ROZDZIAŁ 47. CAREULA
— I co, udało się? — spytałam, gdy Enif stanął pewnie na dachu budynku. Był blady jakby zobaczył ducha. — Enif?
— Hm? — mruknął i z trudem skupił na mnie wzrok.
— Czy znalazłeś Gari?
— Nie żyje. — szepnął i zagapił się tępo przed siebie.
— Tak mi przykro, Enif. — mruknęłam i objęłam go sama czując rozpacz. Nie objął mnie, stał jak posąg i gapił przed siebie. Nie zapytałam się co takiego zobaczył w szpitalu, nie chciałam, by do tego wracał. Nasza misja się skończyła, dostaliśmy potwierdzenie, że Gari odeszła.
— Chodź, wracamy do hotelu. — powiedziałam i pociągnęłam go w kierunku Vivida. Gdy Enif znów zobaczył smoka drgnął i spiął się jeszcze bardziej.
— To niedaleko, będziemy lecieć równo. No chodź Enif.
Dał się posadzić na grzbiecie Vivida, ale jeszcze bardziej panikował niż wcześniej. Nie komentowałam tego, biedak był w szoku. Uspokajałam go tylko cichym głosem, aż nie wylądowaliśmy na dachu naszego hotelu.
— Spróbuj zasnąć. — powiedziałam wprowadzając go do pokoju i sadzając na łóżku.
— Livid? — spojrzał na mnie pytająco.
— Będę tuż obok ciebie. — mruknęłam przykrywając go kołdrą. Sama obeszłam łóżko i położyłam obok. Obserwowałam go jak leży zwinięty w kłębek z zamkniętymi oczami i płakałam cicho pozbywając się tego smutku żalu i niezgody.
Obudziłam się nie wiedząc, która jest godzina, ale gdy podniosłam głowę Enif siedział oparty o zagłówek łóżka i przeglądał telefon. Nie wiedząc co mu powiedzieć lub o co zapytać zagadnęłam tylko:
— O której mamy samolot?
— Nie wiem. — odparł nadal gapiąc się zawzięcie w telefon.
— Co? Jak to nie wiesz? Przecież to ty zamawiałeś bilety.
— Sprawdź w mojej torbie. — mruknął nie patrząc na mnie. Zmarszczyłam brwi i wstałam.
— Nie chcę ci grzebać w twoich rzeczach.
— Nie mam nic przeciwko. Śmiało.
Milczałam i lekko zmieszana zajrzałam do jego torby. Były tam różne rzeczy, od kosmetyków po portfel, słuchawki i bieliznę. Ignorując dotyk materiały na dłoni znalazłam bilety i przejrzałam je.
— Mamy lot o dziewiątej wieczorem. Która jest godzina?
— Piąta za dziesięć. — mruknął.
— To powinniśmy się zbierać.
Nie czekając na jego ruch, spakowałam swoje rzeczy i poszłam do łazienki przemyć twarz i umyć zęby. Wychodząc z łazienki ponagliłam chłopaka, który nagle zerwał się i również zaczął pakować. Gdy byliśmy gotowi oznajmił nagle, że musi do łazienki i siedział w niej tak długo, że zaczęłam się poważnie denerwować.
— Enif, musimy już iść. — zapukałam do drzwi, ale zero odpowiedzi. Ponownie zapukałam — Wszystko w porządku?
Odetchnęłam słysząc odgłos spuszczanej wody, a pięć sekund później drzwi otworzyły się i stanął w nich uśmiechnięty Enif.
— Możemy iść. — powiedział, wziął swoją torbę, kartę do drzwi i wszedł na korytarz. Lekko skonsternowana jego zachowaniem również wyszłam i bez słowa zjechaliśmy do recepcji.
— Czy pobyt się udał? — spytała ta sama recepcjonistka co wczoraj.
— Nie bardzo. — odparłam chcąc już być w samolocie i nie musieć udawać, że wszystko jest okej. Jednak najbardziej to chciałam być na Aurum.
— Czy ma to związek z pokojem, który państwo wybrali? — zagadnęła kobieta, a jej ton aż ociekał przypuszczeniami i podtekstem. Był to też moment, w którym straciłam cierpliwość.
— Mój przyjaciel się dowiedział, o śmierci ważnej dla niego osoby, a pani nam wmawia, że podwójne łóżko jest dla nas nieodpowiednie?
— Najmocniej przepraszam, ja...
— Co panią w ogóle obchodzi co goście hotelu robią w pokojach?
— Troszkę zapędziłam, przepraszam.
— To było słabe. — powiedział Enif do recepcjonistki z rozczarowaną miną. Pokręcił głowa jakby strofował dziecko, a ja zmarszczyłam brwi widząc w jego oczach kpinę.
— Do widzenia. — powiedziałam i odeszłam od lady, by czym prędzej złapać taksówkę. Enif dogonił mnie minutę później, by zapakować razem do taksówki.
— Bezczelna ta baba, co? — mruknął, gdy byliśmy już w drodze.
— Enif, dobrze się czujesz?
Chłopak bez słowa kiwnął głową i zapatrzył w okno. W milczeniu dojechaliśmy na lotnisko i w spokoju wróciliśmy do Korei.
— Opowiedz raz jeszcze, bo nie nadążam. — poprosiła Alex, gdy w piątkę siedzieliśmy w ciemnej gospodzie w centrum Aurum. Upiłam łyk korzennego wina i wytarłam usta wierzchem dłoni.
— Wiedziałam wcześniej, że Gari nie żyje. Wapi mi powiedział, ale dodał również bym ukryła ten fakt przed Nifim.
— Ale skąd ty o tym wiesz?
— Tłumaczę ci, że po opuszczeniu ciała mam wgląd do wszystkich istot i dusz, które chcąc nawiązać ze mną kontakt. Gari mnie odnalazła i poprosiła, by Enif ją odnalazł oraz by Livid nic nie mówiła o jej stanie.
— Ale skąd ona to wie? — Alex była nie do zajechania, jeśli chodzi o pytania i wszyscy westchnęli.
— Jeśli znajdę sposób by cię wypchnąć z twojego ciała to zrobię to byś przestała pytać.
— Dobra, już się nie odzywam. — fuknęła zakładając ręce na piersiach.
— Zastanawia mnie co innego. — powiedziałam patrząc się na nich. Wapi zanurzył nos w swoim kubku i skinął pytająco.
— Teledysk, w którym brałyśmy udział wraz z Alex prawie całkowicie uległ zmianie. Do tej pory nie wiem czemu, tylko ja w nim jestem.
— Pamięć jest wybiórcza, może niektóre wydarzenia również. — zaczął Wapi.
— Gdy wyczyściłaś nam pamięć jednocześnie Alex przestała pamiętać ciebie jako przyjaciółkę, może to miało związek z dalszymi wydarzeniami.
— Dziwne to prawda? — wtrąciłam. — wy jako zespół nawet po zapomnieniu byliście razem, a mnie z Alex rozłączyło.
— Nie mam pojęcia czemu. — mruknął Koto, poprawiając rękę na szyi Maru.
— No dobra, to co teraz? — spytała rogata oparta o swojego chłopaka. Za nim jej odpowiedziałam ponownie złapałam się na radości, jaka mnie owładnęła patrząc się na nich. W życiu nie widziałam Maru takiej rozluźnionej i radosnej. Oczywiście miała nadal swój charakter, ale przy Koto była spokojniejsza, bardziej opanowana. Ewidentnie związek z Koto jej służył.
— Chcemy odczarować Carę. — rzekłam wracając do nich myślami.
Plan był z jednej strony porosty z drugiej skomplikowany na każdym poziomie. Po rozmowie z Wapim doszliśmy do wniosku, że chłopak wykorzysta dwa robaki, by mieć pewność, że Cara odzyska wszystkie wspomnienia. Problemem był sposób, w jaki te robaki wprowadzimy do jej ucha.
— Może też ją uśpimy? — zaproponowałam któregoś dnia, gdy nadal w piątkę siedzieliśmy i obmyślaliśmy dalszą część planu.
— Ale to wtedy musielibyśmy to zrobić w nocy. Ponownie ryzykować i wkradać się do domu chłopaków? Chyba nie. Poza tym Cara przecież jest z Yaku, nadal razem śpią, więc wydaje mi się, że to za duże ryzyko. — powiedział Koto.
— A wiesz gdzie ona mieszka? Może wejdziemy do jej mieszkania?
— Nie mam pojęcia.
Westchnęłam czując jak kończą mi się pomysły.
— Nie miałbyś jakiegoś zioła, które byłoby idealne na ten moment?
— Właściwie to mam, ale musiałbym polecieć po składniki. Jest taka roślina, paskudnie cuchnąca, ale ususzona i okopcona dymem z witek brzozowych paraliżuje na pewien czas osobę, która zaciągnie się dymem.
— Dla mnie bomba. — uradowałam się nie mogąc doczekać widoku Cary, która jest całkowicie bezbronna.
— Czy to nie oznacza, że wszyscy będziemy musieli przejść na Ziemię? — spytała Alex. Dla niej zapewne nie robiło to większego znaczenia, ale patrzyła się wtedy na Wapiego.
— Na to wygląda. — mruknął — ale najpierw zioła. Powinienem wrócić za jakieś kilka dni. — oznajmił, wstając i wychodząc z katedry. Nam nie pozostawało nic innego jak czekanie, a gdy wrócił mnie ogarnął stres.
A jak się nie uda? Albo Cara przypomniawszy sobie wszystko stanie się jeszcze bardziej wredna?
Nie marudź, tylko działaj, fuknął na mnie Vivid, a ja się zamknęłam.
Na dzień odczarowania Cary przypadała sobota. Koto zapewnił nas, że Yaku oraz jego dziewczyna jest w wytwórni więc nic nam nie pozostało jak przenieść się na Ziemię i zamknąć w jakimś nieużywanym pokoju.
— Osobliwości jak tu jest gorąco! — stęknął Wapi rozglądając się po korytarzu wytwórni.
— Bo masz na sobie futro i skórzany kaftan. — powiedziała Maru ruszając za Koto, który szybko poprowadził nas do sali treningowej i wpuścił do środka.
— Mało kto tu dziś jest, więc powinno się udać. Zamknę was i będę stać na czatach. Jakby co, wracajcie na Motus.
— Za czysto tutaj. — Wapi dalej narzekał wodząc oceniającym wzrokiem po przestronnej sali. — choć zapach już bardziej przypomina wnętrze gospody.
— Nie czas na głupoty. Do roboty Wapi. — powiedziałam czując jak wali mi serce. Wapi musiał to dostrzec, bo nie zareagował na tak ostre upomnienie go i wypuścił Ves. Warknęła na widok nowej scenerii i przysiadła na łapach gotowa do ataku.
— Wszystko w porządku, moja mała. Czas na podróż.
Ves trąciła nosem policzek Wapiego, uniosła ogon i nastroszyła kolce, które jak poprzednio zaczęły drżeć i obijać o siebie. Wapi zamknął oczy, splótł dłonie na torsie i odpłynął poza ciało.
Czekanie w tym wszystkim było najgorsze. Siedziałam wraz z Maru i Alex oparta o ścianę i gapiłam tępo w leżącego Wapiego i zwiniętą w kłębek Ves. Mało rozmawiałyśmy, ja nie miałam ochoty czując rosnący stres, a i dziewczyny jakoś się do rozmowy nie kwapiły. Taki minęły prawie dwie godziny, a gdybym wiedziała, że Wapiemu tyle to zajmie wzięłabym, chociaż książkę ze sobą.
W końcu Ves drgnęła, ziewnęła i wyciągając się podniosła, a chwilę potem ocknął się Wapi.
— Niezła suka z tej Careuli, tyle wam powiem. — To było pierwsze co powiedział. Ja prychnęłam, a Alex parsknęła śmiechem. Maru nie powiedziała nic. Wapi wyjął dwie fiolki, w których pływały dwa białe robaki i wyjął jednego, po czym od razu pakował go sobie do prawego ucha. Sekundę później zrobił to samo z drugim, tylko włożył go do lewego ucha. Zamknął oczy siedząc po turecku i zaczął coś mamrotać pod nosem.
— Czy on nie przesadza tak z dwoma robakami naraz? — spytała Alex bacznie go obserwując.
— Myślę, że wie co robi. — odparła Maru.
— Mam nadzieję. — dodałam czując jak serce mi przyspiesza.
Zamilkłyśmy obserwując Wapiego jak siedzi i mamrocze coś pod nosem. Kiwał się lekko jak w chorobie sierocej i zaciskał powieki. Na twarzy widać było, że sprawia mu to ból, ale nawet nie chciałam go pytać jak bardzo go boli. Trwało to kilkanaście długich minut, aż w końcu chłopak z cichym stęknięciem wyciągnął jednego, a potem drugiego robaka i wsadził oba do nadstawionego przez Maru słoika. Były tak napęczniałe, że nie było szans by zmieściły się do fiolek.
— Dobra, chodźmy po tę bździągwę. — powiedział wstając z podłogi. — Trzymaj Livid.
Wapi podał mi fajkę już napełnioną przygotowanymi ziołami.
— To ty ją sparaliżujesz, ja z Koto będziemy ją łapać.
Wetknęłam koniec fajki do ust i kiwnęłam głową. Alex zapukała w drzwi, a Koto otworzył.
— Siedzi u Yaku. Mam ją zawołać? — powiedział szeptem nachylając się do Alex.
— Dajmy jej jeszcze dziesięć minut, może wyjdzie do łazienki. — odparła Alex również szeptem.
Okazało się to słusznym posunięciem, bo chyba wszechświat pragnął, byśmy odczarowali Carę. Trzy minuty przed końcem czasu, drzwi od studia Yaku otworzyły się i wyszła z nich Cara. Przez chwilę mogłam też dostrzec Yaku, a serce gwałtownie odbiło mi się od żołądka. Znów miał czarne włosy.
— Kawę chcesz i co jeszcze? — spytała.
— Bulgogi.
— Znowu? Uzależniłeś się, czy co? — zażartowała gładząc go po policzku. Nachylił się ku niej i pocałował w usta.
— Czekam na ciebie. — szepnął i odprowadził ją wzrokiem, przez co musieliśmy się schować. Tylko Koto stał oparty o ścianę i udawał, że przegląda coś w telefonie.
— A ty co Koto? Zgubiłeś się. — Cara parsknęła mijając go. Sekundę później chłopak dał nam znak i ja oraz Wapi wyszyliśmy na korytarz. Biegłam za Carą jednocześnie zaciągając się fajką, a gdy byłam tuż za nią, klepnęłam w ramię.
— Co? — mruknęła odwracając się zaskoczona. Gdy tylko mnie zobaczyła jej reakcja była automatyczna. Zmarszczyła brwi i już otwierała usta, by coś wypluć obraźliwego, ale ja w tym samym momencie wyplułam w jej kierunku głąb granatowo czarnego dymu. Cara kaszlnęła raz, drugi, coś jęknęła, a potem jak kłoda zaczęła opadać. Z lekkim rozczarowaniem patrzyłam jak Wapi łapie ją w ostatniej chwili, bo naprawdę chciałam zobaczyć jak zwala się na podłogę.
Rozwiałam dym by można było coś dojrzeć i zrobiłam miejsce chłopakom, który zanieśli sparaliżowaną dziewczynę z powrotem do sali treningowej. Alex przytargała skądś krzesło i jakoś żeśmy ją na nim posadzili. Ja nie mogłam powstrzymać chichotu, bo Cara zaczęła się już lekko ślinić.
— Zróbmy to szybko. — rzekł Wapi biorąc w dłoń pierwszego robaka. — Pani wybaczy. — parsknął w kierunku Cary i wepchnął wielką larwę do jej lewego ucha. Cara stęknęła, ale nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Z oczu pociekły jej łzy, rozpuszczając tusz do rzęs. Wapi wyciągnął drugiego robaka i wsadził do prawego ucha.
— Bądź czujna Livid, może się w każdym momencie ocknąć. — powiedział patrząc na nią z założonymi rękami. Zaciągnęłam się trochę fajką, by nie zgasła i również utkwiłam wzrok w sztywnej jak kłoda Carze.
— Przyznaj się — Wapi trącił mnie łokciem w ramie. — masz choćby odrobinę satysfakcji widząc ją taką o.
Cmoknęłam na jego wypowiedź, ale nie potrafiłam ukryć uśmieszku.
Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Wszyscy podskoczyli, a Alex krzyknęła:
— To u niej w kieszeni!
Wraz z nią rzuciłam się, by odnaleźć telefon, a gdy chwyciłam go pewnie, serce podeszło mi do gardła.
— To Yaku! — pisnęłam — A jak jej szuka?
— Drzwi są zamknięte. — rzucił Koto spod drzwi.
— Wycisz go! — krzyknęła Alex, a ja czym prędzej wyłączyłam dzwonek. Dla pewności wyciszyłam telefon i z powrotem wpakowałam Carze do kieszeni.
— No musisz wytrzymać z nami jeszcze jakiś czas. — powiedział Wapi niewzruszony ani telefonem, ani naszą paniką.
Trwało to na tyle długo, że zaczęłam się poważnie denerwować, zwłaszcza że Yaku zadzwonił do Cary jeszcze raz. Dziewczyna powoli też wracała do siebie, ale gdy chciałam ponownie dmuchnąć jej w twarzy, Wapi mnie powstrzymał.
— Myślę, że nie trzeba. Zaraz powinny wyleźć.
I miał rację. Cara co prawda zdążyła się poważnie rozruszać, bo nawet próbowała mówić i wołać pomocy, ale Maru szybko jej to wyperswadowała nakładając strzałę na cięciwę i celując prosto w czoło. Kilka minut później pierwszy robak wylazł z ucha, a sekundę później jego towarzysz. Wapi już miał zamiar zgarnąć je do fiolek, bo schudły znacznie, ale w tym samym momencie robaki zwinęły się i przy piłującym uszy pisku skonały na podołku Cary. Dziewczyna, odzyskawszy władzę w rękach wrzasnęła i strząsnęła je na podłogę.
— Careula. — powiedziałam spokojnie. Dziewczyna spojrzała na mnie dysząc ciężko.
— Livid. — odparła, ale nie potrafiłam nic odczytać jej tonu głosu. Patrzyła się tylko na mnie a w sali zaległa taka cisza, że aż dzwoniło w uszach.
Careula otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale w tym samym czasie rozległo się pukanie.
— Cara?! Jesteś tam? Słyszałem twój krzyk.
— Jeśli nie macie nic przeciwko, poszłabym już. — powiedziała wstając. Zachwiała się, ale nikt jej nie przytrzymał. Zamrugała, przetarła twarz i ruszyła do drzwi.
— Mógłbyś proszę otworzyć drzwi? Mój chłopak mnie szuka. — powiedziała spokojnie do Koto. Chłopak zbity z tropu wykonał prośbę od razu, a Yaku wpadł do środka cały zaniepokojony.
— Co ty tu robisz? Co wy tu robicie? Livid, znowu ty? — rzucił mi tym w twarz, a ja zamarłam.
— Przepraszam kochanie, zagadałam się z nimi. — Careula podeszła do Yaku i oplotła jego szyję. Nachyliła się i pocałowała namiętnie, a we mnie się aż zagotowało.
— Chodźmy stąd, umieram z głodu. — powiedział oplatając jej talię. Rzucił nam ostatnie spojrzenie i rzekł:
— Że też masz czelność tu jeszcze przychodzić, Livid, naprawdę.
Odwrócił się i wraz z Careulą opuścił salę. Ja jedynie co dostrzegłam to wzrok, jaki posłała mi Careula, a gdy puściła do mnie oczko, nie wytrzymałam i zapłonęłam złotym ogniem wściekłości. Ona pamiętała.
— Jeszcze ją stąd trafię. Szepnij ino słówko. — powiedziała Maru stając obok mnie z napiętym łukiem i celując w plecy Cary. Nie odpowiedziałam. Otworzyłam tylko przejście i w przypływie furii chwyciłam krzesło, by roztrzaskać je o ściany mojej katedry. Głośny jęk, właściwie wrzask bezsilności wyrwał mi się z gardła raniąc je dotkliwie, a gdy poczułam silne ramiona jak oplatają mnie i ściskają, odpuściłam. Wyłam w ramionach Wapiego mocząc jego skórę łzami i klęłam jak jeszcze nigdy w życiu.
— No już, Livid, cicho. Znajdziemy inny sposób. Obiecuję. — mówił Wapi gładząc moje włosy i bujając lekko na nogach, by mnie uspokoić.
— Nienawidzę jej z całego serca. — szepnęłam nie mając już siły krzyczeć. — Nienawidzę jej tak jak teraz nienawidzi mnie Yaku.
— Przestań, to nieprawda! — odezwała się Alex.
— Sama słyszałaś! — krzyknęłam odklejając się od Wapiego — Nie chce mnie znać, nawet był rozczarowany, że mnie widzi.
— Livid, zagubiony jest po prostu. — Wapi chwycił moją twarz w dłonie i pogładził delikatnie. — Z tobą łączy wszystkie absurdalne rzeczy, jakie się w ich życiu wydarzyły, nic dziwnego, że się buntuje.
— Ale...
— Cii... wiem, po prostu dalej róbmy swoje. — powiedział uśmiechając się do mnie.
***
Yaku wrócił z Carą do jej mieszkania, bacznie ją całą drogę obserwując. Coś było nie tak, ale nie potrafił powiedzieć co dokładnie. Milczała całą drogę, a gdy siedzieli w knajpie zamyślała się cały czas. Nie wiedzieć czemu Yaku od razu obwiniał za to Livid. To z nią Cara się spotkała, kto wie może jej powiedziała nieprzyjemnego, albo chciała się zemścić za ten incydent na ich próbie.
Wszedł do mieszkania zapalając światło czując jak zmęczenie od razu kieruje go do łóżka.
— Padam z nóg. — westchnął ściągając buty. Cara nic na to nie odpowiedziała tylko przeszła od razu do sypialni. Yaku zmarszczył brwi. Nie wyglądało, by Cara była na niego obrażona, ale skurcz niepewności i tak złapał go za serce. Ruszył za nią do sypialni i stanął w drzwiach.
— W porządku? — spytał.
— Hmm? A tak, jasne. — Posłała mu ciepły uśmiech i wciągnęła przez głowę nocną koszulę.
— Idę się umyć. — powiedziała i gdy go mijała pogładziła czule po policzku. Tym razem brwi Yaku powędrowały w górę, ale nic nie powiedział. Sam przebrał się w piżamę i czekał, aż Cara się umyje siedząc na łóżku i przeglądając telefon, ale tak naprawdę myślami nadal był z nią.
Cara wróciła po dziesięciu minutach i od razu wskoczyła pod kołdrę.
— Chodź, kochanie, trochę mi chłodno bez ciebie. — powiedziała zakrywając się po szyję i lekko dygocąc. Yaku odłożył telefon i również wślizgnął pod kołdrę. Cara czym prędzej przykleiła się do niego, kładąc głowę na jego klatce piersiowej.
— Jesteś pewna, że wszystko okej?
— Oczywiście, po prostu cieszę się, że jesteś.
Yaku nic nie powiedział tylko zgasił światło. Dopiero gdy przysypiał, dotarło do niego, że nie umył zębów, ale nie miał serce przesuwać Cary na drugi bok. Zasnął z jej głową przy brodzie gładząc delikatnie po ramieniu.
Nie wiedział, czy to był sen, ale zadało mu się, że Cara w nocy wstaje i wychodzi z sypialni. Gdy rano wstał i zobaczył ją śpiącą obok uznał, że jednak musiał być to sen.
***
Namukoto kątem oka obserwował Enifa i ze zdenerwowania przegryzał wargę. Coś było nie tak. Chłopak zachowywał się dziwnie, jakby był oderwany od rzeczywistości.
— Nic ci nie jest? — zagadnął go po kolejnej próbie przed koncertem. Enif kiwnął głową nawet nie patrząc na Koto. Pewnie nadal jest w szoku albo przeżywa śmierć Gari. Koto starał się jakoś to logicznie wytłumaczyć. Niestety, ale tylko on. Pozostali uwzięli się na chłopaka i teraz zespół kompletnie nie przypominał zespołu.
— Jak możesz nie pamiętać tekstu własnej piosenki? — warknął Teni na Enifa. Chłopak wzruszył ramionami siadając na scenie.
— Odpuść mu, widzisz, że ma ciężko. — powiedział Koto spokojnie, ale to jeszcze bardziej rozjuszyło Teniego.
— A niby co z nim? Jest najlepszy w tańcu, a nie pamięta własnej choreografii, a teraz jeszcze własnej piosenki, jutro koncert jak niby mamy wystąpić?
— Beze mnie. — szepnął Enif.
— Co? — Usłyszał to Zemiego i jako lider momentalnie zmaterializował się obok. — Jak to bez ciebie?
— Nie nadaje się, nie jestem w stanie zaśpiewać ani jednej piosenki, a o tańcu nie wspomnę. Jestem do bani.
— Kim jesteś i co zrobiłeś z Nifim? — Alti uniósł brwi również pojawiając się przy nich. Enif przeczesał spocone włosy, ale nic nie odpowiedział.
— Odpuście mu, stracił ostatnio bliską osobę. — Koto starał się jakoś załagodzić sytuację.
— Taka kolej życia. — burknął Teni — Weź się w garść!
Enif spojrzał na Teniego zimnym wzrokiem, wstał i bez słowa zszedł ze sceny.
— To było podłe nawet jak na ciebie. — rzekł Namukoto i pobiegł za Nifim.
Znalazł go tuż za kurtyną, przysiadł na jednej ze skrzyń. Oparł brodę na kolanie i gapił w przestrzeń.
— Wiem, że jest ci ciężko. — zaczął Namukoto siadając obok chłopaka. Dotknął ramienia i ucieszył się, gdy Enif go nie wyrwał. — Musiała być dla ciebie bardzo ważna. Nie wymagaj od siebie, że nagle będzie w porządku. Daj sobie czas.
Enif pociągnął nosem.
— Nic mi nie jest.
Nie patrzył na Koto, ale gdy wytarł nos wierzchem dłoni Namukoto wiedział, że płacze.
— To nic złego. Żałobę też trzeba przeżyć. — Koto objął go i tulił czekając, aż Nifiemu będzie lepiej.
— Ja naprawdę nie dam rady jutro... to za wiele. — jęknął Enif odwracając się do Koto.
— No już... wymyślimy coś. Na razie idź odpocznij. — Pchnął go lekko w plecy nakłaniając by wstał. Enif posłusznie dźwignął się na nogi i poczłapał do garderoby.
Namukoto wrócił na scenę gdzie Teni nadal wypowiadał zbyt głośno swoje zdanie. Koto starał się unikać wzroku Teniego więc przeszedł na tyły i usiadł złapać oddech. Natknął się na wzrok Yaku, który obserwował go bacznie. Namukoto zmarszczył brwi.
— Czy aby na pewno Nifiemu nic nie jest? To mi nie wygląda na zwykły smutek.
— Nie martw się, w końcu mu przejdzie. — Koto chciał go uspokoić, ale Yaku nie zdawał się przekonany.
— Mam nadzieje, bo jak tak dalej pójdzie to nie wiem co będzie z Astralnymi.
— Nie mów tak. Każdy z nas czasem ma gorsze chwile. On potrzebuje teraz zrozumienia, ale nie krytyki na każdym kroku.
— On musi jutro wystąpić. Fizycznie nic mu nie jest więc powinien wziąć się w garść.
— To, że fizycznie nic mu nie jest nie znaczy, że jest zdolny do występu, ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Yaku zmarszczył brwi, a Namukoto nie chcąc ponownie wysłuchiwać jakichś problemów i pretensji klasnął w dłonie nakłaniając resztę by dokończyli próbę.
***
Najbardziej w tym momencie potrzebował spokoju i samotności. Marzył, by wszyscy dali mu odetchnąć. Musiał zniknąć i jednym miejscem, w którym mógłby zaznać samotności był jego świat. Westchnął podejmując decyzję i wyszedł z mieszkania bez słowa. Jechał do swojego miasteczka trochę jakby jechał na ścięcie. Niby chciał być sam, ale wiedział też, że pojawienie się Canisa oznaczało niewypowiedziane przypuszczenia lub oskarżenia. Ten kocur wiedział po prostu za dużo, no i była jeszcze zjawa. Yaku po raz któryś nadal ze złością łapał się na tym, że wyobraża sobie jak staje ze zjawą twarzą w twarz. Był wściekły, bo nie był to jego pomysł. Livid mu go podsunęła, sama chciała się skonfrontować z widmem, ale Yaku jej na to nie pozwolił. Nie bardzo rozumiał czemu jej nie pozwolił. Wcześniej mógł to przypisać martwieniem się o nią, ale teraz gdy jej nawet nie lubił zastanawiał się czemu tak bardzo obawia się zjawy.
Dziś nadszedł dzień, by się z nią zmierzyć.
Wjechał na teren złomowiska i gdy tylko wysiadł z samochodu wypuścił Canisa. Ryś usiadł nieopodal obserwując chłopaka bacznie bursztynowymi oczami, a Yaku czuł na karku mrowienie jakby wzrok Canisa był nie tylko ciekawski, ale i osądzający.
Zapalił światło i rozejrzał się chcąc upewnić się, że zjawy jeszcze nie ma. Tak jak zawsze wspiął się na dach samochodu i położył obserwując gwiazdy. Usłyszy ją jak tylko przyjdzie, zawsze robiła mnóstwo hałasu.
Przez kilkanaście minut Yaku leżał bezczynnie wpatrując się w niebo i licząc gwiazdy. Kilka spadło, ale tylko na jego komendę. Gdy usłyszał trzask, serce podeszło mu do gardła. Nie podniósł się od razu poczekał na kolejny trzask, a gdy nadszedł usiadł.
Przemknęła między drzewami. Mimo że widział ją słabo, wiedział, że ma ten sam szpitalny kitel umazany krwią. Yaku zeskoczył z samochodu i wraz z Canisem przeszli na środek polanki. Widział ją dość dobrze, gdy zatrzymała się pod wielką sosną i wyglądała zza pnia. Jej bose zakrwawione stopu zapadły się w ściółkę leśną, a twarz skryła za pierzastą gałęzią sosny. Yaku ruszył wolno z rysiem u boku czując jak jego serce obija się boleśnie o żebra.
Dziewczyna nie ruszyła się, dalej pozostała przy pniu, a Yaku dostrzegł, że pod paznokciami ma krew. Ślina napłynęła mu do buzi z trochę gorzkim posmakiem, ale zdusił w sobie ten objaw lęku i zrobił jeszcze parę kroków. Zjawa przestąpiła z nogi na nogę, ale niestety nadal gałąź ją zasłaniała.
— Jak masz na imię? — zapytał.
Niestety skutek tego pytania był opłakany. Yaku nawet nie zdążył wziąć głębszego oddechu po zadanym pytaniu, gdy nagle zjawa z głośnym krzykiem rzuciła się na niego. Była tak szybka, że nie zdążył zrobić kroku w tył i jakoś ustać na nogach, przez co wraz z nią przewalił się na plecy. Miotali się chwilę, Yaku starał się zepchnął ją z siebie, ale dziewczyna dobierała się do jego szyi i była niebywale silna. Jedyne co do niego docierało była twarz dziewczyny i była to zdecydowanie twarz Livid.
Canis ruszył mu z pomocą. Yaku nie miał tyle siły, by zepchnąć z siebie ciężar dziewczyny. Ryś złapał zębami za materiał na plecach i odciągnął burcząc i sycząc. Puścił wyrywającą się i krzyczącą zjawę Livid, dopiero gdy Yaku stanął pewnie na nogach. Sekundę później Canis jednym susem znalazł się miedzy Livid a Yaku nastroszył się unosząc grzbiet i nie pozwolił zbliżyć się zjawie choćby o centymetr.
Yaku dyszał i teraz jedyne co czuł w ustach to smak żółci. Był przerażony i nie wiedział jak to sobie wytłumaczyć.
— Wracaj Canis. — powiedział drżącym głosem. Nogi też mu się trzęsły. Canis cofając się, nadal nie spuszczał oka ze zjawy. Nagle dziewczyna upadła i w drgawkach miotała się na ziemi. Krew zalała jej brodę, a oczy stanęły w słup. Gapiła się na Yaku, ale tym razem bez nienawiści i gniewu. W jej oczach było błaganie. Chłopak pokręcił głową i ponownie wezwał Canisa, ale ryś zignorował jego rozkaz co chyba zdarzyło się po raz pierwszy. Wolno i ostrożnie kot podszedł do dziewczyny i obwąchał jej czoło.
— Canis! — syknął Yaku czując jak przerażenie miesza się z niedowierzaniem. Jak jego własna Emocja mogła się go nie słuchać?
Ryś nadal obwąchiwał Livid, która chyba zaczęła się dusić. Yaku stał jakby ktoś go wmurował w ziemię. Canis polizał czoło dziewczyny z takim uczuciem, jakiego w nim Yaku jeszcze nie widział. Livid zamknęła oczy i jakby się rozluźniła. Wielki bąbel powietrza uleciał z kałuży krwi w jej ustach, a potem znieruchomiała z półprzymkniętymi oczami. Ryś odwrócił się do Yaku z wyzywającym wyrazem pyska.
— Możesz mi wyjaśnić coś ty zrobił?
— Zaakceptowałem ją, po czym pobłogosławiłem. — odparł ryś.
— Słucham?
— Myślę, że gdybyś zrobił to ty, nie odeszłaby w takim męczarniach.
— Ktoś cię pytał o zdanie?! — krzyknął Yaku blady na twarzy z wściekłości. Jeszcze tego brakowało, by Emocja z nim dyskutowała.
— Nie, ale mam dość siedzenia w ciszy. Jestem twoją podświadomością, intuicyjnie wiem czego ci potrzeba i czego pragniesz.
— A nimby czego tak pragnę według ciebie? — warknął Yaku.
— Myślisz, że przypadkiem ta zjawa miała właśnie postać Livid? Przecież wszystko w tym świecie to ty, nawet ja to ty, zrozum to w końcu.
— Jedyne co jestem w stanie zrozumieć pod tą insynuacją to dowód na to, że Livid jest moim utrapieniem, a więc muszę jej unikać.
— A ja twierdzę, że to twoje wyrzuty sumienia — prychnął Canis wskazując łbem na martwe ciało Livid.
— Od kiedy ty, żeś się stał taki opryskliwy?
— Od momentu aż zacząłeś myśleć.
— Canis! — krzyknął Yaku oburzony. — Jak możesz?
— Mogę, w końcu mogę mówić na głos co myślę, ale do ciebie nadal nie dociera, że mówię tylko to, co pomyślisz ty? Nadal nie rozumiesz, że jestem tobą, nadal nie pojmujesz, że wszystko to, co powiem ja mówisz ty, bo jesteśmy jednym! To Livid ci pokazała możliwość, obudziła cię i pokazała, że są inne drogi, inne możliwości. Dlatego pewnie tak jej nie lubisz, bo sprawiła, że się zmieniasz. Na razie to wypierasz, ale przynajmniej podświadomie widzisz inne opcje, choćby takie, by zerwać z Carą.
Yaku prychnął. Był to naprawdę świetny dowcip.
— Czekam aż jeszcze mi powiesz, że mam zerwać, bo kocham Livid, wtedy to już będzie obrazek kompletny.
Canis nic nie powiedział tylko usiadł i popatrzył się na Yaku. Chłopak mógłby przysiądź, że ryś uniósł brwi znacząco, choć nie wiedział, czy to anatomicznie jest w ogóle możliwe.
— No co się tak na mnie gapisz?
— Ty to powiedziałeś, nie ja. — odparł Canis spokojnie. W Yaku właśnie ten spokój poruszył strunę, która przesądziła o zakończeniu tej absurdalnej dyskusji. Pstryknął palcami i nie uznając żadnego sprzeciwu nakazał Canisowi wrócić do siebie.
Całą drogę powrotną prychał pod nosem przypominając co niektóre fragmenty dyskusji z Canisem, a gdy zajechał pod dom siedział długo w samochodzie nie potrafiąc się zmusić, by wejść do domu i spotkać się z resztą. Miał wrażenie, że każdy odczyta z jego twarzy co się stało, jakby miał wypisane na czole, że w jego świecie nawiedza go Livid, a Canis ją zaakceptował, przez co zniknęła.
— Ja to on, też mi coś. — prychnął, ale wiedział, że inaczej tego wytłumaczyć się nie da. Niestety wiedział tylko podświadomie. Najgłupsze w tym wszystkim było to, że Yaku nie potrafił się cieszyć ze zniknięcia zjawy, bo oznaczało to nic innego jak Canis ma racje w czymkolwiek ją miał. Yaku jeszcze nigdy w życiu nie był tak zagubiony, ale wiedział jedno, nie miał żadnych powodów, by zerwać z Carą. Na tę chwilę ich związek był wręcz idealny.
Z tym postanowieniem Yaku włączył ponownie silnik wykręcił z parkingu i pojechał do swojej dziewczyny.
________________________
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro