ROZDZIAŁ 63. CZAS UCIEKA
Nie mogłam ukryć przed sobą, że cieszyłam się z ocalenia Motus. Znów byłam bohaterką tym razem nawet tego nie planując. Skoro taki był mój los, nie miałam wyjścia jak tego zaakceptować. Nie chciałam nikogo widzieć, czekałam sama nie wiedząc na co, ale zdawało się to lepsze niż akcja. Miałam wrażenie, każda moja ingerencja w życie Yaku tylko przyspiesza jego śmierć. Z drugiej strony ta natrętna myśl wypowiedziana przez Yaku nie dawała mi spokojnie odpocząć. Że ponoć Wapi mnie oszukał i Yaku wcale nie miał umrzeć. Czy faktycznie tak było nie miało to dla mnie znaczenia, bo obecnie o niczym innym nie marzyłam tylko by zasnąć i się już nie obudzić. Dlatego, gdy przyszła Alex od razu chciałam uciec, ale niestety zagrodziła mi drogę.
— Czekaj Livid, chcę tylko pogadać. — powiedziała stając w rozkroku, by mieć pewność, że nie ucieknę. Westchnęłam ostentacyjnie i wywróciłam oczami.
— Czego chcesz? — fuknęłam ostro.
— Co się dzieje, Liv? To do ciebie niepodobne, by szargać się na własne życie. Obiecałaś nam, że wrócisz, a zamiast tego poleciałaś na drugi koniec świata by co? Umrzeć?
— Odczep się. — warknęłam odwracając się od niej i odchodząc. Jednak Alex była uparta i nie dała się tak łatwo zbyć. Dogoniła mnie czym prędzej i obróciła twarzą do siebie.
— Dowiedziałaś się czegoś, prawda?
— Zostaw mnie! — krzyknęłam czując jak kończy mi się cierpliwość. Wyszarpnęłam swoje ramie z jej uścisku i cofnęłam dwa kroki.
— Livid... — Alex z oburzoną i naprawdę zdziwioną miną omiotła mnie spojrzeniem nie wierząc w moje zachowanie. — Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, jestem tu dla ciebie, chce ci pomóc, a ty mnie jeszcze odtrącasz.
— Nie możesz mi pomóc.
— Co ty mówisz?
— Idź, Alex. Masz teraz swoje życie. Zajmij się Tenim, nacieszcie się sobą po tak długiej rozłące. Ja sobie poradzę.
— Jakoś ci nie wierzę — prychnęła Alex zakładając ręce na piersiach. Znów westchnęłam marząc by ta rozmowa już się skończyła, ale nie zanosiło się jak na razie.
— Jesteś pierwsza, by komuś pomóc. Zawsze rzucasz się na ratunek potrzebującym czy to z mieczem, czy tylko z dobrym słowem. Uratowałaś moje dziecko, Maru naprawiłaś związek, czemu, gdy ktoś stara się pomóc tobie ty uciekasz?
— Przecież ci powiedziała, że nie jesteś w stanie mi pomóc. Nikt nie jest!
— Wiesz, że to nieprawda. Gdybyś tylko chciała powiedzieć co się takiego stało? Chodzi o Yaku, tak? Nie możesz znieść, że nadal nie pamięta?
— Ani słowa więcej! — warknęłam sztyletując ją wzrokiem. Alex aż się wyprostowała widząc moją minę.
— Livid. — szepnęła zaskoczona. — Nie jestem twoim wrogiem. Zrozum, że jestem tu by pomóc.
— A ja trzeci raz powtarzam, że pomóc mi nie możesz! Zostaw mnie w spokoju! — krzyknęłam i przepchnęłam się między nią a ścianą wybiegając z katedry na zalane słońcem Aurum.
— LIVID! — Doleciało mnie wołanie Alex i szybie kroki, więc czym prędzej wypuściłam Vivida i uciekłam w przestworza.
Czy ja we własnej krainie nie mogę znaleźć miejsca tylko dla siebie? — jęknęłam trzymając się kurczowo łusek Vivida, gdy ten posyłał nas gwałtownie w górę.
Jest jedno miejsce. Właśnie w nim jesteśmy. Mruknął gardłowo wyrównując lot tuż nad dywanem z chmur. Opadłam na jego grzbiet wypompowana z energii, zmęczona emocjami i pozwoliłam łzom płynąc po policzkach. Nawet nie łkałam, mogły to być równie dobrze łzy spowodowane wiatrem, ale skoro chciały płynąć nie powstrzymywałam ich.
Co ja mam robić, Vivid?
Nie mam pojęcia.
Chyba to pierwszy raz, gdy nie masz pojęcia co robić. Zauważyłam podnosząc głowę. Pogładziłam czule jego wyblakłe łuski i zaszlochałam.
Musimy się zająć czymś innym, rzekł zdeterminowany posyłając nas jeszcze wyżej.
Niby czym?
Smokami!
Usiadłam na jego grzbiecie wyprostowana jak struna. Przez swoją rozpacz nie zauważyłam jego myśli i pragnień. Nawet jeśli pochodził ode mnie to i tak był osobną istotą. Miał swoje własne myśli i marzenia. Gdy zobaczył wielki żywy szkielet, o niczym innym nie myślał tylko o innych smokach.
Oczywiście mój kochany. Pomogę ci odnaleźć inne smoki.
Vivid zawarczał basowo i zanurkował posyłany w dół moim postanowieniem. Musiałam schować swoją dumę i uprzedzenie do Wapiego w kwestii prywatnych spraw, bo tylko on był w stanie opowiedzieć mi więcej o smokach.
Wylądowaliśmy przed chatką Wapiego. Zsiadłam z Vivida, który od razu ułożył się na niewielkiej polance, a ja z sercem w gardle zapukałam delikatnie do nowo wstawionych drzwi.
Wapi otworzył po minucie, a gdy mnie zobaczył jego twarz od razu złagodniała, a nawet przeszła w lekkie zdziwienie.
— Jeśli choć przez sekundę w twojej głowie powstało pytanie: „Jak się czujesz?", to niech cię Osobliwość broni, nie zadawaj go! — ostrzegłam na wstępie, gdy już napierał powietrza, by się odezwać. Wapi skinął głową i przepuścił mnie w drzwiach. Weszłam do środka rozglądając się, ale od ostatniej mojej wizyty nic się nie zmieniło. Wapi zamknął drzwi i pogrążyliśmy się w półcieniu.
Wapi wyciągnął ku mnie swoją fajkę i skinął pytająco. Przejęłam bez słowa i zaciągnęłam się czując jak od razu opuszcza mnie strach. Nie bałam się, że mnie naćpa czymś nieznanym, mimo że zataił przede mną taką tajemnicę, nie zmieniało to faktu, że był uczciwy. Wszystko, co robił było po to, by mnie chronić i oszczędzić bólu.
— W czym ci mogę pomóc Livid? — spytał przysiadając się na krześle tyłem na przód.
— Opowiedz mi wszystko, co wiesz o smokach.
— A skąd to nagłe zainteresowanie?
— Vivid, to on... z resztą ja sama jestem ciekawa, a po spotkaniu się z tym szkieletem, jestem po prostu ciekawa. Podobno kiedyś na Motus żyły smoki.
— O tak i to całkiem sporo. — rzekł Wapi wstając. Przeszedł do paleniska, nad którym bujał się wielki kocioł i wlał do niego wiadro wody. Wrócił do stołu i zaczął w międzyczasie czekając aż woda się zagotuje na herbatę.
— Przed pierwszą wojną z bogami na Motus żyło całe mnóstwo smoków. Jak już ci wcześnie wspomniałem nie były podzielone na gatunki czy rasy, ale na żywioły. Cała rasa wywodziła się od jednej smoczycy, której żywiołem było światło. Tylko ona była zdolna do składania jaj i tylko ona wydawała na świat nowe smoki. Każde z jej dzieci było inne, na swój sposób wyjątkowe. Pierwsze cztery smoki były żywiołu: wody, ognia, powietrza i ziemi. Każdy następny wykluty smok był czymś innym. Poważnie, można by było wymieniać cały dzień i całą noc, a nie wymieniłabyś wszystkich.
— Na przykład?
— Były smoki nocy, wiatru, morza, piasku. Wszystkiego, co możesz sobie wyobrazić.
— A ten szkielet smoka w lodzie? Jak myślisz czym był?
— Nie jestem pewny, ale wcale nie zdziwiłbym się, gdyby był po prostu smokiem szkieletu.
— Nie rozumiem.
— Może powiem inaczej. Kiedyś na Motus smoki były ucieleśnieniem wszystkiego, co widzisz. Na co tylko spojrzałaś mogłaś odnaleźć to w postaci smoka. Był smok drewna, ale również smok drzewa jako takiego, albo nawet smok liściasty. Można było znaleźć smoki dosłownie wszędzie, Motus był nimi przesiąknięty.
— To, co się stało? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że na Motus pozostały tylko dwa smoki. Jeden to Vivid, a drugi właśnie zginął roztrzaskując się o wielkiego wieloryba.
— Gdy bogowie zaczęli się panoszyć na Motus, smoczyca światła wezwała wszystkie smoki i uciekła z nimi poza granice Motus.
— Gdzie w kosmos? — prychnęłam. Wapi wstałby przygotować herbatę.
— Nie mam pojęcia. W tym momencie moje widzenie poza ciałem się urwało.
Westchnęłam rozczarowana.
— Ale widziałeś je prawda?
Wapi odwrócił się i oparł o blat. Uśmiechnął w niepohamowanej ekscytacji przygryzając wargę i pokiwał głową.
— Mogę z ręką na sercu stwierdzić, że smoki naprawdę powstały z czystej Osobliwości. Są piękne.
— A jakbym chciała je odnaleźć? Wiesz gdzie one są?
— Co ty, nikt tego nie wie. Sądzisz, że gdy bogowie przybyli na Motus nie starali się ich odnaleźć? Smoczyca Światła musiała się jakoś zabezpieczyć. Zwykły człowiek nie jest w stanie ich odnaleźć.
— Ale ja nie jestem zwykłym człowiekiem. Mam smoka. — powiedziałam z dumą, a Wapi parsknął śmiechem kręcąc głową.
— No co?
— Ty naprawdę nie dostrzegasz tego, jak wyjątkowa jesteś, prawda?
— Stwierdziłam tylko fakt. — wzruszyłam ramionami nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
— Ja ci mówię, że nie ma absolutnie, żadnej szansy na odnalezienie smoków, a ty zdajesz się jednym uchem wpuszczać a drugim wypuszcza i twierdzisz, że tobie się uda, bo jak stwierdziłaś masz smoka, tak?
— Nic poza nim nie mam! — fuknęłam wyzywająco.
— Gdybym miał pewność, że mnie nie zabijesz, to bym cię pocałował. — zaśmiał się nadal patrząc na mnie z niedowierzaniem.
— Tylko spróbuj! — ostrzegłam, celując w niego palcem.
— Raz już spróbowałem, to z wrażenia spadłaś z klifu.
Cmoknęłam zirytowana. Wapi nadal chichocząc wrócił do robienia herbaty. Szperał coś w szafkach wyciągał lniane woreczki i wyjmował z nich listki o charakterystycznym zapachu. Nic nie mówiłam zajęta wydłubywaniem brudu spod paznokci do czasu, aż coś jasnego nie zakłuło mnie w oczy. Zamrugałam podnosząc głowę i szybko zlokalizowałam źródło światła. Wapi musiał nie zauważyć, ale przez jego krzątanie i otwieranie różnych szafek, otworzyła się inna i to właśnie z niej wydobywało się ostre światło. Zaciekawiona wstałam i podeszłam do szafki.
— Co robisz? — spytał Wapi podążając za moim wzrokiem, a gdy dotarło do niego co robię upuścił dwa kubki z wrzątkiem, które łupnęły o posadzkę i ryknął:
— LIVID NIE!
Jednak było już za późno, bo właśnie prostowałam się a w dłoniach trzymałam oko płazodrzewa. Spojrzałam na Wapiego czerwona na twarzy z wściekłości, a chłopak był blady jak ściana. Drgnął nagle i jednym ruchem ściągnął pelerynę z wieszaka i nakrył nią oko płazodrzewa.
— Livid, ja... — zaczął.
— Nie chcę słuchać twoich żałosnych tłumaczeń. — warknęłam.
— Robiłem to dla twojego dobra, zrozum.
— Nie pogrążaj się!
— Błagam, Livid nie rozumiesz. — Wapi dosłownie płaszczył się przede mną, chcąc jakoś naprawić swoją sytuację.
— Zgadza się, nie rozumiem, ale to jest tylko twoja wina, bo żeś nie chciał mi nic powiedzieć. Oszukałeś mnie i zwodziłeś przez tyle czasu! Brzydzę się tobą.
— Rozumiem... — zająknął się Wapi jeszcze bardziej się w sobie kuląc — ale daj mi powiedzieć tylko jedną rzecz.
— Teraz to już zdecydowanie na to za późno. — powiedziałam i ruszyłam do wyjścia.
— Nie zaglądaj w nie! — krzyknął w desperacji Wapi, a mnie wmurowało. Odwróciłam się wolno nadal trzymając w dłoniach otulone jego płaszczem oko i warknęłam:
— Niby dlaczego mam w nie nie patrzeć?
— Zaufaj mi... — błagał, ale ja nie chciałam go słuchać. Za późno. Trzeba było myśleć wcześniej o konsekwencjach, teraz to ja o niczym innym nie myślałam tylko by w nie zajrzeć. Ściągnęłam pelerynę i zajrzałam w oko.
Najpierw nie dostrzegłam nic szczególnego. Zwykłe roślinno—zwierzęce oko, lekko mięsiste w dotyku. Korzeń z tyłu niczym nerw wzrokowy sterczał jak ususzony mysi ogonek. Źrenica była rozluźniona i czarna jak noc. Do czasu.
Miałam wrażenie jakbym zaglądała w magiczną kulę. Czarna źrenica nagle przestała być czarna, a różnobarwna, jakby wypełniona dymem. Chwile potem kolory się rozwiały, a ja patrzyłam niczym przez okno prosto w podbródek Aulusa.
Wrzasnęłam i odrzuciłam oko na podłogę. Wapi czym prędzej porwał je i zakrył peleryną.
— Co to jest do jasnej cholery? — szepnęłam czując jak pocę się pod pachami ze zdenerwowania. Wapi podrapał się po karku skrajnie przerażony.
— Oczy płazodrzewa są szczególne. Widzą na krzyż. Mogą też być wykorzystywane jako okna. Przez to oko widać, na co patrzy drugie oko i odwrotnie.
— Ale przeszłość, tak? Przecież Aulus nie żyje. Ojciec Careuli zginął w wojnie z bogami, a nawet tuż przed nią.
Wapi pokręcił głową.
— Wszystko jest jak najbardziej w czasie rzeczywistym. On widzi nas a my jego.
— To jakieś farmazony. Przecież to niemożliwe.
— Livid, to jest fakt! Przed zapomnieniem Aulus zdobył pierwsze oko płazodrzewa. Hanonim mu je przyniósł osobiście.
— Co?! — krzyknęłam totalnie wybita z równowagi. — Hanonim? Oszalałeś? Przecież on mi pomagał.
— Oczywiście, pomaga ci nadal, bo nie pamięta.
Zamilkłam na chwilę. Przypomniałam sobie, że to Hanonim zaszczepił we mnie chęć wykradzenia oka płazodrzewa. Może jego wspomnienia zostały wyczyszczone, ale nadal pozostało w nim pragnienie zdobycia oka. Sam nie wiedział po co, ale uznał to za cel swego życia.
— Daj mi oko. — zażądałam.
— Livid, nie!
— Ja się ciebie nie pytam, oddawaj oko.
— Nie wiesz czym to grozi. Ty widzisz jego, a on ciebie.
— Skoro Aulus nadal żyje muszę wiedzieć co planuje, rozumiesz? Jest ostatnią osobą, która służyła bogom. Muszę go pokonać.
— Ale, Livid, proszę cię. Nie bądź lekkomyślna. — błagał Wapi nadal trzymając oko i odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość.
— Teraz to mówisz? Trzeba było myśleć wcześniej. Oddawaj! — i nie czekając na jego reakcję złapałam za skraj peleryny i szarpnęłam. Oko wyskoczyło spod ręki Wapiego i z nieprzyjemnym mokrym pacnięciem spadło na podłogę zwracając się od razu źrenicą ku mnie. Zamarłam sparaliżowana gapiąc się prosto w twarz Aulusa, który najwyraźniej mnie widział, bo uśmiechnął się triumfalnie i kiwnął głową. Nagle jego twarz zniknęła, obraz się zatrząsł jak przy przestawianiu aparatu, po czym zobaczyłam coś, co sprawiło, że serce mi stanęło, a nogi ugięły i opadłam ciężko na krzesło. Drżałam niekontrolowanie gapiąc się na Careulę, która trzymała związanego i zakneblowanego skrajnie przerażonego Yaku. Twarz Aulusa nagle wróciła ukazując rząd zgniłych czarnych zębów, po czym mężczyzna wolno wypowiedział dwa słowa. Z jego ruchu warg jasno mogłam wyczytać: Tik Tak.
Wapi widząc mój stan, przeszedł nad okiem nie patrząc na nie, wyjął z mojej dłoni pelerynę i nakrył oko odcinając Aulusa od nas. Przeszedł mnie spazm wprawiając moje ciało w drżenie, a oczy nabiegły łzami.
— Livid. — szepnął Wapi ostrożnie. — Proszę, nie rób nic głupiego.
— Gdzie on jest? — Poderwałam się biorąc w garść gotowa na walkę o życie tu i teraz.
— Nie wiem.
— GADAJ W TEJ CHWILI GDZIE JEST YAKU! — ryknęłam łapiąc Wapiego za gardło. Chłopak pozieleniał z przerażenia i wyjęczał coś niezrozumiałego. Puściłam go.
— Na Motus, na Ziemi? No gadaj? Gdzie oni są?
— Ani tu, ani tu. — wychrypiał Wapi kaszląc.
— To gdzie? W niebie? Nie prowokuj mnie.
— To trzecia planeta. — szepnął Wapi ze łzami w oczach. Spojrzałam na niego jak na obcego.
— Co ty bredzisz?
— Motus ma przejście na jeszcze jedną planetę.
— Gdzie jest przejście?
— Daj spokój, Livid już po nim. Nie widziałaś? Mówiłem prawdę, zapomnij o nim.
— Ostrzegam, pochlastam cię, jeśli za sekundę nie zdradzisz mi gdzie jest przejście na tę pieprzoną planetę.
Wapi wstał pociągając nosem. Spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.
— Nie zrobię tego Livid. Za bardzo mi na tobie zależy, by posyłać na śmierć.
— A pieprz się!
Odwróciłam się na pięcie i nie zaszczycając Wapiego ani jednym spojrzeniem wybiegłam z chaty i wskoczyłam na Vivida, który już czekał gotowy do drogi.
Smok młócił skrzydłami najmocniej jak tylko mógł, a ja czując serce w gardle modliłam się, by leciał jeszcze szybciej.
— Gdzie my mamy ich szukać?! — krzyczałam w przestrzeń, rozglądając się dookoła jakbym oczekiwała wielkiej czerwonej strzałki, która wskaże mi gdzie mam szukać mojej miłości.
Uspokój się Livid, nie mogę myśleć logicznie! — krzyknął Vivid w mojej głowie, ale wcale mnie to nie uspokoiło. Nadal miałam atak paniki. Dopiero gdy lecieliśmy nad szczytami gór oddzielającymi Aurum od reszty Motus, rzadkie powietrze otumaniło mnie lekko, co dało Vividowi chwilę na zastanowienie.
Gdy tlen ponownie zawirował mi w płucach, a zawroty głowy ustały, ponownie panika i obrzydliwy ścisk w żołądku zaatakowały w dwójnasób.
— VIVID! — krzyknęłam chaotycznie, miotając się na jego grzbiecie. Smok ryknął ostrzegawczo, bym była cicho.
Nie myślisz Livid logicznie. Ja wiem, że się o niego boisz, ja też, ale panika w tym momencie nie pomaga. Uspokój się, jeśli pragniesz go ocalić!
Miał racje. Moja panika naprawdę może go zabić. Mimo że nadal drżałam wypchnęłam na siłę z umysłu wszystko, co negatywne. Zamknęłam oczy i wzięłam pięć głębokich uspokajających oddechów.
— Dobra, jaki masz plan? — zagadnęłam go gotowa do działania.
Lecimy na Frigus! Pamiętasz jak znalazłaś w lochach przejście? Portal do świata?
Poczułam jak mózg odkształca mi się od tej informacji. Przez chwilę miałam wrażenie, że to Vivid stracił gwałtownie wysokość, ale to były tylko moje emocje. Mieliśmy trzecią planetę pod samym nosem!
Stąd pochodził Aulus, tam też stacjonowali bogowie, ciągnął Vivid a po trzecie, smok szkielet też nie mógł być przypadkiem.
— Ale to nam zajmie tydzień!
Wcale, że nie tydzień! Dolecieliśmy do gwiazd to i dolecimy do Frigus. Trzymaj się!
Vivid ryknął potężnie i porwał mnie w tak zawrotną prędkość, że aż zaparło mi dech w piersiach. Oddychało mi się z trudem, wiatr wyrywał łzy z oczu, wdzierał się we wszystkiego zakamarki mojego ciała, ale nie protestowałam. Yaku był teraz w skrajnym niebezpieczeństwie, byłam w stanie dla niego wytrzymać ten dyskomfort.
Dolecieliśmy do wyspy o płowe szybciej niż zwykle, ale i tak wiązało się to z trzy dniowym spóźnieniem. Zmuszałam się, by nie myśleć o negatywnych skutkach mojej zwłoki, ale słabo mi to wychodziło. Vivid był zmęczony, przez co nie potrafił mnie tak zgrabnie kontrolować, jak zazwyczaj, przez co do mojego mózgu co chwile wkradały się obrazy leżącego Yaku w kałuży krwi.
— Musisz do mnie wrócić — powiedziałam, gdy wylądowaliśmy na byłym dziedzińcu pałacu Aulusa.
Opuściłam ostrożnie w dół, trzymając się kurczowo popękanego bruku. Puściłam modląc się by ten upadek nie kosztował mnie nic więcej jak siniaków. Łupnęłam nogami o zakurzone nadpalone przez Vivida ostatnim razem gruzy, zsunęłam się i wylądowałam na pośladkach mocno je sobie zbijając. Stęknęłam z bólu wstając, czując pulsujący tępy ból w kości ogonowej i wolno ruszyłam do przodu. Dookoła były zawalone ściany teraz osmolone przez ogień Vivida. Szłam szybko pamiętając ostatni układ tuneli i doszłam do laboratorium, w którym kiedyś znalazłam sierść Canisa w słoiku. Teraz to miejsce wcale nie przypominało laboratorium. Ogień zniszczył doszczętnie wszystkie dowody i materiały. Ściany były nadpalone, a podłogę pokrywała nie woda jak ostatnio, a popiół.
Ruszyłam dalej korytarzem. Tutaj ogień nie nadszarpnął stojących jeszcze ścian, więc uznałam to za dobry omen. Zapach się też zmienił, nie czuć było spalenizną, a wilgocią i szlamem. Nie było też zimno tak jak ostatnio.
Przemierzałam korytarze przesuwając się chyba coraz bardziej do centrum pałacu. Zrozumiałam, że mam rację, gdy kręte schody przywitały mnie zawalone gruzem. Szłam szybko cała napięta i gotowa na każdą ewentualność. Dostrzegłam źdźbła trawy i ziemi na posadzce, co wydało mi się trochę nie na miejscu. Dotarłam do celu.
Wyglądało to dosłownie jak otwarte drzwi na spokojną polankę gdzieś w górach. Dostrzegłam drzewa bujane leniwym wiatrem i niebieskie niebo.
— Trochę dziwne, że ta planeta wygląda tak samo, jak Motus lub Ziemia. Liczyłam na jakieś rzeki lawy i tego typu sprawy.
Narzekasz, wiesz?
— Ta... masz rację. Dobra idziemy!
Czekaj. Vivid zatrzymał mnie z nogą już w przejściu. Na ścianie wiszą jakieś maski, chyba powietrze jest toksyczne.
Nie zastanawiając się dłużej chwyciłam kilka masek i jedną przyłożyłam do twarzy ignorując jej śluzowatą strukturę. Przytrzymałam ją dłonią i wkroczyłam w nowy świat.
Gdy tylko znalazłam się na trawiastej polanie, zrozumiałam, że maska nie jest czymś zwykłym, ale żywym. Poczułam się jakbym gwałtownie wciągnęła powietrze przez reklamówkę. Cienka membrana weszła mi do gardła, a ja rozkaszlałam się i chciałam ją zwrócić, ale to coś, z czego była stworzona zabrnęła już za daleko i osiadła na tchawicy i płucach. Czerwona na twarzy padłam na kolana i rzęziłam walcząc o cenny oddech. Byłam przekonana, że się tu uduszę, gdy nagle dziwna płona przepuściła tlen i wzięłam czysty, soczysty oddech. Ległam na wznak starając się uspokoić i dla bezpieczeństwa wypuściłam Vivida.
— Osobliwości Livid! — krzyknął smok nie dając mi nawet sekundy odpoczynku. Dźwignęłam się wspierając na jego skrzydle i rozejrzałam się.
Szczęka mi opadła, a wszystkie myśli odpłynęły z głowy. Została jedna, układająca się w piękne pięć liter.
Smoki!
Znalazłam się z Vividem na szczycie wysokiego wzniesienia, trochę niższego niż nasz Klif Tworzenia, ale widok, jaki się przed nami rozciągał był wręcz nie do opisania.
Całe niebo jak okiem sięgnąć usiane było latającymi stworzeniami. Wystarczył jeden rzut oka, by zrozumieć, że każdy z tych stworzeń to smok. Jedne były wielkie jak góry, inne wielkości gołębi, jeszcze inne przypominały rozmiarami Vivida, a każdy był wyjątkowy.
Zadarłam głowę obserwując jak wielkie cielsko przelatuje nad naszymi głowami. Smok dwa razy większy od Vivida z jasnopomarańczowym brzuchem, smukły o kanciastych skrzydłach rozsiał dookoła gryzący zapach siarki. Vivid kichnął, a mi oczy zaszły łzami.
— Nie jestem jedyny! — krzyknął Vivid machając skrzydłami uradowany i zaryczał nagle donośnie. Niczym efekt domina, inne smoki pochwyciły krzyk Vivida i przez kilka chwil całe moje ciało drżało od ciągłego głośnego ryku.
___________________________
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro