koto zobaczył jak Livid zerknęła na niego ukradkiem sam też spojrzał na przyjaciela. Przysiadł na oparciu kanapy z założonymi rękami i obserwował wszystko z zimną uważnością. Careula zareagowała momentalnie. Wyciągnęła rękę i uściskała ją szybko.
— Miło mi cię poznać tak w ogóle, przykro mi, że w takich okolicznościach. — powiedziała Livid. Koto uznał, że byłaby świetną aktorką.
— Zostaniesz z nami, na film? — spytał ją Yaku, a ona odwróciła się gwałtownie i z lekkim strachem. Pokręciła głową, znów zabrakło jej słów.
— Chodź odprowadzę cię. — powiedział Namukoto i pociągnął do drzwi. Pożegnała się machnięciem i uśmiechem i oboje wyszli na korytarz, gdzie czekała na nich Maru.
Szli w milczeniu, z Livid w środku, która łkała po cichu.
— Nikogo nie ma, przenieście się od razu na Aurum. — powiedział Namukoto do Maru, bo Livid chyba ich nie słuchała. — zostaniesz z nią dzisiaj? — dodał trochę ciszej.
— Oczywiście. — powiedziała Maru ściskając jego rękę. Pożegnała się z nim spojrzeniem i obie ona i Livid zniknęły w płomieniach indygo.

_________________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć kup dwie pierwsze części Ucieleśnionych. Link w bio na Wattpadzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro