Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 38. NAD GROBEM


Yaku świerzbiło, by jeszcze raz napisać do Livid, ale zdrowy rozsądek krzyczał mu jasno, że kolejna wiadomość będzie podchodzić pod stalking. Nie odzywała się do niego odkąd zostawił ją w szpitalu z nogą wyglądającą jak po spotkaniu z wózkiem widłowym. Dzwonił, ale zawsze odzywała się poczta, pisał, ale nie odpisywała.
Po głowie chodził mu absurdalny pomysł. Gdy pojawił się w jego umyśle Yaku od razu się go wyparł, ale czasu nie mógł cofnąć i od tego momentu wizja Livid w jego świecie zdawała się coraz bardziej realna. Tylko jak jej to zaproponować?
— Może ją po prostu zaprosisz? — zagadnął nieśmiało Canis. Ryś pojawił się obok chłopaka tak niespodziewanie, że Yaku podskoczył i walnął się o ścianę wanny.
— Nie zjawiaj się tak nagle! — syknął siadając na klozecie i trąc duży palec u stopy. Nie potrzebnie zniżał głos i tak Cara by go nie usłyszała. Yaku, gdy pojawił się Canis zniknął z rzeczywistości, by pojawić się w innej, gdzie był sam jeden. Jedynym zagrożeniem w tym momencie ze strony Cary było wtargniecie do łazienki i spostrzeżenie, że Yaku zniknął.
— Dałeś mi przyzwolenie na wyjście to wyszedłem. — usprawiedliwił się Canis.
— Ja wcale nie... — Yaku westchnął — nieważne.
— Rzadko mnie słuchasz, ale może posłuchasz teraz. Zaproś ją do nas.
— A jak zobaczy zjawę? — Yaku spojrzał wymownie na rysia. — Wiesz, że zjawa nie daje nam spokoju.
— Może Livid pomoże ci rozwiązać zagadkę tej zjawy? — zaproponował ryś.
Yaku średnio podobał się ten pomysł, ale wiedział, że powstał on w najgłębszych zakamarkach jego podświadomości. Może faktycznie coś to oznaczało. Kazał wrócić Canisowi do siebie, wytarł się do sucha, po czym wyszedł z łazienki.
— Strasznie długo tam siedziałeś. — mruknęła Cara wychylając się z kuchni.
— Miałem ochotę na gorącą kąpiel. — odparł przemykając przez korytarz w samym ręczniku. Cara coś chciała jeszcze powiedzieć usłyszał to w tej napiętej ciszy, ale całe szczęście ugryzła się w język.
Yaku ubrał się i po raz kolejny wysłał wiadomość do Livid z prośbą o spotkanie. Wrócił do pokoju gdzie Cara piłowałam sobie paznokcie i oglądała swojego vloga. Zignorowała go, gdy wszedł, ale po pocałunku w głowę wiedział, że ją udobruchał.
— Jemy coś? — spytał przechodząc do kuchni.
— Nie chce mi się robić. — odparła.
— Ja zrobię, tylko co chcesz?
— Coś ostrego.
Yaku mruknął przytakująco i zabrał się za gotowanie. Gdy miał na to wenę lubił siedzieć w kuchni. Teraz miał jeszcze jeden powód. Gdy gotował był z dala od telefonu i kontaktu z Livid. Niebezpiecznie było pisać z nią pod nosem Cary.
Czterdzieści minut później postawił na stole dwie parujące miski ramenu i wrócił do kuchni po ryż.
— Zapraszam. — powiedział. Cara wstała i usiadła nawet nie patrząc na Yaku, bo nos nadal miała utkwiony w telefonie.
— Może zjemy sami? — spytał obserwując dziewczynę. Cara zerknęła na niego oceniającym wzrokiem.
— Czekaj, tylko zrobię zdjęcie. — mruknęła wstając i ustawiając wszystko według własnego upodobania. Yaku odchylił się opierając o krzesło starając się nie wypowiedzieć tego, co miał na myśli. Irytowało go to, że Cara tak bardzo żyła Internetem. Nie dość, że prowadziła vlogi, to miała jeszcze Instagram, gdzie uzbierała pokaźną liczbę followersów. Yaku w głębi duszy wiedział czego tak naprawdę Cara pragnie. Marzyła, by się nim pochwalić. Widział to w jej oczach, ten głód pożądania bycia kimś. Chciała dowartościować się jego osobą. Był jej, ale tylko prywatnie, ona chciała móc wyjść na ulicę i pokazać innym, jaką jest szczęściarą. Pragnęła, by jej zazdrościli.
Oczywiście nie było opcji, by Yaku się na to zgodził. Nie chodziło tylko o jego karierę i fanów, ale głównie z tego względu, że nie godził się na bycie czyjąś zabawką.
— Gdzie idziesz? — spytała, gdy Yaku wstał z krzesła.
— Po telefon. Zaraz wracam.
Po cholerę ty z nią jesteś? Spytał siebie w duchu, a odpowiedz przyszła prawie od razu. Yaku się bał, że gdy z nią zerwie Cara urządzi mu piekło, a w jej przypadku oznaczało to praktycznie wszystko.
Usiadł na łóżku i zerknął na telefon. Poczuł jak jego serce przyspiesza, gdy zobaczył, że Livid mu odpisała. Zagryzł wargę i odczytał:
„Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, byłam u siebie. Czuje się dobrze, noga prawie zdrowa".
Yaku westchnął. Po raz pierwszy w życiu poczuł się jak w klatce. Kochał Carę, ale teraz nie przypominało to miłości. Byli ze sobą ze strachu. On był z Carą ze strachu. Bał się, że podczas zerwania Cara zrobi wszystko by go upokorzyć, przez co zaszkodzi nie tylko jemu, ale i zespołowi.
„Masz ochotę się spotkać?"
Napisał do Livid. Musiał odpocząć, potrzebował kogoś, z kim mógłby pogadać bez potrzeby udawania. Pragnął odskoczni.
„Chętnie, ale nie gniewaj się, już cię nie zabiorę na Aurum, dla wspólnego dobra".
Yaku zachichotał, bo dodała niezręczną minę do wiadomości.
„W porządku, tym razem ja bym chciał cię gdzieś zabrać".
„Brzmi intrygująco".
„Umówmy się na czwartek wieczór, dobrze?"

— Co ty tam robisz? — doleciał go krzyk Cary. Yaku zerwał się i przeszedł do salonu.
— Wybacz, pisałem z chłopakami. — skłamał siadając na swoim miejscu. — Już możemy jeść?
— Tak, właśnie dodałam zdjęcie. — powiedziała Cara pokazując mu telefon. — Jak ci się podoba podpis?
— „Kolacja z moim kochaniem?"
— Urocze prawda?
— Bardzo. — Yaku uśmiechnął się do niej i zabrał za swój ostry ramen.

***

— Ja czasami zastanawiam się nad twoimi decyzjami. — powiedziała Maru siląc się na spokój.
— Nie miałam wyjścia, szantażował mnie! — jęknęłam schodząc za nią ze schodów katedry.
— To trzeba było ich zabić, a nie godzić się na wejście ich na Aurum. Przecież oni wyglądają jak obskurni, nie wiesz kim byli wcześniej.
— Nie ma to znaczenia i tak tego nie pamiętają. Poza tym złożyli przysięgę, nie mogą umyślnie skrzywdzić Aurum.
— Jak uważasz, ale ja im nie ufam.
— Też nie im nie ufam, dlatego proszę cię o pomoc, byś podczas mojej nieobecności miała na nich oko.
— Nawet jak jesteś obecna to mam na nich oko. Nie tylko osoby z Motus tu są. Nie będę ryzykować bezpieczeństwem Koto. Puki nie udowodnią, że można im ufać nie przyprowadzę go tu.
— Dla ciebie udowodnią swoją lojalność dopiero po śmierci. — prychnęłam mierząc ją surowym wzrokiem. Maru wzruszyła ramionami dając mi jasno do zrozumienia, że trafiłam w dziesiątkę.
— Witam drogie panie. — odezwał się Wapi podchodząc do nas. Maru prychnęła i odeszła nawet się z nim nie witając.
— Ups... chyba mnie nie lubi. — parsknął udając skruchę.
— Wcale jej się nie dziwię. — mruknęłam patrząc na niego chłodnym wzrokiem. — ja też cię nie lubię.
— Ała... — jęknął teatralnie przykładając sobie rękę do serca. — nie krzywdź.
— Czego chcesz?
— Mam pytanie. — odchrząknął podchodząc bliżej. — upolowaliśmy takiego małego zajączka, no i chcieliśmy go obedrzeć ze skóry, ale nie wiem, czy można. Trochę się boimy, czy nas jego duch nie nawiedzi we śnie.
— Przestań robić z siebie debila. — powiedziałam i chciałam odejść, ale złapał mnie za nadgarstek. Wyszarpnęłam się.
— Wybacz to było podłe z mojej strony. Ja chciałem cię tylko zaprosić na wspólne ognisko w ramach podziękowań, za bezpieczne schronienie.
Zmrużyłam oczy próbując dostrzec w jego wyrazie kpiny czy podstępu. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że po raz pierwszy powagę.
— Nie daj się prosić, złota. — ponowił prośbę, a ja drgnęłam wybałuszając oczy. Od lat nikt mnie tak nie nazywał.
— Jak mnie nazwałeś?
— Złota. No przecież masz złotą Emocję. Jak chcesz mogę cię nazywać srebrna, ale to trochę nie trzyma się kupy, nie sądzisz?
— Mów do mnie po prostu po imieniu, dobra?
— Liv?
— Pełnym imieniu. — warknęłam sztyletując go wzrokiem. Wapi wykonał gest poddania.
— Jak sobie życzysz. To jak przyjdziesz wieczorem?
— Nie nastawiaj się zbytnio. Mam co robić.
— I tak będę czekał. — powiedział i odszedł uśmiechając się znacząco.
Tak naprawdę nie miałam nic do roboty. Dopiero jutro miałam się spotkać z Yaku, a do tego czasu musiałam sobie znaleźć jakieś zajęcie, by nie oszaleć z niecierpliwości.
Może jednak się przejdź? Zobaczysz, jacy oni są, zaproponował Vivid w mojej głowie, gdy po raz kolejny okrążyłam swoją katedrę nie mogąc wymyślić co robić dalej. Gdyby mi się tak cholernie nie nudziło...
A może nudzi ci się, ponieważ powinnaś tam iść? Twoja podświadomość w ten sposób ci mówi, że masz się z nimi spotkać.
Głos rozsądku, p
rychnęłam w duchu, ale uśmiechnęłam się.
Tak więc wieczorem, gdy księżyc świecił jasno na niebie wyszłam z katedry otulona ciepłym futrem i ruszyłam do lasu gdzie spomiędzy drzew wyłaniało się sporych rozmiarów ognisko. Szłam cicho coraz bardziej zbliżając się do gwaru rozmów i trzasku płomieni.
— Jednak przyszłaś. — rozpromienił się Wapi.
— Na chwilę. — machnęłam ręką w jakimś niezrozumiałym geście. Czułam zdenerwowanie i skrępowanie jak zawsze przy nowych ludziach.
— Siadaj. — Wapi wskazał mi pieniek, a ja posłusznie zajęłam miejsce obok Rogata. Gdy przyszłam wszystkie głosy zamilkły i czułam na sobie osądzający wzrok pozostałych osób. Wapi wręczył mi drewniany kubek, z którego buchała para.
— Wino korzenne. — uprzedził moje pytanie. — zrobiliśmy krótką wycieczkę do pobliskiej gospody. Mam nadzieje, że to nie jest wbrew twoim zasadom?
— Możesz już skończyć o tych zasadach?
Wapi wywrócił oczami i odszedł, by poprawić drewna w ognisku.
— Właściwie, po co tu przyszliście? Wyglądacie na takich co nikt wam nie podskoczy, a jednak szukacie schronienia. Dlaczego?
Zerknęłam na nich jak wymieniają ze sobą spojrzenia, po czym każdy popatrzył się na Wapiego. Chłopak wyprostował się i odchrząknął.
— Kłamstwa mają skrzydła. — rzekł tajemniczo. — a my szukamy miejsca, w którym nas nie dosięgnął.
— Ale... — zaczęłam, jednak mi przerwał.
— Zajączka? — spytał podnosząc patyk, na który nabity był skwierczący od tłuszczu mały zając.
— Nie dzięki. Kto was ściga? Mam prawo wiedzieć, skoro jesteście w mojej krainie. Teraz to, co zagraża wam zagraża też mi i moim ludziom.
— To nic czym powinnaś się w tym momencie zadręczać.
— Nalegam.
— Livid, moja droga. — Wapi przeszedł na lekko znudzony ton. — jest wieczór, miły nastrój, nie psujmy go.
— Nie myśl sobie, że ci odpuszczę.
— O jestem pewny, że mi nie odpuścisz. — wyszczerzył się do mnie i zabrał za dzielenie zająca. Każdy dostał po kawałku, nawet ja, która odmawiała do ostatniej chwili. Pachniał jednak tak dobrze, że ostatecznie uległam i wgryzłam się w chrupiącą skórę na udzie. Trwało milczenie, bo każdy był zajęty posiłkiem, a gdy najedliśmy się dało się słyszeć westchnięcia satysfakcji.

Po kilku kubkach wina każdy się rozluźnił i zaczęliśmy rozmawiać wszyscy. Złapałam się nawet na tym, że czuję się w ich towarzystwie coraz lepiej. Oceniające spojrzenia zostały zastąpione lekko zamglonymi, ale zdecydowanie łagodniejszymi. A śmiechy wzlatujące do nieba wraz z tysiącami iskier były szczere. Wapi był gwiazdorem, to mogłam stwierdzić już po pierwszym spotkaniu. Lubił być w centrum uwagi, a zadziorny lekko kokieteryjny uśmieszek nie spływał mu z twarzy chyba, nawet gdy spał.
W pewnym momencie lekko chwiejąc się na nogach stanął na środku i zaczął wymachiwać mieczem starając się nam pokazać jak wygrał jedną ze swoich pierwszych walk na miecze. W tym przypadku jego przeciwnikiem było małe drzewko rosnące na skraju lasu, które stojąc nieruchomo zgrabnie unikało jego ciosów.
— A to mały czort. — zaklął Wapi, gdy po raz siódmy drzewko uniknęło ciosu. Ja dostałam takiego ataku śmiechu, że wsparłam się na ramieniu Rogata nie mogąc się opanować. Wszyscy się śmiali, a Wapi zdawał się chłonąć naszą uwagę jak tlen.
— Spokojnie, zaraz mu pokażę! Nie ruszaj się! — krzyknął na dąb, który jakby chcąc mu zrobić na złość zaszeleścił liśćmi od wiatru.
Ryknęłam śmiechem.
— Nie za dobrze się bawisz? — wycedził odwracając się chwiejnie do mnie i celując mieczem prosto w moją twarz.
— Trzymam kciuki byś go w końcu dorwał. — powiedziałam pokazując zaciśnięte kciuki i nie mogąc się opanować od śmiechu.
— Zapraszam zatem na środek.
— Że niby co?
— Skro twierdzisz, że robie z siebie pajaca udowodnij mi to.
— Jesteś pewien? Ja jednak jestem bardziej ruchliwa od drzewa. — otarłam oczy od łez śmiechu wstając. Wino mnie ośmieliło, ale znacznie lepiej znosiłam alkohol niż Wapi, który oczekując mnie bujał się na nogach.
— Gotowa? — spytał unosząc miecz. Ja już wyjęłam swój i stanęłam w pozycji przygotowawczej.
— Tylko się nie przewróć. — parsknęłam i skinęłam na niego głową.
Oboje ruszyliśmy do ataku w tym samym momencie. Na szczęście miałam szybszy refleks niż on więc odpadłam go pierwsza i po kilku krótkich wymianach ciosów posłałam go na ziemię. Widownia zaczęła klaskać. Naszło mnie przeczucie, że pozostali bardzo chcieli zobaczyć swojego przywódcę w takiej roli, a nawet wielu z nich marzyło, by zrobić to samemu.
Wapi wstał dźwigając się na mieczu. Potrząsnął głową i utkwił we mnie swoje jasne zielone oczy. Widziałam w nich rosnącą zaciętość i tak jak przypuszczałam następny cios był znacznie trudniej odeprzeć. Musiałam mu mocno pojechać po ambicji posyłając go na ziemię na oczach jego bandy, bo przestał się głupkowato uśmiechać. Zaatakował z góry, ale widziałam co zamierza. Siłowaliśmy się kilka chwil, po czym każde odskoczyło od siebie. Następny atak i udało mi się odeprzeć go bardzo trudnym manewrem, którego nauczyłam się lata temu. Odeszłam zadowolona wywijając mieczem i uśmiechając do wiwatującej publiczności. Spojrzałam na Wapiego, czekając na jego ruch, ale chłopak stał z opuszczonym mieczem i gapił się na mnie jak zaklęty.
— A tobie co?
— Pieprzony pederasta. — szepnął pod nosem.
— Słucham?
— Jest tylko jedna osoba na świecie, która zna ten cios. I tylko jedna osoba potrafi go odparować.
— Naćpałeś cię? — parsknęłam unosząc brwi.
— Powiedz mi no kochanieńka, czy mówi ci coś imię Vialin?
Zdębiałam, a miecz wypadł mi z dłoni.
— Skąd...? — zaczęłam, ale głos utknął mi w gardle.
— Tak myślałem, że znasz mojego braciszka. — Wapi prychnął. Wyglądał jakby kompletnie wytrzeźwiał. — Pieprzony gej.
— Jak śmiesz?
— Bronisz go? Chcesz mi powiedzieć, że to twój przyjaciel, tak? Spędziliście razem mnóstwo pięknych chwil i traktujesz go jak własną rodzinę. — Ton Wapiego kompletnie mi się nie podobał. Jednak na razie całe jego wzburzenie przyćmiewał szok, który toczył się w moim mózgu. Vialin to jego brat?!
— Bachor nic nigdy nie rozumiał. — Wapi ciągnął dalej swój monolog. — Zawsze taki delikatny. Od początku wiedziałem, że coś z nim nie tak. Nie chciał się uczyć fechtunku, a potem okazało się, że lubi bzykać chłopców.
Zagotowało się w mnie. Podeszłam te kilka kroków, dzielących mnie od niego i podcięłam mu nogę.
— Nie waż się tak o nim mówić! — krzyknęłam celując mieczem w jego gardło.
— A co? Chcesz mi powiedzieć, że tak był z niego dobry człowiek? A ile go znałaś? Dwa lata? Trzy? — Wapi prychnął. — Ja znam go całe życie i wiem, jaki jest naprawdę.
Do oczu napłynęły mi łzy. Zamrugałam odpędzając je.
— To gdzie teraz jest? — spytałam starając się by mój głos brzmiał pewnie.
— A bo ja wiem? Szlaja się pewnie gdzieś po wioskach i szuka ładnych chłopców.
Vivid wyskoczył ze mnie wzbijając się od razu w górę. Zatoczył koło nad lasem i spłynął na ziemię, by porwać Wapiego w swoje szpony. Chłopak wrzasnął przerażony, ale nakazałam mu ciszę. Reszta siedziała jak sparaliżowana. Dosiadłam Vivida i wraz z Wapim drącym się jak zarzynany, wzbiliśmy się w powietrze.
— Zostaw mnie! Nic ci nie zrobiłem! — darł się całą drogę, ale byłam głucha na jego jęki. Przecięłam z Vividem w poprzek dolinę i wylądowałam na brzegu rzeki. Wapi sturlał się z łap Vivida i jęczał jak dziecko.
— Weź się w garść — warknęłam podchodząc do niego. Chwyciłam go za kołnierz i z trudem podniosłam tak by stanął.
— Czy tego chcesz, czy nie, proszę bardzo masz okazję spotkać się z bratem. — powiedziałam twardym głosem.
— Co? Nie rozumiem?
— Nie? To ci pomogę. — chwyciłam go za ucho i pociągnęłam za sobą ku teraz już wyższych drzewek niż dwa lata temu. Cisnęłam Wapim na ziemię tak, że ukląkł na usypany granatowym piaskiem prostokąt. Zamiast nagrobka rosło drzewo o złotych liściach, a na korze miał wycięte słowo: VIALIN.
— To jakiś żart? — Wapi odczytał napis na drzewie i spojrzał na mnie.
— Wyglądam jakbym żartowała? — fuknęłam zakładając ręce na piersi. Wapi wstał drżąc na całym ciele.
— A teraz posłuchaj mnie. Vialin był najbardziej oddanym i kochającym człowiekiem, jakiego poznałam. Był odważny i dzielny. Nikt z nas nie zasługiwał na takiego przyjaciela. — urwałam czując łzy w gardle. Wapi spojrzał na mnie przestraszony. — Nie waż się... — zająknęłam się puszczając łzy, które spłynęły po policzkach. — Nie waż się powiedzieć o Vialinie ani jednego złego słowa w mojej obecności.
Wapiego wcięło. Widać było, że kompletnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Opadł ponownie na kolana i zapatrzył na drzewo z imieniem brata.
— Jak zginął? — spytał drżący głosem.
— Oddał za nas życie. Za nas wszystkich. — powiedziałam pociągając nosem.
— Pytam się dosłownie.
— Nie rozumiem?
— Co sprawiło, że stracił życie. — Wapi spojrzał na mnie z oczami pełnymi łez.
— Wypowiedział imię. — odparłam wiedząc, że i tak nic mu to nie da. Nie mógł wiedzieć, przez moje Zapomnienie każdy na Motus i Ziemi miał wyczyszczoną pamięć o bogach i wszystkim, co się z nimi wiązało. Dlatego, gdy spojrzałam jak Wapi zamyka oczy jakby ugodzony moją odpowiedzią poczułam fale lęku.
— Został naznaczony przez władcę bogów, tak?
Zakryłam usta dłonią gapiąc się na niego bez mrugnięcia.
— A ty skąd?
— Tak, czy nie?
— Tak.
Wapi wstał ocierając oczy wierzchem dłoni.
— Gadaj skąd to wiesz! — dopadłam go szarpiąc za połać kurtki. Wapi złapał mnie za dłonie i odsunął.
— A myślałaś, że nazwałem cię złotą tylko ze względu na Vivida? Ja wiem kim jesteś Livid. Wiem, że to ty pokonałaś bogów i wiem, że twoim ojcem jest Eltanin.
— Jak?
Wapi odszedł kawałek pocierając kark.
— Ves obdarowała mnie możliwością opuszczania ciała. — powiedział odwracając się do mnie.
— Kroniki Osobliwości! — krzyknęłam celując w niego palcem.
— Tak, potrafię odwiedzać Kroniki Osobliwości. 

_________________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupujcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro