ROZDZIAŁ 64. SMOCZYCA ŚWIATŁA
Nie mogłam wprost uwierzyć, w to, co widzę. To działo się naprawdę! Smoki istniały. Szok był tak wielki, że przez kilka sekund zapomniałam, po co tu jestem. Dopiero gdy Vivid skończył ryczeć podbiegłam do niego i czym prędzej wskoczyłam na jego grzbiet. Vivid odbił się od trawiastej krawędzi i wzbił w powietrze cały czas rozglądając się dookoła z otwartym pyskiem. Warczał gardłowo na każdego smoka, który przelatywał obok nas jakby chciał się po prostu przywitać. Żaden smok jednak nie zwracał na nas uwagi. Przelatywały obok zajęte swoimi sprawami, a ja mogłam dokładnie im się przyjrzeć. Najbardziej w tym momencie rzucił mi się w oczy smok skrzący się w słońcu. Połyskiwał niczym diament, a gdy zrównał się z nami zrozumiałam, że jest całkowicie stworzony z kryształu. Ruch jego skrzydeł, łap i ogona sprawiał wrażenie, jakby był miękki, ale byłam pewna, że gdybym miała okazję go dotknąć byłby twardy i surowy zupełnie jak diament.
Wylecieliśmy zza góry i wtem ukazał nam się widok, który odsunął wszystko inne na bok. Był las otaczający wielką polanę, na tej polanie siedział najwspanialszy najcudowniejszy smok, jakiego dane mi było kiedykolwiek sobie wyobrazić. Pomijając jego wielkość, był cały mleczny a jego łuski wydobywały lekką poświatę. Wyglądało to jakby małe słońce zostało zamknięte w ciele tego smoka i teraz prześwitywało przez szczeliny między łuskami. Gapiłam się na niego z krótkimi przerwami na mrugnięcia, a za każdym nowym razem, gdy smok pojawiał się przede mną zdawał się trochę inny, a przez to cały czas zaskakujący. Niby był to ten sam smok, ale za każdym razem trochę inny, jakby dostrzegała co chwilę coś nowego w jego wyglądzie.
To smok światła. Smoczyca, o której opowiadał Wapi. Rzekł Vivid w mojej głowie. Nie bardzo wiedziałam co mam zrobić z tą informacją, jedyne co się zmieniło to fakt, że smok przed nami stał się jeszcze piękniejszy.
Vivid zniżył lot lawirując w labiryncie chmur, a gdy leciał na tyle nisko, że można było dostrzec pojedyncze drzewa dostrzegłam w dole coś niepokojącego. Smok nadal siedział ze wszystkimi czterema łapami na ziemi, ze złożonymi skrzydłami i ogonem owiniętym wokół łap, a w samym środku między łapami dostrzegłam niewielki ruch. Wkrótce zrozumiałam, że dotarłam do celu.
Wylądowałam tuż przed ogonem smoka, zza którego ledwo widziałam czubek głowy Aulusa. Nie zdążyłam się zastanowić jak mam tam do niego dotrzeć, gdy wielkie cielsko smoczycy drgnęło, a ogon poruszył się wolno odsłaniając dostęp do Aulusa.
Mężczyzna bardzo się zmienił odkąd go ostatnio widziałam. Wychudł, a luźna skóra zwisała z jego twarzy w licznych zmarszczkach. Wory pod oczami odsłaniały przekrwione gałki oczne, a rzadkie włosy były połamane i zniszczone. Siedział na wielkim tronie niczym król, a gdy mnie zobaczył rozłożył ręce i rzekł ukazując rząd brzydkich czarnych zębów:
— No nareszcie! Zaczynaliśmy się niecierpliwić. Twój chłopak tęsknił. — Aulus wskazał za siebie, a ja pobladłam, bo właśnie pojawiła się Cara trzymająca za wykręcone ręce szamoczącego się Yaku. Puściłam się biegiem ku niemu, ale w tym samym momencie Aulus wyciągnął rękę i wycelował w Yaku srebrny pistolet.
— Nie radzę. — syknął jednocześnie dłubiąc w zębak długim paznokciem.
— Yaku! — krzyknęłam drżąc i gapiąc się na niego. Chłopak również utkwił zalane łzami oczy we mnie i coś wymamrotał, ale przez knebel nic nie mogłam zrozumieć.
— Puść go! — krzyknęłam przenosząc wyzywające na Aulusa.
— Hmmm... nie. — mruknął od niechcenia.
— Jakim cudem ty w ogóle żyjesz? — zaczęłam starając się go zagadać, by wymyślić jakiś plan. Vivid też główkował nic się nie odzywając. Siedział gotowy do ataku nastroszywszy skrzydła.
— Bo umiem zadbać o siebie. Wszystko sobie zaplanowałem. To, że tu jesteś jest tylko wynikiem lat planów i spisków. Gdy twoi przyjaciele ruszyli na moją wyspę, by dowiedzieć się gdzie mój mistrz cię przetrzymywał, wiedziałem, że muszę wymyślić inny plan na ochronę. Znalazłem przejście na tę planetę gdzie smoki ukryły się przed bogami. Tylko ja wiedziałem gdzie się podziały, bogowie byli bardziej zajęci tobą i całą tą ich wojną. — Aulus rozkaszlał się, a ręka z pistoletem opadła na oparcie krzesła. Niestety nie wypuścił borni.
— Mistrz zawsze miał w zanadrzu plan B. Mimo że mnie zdradził to ja obiecałem, że wykonam jego misję, nawet jeśli jemu się nie powiedzie. Byłem mu potrzebny ze względu na mój dar. — Aulus wziął dwa świszczące oddechy i wypuścił swoją Emocję. Skrzydlatą hienę.
— Dzięki niej każdy wierzył w moje kłamstwa, a szczególnie moja kochana i naiwna córka.
Zmarszczyłam brwi nic nie rozumiejąc.
— Nadal za trudne? — zaśmiał się Aulus przechylając do przodu. Wtedy do dostrzegłam cienką rurkę biegnącą od jego prawej ręki do smoczycy nad nami. Prześlizgnęłam wzrokiem po rurce i zrozumiałam, że w jakiś dziwny sposób ta smoczyca i Aulus są połączeni.
— Careula była moimi oczami, moim ciałem. Na mój rozkaz zatrudniła się w wytwórni tylko po to, by być bliżej twojego chłoptasia. Rozkochała go w sobie również na mój rozkaz. Wiedziałem, że prędzej czy później będziesz starała się w jakiś sposób ich odczarować. Związek Cary z nim był początkiem twojej destrukcji. Patrzyłem z błogością jak topisz się we własnym smutku nie mogąc znieść, że twój ukochany dotyka innej. Potem było tylko lepiej. Na mój rozkaz Cara zmusiła, by Gari przejechał samochód. Obserwowała wszystko z daleka, a potem zdawała mi relacje. W końcu oddałaś jej wspomnienia a ona jak po sznurku odnalazła mnie w pełni świadoma. No może trochę przesadziłem z tą świadomością. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio Cara zrobiła coś z własnej woli. — Aulus spojrzał na córkę chytrym wzrokiem jakby podziwiła swój idealny eksperyment naukowy.
— Potwór. — syknęłam czując jak obrzydzenie do tego człowieka rośnie z każdą chwilą. Aulus machnął ręką kompletnie niewzruszony.
— Na mój rozkaz Cara odcięła skrzydła Pinny, wszystko, co działo się przed zapomnieniem to również moja zasługa. Robiłem to dla Mistrza, dla jedynego pana, jaki powinien rządzić na Motus.
— Mistrz nie żyje. — powiedziałam — wraz z moim ojcem zadbałam o to. Motus jest wolne od bogów.
— To jeszcze nie koniec! Bogowie nigdy nie umierają. Odeszli do innego wymiaru, ale ja ich sprowadzę.
— W takim stanie? Ciekawe jak? — prychnęłam wskazując na rurkę w jego przedramieniu. Aulus spojrzał na nią, a potem na mnie.
— Myślisz, że się nie zabezpieczyłem? Moja droga, nie doceniasz mnie. Pozwól, że dokończę.
Córko Eltanina, rozległ się nagle głos tak donośny, ale jednocześnie tak delikatny, że aż drgnęłam. Nie reaguj proszę. Tylko ty mnie słyszysz. Jestem Pierwszą Smoczycą. Smoczycą Światła, zrodzoną z myśli Osobliwości. Jestem Światłem Osobliwości, Lumine Singularitatem i potrzebuje twojej pomocy.
Musiałam na dwie sekundy zamknąć oczy, by się nie przewrócić. Byłam przekonana, że ten głos słychać w całej galaktyce. Był tak donośny i przeszywający, że drżał mi od niego mózg, ale z drugiej strony delikatność i czułość otulały mnie spokojnym dźwiękiem tak, że na chwilę odszedł ze mnie strach. Za wiele dochodziło do mnie bodźców, Aulus nic nie zauważył i mówił dalej, a ja musiałam skupić się na dwóch głosach dochodzących do mojej świadomości.
Czego potrzebujesz? — odpowiedziałam smoczycy i wróciłam do Aulusa.
— ...plan był idealny i jak na razie spełnił się w każdym aspekcie. Znów moja córeczka wykazała się nie lada odwagą i zaszczepiła w twoich przyjaciołach strach przed tobą. Potem przyniosła księgę, dzięki której mogłem w całym Motus zaszczepić wirusa.
— Wirusa? Co ty bredzisz?
— Co prawda ma bardzo długi okres inkubacji, ale zakładam, że przenosiłaś się po ataku demonicznych zwierząt na Ziemię, tak? A nawet jeśli nie, to twoi przyjaciele owszem. Na Ziemi szybciej się rozwija.
— Jaki wirus?! — ryknęłam podchodząc krok. Aulus czujny natychmiast wycelował pistolet w Yaku. Zatrzymałam się od razu.
— W sumie to twój chłoptaś podsunął mi pomysł. Kiedyś zdobyłem sierść jego Emocji i dzięki temu udało mi się go kontrolować w jakimś stopniu. Ponoć był taki okres gdzie zerwaliście ze sobą, bo on stał się impulsywny, tak?
Nie odezwałam się zaciskając usta.
— No właśnie. Idąc tym tropem stworzyłem inny wirus, ale nie będę wam zdradzać niespodzianki. Niedługo wasi przyjaciele będą otoczeni tym, czego boją się najbardziej. Oh, Mistrzu, gdybyś mógł to widzieć. — Aulus zarechotał jak psychicznie chory odchylając głowę do tyłu. Nie wiedziałam co mam robić.
Nie mogę nic zrobić, póki ten człowiek jest ode mnie zależny. Czerpie ode mnie czyste światło, bo tylko ono go utrzymuje przy życiu. Musisz się spieszyć kierunku planety zmierza Cetus Universus.
Ale jak? On zagraża Yaku! — pisnęłam w głowie czując jak sytuacja coraz bardziej staje się beznadziejna.
— Czas chyba zakończyć to przedstawienie. — rzekł Aulus przenosząc pistolet z Yaku na mnie. Chłopak wydał z siebie jęk protestu i starał się wyszarpać, ale Cara trzymała go mocno.
— Obiecałem mistrzowi, że cię zabiję, gdyby sprawy się skomplikowały i zamierzam dotrzymać słowa.
— Nawet po tym, co ci zrobił? — wypaliłam nagle prostując się. O dziwo kompletnie nie czułam lęku na widok czarnej lufy pistoletu wycelowanej prosto w moje serce. — Przeklął cię. Naznaczył cię swoim imieniem i teraz umierasz.
Aulus pobladł i poprawił uścisk na rękojeści broni.
— A, zgadłam. No zobacz, tyle dla niego zrobiłeś, poświęciłeś jedyną córkę i własne umiejętności, a on i tak cię nie doceniał.
— Przestań!
— Na darmo się starałeś, dla swojego mistrza. A ta łajza i tak cię zatruła. Czekaj jak brzmiało jego imię? — udałam zamyślenie i popukałam w brodę. — a tak pamiętam. K e v i n.
Patrzyłam z lubością jak imię mistrza wdziera się na nowo w mózg Aulusa. Mężczyzna wygiął się na swoim tronie zaciskając szczęki. Żyły na jego skroni pulsowały rytmicznie, pistolet drżał w jego dłoni.
— Ojcze patrz! — krzyknęła nagle Cara takim tonem, że nawet ja się obejrzałam. Na tle niebieskiego nieba rósł z każdą chwilą Cetus Universus.
Musicie uciekać! — powiedziałam od razu do smoczycy światła. Rozkaż innym smokom niech wracają na Motus.
Motus jest pełne bogów. Nie narażę własnych dzieci dla ich pychy.
Na Motus nie ma już bogów, zadbałam o to. Cała planeta jest wolna i gotowa na wasze przybycie. Cetus Universus za parę minut pożre tę planetę w całości. Nic was nie ocali. Nie pozbawiaj siebie i swojego gatunku życia. Nie jesteście tego godni.
Smoki nigdzie nie pójdą beze mnie.
Jesteś ich matką, zrobią co im karzesz! Ocal swoje dzieci!
— Dosyć tego! — krzyknął Aulus prostując się. — Za długo to trwa.
Wycelował ponownie pistolet we mnie i wycedził przez zęby ociekającym jadem głosem.
— Wszystko jest przez ciebie, ty mała gnido. Gdybyś się nie narodziła mój Mistrz miałby wolną rękę. Ale niestety zawsze musi być jakiś dobry bohater. Jednak oto kończy się twoje życie przepełnione smutkiem tak jak moje. Przyjrzyj się jej dobrze — Aulus nagle zwrócił się do Yaku — Po raz ostatni widzisz ją taką śliczną.
Czas gwałtownie zwolnił. Poczułam się jak we śnie. Byłam świadoma dosłownie wszystkiego, co się dzieje wokół mnie. Obecność Vivida, Smoczycę Światła nad nami, wlepione we mnie przerażone oczy Yaku, zbliżanie się Cetus Universus za plecami, spowolniony ryk tysięcy smoków, a przede wszystkim przepełniony nienawiścią wzrok Aulusa. Wiedziałam, że nie ma wyjścia z tej sytuacji, bo nawet gdybym uchyliła się kuli, Aulus zapewne się zabezpieczył. Poza tym jakie to ma znaczenie skoro i tak planeta zaraz przestanie istnieć.
Niski strzał doleciał do moich uszu, a potem zobaczyłam iskry, które osmaliły palce Aulusa, gdy ten wypalił z broni. Zamknęłam oczy czekając na ból, racząc się tą chwilą nieskończoności spokoju i ciszy. Nic się jednak takiego nie wydarzyło.
Czas gwałtownie przyspieszył i stało się wiele rzeczy naraz, jakby chciał nadgonić te kilka chwil spóźnienia. Cara krzyknęła, a do niej dołączył się Aulus. W następnej sekundzie zobaczyłam jak Yaku podbiega do mnie i nawet nie zdążyłam krzyknąć, gdy chłopak nadal zakneblowany i związany zasłania mnie własnym ciałem. Pół sekundy później kula dosięgła jego piersi i chłopak zwalił się na trawę automatycznie się ucieleśniając.
— NIE! — wrzasnęłam, gdy rzeczywistość rąbnęła mnie w świadomość. Chłopak leżał na ziemi cały zakrwawiony i poruszał gwałtownie ustami. Łapał gwałtownie powietrze i miotał oczami na prawo i lewo. Padłam na kolana już zalana łzami. Ryś obok chłopaka drżał na całym ciele, ale nie był zakrwawiony. Zaciskał powieki i miauczał targany spazmami bólu.
— Oddychaj, Yaku oddychaj jestem tu! — krzyczałam do niego gładząc po policzkach. — Osobliwości, błagam pomóż mi! Nie zasypiaj proszę Yaku. Jezu...
Rozwiązałam mu ręce i rozdarłam koszulkę na piersiach. Dziura w jego prawej piersi zionęła czarną krwią, która ulatywała przy każdym jego ruchu.
— Li...vid... — wychrypiał.
— Nic nie mów! — rozkazałam myśląc gorączkowo. Uciskać? Nie! Co się robi z ranami postrzałowymi?
— Musimy uciekać! — krzyknął ktoś nad moją głową.
— Pomóż mi! — odkrzyknęłam nawet nie wiedząc do kogo. — Trzeba go zabrać do szpitala! Po drugiej stronie galaktyki!
— Zo..staw mmnie tu... — wyszeptał Yaku dławiąc się — ucie...kaj!
— NIE! — krzyknęłam sama dławiąc się łzami. — Nigdzie się bez ciebie nie ruszam.
— Livid! — rozpoznałam ryk Vivida i to mnie trochę otrzeźwiło.
— Pomogę wam. — odezwała się Cara materializując się tuż obok mnie.
Pozwoliłam sobie na sekundę zwłoki, w której to rozejrzałam się. Aulus leżał martwy na swoim tronie z wyrwaną rurką, a Smoczyca Światła właśnie rozprostowywała skrzydła.
Dziękuję córko Eltanina, powiedziała zerkając na mnie z wysokości dwustu metrów.
— POMÓŻ MI! — krzyknęłam do niej błagalnie nie wiedząc co robić.
Smoczyca Światła zniżyła łeb i otworzyła paszczę, z której zaczęło wydobywać się czyste światło zamiast ognia. Tam, gdzie jej promienie dotknęły ziemi otworzył się portal wprost na Ziemię, wprost do szpitala. Nie zastanawiając się ani sekundy wraz z Carą porwałam Yaku i obie wyniosłyśmy go na posadzkę. Ignorowałam kompletnie przerażenie ludzi, którzy krzykiem odskakiwali od dziwnej anomalii w postaci dziury w czasoprzestrzeni, złotego smoka, rysia oraz postrzelonego chłopaka ciągniętego przez dwie umorusane dziewczyny.
Jesteście w szpitalu dla ucieleśnionych. Tam go ocalą, ale tylko z twoją pomocą, rzekła Smoczyca, łypiąc na nas przez zamykający się portal. Opuść ciało dla niego i odnajdź jego istotę, a ocalisz ukochanego.
Po tych słowach wyrwa w przestrzeni zamknęła się i znalazłam się sama z umierającym Yaku. Nie mając chwili do stracenia wzięłam jego twarz i rozkazałam Carze biec po pomoc. Vivid zasłaniał nas swoimi skrzydłami i warczał na każdego, który zbliżył się do nas za bardzo.
— Już kochany, wytrzymaj, zaraz będziesz bezpieczny. — szeptałam gładząc jego włosy. Już nie drżał, patrzył mi głęboko w oczy i oddychał płytko rzężąc. Chciał coś powiedzieć, ale nagle zagotowało się obok nas. Pół tuzina lekarzy okrążyło Yaku odpychając mnie i kompletnie ignorując Vivida. Podniosłam się na drżących nogach i napotkałam wzrok Cary.
— Zostaniesz z nim? — spytałam błagalnie. Wiedziałam, że teraz Cara jest po naszej stronie.
— A ty gdzie się wybierasz?
— Muszę mieć pewność, że go uratują. Sama muszę go uratować. — powiedziałam i dotykając nosa Vivida spłonęłam z Ziemi i pojawiłam na Aurum.
______________________
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro