ROZDZIAŁ 65. TARAS Z WIDOKIEM NA GALAKTYKĘ
Pierwsza osoba, jaka przyszła mi do głowy o dziwo nie był Wapi, a Balbin. Wapi miał wrodzony talent opuszczania ciała, więc nie potrafił mnie tego nauczyć, za to Balbin uczęszczał na zajęcia więc był moim ostatnim ratunkiem.
Przecięłam pędem ulice Aurum i wpadłam do wnętrza uniwersytetu.
— BALBIN! — ryknęłam na całe gardło, a mój krzyk odbił się echem po całym budynku.
— Livid? — odparł mi Hanonim wychodząc z jednej z sal wycierając ręce o zakrwawioną szmatkę. Zapewne znów coś kroił.
— Gdzie jest Balbin?! — wypaliłam łapiąc Hanonima za ramiona.
— Nie mam pojęcia, chłopak kilka miesięcy temu rzucił studia. Od tamtego czasu go nie widziałem.
Zaklęłam pod nosem i wybiegłam z budynku. Poleciałam tam, gdzie zawsze mieszkał i załomotałam w drzwi.
— BALBIN, BALBIN! BŁAGAM! — krzyczałam waląc i kopiąc w drzwi. Dziesięć sekund później wysoki blondyn stanął w drzwiach. Uniósł brwi widząc mnie zdesperowaną przy swoich drzwiach i nie zdążył nic powiedzieć, bo wepchnęłam się do jego mieszkania od razu mówiąc, w czym rzecz.
— Nie interesuje mnie to, że rzuciłeś studia, masz mi w tej chwili powiedzieć jak opuścić ciało.
— Ale Livid... — zaczął więc wyjęłam sztylet.
— Wiem, że to podłe z mojej strony zmuszać cię do tego, ale przysięgam zrobię ci krzywdę, jeśli zaraz nie powiesz mi jak opuścić ciało. To sprawa życia i śmierci.
Balbin westchnął i wskazał przestronną kuchnię zawaloną taką ilością roślin, że światło lewo wpadało do środka przez duże okna.
— Od razu mówię, że robisz to na własną odpowiedzialność. — powiedział gmerając coś w szufladzie.
— Nie ważne!
— Oraz że nie daję gwarancji na opuszczenie ciała. Kilka razy próbowałem i nic prócz świadomego snu nie miałem.
— Zaczynajmy już — ponagliłam go — gdzie mam usiąść?
— Połóż się lepiej na stole. — Balbin wskazał na drewniany niski stół, na którym ktoś chyba wylał coś, co przypominało benzynę. Kompletnie nie zwracając na to uwagi położyłam się na wznak i czekałam co dalej.
— Znasz taki gatunek motyla, którego jaja wywołują świadomy sen? — spytał Balbin, wkładając strasznie wykrzywione okularu i wyciągając woreczek pełen dobrze mi znanych jaj.
— Tak, brałam je już kiedyś.
— Poważnie? Mogłaś rozmawiać z kimś, kogo spotkałaś w swoim śnie?
— Oczywiście! Dawaj je! — rzekłam donośnie i chwyciłam garść jaj śniących motyli i nie zaważając na protesty Balbina władowałam sobie wszystkie do buzi.
— Osobliwości, dziewczyny ty się już po tym nie wybudzisz! — krzyknął spanikowany Balin. — spróbuj je zwrócić!
Ale ja go nie słuchałam zamykając oczy i czekając co stanie się za chwilę. Z początku doleciał mnie dźwięk otwieranych drzwi i znajome głosy, ale nie otworzyłam oczu. Chciałam coś powiedzieć, sama nie bardzo wiedząc co, ale nie zdążyłam, bo zasnęłam.
Obudziłam się we śnie. Inaczej tego nie można było nazwać. Nagle stwierdziłam, że śnię więc określenie „przebudzenia" jest tutaj jak najbardziej w punkt. Z początku wszystko było ciemne, ale gdy zapragnęłam cokolwiek zobaczyć, mrok rozwiał się i znalazłam się na podjeździe niskiego, ale pięknie ozdobionego pałacu. Było cicho, ciepły wiatr rozwiewał mi spocone włosy, a moje kroki nie wydawały żadnych niepotrzebnych dźwięków. Prowadzona jakąś nienazwaną siłą weszłam do środka doskonale wiedząc co znajdę w środku. Znałam ten pałac, bo byłam już w nim. Był to pałac pamięci Yaku.
Przecięłam pustą salę, w której to kiedyś Yaku posadził mnie jako sekretarkę i zagłębiłam się w liczne korytarze, gdzie trzymał wszystkie wspomnienia. Jednak nie czułam, że tak właśnie powinnam postąpić. Nie pisane mi było zaglądanie do wszystkich drzwi po kolei. Pragnęłam pójść tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Na drugą stronę pałacu.
Wspięłam się po szerokich schodach przepełniona spokojem i ciszą. Dywan tłumił moje kroki, a zapach, jaki rozsiewał się dookoła określiłam jako letni. Na drugim piętrze znalazłam korytarz prowadzący na wprost, a nie na lewo bądź prawo. Od razu ruszyłam nim by po kilku minutach wyjść na przestronny taras z widokiem na całą galaktykę. Dosłownie jakby spotkały się dwa światy. Rzeczywisty w postaci pałacu i wykreowany, czyli galaktyka. Podeszłam do murowanej barierki i oparłam o nią łokcie wzdychając z zachwytu.
— Pięknie tu prawda? — odezwał się nagle głos. Obróciłam się i zobaczyłam Yaku siedzącego na ławce opierając się o ścianę pałacu. Siedział w takim miejscu, że musiałam go nie zauważyć wchodząc na taras zachwycona widokiem. Teraz to się zmieniło, bo najpiękniejszy widok był właśnie przede mną. Puściłam się biegiem i padłam chłopakowi w ramiona po raz pierwszy od trzech lat mogąc go przytulić bez wyrzutów sumienia.
— Yaku. — szeptałam gładząc go po całym ciele, przyciskając do siebie, łkając i śmiejąc się na przemian.
— Liv, moja Liv. — śmiał się też mnie obejmując, tuląc swój policzek do moich włosów.
— Musisz ze mną wrócić, Yaku. — krzyknęłam biorąc go za ręce i ciągnąc do wyjścia. Chłopak jednak nie był taki skory.
— Ty tam umierasz, słyszysz. Musisz iść, Yaku! — znów go pociągnęłam, ale dalej stał w miejscu.
— Nic nie muszę Livid.
— Co? — zdziwiłam się czując narastającą panikę.
— Usiądź, pogadamy. — rzekł sam siadając na tej samej ławce co poprzednio.
— Ale... nie mamy czasu na pogadanki.
— Mylisz się. Czas nie ma znaczenia. Siadaj stęskniłem się. — ponownie poklepał miejsce obok siebie. Usiadłam dla świętego spokoju, ale siedziałam jak na szpilkach.
— Dawno cię nie było u mnie.
— O czym ty mówisz? Przecież nie opuściłam nigdy ciała.
— A twoja wizyta w moim świecie?
— Przecież, to był tylko świadomy sen, wszystko pochodziło ode mnie. To była moja wyobraźnia.
— A co to za znaczenie? Ludzie za każdym razem jak śnią opuszczają ciało, świadome sny to nic innego jak zapamiętywanie tych podróży. — Yaku uśmiechnął się dobrodusznie i założył mi kosmyk włosów za ucho.
— Co się stało Livid? — spytał przyglądając się mnie uważnie. Spojrzałam na niego pytająco nie wiedząc, o co mu chodzi. — Tyle czasu zajęło ci odzyskanie mnie?
— Nie pomagasz mi. — prychnęłam zakładając ręce na piersiach i opierając o ścianę. Yaku parsknął śmiechem i trącił mnie zadziornie łokciem w żebra.
— Ej... — syknęłam oburzona.
— Chyba Livid pomyliła miłość ze strachem, co?
— Nie wiem, o co ci chodzi.
— Tak? To powiedz mi co czułaś, gdy myślałaś o przywróceniu moich wspomnień?
Zastanowiłam się nad jego pytaniem i bardzo szybko znalazłam odpowiedź. Oczywiście, że był to strach.
— Sama widzisz. Nawet Maru dała ci jasno do zrozumienia jak powinnaś działać. Miałaś mnie kochanie na wyciągnięcie ręki, a przez strach bałaś się mnie chwycić.
Yaku uśmiechnął się ciepło, wręcz pocieszająco.
— Wystarczyło wierzyć i brać co swoje. Tak zrobiła Maru i od razu odzyskała Koto.
— Ale ona tylko powiedziała, że go kocha.
— Tylko? — Yaku uniósł brwi. — słonko, jak możesz nazywać to tylko miłością?
— No bo... ja też przyznałam, że cię kocham i nie odzyskałeś wspomnień, wtedy w studiu.
— A zastanów się, czy mówiłaś to z miłości, czy ze strachu.
Milczałam chwilę, nie mogąc znaleźć słów.
— To wychodzi na to, że Maru jest mądrzejsza ode mnie? Nawet w miłości?
— Raczej bym nazwał to odwagą niż mądrością. Ludzie w materialnym świecie nie ufają, gdy nagle dzieje się coś pozytywnego, dobrego. Dla was nagle może się stać tylko tragedia. A to nie prawda. Strach jest paraliżujący, ale pamiętaj, że miłość jest zawsze od niego silniejsza.
— Czy będziesz pamiętał jak wrócimy? Znaczy się czy przeżyjesz? — zająknęłam się znów bojąc się, że powie swoją mantrę, że nic nie musi.
— A co wybierasz?
— Jeszcze pytasz? Yaku!
— Pytam, bo nie mówisz światu czego chcesz. Skąd ma wiedzieć co ci dać jak zamykasz się w swojej własnej głowie i czekasz na cud.
— Chcę ciebie, chcę byś znów do mnie wrócił i byś pamiętał wszystko, co się zdarzyło.
— Z takim nastawieniem to na zawsze pozostaniesz w chceniu. Stwierdzenie „ja chcę" jest określeniem braku, kochanie.
— Jesteś mój.
— O tak jest znacznie lepiej. Oczywiście, że jestem twój.
Zamilkliśmy na jakiś czas. Sama złapałam się na tym, że nie denerwuje się upływającym czasem, jakby faktycznie stanął, albo w ogóle go nigdy nie było.
— Powinienem ci coś wyznać. — rzekł nagle. — Jeśli zdecydujesz wrócić do ciała i dalej żyć na Motus to musisz wiedzieć, że Kiko jest w niebezpieczeństwie. Przez twoje zaklęcie zapomniała jak to jest kochać samą siebie i przez to stara siebie skrzywdzić. Żyje w bardzo trudnej rodzinie, a jej ojciec notorycznie wpuszcza ją w poczucie winy.
— Ale jak mam ją znaleźć?
— Na Youtubie.
— Co?
— Kiko miała okres, w którym chciała publikować swoje covery, ale ludzie zaczęli ją wyśmiewać z powodu bielactwa, od tamtego momentu zamknęła się w sobie. Na pewno ją znajdziecie.
— Ale Kiko nie chorowała na bielactwo.
— Myślisz, że nawet po wyczyszczeniu wspomnień, gdy taka dziewczyna dorastająca na Motus zostanie wrzucona w sam środek Ziemi nie będzie miało to na nią żadnego wpływu? Jej ciało właśnie tak zareagowało, w postaci bielactwa. Dbajcie o nią, a wszystko będzie dobrze.
— A co z nami?
— Przecież to już jest jasne.
— Yaku, ja się cały czas boje, że znikniesz, albo coś ci się stanie.
— W tym cały problem, boisz się. Cały czas się boisz i kreujesz swoją rzeczywistość. Pozbądź się tego, skreśl złe myśli i żyj, bo życie jest darem. A za ten wybryk za próbę samobójczą to cię powinienem ukarać. — Delikatnie pstryknął mnie w nos, aja zamrugałam zdziwiona.
— Tak, ponoć każdy robi to, na co ma ochotę.
Yaku zachichotał:
— Widzę, że zaczynasz się uczyć. Ja i tak wiem swoje, nie zrobiłabyś tego. Vivid by ci nie pozwolił, tego jestem pewny.
Prychnęłam wywracając oczami.
— Nie gniewaj się, kochanie. — Yaku bez ostrzeżenia położył mi głowę na kolanach i ułożył wygodnie na moich udach. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Wziął moją dłoń, pocałował jej wierzch i zamknął oczy.
— Co ty śpisz?
— To moje hobby. — odparł.
— Wstawaj, zachowujesz się jakbyśmy byli na wakacjach.
— A nie jesteśmy? — Otworzył oczy i uniósł brwi. — czemu wszystko bierzesz tak na poważnie?
— Bo dużo przeszłam w życiu i wiem, że teraz akurat mamy coś ważnego do załatwienia, uratować ci życie.
— Ja tam się czuje wyśmienicie. — rzekł krzyżując ramiona. — Poza tym, jak twierdzisz dużo w życiu przeszłaś to powinnaś wiedzieć, kiedy się radować.
— Łatwo ci mówić.
— Oczywiście, że łatwo! — Yaku zerwał się z moich kolan. — bo to jest łatwe. Życie jest banalne, jeśli go nie komplikujesz!
Podleciał do barierki i wskoczył na nią balansując jak akrobata.
— Każdy szuka szczęścia, uważa, że to jest coś, co faktycznie można znaleźć. A szczęście jest w was w ludziach. Szczęście to nawyk! Cały czas określacie co jest dobre a co złe, sami gubicie się we własnych prawach i zakazach. Nie można się zbyt głośno śmiać, bo biorą cię za wariata, nie można płakać, bo już przyklejając ci łatkę niestabilnej emocjonalnie. Wszyscy odgradzają się od siebie zamiast żyć w jedności. Zapominacie, że wy wszyscy jesteście jednością niezależnie skąd pochodzicie.
— Gadasz jak Osobliwość.
— Bo jestem Osobliwość tak jak ty i wszyscy dookoła. Nie rozumiesz Livid? — Yaku zeskoczył z barierki i stanął z rękami w kieszeniach. Siedziałam na skraju marmurowej ławki i gapiłam się na niego ze łzami w oczach. Był taki piękny. Włosy rozwiewał delikatny wiatr, a za jego plecami cały kosmos pulsował delikatnym kolorowym blaskiem.
Czemu dla niego to było wszystko takie proste?
— Chodź, tu do mnie mała. — szepnął rozkładając ramiona. Zerwałam się jak małe dziecko, chcąc znów go objąć jak największy skarb, ale Yaku posunął się o krok dalej. Chwycił moją twarz w obie dłonie i pocałował wywracając mój cały kosmos do góry nogami. On mnie nie pocałował, on mnie zaczął całować i to tak, że nie byłam w stanie nadążyć. Zagarniał swoją wargą moje usta i jednoczył się ze mną w przypływie tęsknoty i niekończącej się miłości.
— Jesteśmy miłością Livid, nigdy o ty nie zapominaj. — szepnął przenosząc się na szyję. Pocałował mnie raz w obojczyk i przytulił z całej siły. Gdy znów zobaczyłam jego twarz automatycznie sięgnęłam i przeczesałam palcami jego włosy.
— Kocham cię. — powiedziałam.
— Wiem, ja ciebie też kocham.
Pogładził mnie po policzku i rzekł:
— Ktoś chciałby się z tobą zobaczyć.
Gdy nie zrozumiałam, o czym on mówi, Yaku skinął w bok a ja powędrowałam za jego spojrzeniem. Szczęka mi opadła i wyrwałam się z objęć Yaku, by puścić się do najmniej spodziewanej osoby.
— Tato! — krzyknęłam i wskoczyłam w ramiona wysokiemu szczupłemu mężczyźnie.
— Livid!
Eltanin objął mnie całymi ramionami i okręcił się z głośnym śmiechem.
— Skąd ty się tu wziąłeś? — spytałam nie mogąc uwierzyć, że właśnie widzę własnego ojca. Ubrany był w niebieskie szaty, a postawą przypominał jakiegoś elfa. Włosy miał krótkie, a oczy śmiały się tysiącem iskierek.
— Jesteśmy w Kronikach Osobliwości, tu jest wszystko.
— Już myślałam, że cię nigdy nie zobaczę. — załkałam ponownie go obejmując.
— Moja córeczka, zawsze jestem z tobą, kochanie.
— Wirus Aulusa! — krzyknęłam nagle cofając się krok. — Groził mi, że zatruł całe Aurum. Ponoć te demoniczne zwierzęta były nosicielami wirusa. Wiecie co to jest?
— Jedyne co ci mogę powiedzieć, że będzie to coś, z czym naprawdę trudno walczyć. — powiedział Eltanin podchodząc do ławki i siadając na niej. Obróciłam się z Yaku, po czym oboje usiedliśmy na posadzce. — Nie jestem pewny, jaką postać przyjmie wirus, ale jeśli faktycznie przeszliście z nim na Ziemię, to w tym momencie obie planety są zagrożone.
— Ale przed czym mamy się bronić? — spytałam płaczliwie czując, że znów rozwiązanie prześlizguje mi się przez palce.
— Czeka was ostateczna próba moi kochani. — rzekł Eltanin patrząc się na nas z ciepłym uśmiechem. — Kroniki Osobliwości rządzą się własnymi prawami, nie mogę wam nic powiedzieć, na co nie jesteście gotowi. Wasze dusze nie są jeszcze w stanie tego zaakceptować.
Yaku złapał mnie za rękę i ścisnął mocno. Poczułam wzruszenie w gardle, a oczy nagle wypełniły się łzami.
— Chcesz powiedzieć, że to jeszcze nie koniec naszego cierpienia? Mojego cierpienia? — załkałam.
— W każdej sekundzie jesteś w stanie wybrać miłość i spokój, ale znając ludzi z Motus, czy z Ziemi mają tendencje do utrudniania sobie życia przez negatywne myśli. Zapędzają się we własną pułapkę myśli i ego.
— Chcesz powiedzieć, że w to właśnie chce uderzyć Aulus?
— Tak, to najczulszy punkt w świadomości człowieka. Homo sapiens czasem po prostu za dużo myśli.
— To jak się przed tym bronić. Nawet nie wiemy jak będzie wyglądała ta choroba.
— Miłością i akceptacją.
— Ciągle o tej miłości gadacie. — zdenerwowałam się wywracając oczami — Ja nie czuje się jakoś szczególnie, mimo że kocham tak wielu ludzi. Jedyne co ostatnio dała mi miłość to cierpienie.
— Miłość jest wszystko, co jest Livid. Możesz się na nią wściekać, udawać, że nic ci nie dała, ale w głębi serca doskonale wiesz, że to nie prawda. Miłość ocaliła ci życie, ocaliła wam wszystkim. To ona sprawia, że Yaku rzucił wszystko i uratował cię z psychiatryka. To dlatego poświęciłaś siebie i wyczyściłaś im pamięć, wiedziałaś doskonale czym to grozi, ale nadal nie zmieniłaś zdania, bo wiedziałaś, że to zapewni bezpieczeństwo twoim przyjaciołom, rodzinie i wszystkim ludziom. Miłość popychała cię do przodu byś z każdym kolejnym dniem walczyła o Yaku. Miłość sprawiła, że Yaku bez zastanowienia rzucił się i zasłonił własnym ciałem, gdy Aulus chciał cię zabić. Potem ta sama miłość sprawiła, że opuściłaś dla niego ciało. Miłość jest wszystkim Livid.
— My nią jesteśmy. — szepnął Yaku trącając nosem moją skroń. Przymknęłam oczy czując jak emocje rozlewają się po całym moim ciele, a każda z nich była inną wersją miłości. Pocałował mnie w czubek głowy i przygładził włosy. Nie wiedziałam, czy to ze względu na otoczenie, czy fakt, że tak dawno mnie nie dotykał, ale każde jego muśniecie wywracało całe domino uczuć i wrażeń znacznie silniejszych niż kiedykolwiek wcześniej.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak wielką ją masz. — rzekł Yaku przyglądając się mojej twarzy.
— Ty jej nie widzisz, ale dla istot żyjących w Kronikach Osobliwości jaśniejesz jak gwiazda. — Powiedział Eltanin.
— Ktoś inny tu jest gwiazdą. — mruknęłam kąśliwie, ale uśmiechnęłam się.
— Ułoży się to w tobie. — zaśmiał się Eltanin.
— A co z Aulusem? Czy naprawdę zginął?
— Tak. — Eltanin kiwnął głową, a Yaku parsknął śmiechem. — To było dość zabawne.
— Zabawne?
— Tak, bo widzisz — ciągnął dalej Eltanin — Gdy Yaku rzucił się, by ocalić ci życie, Cara rzuciła się za nim i przez przypadek.
— Nie ma przypadków... — wciął się Yaku, a Eltanin pokiwał głową.
— Tak, nie ma przypadków, Cara zaczepiła nogą i rurkę, jaka łączyła Aulusa ze Smoczycą Światła. Dla niego na tym etapie rozwoju choroby było to wyrokiem śmierci. Zmarł za nim Yaku zdołał upaść na ziemię.
— Tylko tyle? To takie banalne. — mruknęłam.
— Umarł tak jak żył, jak tchórz. Chował się za swoją córką, zniewolił ją i wykorzystywał jak marionetkę.
— Myślę, że Carze teraz potrzebne będzie ogromne wsparcie. Wiem, że was skrzywdziła, zwłaszcza ciebie Livid, ale nie robiła tego świadomie.
— Wiem, już jej wybaczyłam. Od razu pomogła mi z Yaku. A co ze smokami? — zapytałam nagle przypominając sobie, że przecież trzecia planeta została pożarta.
— Wszystkie smoki bezpiecznie przeszły na Motus. — powiedział Eltanin, na co odetchnęłam z ulgą.
— Jednakże... — dodał — niestety obawiam się, że Smoczyca Światła została pożarta wraz z planetą przez Cetus Universus.
— Co? Jak to?
— Gdy pomogła ci przedostać się wprost na Ziemię poświęciła się dla ciebie. Wiedziała, że gdy otworzy dla ciebie portal nie zdąży już przejść na Motus. Cetus Universus był za blisko.
— Chcesz powiedzieć, że oddała za mnie życie? Ale dlaczego? Przecież...
— Uratowałaś ją i jej smoki.
— Ale to oznacza, że nie będzie nowych smoków. Ich gatunek jest przesądzony.
— Zgadza się, ale za nim do tego dojdzie to minie parę ładnych setek, jakie nie tysięcy lat. Nacieszy się smokami, daje słowo.
— A Smoczyca?
— Nie martw się o nią. Tylko ludzie obawiają się śmierci. Poszła do Osobliwości, by narodzić się jako coś jeszcze piękniejszego.
Zapadło milczenie, w którym to każdy raczył się obecnością tej drugiej osoby. Ja miałam ich oboje, jeden z nich bawił się moimi włosami i nie spuszczał ze mnie oczu, a drugi starszy potężniejszy uśmiechał się dobrodusznie i patrzył w oczy napełniając mnie dziwnym i niezachwianym spokojem. Chyba zaczynałam pojmować. Musiałam raz na zawsze przestać ze sobą dyskutować. Brać to chcę, robić wszystko z miłością i wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Po raz pierwszy od lat czułam, że jestem gotowa na cokolwiek co miało przyjść. Aulus mógł przygotować tuzin trucizn, wirusów i chorób, byłam na nie gotowa. Pokonałam śmierć, pokonam wszystko inne.
Jedna rzecz mi tylko zastanawiała.
— Jak to możliwe, że Cetus Universus tak szybko przypłyną do Motus? Przemierzał Pustkę w Wolarzu jakby to była zatoka, a przecież to ma miliony lat świetlnych szerokości.
— Czy Yaku ci powiedział, że czas to pojęcie względne?
— Tak, ale...
— Dla was mógł płynąć z prędkością dwustu tysięcy kilometrów na minutę, sekundę czy cokolwiek innego, dla niego mogły to być miliony lat świetlnych na sekundę. Gari już ci chyba udowodniła, że jeśli nie masz o czymś pojęcia to na ciebie nie działa. Wiem, że to trudne dla was do pojęcia, bo przecież ptak, który nie macha skrzydłami spada, ale dla Cetus Universus czas nie istniał jego celem było tylko jeść i płynąć.
— Dajesz słowo, że już nam nie zagraża?
— Tak, popłynął dalej. Zapewne nigdy już nie odwiedzi waszej galaktyki.
— Nie chcę stąd odchodzić. — powiedziałam łkając i ścierając świeże łzy uświadamiając sobie, że czas mojej wizyty się kończy. Wstałam, a Yaku i Eltanin razem ze mną — tam was nie ma.
— Jesteśmy Livid. Zawsze z tobą jesteśmy. — powiedział Eltanin całując mnie w czubek głowy. — zawsze możesz z nami porozmawiać. Masz wyobraźnie.
— Ale to nie to samo, teraz to jest inaczej.
— Oczywiście, że to jest to samo. Teraz to też dzieje się w twojej głowie. — rzekł Eltanin chichocząc.
— Przecież tak naprawdę leżysz na stole w domu Balbina.
— To jest takie rzeczywiste, jestem pewna, że...
— Pomyśl o swoim ciele, a się przekonasz. — mruknął Yaku wkładając ręce do kieszeni spodni.
— Ale ja nie chcę się z wami żegnać! — powiedziałam i nagle uświadomiłam sobie, że siedzę na stole i gapię się na Balbina, Wapiego i Nobę.
— Mamo?! A co ty tu robisz? — wrzasnęłam kompletnie wybita z rytmu.
— Wapi mnie odnalazł i zwrócił wspomnienia. Dziecko, czemu nie przyszłaś wcześniej!?
— Ja... nie wiem. — zająknęłam się czując lekkie zawroty głowy. — Ile mnie nie było?
— Ze cztery minuty. — odparł Balbin.
— Co? To nie możliwe, byłam tam prawie...
— Mówiłem, że tego nie da się wytłumaczyć. — rzekł Wapi mrugając do mnie.
— Idź do reszty, pewnie tam umierają ze zdenerwowania. — powiedziała Noba.
— Miałeś racje Wapi. Yaku umarł, ale tylko klinicznie. Już jest bezpieczny, najgorsze minęło.
— Wszystko dzięki tobie. — powiedział unikając mojego wzroku. — Przepraszam Livid, źle zrobiłem nie mówiąc ci o tym. Powinnaś była wiedzieć o wszystkim.
— Teraz to już jest bez znaczenia. Jest bezpieczny. — uśmiechnęłam i ruszyłam do drzwi. — Dziękuję wam za wszystko.
__________________________
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro