Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 53. SKAŻENIE


Mimo że Wapi na razie miał wolne od wyciągania wspomnień z Kroniki Osobliwości to i tak czułam, że zbliżamy się coraz bardziej do celu. Chłopaki powoli wracali do starego układu, będąc razem, a nie osobno. Oczywiście były wyjątki takie jak Zemi i Yaku, ale zmiana w zachowaniu Teniego zdawała się wszystkim wyjść na dobre. Najbardziej raniącą kwestią było zachowanie Alex. Widziałam jak chłopak się stara, a Alex uważa go za palanta. Nawet myślałam, czy nie poprosić Wapiego by oddał Alex kilka wspomnień o Teni, by znów mogli się cieszyć sobą, ale gdy tylko widziałam Wapiego przypominało mi się jak wiele poświęca dla moich zachcianek i nie mogłam go prosić o coś ekstra. Teraz zdecydowanie musiał odpocząć. Chciałam mu też podziękować za to, co dla mnie zrobił, ale jakoś nie potrafiłam znaleźć słów. Często przesiadywał na moim Klifie Tworzenia sam tylko czasem w towarzystwie Ves. Zajęta dbaniem o gości nie zaprzątałam sobie głowy czemu chłopak unika tłumu. Nie zmieniało to faktu, że czekałam na moment, w którym będę mogła spędzić z nim trochę czasu. Mocno się do niego przywiązałam, a Vivid nie zgłaszał sprzeciwu co dało mi do zrozumienia, że też Wapiego lubi.
— Nie przeszkadzam? — zagadnęłam go zjawiając się za jego plecami ostatniego wieczoru. Jutro rano chłopaki mieli opuścić Aurum.
— Ty? Przeszkadzać? — Wapi prychnął zerkając na mnie przez ramie. Parsknęłam nerwowo siadając obok niego. Oboje zwiesiliśmy nogi poza krawędź urwiska i patrzyliśmy na wioskę w dolinie.
— Często cię widzę na tym Klifie, myślałam, że rozmyślasz, więc nie chciałam przeszkadzać.
— Za dużo gadasz, czasami. — rzekł Wapi podając mi fajkę. Wzięłam ją bez zawahania. Tyle raz już paliłam z nim, że nie wydało mi się to w tym momencie dziwne.
— Chciałabym ci podziękować za to, co dla mnie robisz. — powiedziałam po zaciągnięciu się fajką. Suszone grzyby od razu zdjęły ze mnie cały stres i napięcie.
— Wiem, że już to robiłam, ale czuję, że muszę ci się jakoś odwdzięczyć.
— Livid, naprawdę za dużo gadasz. A raczej gadasz bez sensu.
— No bo...
— Wiem, że jesteś mi wdzięczna, powiedziałaś mi to trzydzieści siedem razy, zrozumiałem za pierwszym.
— Tak, ale...
— Sam widok twojej radości po odzyskaniu przyjaciół jest dla mnie najlepszą nagrodę.
Uśmiechnął się do mnie i trącił ramieniem.
— Dobrze, to powiedz mi więcej o Kronikach Osobliwości. Jakie to jest uczucie, gdy rozmawiasz z taką istotą spotkaną tam?
Wapi westchnął. Zaciągnął się fajką i długo milczał.
— Myślę, że najłatwiej będzie mi porównać to do książki. Wyobraź sobie dostajesz książkę i w momencie przeczytania tytułu do głowy wchodzi ci automatycznie cała treść książki. Wszystko dzieje się bardzo szybko, ale nie odczuwasz tego jako coś dziwnego. Rozmowa w myślach tak właśnie wygląda.
— Niesamowite. Faktycznie czasem jak rozmawiam z Vividem to trwa to sekundy, a my już wiemy wszystko, co każde chciało przekazać.
— Właśnie, tam po drugiej stronie czas nie ma znaczenia.
— Naprawdę nie kusi cię, by zerknąć w przyszłość? Nie wiem, czy bym wytrzymała. A ty jeszcze tak często tak bywasz.
— Jestem wytrwały w swoich postanowieniach.
— A można się tego nauczyć?
— Wystarczy ćwiczyć silną wolę.
— Nie chodzi mi o postanowienia. — Cmoknęłam zirytowana, na co Wapi zachichotał.
— Mówię o opuszczaniu ciała. Mam znajomego, który uczy się o Kronikach Osobliwości i jak je odwiedzać, ale nigdy mi nie zdradził jak tego dokonać.
— Oczywiście można się nauczyć. Problem polega na tym, że nie ja nie wiem jak. To moja umiejętność, którą dostałem od Ves. Urodziłem się z tym. To trochę tak jakbym kazał ci nagle siłą umysłu sprawić by twoje oczy zmieniły kolor na brązowy.
— No niby racja, ale można to zrobić kupując barwiące soczewki.
— Pewnie z Kronikami Osobliwości też się da, ale nie wiem jak. Przykro mi.
— W porządku, chciałam ci pomóc, widzę, jakie to dla ciebie jest wyzwanie, a gdybym potrafiła to też ja, to poszłoby szybciej.
— Rozumiem. — Wapi zaciągnął się fajką i położył na wznak oglądając ciemniejące niebo nad głową. Zrobiłam to samo i również kładąc się obok. Milczeliśmy chwilę obserwując coraz wyraźniejsze gwiazdy. Przypomniał mi się ojciec.
— Pomimo tylu lat życia na Aurum i zaakceptowaniu wszystkich niesamowitych zdarzeń, nadal czasem łapie się na tym, jakie to dziwne mieć ojca, który jest dosłownie gwiazdą.
— Yhm. Miałem okazję go spotkać. Znaczy, gdy chciałem się dowiedzieć kim jesteś. Miły gość.
Wybuchnęłam śmiechem opierając policzek o jego ramie. Nie potrafiłam tego nazwać, ale rozbawił mnie fakt, że nie zrobiło na Wapim żadnego wrażenia, że za ojca mam płonącą kulę gazowego światła. Powiedział tylko, że mój ojciec był miły.
— Rozbawiłem cię? — Sam się zaśmiał.
— Tak. — Chichotałam jeszcze chwilę, a potem powiedziałam poważnie. — trochę mi go brakuje. Nie miałam okazji pobyć z nim, nacieszyć się.
— Masz przecież mamę. Nigdy nie prosiłaś mnie bym pomógł przywrócić jej wspomnienia.
— Racja, myślę, że po prostu się boję. Boje się, że przypomni sobie tylko fragmenty, albo... — urwałam — sama nie wiem.
— Jak chłopaki wrócą do siebie pomogę ci odzyskać mamę. Powinnaś mieć kogoś, kto kocha cię bezgranicznie.
Spojrzałam na niego. Nie dostrzegłam fałszu ani podstępu. Ona naprawdę starał mi się pomóc. Ale czemu, dlaczego robił dla mnie tyle dobrych uczynków nic nie chcąc w zamian? Nie potrafiłam tego pojąć. Chciałam coś powiedzieć, ale za nami rozległ się ryk pijanego bawoła. Obejrzałam się i zakrztusiłam śmiechem. To Vivid zwalił się na grzbiet i z błogim wyrazem pyska kopał tylną łapą w powietrzu.
— Chyba twoja fajka zaczęła działać. — parsknęłam kładąc się znów obok niego. — Co ona właściwie robi? — spytałam obserwując kopcący się koszyczek.
— Zaraz się przekonasz. — mruknął i sekundę później znalazł się nade mną. Zmarszczyłam brwi, ale nie miałam szans wypowiedzieć zdziwienia, bo Wapi nachylił się i pocałował mnie.
Oddałam pocałunek momentalnie. Nawet stałam się zadziorna, przez co pocałunek stał się nieprzyzwoity. Wapi oplótł moją twarz dłońmi i dosłownie przyssał się do mnie. Nie widziałam w tym nic złego, brałam co mi dawał, a nawet lepiej, ja mu oddawałam wszystko, co chciał. Tak dawno tego nie zaznałam, że teraz gdy trwałam w jego uścisku było mi cudownie i błogo. Wapi zostawił moje usta i przeszedł na szyję ssąc i całując, a robił przy tym tyle hałasu, że zagłuszył mój cichy jęk. Przyciągałam go za włosy, kark, ramiona. Odchyliłam głowę by miał lepszy dostęp i satysfakcja rozlała się po całym moim ciele, gdy zaczął całować mój dekolt.
— Mówiłem ci już, że masz ładne ciało? — szepnął między pocałunkami. Zerknął na mnie oczekując odpowiedzi.
— Z raz czy dwa ci się zdarzyło. — rzekłam chichocząc. Wapi też się uśmiechnął. Wystawił język i znów pocałował mnie w usta.
Naprawdę nie wiem jakby to się skończyło, a raczej wiem, i to właśnie było przerażające. Było mi dobrze, chciałam więcej, ale w mojej głowie rozbrzmiał szept, tak cichy, że w ferworze doznań prawie go olałam. Był tak delikatny, że tylko musnął mój umysł nie zostawiając w nim swojej obecności.
Yaku
Tylko tyle. Cztery litery, szelest cichszy niż oddech, ale poczułam się jak znany efekt. Efekt motyla. Delikatny trzepot słowa „Yaku" sprawił, że użyłam całej swojej siły i odepchnęłam Wapiego. Oboje usiedliśmy będąc nad samą krawędzią, a ja tryskałam gromami z oczu.
— TY PALANCIEEeee....!!!
Nie dokończyłam zdania, bo ręka mi się omsknęła i ostatnią rzecz, jaką zobaczyłam przed upadkiem z Klifu Tworzenia był widok Wapiego wywracającego oczami.

Powietrze szarpało mną na wszystkie strony. Nie mogłam oddychać, ale byłam tak wściekła, że w pierwszej chwili nie zauważyłam w jak perfidnym położeniu byłam. Przyzwyczajona do swobodnego opadania spokojnie czekałam, aż Vivid mnie złapie, totalnie zapomniawszy o drobnym, choć istotnym szczególe. Vivid został na Klifie Tworzenia naćpany w trupa.
Jednak szarpnięcie przyszło, znacznie ostrzejsze. Wyrwało ze mnie ostatnie tchnienie, a gdy dostrzegłam czarną skórę i znacznie mniejszą posturę przyszła wściekłość.
— Puszczaj mnie w tej chwili! — darłam się szamocząc w uścisku Ves. Emocja zdawała się ignorować mój amok. Na grzbiecie Ves zapewne siedział Wapi, ale nie dodawał żadnych komentarzy. Dwie minuty później wylądowałam dość gwałtownie przed katedrą. Gruchnęłam plecami o marmur i rozkaszlałam się chcąc od razu wstać. Byłam tak wściekła, że nie zdziwiło mnie czemu wszyscy zebrali się przed schodami do mojej katedry.
— Gdzieś ty była?! — ryknęła Alex dopadając mnie, ale w tym momencie byłam w trybie mordu. Wstałam i ruszyłam na Wapiego gotowa go zabić.
— Jak mogłeś?! Ty pieprzony zboczeńcu! Palancie! Ty...! — Wszystkie te wyzwiska były poprzedzane uderzeniami, ale niestety nie panowałam nad swoim ciałem i żaden cios nie osiągnął celu. Stałam wraz z Wapim, Ves i Alex w okręgu obserwowana przez resztę. Wapi zdawał się niewzruszony moim stanem zachowywał się jakby nic się nie stało.
— Livid, co on ci zrobił!?
— Chciał mnie zgwałcić! — wrzasnęłam na całe gardło. Alex słysząc zakazane słowo spurpurowiała na twarzy i momentalnie stanęła przede mną zasłaniając mnie swoim ciałem.
— Następny gwałciciel!! Co jest z wami nie tak?
— Bez przesady. To był tylko pocałunek.
— Wcale, że nie! Przyssałeś się do mnie jak glonojad!
— Sama oddałaś pocałunek. — Wapi wycelował we mnie palec chcąc zrzucić na mnie winę.
— Bo żeś mnie naćpał!! — ryknęłam i puściły mi hamulce. Rzuciłam się na Wapiego, a Alex poszła w moje ślady. Niestety Koto i Teni rzucili się na nas i teraz szarpałyśmy się w ich uściskach.
— Jak mogłeś?! Przecież wiesz, że nie mogę być z tobą.
— A kto tu mówi o byciu? To tylko pocałunek. Ładna jesteś to chciałem zobaczyć jak to jest z tobą.
— Przestań! — W oczach miałam łzy. Czułam się skażona, zniszczona przez jeden głupi wybryk, a teraz wiedział też o tym Yaku. Wściekłość odebrała mi racjonalne myślenie, ale ten ułamek mojej świadomości cały czas krzyczał mi w głowie. „Yaku na ciebie patrzy!"
— Odłóżcie tę kłótnie na później, co? — zaczął Koto odwracając mnie ku sobie. — Livid, z twojej katedry dochodzą dziwne dźwięki.
Nie dotarło do mnie co powiedział. Spojrzałam mu w oczy i rozkleiłam się. Pacnęłam pięścią w jego pierś i wyszeptałam:
— Yaku wie, że całowałam się z Wapim...
— Livid! — Koto potrząsnął mnie starając przywrócić do funkcjonowania. Niestety albo byłam w rozpaczy, albo narkotyk Wapiego nadal działała, bo nikt nie był w stanie się ze mną dogadać.
W następnym momencie rozległ się dźwięk przypominający pomieszanie syreny przeciwmgielnej z rykiem tyranozaura. Potem bardzo pokraczna złota strzała wyrżnęła w dach katedry, przetoczyła się na grzbiet i machając skrzydłami zsunęła się z drugiej strony. Głośne łupnięcie upewniło wszystkich, że Vivid nie przypomniał sobie jak używa się skrzydeł przed osiągnięciem ziemi. Kilka osób za mną parsknęło śmiechem.
— Livid posłuchaj mnie. — Koto odwrócił wzrok od katedry i spojrzał na mnie. — Od godziny w katedrze słychać dziwne dźwięki.
— Brzmi to trochę jak twoje lęki. — dodała Maru szeptem.
— Myślę, że powinnaś to sprawdzić, a potem z przyjemnością pomogę ci go zabić. — rzekła Alex pojawiając się między Maru a Koto.
Rozumiałam co do mnie powiedzieli, ale w tym momencie moje ciało było w stanie tylko stać. Vivid się do mnie nie odzywał, ale czułam jak gramoli się na nogi cały obolały. Gapiłam się na wszystkich, wszyscy gapili się na mnie, a każdy był w stanie dziwnego zawieszenia.
Z katedry dobiegł zwielokrotniony warkot, jakby wydobywał się z wielu głośników ustawionych w różnych miejscach katedry. Ci stojąc najbliżej cofnęli się za tych z tyłu. Każdy gapił się na katedrę. Zamrugałam, w ustach miałam sucho, oddałabym wszystko za łyk zimnej wody. Vivid ostatecznie wyszedł zza katedry i zataczając się z trudem zszedł ze schodów. Mlaskał językiem, machał skrzydłami i widać było, że nie panuje nad swoim ciałem, dokładnie tak jak ja. Podszedł do mnie i trącił mnie nosem w policzek jęcząc gardłowo. Zrobił to tak mocno, że gdyby nie Koto stojący za mną runęłabym jak długa i już pewnie nie wstała.
W następnej chwili wszystko się skomplikowało. Okazało się, że w katedrze faktycznie coś było. Nie były to moje lęki, ale gdy zobaczyłam wylewające się tumany zakrwawionych zwierząt wiedziałam, że żarty się skończyły.
— Wszyscy uciekać! — krzyknął Koto, a wokół mnie zakotłowało się. Ja stałam dalej jak wmurowana i gapiłam się na setki zwierząt ścigających mieszkańców mojej krainy.
— Livid rusz się wreszcie! — Ktoś mną szarpnął, ale nadal stałam w miejscu. Vivid też się nie ruszył. Patrzyłam na hordy demonicznych zwierząt biegnących wprost na mnie. Kątem oka dostrzegłam Wapiego. Podleciał do nas i szybkim ruchem wylał wiadro wody na łeb Vivida. Szarpnęło mną i wraz z chłopakiem zwaliłam się na ziemie. Vivid dostał furii. Miotał się spanikowany, rzygał ogniem tak samo, jak wtedy pod morzem, ale ze znacznie lepszym efektem. W mojej głowie się rozjaśniło, poczułam się jakby ktoś zdjął ze mnie zakurzony woal. Wzięłam głęboki oddech i usiadłam.
— Musimy uciekać. — powiedział Wapi również się podnosząc.
— Wykluczone! Musimy ich wszystkich ocalić — rzekłam głosem nieznoszący sprzeciwu i wskoczyłam na nadal szamoczącego się Vivida. Jego furia miała cudowny skutek. Pierwsza fala demonicznych zwierząt padła u naszych stup i rozpadła na popiół.

One nie są prawdzie. Powiedziałam w myślach chcąc zanotować ten fakt w pamięci.
— Jestem na ciebie cholernie wściekła, ale potrzebna jest mi twoja pomoc. — zwróciłam się do Wapiego siedząc już na grzbiecie smoka. — Pomóż mi ocalić Aurum.
— Złociutka. — Wapi uśmiechnął się patrząc na mnie zadziornym wzrokiem. — złożyłem przecież przysięgę.

Po tych słowach dosiadł Ves i wraz ze mną wzbił się w powietrze.

Czym one są?
Nie wiem Livid, ale można je zniszczyć.
Musimy chronić ludzi. Gdzie są chłopaki?
Uciekli między budynki.
Leć tam!
Vivid zawinął w powietrzu i leciał teraz nisko nad dachami domów. Z tej perspektywy widziałam jak brukowanymi ulicami pędzą rozszalałe zwierzęta. Wszystkie były czarne jakby dymiaste. Z tego, co zdążyłam zauważyć potrafiły też ranić. Smok wylądował na jakimś dziedzińcu a ja już odziana w miecz pokonałam demonicznego tygrysa, dwa wilki o krwistych oczach i jednego nosorożca.
— Oni są tam! — krzyknął Wapi zjawiając się nieopodal mnie. Obejrzałam się i dostrzegłam przyjaciół skupionych w ciasnym kręgu otoczonych przynajmniej tuzinem zwierząt.
One trochę przypominają te dymiaste stworzenia podczas ucieleśnienia się ludzi. Powiedział Vivid, a z jego głosu wyczytałam, że walczy z czymś. Puściłam się biegiem zostawiając smoka samego i w ostatniej chwili zasłoniłam swoim ciałem Yaku i Enifa ratując ich przed atakiem czarnej hieny. Demoniczne zwierze zwaliło się na mnie śmiejąc się mi się nad uchem. Do czasu, bo krótkim sztyletem przebiłam jej bok. Sekundę później leżałam na plecach pokryta kopczykiem popiołu. Nie miałam czasu na przeżywanie paniki, wstałam i rozejrzałam się.
— Maru!
— Nie teraz! — ryknęła atakując swoim samurajskim mieczem wielkiego łabędzia. Mimo że wszystko działo się tak szybko, abstrakcja zaistniałej sceny ugodziła prosto w mój mózg.
Co tu się dzieje?!
Nie wiem, ale musimy je powstrzymać! One wyłażą z katedry, idę tam.
O nie na pewno nie beze mnie.

— Słuchajcie mnie! — krzyknęłam do przerażonych przyjaciół — Maru, Wapi i reszta jego ludzi zapewnią wam bezpieczeństwo. Schowajcie się w gospodzie ja idę do katedry.
— Przecież zginiesz! — zaprotestował Yaku.
— Ktoś musi je powstrzymać! Wypuście Emocje będą was chronić!
Panował chaos. Ponownie pokonałam jakieś zwierze, obok mnie przeleciała strzała, ja mówiłam dalej.
— Błagam nie pozwólcie by ktoś zginął. — jęknęłam błagalnie patrząc się na Maru i Wapiego. Chłopak skinął, bym się nie martwiła. Maru odrzuciła miecz i wzięła łuk. Obok niej stanął Namukoto. Alex wypuściła Acinonę, Remo Lupo. Nagle zrobiło się nas o połowę więcej, a ja pomimo trwającego chaosu uśmiechnęłam się z dumą. Na deser obok nas wylądował Farmido zgniatając swoim ciałem demonicznego ptaka.
Tyle mi wystarczyło, zerwałam się z miejsca i ile sił w nogach pognałam do katedry. Mijałam atakujące zwierzęta, walczących ludzi. Dookoła mnie pełno było krzyków i ostrych rozkazów. Biegłam jednak nie przerażona, ale dumna. Dźwięki dookoła mnie były dźwiękami zachęcającymi do walki, a nie jękami przegranych. Ktokolwiek chciał skrzywdzić Aurum źle trafił.
Między budynkami dostrzegłam walczącego Vivida w towarzystwie Ves. Na zmianę odganiali demony, a Vivid co chwilę rzygał ogniem.
— Vivid! — zawołałam go wbiegając na schody. Tutaj był totalny chaos, zwierzęta aż wylewały się z drzwi. Vivid musiał użyć całej swojej siły, by przepchnąć się do środka. Przez chwilę miałam wrażenie, że unoszę się na ciałach. Gdzieniegdzie wystawał pysk, kilka łap, a ja niestrudzenie przepychałam się do przodu. Byłam mniejsza od smoka, przez co pierwsza dotarłam do źródła tej demonicznej zwierzęcej pożogi.
W bocznej komnacie stał piedestał. Zwykle używałam go do podtrzymywania wielkich tomów, jakie znajdywałam czy kupowałam na wielu wędrówkach. Tym razem na piedestale leżała księga o czarnych stronicach. Byłam pewna, że nigdy wcześniej jej tu nie było. Ta właśnie księga była źródłem całego zamieszania. Z jej środka wyłaziły i przeciskały się nowe demony. Jazgot był taki, że aż dzwoniło w uszach. Dopadłam księgę, ale jak już wcześniej zgadłam nie dało jej się ot, tak zamknąć. Jej okładki zdawały się przyspawane do piedestału. Wysilałam wszystkie mięśnie, ale niestety ani drgnęła.
— Zostaw to mnie! — ryknął Vivid wsadzając łeb do środka komnaty. Za łbem zmieściła się tylko jedna łapa. Smok zatkał wyjście, więc zwierzęta z księgi zaczynały obijać się o ściany co wyglądało jakby pomieszczenie gwałtownie nabierało wody. A może raczej ropy bądź smoły. Odskoczyłam od księgi i przylgnęłam do ściany. Vivid zaczerpnął ze świstem powietrze i zionął ogniem wprost na księgę. Kartki zafurkotały i zmarszczyły się od temperatury. Długo walczyła nie chcąc zająć się ogniem, ale ostatecznie żywioł wygrał. Vivid dla pewności podpalił wszystko, co było w pokoju z wyjątkiem mnie.
Zamknął paszcze, a w pokoju zrobiło się tak cicho, że aż dzwoniło w uszach. Podeszłam do Vivida brodząc po kolana w popiele. Żadne zwierze już nie przypominało zwierzęcia.
Bardzo korciło mnie, by przyjrzeć się bliżej tej księdze, ale nie było czasu. Przede wszystkim musiałam dowiedzieć się co z resztą. Bez słowa dosiadłam Vivida, a po wyjściu z katedry smok od razu wzbił się w powietrze.
Z góry można było zobaczyć, że zniszczenie księgi przyczyniło się do spopielenia wszystkich demonicznych zwierząt. Widziałam tylko przechadzających się ulicami ludzi, którzy z bronią w dłoniach nadal byli czujni i rozglądali się nerwowo.
Wylądowaliśmy przed gospodą, a ja czym prędzej weszłam do środka. Prawie od razu cofnęłam się zdziwiona widząc taki tłum. Wydawało się, że gdy ja wejdę do środka, gospoda pęknie w szwach.
— Już jest bezpiecznie. — powiedziałam do najbliższych kobiet, bo to one głównie schroniły się w środku. Jedna po drugiej nieśmiało wychodziły z tawerny, a ja od razu wykorzystałam przestrzeń i wślizgnęłam się do środka.
— Wapi! Maru!
— Boże drogi Livid! — ktoś rzucił mi się na szyję. Nie zdążyłam zobaczyć kto, ale zdecydowanie poczułam. Yaku.
Poklepałam go nieśmiało po plecach.
— Nic mi nie jest. Już wszystko jest dobrze.
Chłopak wyprostował się i przyjrzał dobrze mojej twarzy. Brwi miał zmarszczone, a w oczach zobaczyłam pretensję. Nie zdążyłam spytać się, w czym problem, bo normalny dookoła nas gwar przerwał wrzask bólu.
Zostawiłam Yaku i przeszłam na tyły gospody, a gdy zobaczyłam kto wydał z siebie ten krzyk pobladłam. Na stole leżał Enif, a z jego ramienia wystawała gruba jak mój palec strzała.
Podleciałam do chłopaka żądając od razu wyjaśnień co się stało.
— W całym zamieszaniu, ktoś musiał go postrzelić. — zaczęła Maru stojąc u boku chłopaka. Za głową Enifa stał Koto i gładził mu włosy. Mówił też coś spokojnym głosem.
— Z tego, co widzę, strzała nie przeszła na wylot. Grot nadal tkwi w jego ciele, ale jest głęboko. — ciągnęła dalej Maru.
— Spokojnie Livid, dostał w ramie. — odezwał się Wapi materializując się za mną.
— Żadne z nas nie zdążyło pobiec po Hanonima. Sama nawet nie wiem jak się zabrać za taką ranę.
Enif załkał na stole. Bluzka wokół rany zabarwiła się szkarłatem.
— Posadźcie go. — poleciłam podwijając rękawy. Koto wraz z Tenim podnieśli Enifa w kakofonii wrzasków i protestów bólu. Gdy chłopak usiadł obejrzałam strzałę z każdej strony, a potem zerknęłam na plecy. Faktycznie grot nie przeszedł na wylot. W głowie już świtał mi pomysł jak poradzić sobie z takim przypadkiem, ale wiedziałam, że Enif nie będzie zachwycony.
— Dajcie alkohol! — krzyknęłam, a pięć sekund później w mojej dłoni pojawiła się zielona butelka. — Masz Enif łyknij sobie.
Podstawiłam mu butelkę pod nos i nieczuła na wszelkie protesty wmusiłam w niego kilka potężnych łyków trunku. Gdy chłopak się krztusił jednocześnie płakał z bólu obmyłam dłonie tym samym alkoholem i przeszukałam wzrokiem tłum.
— Waltero!
Barczysty mężczyzna jeden z trupy Wapiego przecisnął się do mnie i mruknął pytająco.
— Na mój znak chwycisz strzałę i przepchniesz tak by grot wyszedł z drugiej strony, dobrze?
— Jasne. — skinął już miał podejść do Enifa, ale ten pisnął i zaparł się obiema nogami o pierś Waltero.
— NIE!! Nie nie nie.... — protestował, a gdyby nie Koto i Teni z pewnością zwiałby przez okno.
— Nie mam wyjścia Enif, zrozum. Zrobię ci więcej krzywdy próbując wydobyć strzałę przodem.
Enif znów pokręcił głową. Zaczął płakać. Zagryzłam wargę ignorując protesty chłopaka i dałam sygnał Waltero. Mężczyzna zapewne gdzieś miał cudze cierpienie, bo bez mrugnięcia chwycił wielką łapą strzałę. Enif zawył jeszcze głośnie. Obeszłam go z tyłu i przytrzymałam za ramiona.
— Gotowy?
— Nie!!!
— Ty baba jesteś czy chłop? — prychnął Waltero i bezceremonialnie pchnął strzałę głębiej w ciało chłopaka. Enif stracił głos albo zdarł sobie doszczętnie gardło od ciągłego krzyku. Wszystko jednak udało się perfekcyjnie, grot przeszedł na wylot, a ja już miałam zabrać się do wyciągania strzały, ale rozległ się inny wrzask, kobiecy. To krzyczała Alex. Spojrzałam na nią i zmarszczyłam brwi widząc skrajne przerażenie na twarzy dziewczyny. Powędrowałam za jej wzrokiem i odskoczyłam gwałtownie widząc jak z ciała chłopaka wysuwa się wielki biały pyton. Serce obijało mi się o żebra, a mózg wypierał zaistniałą scenę.

Czy Emocje mogą zmieniać kształty?  — wypaliłam w głowie.
Nie mam pojęcia.
Każdy w sali zamarł z oczami w słup. Jedynie Enif dyszał i nie zwracał uwagi na ciasno oplatającego go pytona. Wąż omiótł nas spojrzeniem, badał językiem powietrze dookoła i oparł łepek o ramie chłopaka.
— Enif... — zaczęłam przechodząc na przód. Chłopak siedział na skraju stołu i gapił w podłogę. Z jego otwartych ust ciekła ślina.
— Może ta strzała była zatruta? — rzucił ktoś za moimi plecami.
— Enif. — ponowiłam nadal mając się na baczności.
— Nie jestem Enif. — rzekł podnosząc głowę. Prześlizgnął wzrokiem po każdym z nas i dodał — nie mam siły już tego ukrywać. Nie jestem waszym przyjacielem.
— Co ty pieprzysz? — warknął Teni pojawiając się obok mnie.
— Od miesięcy wykorzystuje jego ciało, ale wasz przyjaciel jest gdzie indziej. Ból był tak straszny... nie mam siły tego dłużej ciągnąć. — pogładził dłonią ciało pytona.
— Kim jesteś? — zaryzykowałam pytanie. W garści już ściskałam rękojeść sztyletu.
— Ofelia.
— Kto?
— Możecie proszę pozbyć się tej strzały? To serio boli.
— Wykluczone — warknęłam celując w nią sztyletem — gadaj gdzie jest Enif.
— W Paryżu. — zaczął chłopak, a raczej dziewczyna, widząc, że najpierw musi zasłużyć na ratunek. — Jest w szpitalu pod Białym Jeleniem.
Cofnęłam się krok zasłaniając usta dłonią.
— A ja myślałam, że Enif po prostu był w żałobie. — szepnęłam nie mogąc uwierzyć — Ty wywłoko! — ryknęłam i przystawiłam jej nóż do gardła. Biały pyton syknął otwierając paszczę, ale zignorowałam go. Enif zachłysnął się, a Wapi całe szczęście odciągnął mnie od chłopaka.
— Coś mu zrobiła?
— Nic naprawdę, ja tylko zamieniłam nas ciałami. Jemu nic nie jest, tylko...
— Od miesięcy zamknięty jest w szpitalu pod postacią chorej dziewczyny, tak?
— Właśnie... — Enif machnął ręką.
Miałam dość. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi.
— A ty dokąd?! — odezwał się z pretensją Zemi. Obejrzałam się. Przede mną stał Zemi i Yaku. Oboje mieli wściekłe spojrzenia.
— Lecę do Paryża po Enifa. — powiedziałam zdecydowanym głosem, a ich miny trochę złagodniały. Otworzyłam drzwi i bez słowa wskoczyłam na grzbiet Vivida.
— Przytargam ją tu za kłaki... — powiedziałam do siebie, gdy smok skoczył w ciemną noc. 

_________________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro