Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 34. SFERMENTOWANE PIORUNY


Yaku tylko udawał upartego. W głębi serca był tak przerażony, że zmuszał się, by nie drżeć. Gdy zobaczył rany na nodze Livid do ust napłynęła mu żółć, a żołądek zaprotestował. Nie mógł jednak pokazać, że mu słabo, ona zdawała się tak dzielna, jakby potworne rany były tylko zadrapaniami. Powiedziała, że sobie poradzi, ale nie zamierzał wrócić na Ziemię, dopóki nie upewni się, że faktycznie nogę da się wyleczyć. Pewnie, gdyby miała więcej siły kłóciłaby się z nim i kazała wracać, ale blada twarz jasno wskazywała, że kończą jej się siły.
— Chodź — mruknęła cicho i wskazała na grzbiet Vivida. Yaku znów się wdrapał na siodło i przytrzymał drżącymi z wysiłku i ze stresu dłońmi. Vivid wyprostował się rozkładając skrzydła i wziął Livid w przednie łapy. Kilka chwil później cała trójka spłynęła łagodnie na dół doliny. Smok wylądował przed pięknym monumentalnym wręcz budynkiem i postawił Livid na Ziemi. Yaku zeskoczył z jego grzbietu i podleciał do dziewczyny by mogła wesprzeć się na jego ramieniu.
— Gdzie teraz? — spytał obejmując ją w pasie i zarzucając sobie jej prawą dłoń na szyję.
— Na górę. — skinęła głową szepcząc. Widział, że powoli się kończyła. Krew przesiąkła już przez bandaż i ściekała ciurkiem po kolanie.
— Livid? — rozległo się wołanie, a było ono tak niespodziewane, że Yaku poderwało. Livid stęknęła.
— Co wy tu robicie? — spytała gapiąc się na Alex i dziewczynę z rogami, które wyszły zza rogu budynku. Dziewczyna z rogami ubrana była na czarno tak, że prawie zlewała się z odcieniem nocy. Yaku wiedział kim ona jest, ale zapomniał jej imienia.
— Yaku? A co ty tu robisz? — spytała Alex, ale nikt jej nie odpowiedział, bo wtrąciła się rogata.
— Coś ty, na Osobliwość, zrobiła?! — wrzasnęła i podleciała do Livid kucając przed jej zranioną nogą.
— Czy masz może pojęcie, kto ma Emocję, która wygląda jak połączenie kota z nietoperzem? — spytała cicho Livid. Dziewczyna powoli podniosła się z kucek i spojrzała na Livid ciężkim prawie wyzywającym wzrokiem.
— Chyba nie powiesz mi, że... — zaczęła, a Yaku dosłyszał zgrozę w jej głosie. Livid kiwnęła głową.
— Co cię podkusiło zakradać się tam, gdzie grasują vepusy?!
— Ja nic nie zrobiłam! Zwiedzaliśmy tylko. To oni nas zaatakowali! Jeden z nich miał właśnie Emocję w kształcie kociego nietoperza i to ta Emocja mnie...
— Emocje przecież nie mogą skrzywdzić ludzi. — wtrącił nagle Yaku podciągając Livid bardziej na swoim ramieniu.
— Na Ziemi owszem nie mogą. — odpowiedziała mu Alex trzymając się z boku i starając się nie patrzyć na nogę Livid. — jeśli chodzi o Motus, tu cię wszystko może zjeść.
— Nie bądź już taka uszczypliwa, Alex. — burknęła Livid osuwając się na ziemię.
— Może byście ją stąd zabrali?! — fuknął Vivid górując nad nimi i łypiąc groźnym wzrokiem. Każdy drgnął prócz Livid, która oparła się na  Yaku całym ciałem.
— Dawajcie ją do Hanonima. — powiedziała rogata i wzięła Livid z drugiej strony. Alex otworzyła wielkie drzwi i cała czwórka weszła do środka zostawiając Vivida samego.
Wnętrze było bardzo przestronne. Tuż przed nimi rozciągały się szerokie schody z marmurowymi poręczami i ciężkimi podstawkami na pochodzie. Wielki żyrandol wisiał im nad głowami dzierżąc tysiące małych świeczek rozpalając to wnętrze ciepłym jasnym światłem. Rogata jednak nie poprowadziła ich w górę, tylko minęła schody i poszła tam, gdzie węższe znacznie ciemniejsze stopnie prowadziły w dół.
— HANONIM! — ryknęła, a jej głos poniósł się echem chyba po całym pomieszczeniu.
— Nie drzyj się, Maru! — syknęła Livid.
Właśnie Maru, przypomniał sobie Yaku.
— Wolisz się wykrwawić tu na schodach? Patrz zostawiasz ślady. — Maru wskazała za siebie, a on i Livid obejrzeli się. Faktycznie krwawe ślady ciągnęły się od wejścia.
— Schodźcie, ja pójdę po niego. — powiedziała Alex.
— Wiesz gdzie go znaleźć? Na samej górze w małym gabinecie. Uważaj jak będziesz wchodzić, bo możesz oberwać grzmotołapką. — powiedziała Livid słabym głosem.
Yaku nie wiedział co to jest ta grzmotołapka i chyba nawet nie chciał wiedzieć, więc bez słowa wraz z Maru powoli poprowadził Livid w dół po schodach.
Na dole było znacznie chłodniej i jakby wilgotniej. Ich kroki ciągnęły się echem po długim korytarzu. Były też pomieszczenia przesłonięte plastikowymi matami. Większość była przezroczysta i niczym nie ubrudzona, ale w pewnym momencie Yaku wrzasnął i odskoczył w bok prawie zwalając Livid z nóg, gdy zza jednej z takich mat wyłoniła się wielka odziana w olbrzymie kły głowa.
— Yaku, błagam! — westchnęła Livid wspierając się na jego klatce i stękając z bólu.
— Bądźże mężczyzną! To tylko łeb górskiego mamuta. — Mruknęła Maru poirytowana odsłaniając maty by lepiej mógł zobaczyć łeb. — O! Hanonim, szukaliśmy cię! — dodała uradowana dostrzegając starszego mężczyznę ubranego w skórzany fartuch z dziwnymi maleńkimi okularkami wetkniętymi w oczodoły.
— Maru? Livid! — Mężczyzna nazwany Hanonimem wyprostował się uniósł brwi, a jego okularki wypadły z oczów, które od razu złapał. Wyszedł spomiędzy grubych jak ciało Yaku zawiniętych ku górze kłów i podszedł do rannej dziewczyny.
— Co się stało?
— Vepus ją ugryzł. — odezwała się Maru.
— Kto cię podpuścił, by się ładować do gniazda vepusów?! Życie ci niemiłe?
— To była Emocja. — jęknęła Livid. — błagam, możemy pogadać później?
Hanonim zacmokał ściągnął fartuch przez głowę i wziął Livid na ręce.
— Już drugi raz cię muszę zanosić na rękach, dziewczyno. — fuknął jak ojciec i poniósł ją ku końcowi korytarza, a Yaku z Maru poszli za nimi. Chłopak zastanawiał się co ostatnim razem Livid zrobiła, że też wymagała pomocy lekarskiej, ale nie miał odwagi się zapytać.
— Poczekajcie na zewnątrz, dobrze? To nie będzie miły widok. — powiedział Hanonim i zniknął z Livid na rękach za drewnianymi drzwiami.
Yaku oparł się o ścianę czując jak teraz adrenalina schodzi z niego wraz z całą energią.
— Usiądź może, bo sam się zaraz przewrócisz. — wtrąciła Maru, gdy cisza stała się zbyt nachalna. Yaku był tak wyczerpany, że nie chciał udawać twardego.
— Nic jej nie będzie, prawda? — spytał jeszcze nie zdając sobie sprawy, że Maru to nie jest dobry kompan do rozmowy.
— A ty co taki dobroduszny jesteś? Nie masz przypadkiem dziewczyny?
— Mam, ale Livid jest moją przyjaciółką. — powiedział patrząc się na Maru z dołu. Dziewczyna prychnęła zakładając ręce na piersiach.
— Ty jesteś dziewczyną Koto, prawda? — zagadnął Yaku nie chcąc się zastanawiać co właściwie znaczyło to prychnięcie.
— Byłą. — fuknęła — i nie jest to temat, na który będę z tobą rozmawiała.
— W porządku, nie denerwuj się. — Yaku podniósł ręce w geście poddania czując, że faktycznie jest to drażliwy temat.
— To może powiesz mi co się stało? Gdzieżeście byli i co ty w ogóle robisz na Motus? — zaczęła Maru, ale Yaku nic nie odpowiedział, bo usłyszeli tupot nóg po kamiennej posadzce. Po szybkim oddechu rozpoznali Alex.
— Nie...nie mogłam go znaleźć. — wysapała wpierając dłonie na kolanach i dysząc ciężko. — nie wiem gdzie jest.
— Był tutaj, już się zajął Livid.
— Tak? Cudownie. — Alex uniosła brwi, westchnęła ciężko i usiadła obok Yaku na posadzce.
— No więc? — ponagliła Maru, Yaku, a ten odchrząknął.
— No, znam sekret Livid od jakiegoś czasu, znaczy ujawniła mi się i pokazała skąd pochodzi. Poznałem też Vivida. Dziś polecieliśmy zobaczyć Drzewo Meduz, a tam zaatakowali nas jacyś ludzie. Nie wiem kim byli, ale Livid bardzo się zdenerwowała. Mówili w języku, którego nie rozumiałem.
— Pewnie łacina. — wtrąciła Alex. — nie martw się non stop to robią.
Yaku dosłyszał zgryźliwość w głosie Alex i nie on jeden, bo dostrzegł jak Maru mruży oczy.
— Tak mówili po łacinie. Ten chłopak, który do nas przyszedł, był jakiś dziwny, miał warkocze przy samej skórze głowy i oczy tak zielone, że aż byłem pewny, że jarzyły się w mroku. Potem Livid zepchnęła mnie z gałęzi. Vivid mnie złapał i pomógł wdrapać na grzbiet. Byłem przerażony. Widziałem jak stwór podobny do nietoperza chwyta Livid i szarpie nią w powietrzu jak szmacianą lalkę, potem Vivid na niego wpadł, przez co stwór ją puścił i smok mógł ją złapać. Resztę znacie.
Alex chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie zza drewnianych drzwi rozbłysło jasne światło i borujący uszy wrzask Livid. Yaku poderwał się z przerażeniem na twarzy i już chciał wejść do środka, ale Maru złapała go za ramię.
— Lepiej, żebyś tego nie widział. — ostrzegła go.
— Ale co on jej robi? Słysze przecież, że cierpi! — krzyknął wyrywając ramię z uścisku rogatej. Zza drzwi nadal błyskało ostre światło jakby w środku ktoś spawał blachę. Yaku prawie drżał ze zdenerwowania. Czemu ty się tak o nią martwisz, głupku? Przecież sama się w to wpakowała, mało tego jeszcze ty ledwo uszedłeś z życiem.
Yaku potrząsnął głową i oparł się o ścianę.
— Nic nie powadzisz, musimy czekać. Myślę, że nie potrwa to długo. — mruknęła Maru.
Nawet jeśli miała rację to i tak Yaku wydawało się czeka całe godziny na to, by ją zobaczyć. Dokładnie trzy razy słyszał jej rozdzierający wrzask i tyle samo razy ostre światło wydobywało się spod drzwi. Po tym tajemniczym zabiegu Hanonim wyszedł wycierając ręce w białą szmatkę i oznajmił, że mogą ją zobaczyć.
— Tylko uważajcie, radzę jej nie dotykać, nadal może razić prądem. — powiedział i odszedł zapewne znów zająć się martwym mamutem.
— Jak to razić prądem?! — krzyknął Yaku, ale Hanonim już odszedł.
— Idziesz? — mruknęła Alex, gdy został sam na korytarzu. Chłopak drgnął i wszedł do sali.
Była przestronna i wysoka. Wcale nie przypominała lochów. Ładne marmurowe ściany pięły się ku górze łącząc się wysoko u sufitu, z którego spływały liczne żyrandole. Na ścianach było mnóstwo świec i pochodni tak, że wcale nie było ciemno. Sala była też długa, przedzielona na pół. Po jednej stronie za białą kotarą zapewne stały łóżka pacjentów, a w części gdzie byli, stało jedno łóżko, a na nim leżała Livid przykryta po szyję z jedną nogą wystawioną na zewnątrz. W miejscu, gdzie ugryzł ją Vepus widniał bandaż, a Yaku odetchnął, gdy nie dostrzegł czerwonych śladów.
— Livid! — krzyknął, a dziewczyny od razu go uciszyły.
— To jest szpital, tumanie! — warknęła Maru. Yaku mruknął jakieś przeprosiny i podszedł ignorując Maru i Alex.
— Jak się czujesz? — spytał stając tuż nad jej głową.
— W porządku. Zapewne słyszałeś moje krzyki, co?
— Jezu, już byłem gotowy iść i walczyć o twoje życie.
Livid uśmiechnęła się lekko. Widać było, że jest zmęczona. Wyjęła ręce spod prześcieradła, jakim była okryta i Yaku doznał szoku, gdy zorientował się, że była naga. Zaczerwienił się i uciekł wzrokiem.
— By szybciej zagoiły się rany, Hanonim wykorzystał zebrane w moich górach pioruny, które poddał fermentacji. Dzięki nim przyspiesza gojenie ran, ale niestety boli jak cholera.
— To dla tego możesz razić prądem? — spytał patrząc się na jej dłoń. Livid uniosła ją i palcem wskazującym dotknęła jego ręki. Chłopak podskoczył, gdy mała iskierka przeskoczyła między nimi i zachichotał.
— Jakbyście byli zakochani można by było powiedzieć, że lecą od was iskry. — wtrąciła Alex śmiejąc się głośno. Do czasu. Yaku, Livid i Maru spojrzały na nią takim wzrokiem, że od razu przestała się śmiać i momentalnie spłonęła rumieńcem. — No co? Tak się mówi, nie?— bąknęła spuszczając głowę.
— Oznacza to, że już będziesz mogła normalnie funkcjonować? — spytał Yaku wracając do Livid i starając, się wyprzeć co powiedziała Alex. Nikt tu w nikim nie był zakochany! Prawda?
— Tak, tylko muszę się dobrze wyspać. — powiedziała uśmiechając się. — nic mi nie będzie Yaku, naprawdę.
— Wierzę ci, ale proszę nie chodź już tam. — powiedział błagalnie. — te typy wydają się niebezpieczni.
— Na razie nigdzie się nie wybieram. Wracaj do domu. — pogładziła jego dłoń tym razem nie rażąc go prądem i skinęła, by poszedł z Maru.
— Odeślesz go bezpiecznie na Ziemie? — spytała patrząc na rogatą.
— Oczywiście.
— Idź, Yaku. — ponagliła go, gdy nie ruszył się z miejsca.
Widać, że siłą powstrzymywała się, przed zaśnięciem więc wyszedł za Maru. Milczał całą drogę na górę ciągle zastanawiając się co właściwe czuł. Bał się o nią, ale to przecież było naturalne. Znał ją, nawet uważał za przyjaciółkę, ale w głębi serca było coś jeszcze, coś, czego w tym momencie nie potrafił nazwać.
Wyszli na nocne powietrze jej świata i Yaku westchnął. Vivida nie widział, ale nie zapytał Maru gdzie jest. Rogata spojrzała na chłopaka i bez słowa otworzyła portal o płomieniach w kolorze indygo, a Yaku przeszedł na Ziemie cały przejęty niesamowitością ludzi, jacy go otaczali. Tak bardzo chciał powiedzieć reszcie i Carze, ale coś czuł, że nie byli na to gotowi, zwłaszcza jego dziewczyna.

Jechał pustymi ulicami, musiało być po północy i to naprawdę późno, bo samochodów prawie nie widział. Jechał mechanicznie, nie zastanawiając się nad prowadzeniem auta. Myślami został przy Livid i tym, co się dziś stało. Na zdrowy rozum powinien był być na nią zły, że tak śmiała szarpnąć się na jego życie, ale jakoś nie potrafił się do tego zmusić. Bardziej go interesowało, czy faktycznie dotrzyma słowa i nie pójdzie ponownie szukać guza. Coś mu się wydawało, że aż tak fatalna rana i otarcie się o śmierć nie sprawi, że będzie się trzymać domu tam, gdzie było bezpiecznie. Skupił się zatem na tym, co czuł, ale nie na długo, bo ze złością stwierdził, że nie potrafi tego nazwać. Ciągnęło go do niej, ale uznawał to za czystą ciekawość. Tuż po rozstaniu jedyne co miał w głowie to uczucie, jakie przechodziło przez całe jego ciało, gdy dotykał Vivida. Do tej pory nie potrafił nazwać czym było to uczucie, ale ze zdziwieniem stwierdził, że chyba się od niego uzależnił. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pożądał po raz kolejny ich spotkać, ale nie po to, by z nią być, ale by czerpać od Vivida te hektolitry energii, jaka od niego płynęła. Od niej i od Vivida.
Spojrzał na swój telefon jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że ma coś takiego. Rzeczywistość momentalnie go dopadła, jakby te kilkanaście minut spędzone sam na sam w aucie działy się nadal na Aurum. Westchnął odrzucając telefon na siedzenie obok i na pierwszym lepszym skrzyżowaniu skręcił w lewo. Odwlekając moment, w którym będzie musiał do niej zadzwonić, przejechał jeszcze jedną przecznice racząc się tą błogością ciszy i samotności, po czym wziął telefon i oddzwonił do Cary.
— Pozostawię bez komentarza, to, że nawet mi nie powiedziałeś, że gdzieś jedziesz, ale jak mogłeś zapomnieć o naszej randce? — odebrała od razu, zapewne wpatrywała się w telefon i ściągała go myślami. — Jak my mamy razem być, skoro mnie tak perfidnie olewasz?
— Będę u ciebie za pięć minut. — powiedział nie próbując nawet się z nią sprzeczać.
— Teraz to ja nie chcę cię widzieć. — warknęła i rozłączyła się. Yaku odłożył telefon i jechał dalej przed siebie. Spróbowałby tylko wrócić do domu, to mógł pożegnać się z nią raz na zawsze.
Po co ty w ogóle z nią jesteś?
Skąd w ogóle to zdanie urodziło mu się w głowie? Oczywiste było, że kochał Carę, owszem miała swoje humorki, ale rozumiała go i dawała mu szczęście.
Westchnął i zaparkował pod jej mieszkaniem i wysiadł. Narzucił kaptur na głowę, wsadził ręce do kieszeni bluzy i poszedł do jej mieszkania.
— Po co, żeś przyszedł? — warknęła otwierając mu drzwi. Ubrana była w krótki szlafrok z satyny, włosy związała w kok, a na czole miała opaskę do snu. Yaku od razu ją rozgryzł. Starała pokazać mu, że jest bardzo zmęczona i właśnie szła spać.
— Przyszedłem przeprosić. Proszę wpuść mnie. — mruknął udając najbardziej skruszonego chłopaka, na jakiego było go stać. Płaszczenie się przed nią zawsze skutkowało.
Cara zrobiła krok w tył i pozwoliła mu wejść.
— Byłem u siebie i straciłem poczucie czasu, wybacz mi. — powiedział zdejmując buty i patrząc na nią.
— Gdzie byłeś?
— No wiesz... z Canisem. — zająknął się wiedząc, że nie spodoba się jej wzmianka o Emocjach. Cara zakłopotała się. Odchrząknęła i mruknęła:
— Rozbierz się, ja idę do łóżka.
Yaku przez chwilę zastanawiał się, czy nie pociągnąć bardziej tematu Emocji i nie wrócić z prośbą by pokazała mu swoją, ale uznał, że i tak to nic nie da. Zdjął buty i ruszył za nią prawie od razu. Cara zdjęła szlafrok zostając tylko w krótkiej koszuli nocnej i weszła pod śliską kołdrę. Yaku też rozebrał się do bielizny i położył obok nieśmiało szukając jej talii.
— Nie gniewaj się na mnie, kochanie. — szepnął jej do ucha całując w ramię. — jesteś dla mnie jedyna, nie chcę byśmy się kłócili.
— Dobra, dobra już tak nie jęcz, tylko śpij. Jutro mi robisz śniadanie do łóżka. — fuknęła naciągając opaskę na oczy i pozwalając się przyciągnąć chłopakowi bliżej.

______________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupujcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro