ROZDZIAŁ 30. ORBIS
Wróciłam do pokoju, ale nie zastałam tam Alex. Czując się potwornie zmęczona, ale zadowolona mając ponownie Vivida w sercu zwaliłam na łóżko i zasnęłam nie pamiętając kiedy.
Obudziłam się koło siódmej, od razu dostrzegając, że Alex już wróciła.
— Jesteś już? Gdzie byłaś? — spytałam przecierając twarz i siadając na łóżku.
— Do późna grałam z Carą w karty. Maru cię szuka. — ucięła szybko i dalej przeglądając telefon.
— Na Osobliwość muszę wziąć prysznic. — jęknęłam staczając się z łóżka. Każdy mięsień mnie bolał, a nogi aż mrowiły ze zmęczenia. — Dawno temu ją widziałaś?
— Pół godziny temu wparowała do naszego pokoju bez uprzedzenia, zobaczyła, że śpisz warknęła coś wściekła pod nosem, i wyszła.
Kiwnęłam głową dając znak, że otrzymałam do wiadomości i poszłam się wyszorować. Czterdzieści minut później byłam gotowa i wraz z Alex wyszłam na korytarz gdzie czekała Maru bawiąc się sztyletem oparta o ścianę. Ubrana była w swoje skórzane spodnie, wysokie buty, a na ramionach miała grubą kurtkę podszytą futrem. Na plecach miała worek z licznymi rzemieniami, a kaptur podszyty był barankiem.
— Ile można na ciebie czekać? — warknęła chowając sztylet i prostując się.
— Czuje się świetnie Maru, dzięki, że pytasz. To nic, że wczoraj zemdlałam. — zmroziłam ją spojrzeniem i ruszyłam korytarzem do windy poprawiając plecak.
— Bawcie się dobrze, cokolwiek macie zamiar robić ja idę z chłopakami. — oznajmiła Alex krocząc przed nami jak po wybiegu. Zmarszczyłam brwi zastanawiając się, czy przypadkiem w jej zachowaniu nie zaszła zmiana, ale nie miałam dużo czasu, bo winda przyjechała i wraz z Maru weszłyśmy do środka zostawiając Alex samą, gdy pukała do pokoju Cary i Yaku.
— Jaki w ogóle masz plan na znalezienie Gari? — spytałam wychodząc na słoneczny poranek. Naciągnęłam mocniej czapkę na uszy i schowałam ręce do kieszeni. Było dziś naprawdę zimno.
— Mam wrażenie, że myślę za ciebie. Sądziłaś, że będziemy łazić i na chybił trafił szukać dziewczyny o rudych włosach? — fuknęła Maru idąc pewnie przede mną.
— Nie wiem, jestem bez śniadania. — odparłam czując jak mi burczy w brzuchu. — Zanim cokolwiek zaczniemy robić idziemy coś zjeść. Jadłaś kiedyś croissanty?
— Nie wiem, o czym do mnie mówisz, ale niech ci będzie. — fuknęła Maru. Sama musiała być głodna, bo nie sprzeczała się ze mną długo. Zauważyłam też w niej zmianę, była jeszcze bardziej wściekła niż zwykle, a gdy usiadłyśmy w małej kawiarence, o mały włos nie stłukła filiżanki z kakao.
— Wszystko w porządku? — spytałam obserwując ją uważnie smarując swojego croissanta dżemem.
— Nic mi nie jest. — warknęła strzepując dłoń, na którą wylała połowę swojego kakao. — słuchaj, gdy komukolwiek wygadasz, że to mam, ja oraz ty zawiśniemy na stryczku, jasne?
Zmieniła temat na taki, który momentalnie mnie otrzeźwił. Pochyliła się i ze swojego skórzanego plecaka wyjęła przedmiot, który mi skojarzył się z kulą śniegową. Była to duża szklana kula o drewnianej postawie, a zamiast renifera z Mikołajem w środku była okrągła tekturka podobna do tej występującej w kompasach, na której nadrukowuje się kierunki świata. Ta tekturka była raczej ekranem pokazującym drogi, ulice i zarysy budynków. wyglądała jak zamknięta mapa w kuli śniegowej. Były też drobinki, które imitowały śnieg.
— To jest Orbis, przenośna mapa ucieleśnionych. Zabrałam ją Capitowi. Znaczy Evelyn ukradła go dla mnie. Laska jest dobra, zrobi dla ciebie wszystko by poczuć się dobrze. — Maru parsknęła śmiechem, a ja usłyszałam w jej śmiechu lekką kpinę. Ugryzłam się w język, byle by tego nie skomentować i czekałam, aż mi wyjaśni, do czego służy ta magiczna kula śniegowa.
— Mapa pokazuje najbliższą okolicę — zaczęła i potrząsnęła kulą z całej siły. Postawiła na stole i obie pochyliłyśmy się nad nią obserwując co się stanie. Małe drobinki opadały leniwie na schematyczną mapę okolicy. Zdawałoby się, że opadają chaotycznie, ale gdy Maru wskazała na małą świecącą kropkę na środku powiedziała:
— Mapa pokazuje wszystkich ucieleśnionych w okolicy kilku kilometrów — ciągnęła dalej Maru — ta mała świecąca kropka to ja, bo ja trzymam mapę. Pozostałe punkty, to inni posiadający Emocje. Obok tej jasnej kropki jest druga. To ty. Widzisz?
— I mówisz, że pozostałe kropki to inni ucieleśnieni? — spytałam wpatrując się w sieć białych kropek? Nie było ich dużo, ale i tak sądziłam, że będzie mniej.
— Tak, dzięki temu, mamy zakrojony obszar poszukiwań.
— Ale i tak nie wiesz, gdzie mamy jej szukać. Co z tego, że widzimy ucieleśnionych, jak nawet nie wiemy gdzie iść.
— Słuchaj, mogę zabrać Orbis, skoro chcesz, szukaj sobie bez tego.
— Wyluzuj, Maru. — fuknęłam. — nie jestem twoim wrogiem.
Maru wzięła głęboki oddech. Wyglądała jakby zmuszała się do spokoju.
— Poza tym, nie dałaś mi skończyć. Od spodu masz pokrętła i możesz wybrać dowolne zwierze.
Odwróciła Orbis do góry nogami i pokazała cały zestaw pokręteł i śrubek. Nic z tego nie zrozumiałam, ale Maru zdawała się wiedzieć co robi, bo pokręciła pięcioma śrubkami, przestawiła dwa pokrętła i nakręciła jakąś sprężynę.
— Ustawiłam, by pokazywał nam tylko ucieleśnionych, którzy mają za Emocję sarny.
— Tak inaczej Paryż jest ogromny, jak chcesz znaleźć jedną dziewczynę w tak wielkim mieście?
— Pierwszym miejscem, jakie bym odwiedziła są uczelnie. — zaproponowała już w miarę spokojnym głosem.
— Wiesz, że w samym Paryżu jest około piętnastu uniwersytetów?
— Więc proponuje się zbierać. — zauważyła wstając i ponownie potrząsając kulą. Zapłaciłam za śniadanie i dogoniłam ją, akurat by zobaczyć, jak jedyna kropka opada na mapę.
— O patrz! — krzyknęłam trącając palcem szklaną kulę.
— Nie podniecaj się tak, to ja. Zawsze wyświetla ciebie, jako punkt odniesienia.
Cmoknęłam niepocieszona. Faktycznie tylko jedna kropka opadła na mapę, reszta zawisła w powietrzu jakby ktoś zatrzymał czas.
Ruszyłyśmy do najbliższego metra, ówcześnie sprawdzając gdzie mamy najbliższy uniwersytet. Był piątek godzina dziewiąta trzydzieści pięć i zapowiadał się bardzo długi dzień na łażeniu po całym mieście w poszukiwaniu dziewczyny, która nawet nas nie pamiętała.
Wiedziałam, że to będzie męczące, sama się nastawiałam, na chodzenie i dosłowne szukanie igły w stogu siana, ale gdy wyszłyśmy z piątego z rzędu uniwersytetu nie mając nic usiadłam na zimnych schodach jęcząc ze zmęczenia i bezsilności.
— Czego narzekasz? Sądziłaś, że na trzeciej uczelni miniemy się z nią w drzwiach? Wstawaj idziemy dalej. Jaki następny mamy odwiedzić?
— Uniwersytet Piotra i Marii Curie. — mruknęłam wstając ociężale.
— Gdzie on jest?
— Został włączony do Sorbony. Osobliwości tego jest za wiele. Każdy wydział jest gdzie indziej, nawet nie wiemy co ona studiuje, o ile w ogóle. Nawet nie wiemy, czy mieszka w Paryżu.
— Przestań się mazać, zakładamy, że jest grzeczną dziewczynką i siedzi teraz w klasie ucząc się.
Nic na to nie odpowiedziałam, czując wewnętrzne przerażenie. Po co ja tu przyszłam, to i tak nic nie da.
— Chodź, na następnym uniwersytecie zjemy coś i odpoczniemy. — powiedziała Maru prawie z troską. Dałam się poprowadzić na następną uczelnie gdzie oczywiście Orbis pokazywał tylko Maru, ale zjadłyśmy obiad w otoczeniu studentów. Tutaj przynajmniej nikt nie patrzył się dziwnie na Maru, która ubrana w skóry ściągała uwagę ludzi w metrze i na ulicach.
— Gdzie teraz? — spytała Maru odsuwając swój pusty talerz.
— Nie wiem, wszystko mi jedno.
— No to chodźmy tutaj. — Wskazała pierwszą lepszą nazwę w moim telefonie.
— Université Panthéon — Sorbonne? Czemu tutaj?
— Strzelam. Wydział jaki? — Przekręciła głowę, by lepiej widzieć.
— Sztuk pięknych.
— Pięknie, to chodźmy.
Wyszyłyśmy na mroźne powietrze. Słońce już zniżało się do zachodu, a my ruszyłyśmy do kolejnej uczelni.
— Jaki w ogóle mamy plan, gdy ją jednak znajdziemy? — spytałam wchodząc po schodach do ładnego starego budynku.
— Szczerze, nie mam pojęcia — zaczęła Maru lekko zdyszana. — Bardziej traktuje to jako sprawdzenie, czy faktycznie tutaj jest. No wiesz, wykorzystanie sytuacji.
— Mało to pokrzepiające.
Maru nic na to nie odpowiedziała. Weszłyśmy do przyjemnego wnętrza budynku i Maru po raz chyba trzydziesty tego dnia potrząsnęła Orbisem. Ja już nawet nie zwracałam uwagi czy faktycznie coś widać na mapie, czy nie.
Rozglądałam się właśnie po wnętrzu budynku, gdy Maru mnie zawołała:
— Livid, patrz!
Drgnęłam i zerknęłam jej przez ramię. Nadal jednak kropka widniała na środku mapy, ale na górze między cienkimi liniami, które wyznaczały trajektorię ścian budynku widniała jeszcze jedna kropka. Serce zaczęło mi bić tak szybko, że aż poczułam je w głowie.
— Jest!
— Jeszcze się tak nie podniecaj, może to być ktoś zupełnie inny. Chodź, musimy sprawdzić.
Poszłyśmy żwawym krokiem gapiąc na zbliżającą kropkę, aż nie dotarłyśmy do drzwi biblioteki.
— Jest w środku. — powiedziałam nie mogąc uspokoić szalonych myśli.
— Wejdź, ja tu zaczekam.
Dotknęłam klamki i otworzyłam najbardziej skrzypiące drzwi, jakie dano mi było kiedykolwiek otwierać. Zamknęłam je czując na sobie osądzające spojrzenia czytelników i skłoniłam przepraszająco głową.
Zagłębiłam się wśród regałów z książkami szukając wzrokiem białowłosej dziewczyny. Dopiero gdy mignęła mi rudowłosa głowa gdzieś między książkami przystanęłam z duszą na ramieniu uświadamiając sobie, że przecież wcale nie musi mieć białych włosów. Mogła w ogóle nie zostać porwana, a Emocja wcale nie została jej odebrana.
Wyjrzała zza półki z książkami i przyjrzałam dziewczynie siedzącej tyłem do mnie z włosami związanymi w luźny kok. Lampka zapalona tuż nad jej głową tworzyła wokół niej aureolę światła. Zagryzłam wargę i ruszyłam się z miejsca. Nie mogłam teraz uciec. Obeszłam jej stolik i stanęłam na wprost niej. Dziewczyna uniosła głowę lekko speszona.
— Przepraszam. — zaczęłam po angielsku — zostawiłam tutaj wczoraj książkę, nie widziałaś jej może?
— Exusez—moi, je ne parle pas anglais. — szepnęła przerażona machają rękami. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie. Nie musiałam pytać jej o imię. Mimo że widziałam ją przez dosłownie chwilę to gdy wychodziłam z biblioteki cała byłam w skowronkach.
— To ona! — powiedziałam uradowana szczerząc się do Maru. — Nawet nie musiałam pytać jej o imię. Wygląda identycznie, tylko ma ciemniejsze włosy.
— Widzisz? Udało się nam, teraz tylko trzeba znaleźć sposób na odzyskanie wspomnień.
Czyli opuścić ciało, odezwał się po raz pierwszy tego dnia Vivid. Mimo to wyszłam z uczelni szczęśliwa czując, że nareszcie coś, czego się dotknęłam nie rozpadło się mi pod palcami.
***
Rudowłosa dziewczyna sprzątnęła swoje rzeczy pakując je do torby. Odniosła pożyczone książki na miejsce i wyszła z biblioteki owijając się szczelnie szalikiem. Miała dość zimy, zwłaszcza takiej mroźnej. Zapomniała już o spotkaniu z dziewczyną, która zgubiła książkę i szła teraz zanurzona we własnych myślach wzdłuż ulicy. Zjadłaby poziomki, ale na to musiała jeszcze poczekać. Nic jednak nie przeszkadzało jej w kupieniu galaretki o smaku poziomek. Rada z podjętej decyzji poprawiła torbę na ramieniu i w rytm muzyki ze słuchawek ruszyła do sklepu po drugiej stronie ulicy.
Gdyby się rozejrzała. Gdyby nie była aż tak mocno zamknięta wśród swych myśli. Gdy dała dojść do słowa swojej Emocji to byłoby zwykłe przejście przez pasy. Niestety, zima w tym roku była naprawdę mroźna, a więc całe ulice były oblodzone. Nawet nie usłyszała pisku opon, które i tak nic nie dawały, bo stary mercedes wpadł w nią z całą swą prędkością i momentalnie walił z nóg. Dziewczyna rąbnęła głową o asfalt, a czapka zsunęła jej się z rudych włosów. Nie pamiętała już jak upada na asfalt, nie czuła rozdzierającego bólu w połamanych nogach.
Karetka przyjechała bardzo szybko, ale nie na tyle, by ją uratować, co bardzo uradowało postać stojącą na przystanku autobusowym. Kaptur szczelnie zakrywał jej twarz, tak że nawet nikt nie dojrzał uśmiechu na twarzy w momencie, gdy auto uderzyło rudowłosą. Postać patrzyła długo, gdy ratownicy starali się reanimować i ratować jej życie. Odeszła, dopiero gdy karetka odjechała na sygnale, a policja dalej spisywała zeznania światków oraz sprawcę wypadku. Młody chłopak nawet nie wiedział co uczynił.
***
— Alti, po raz szósty ci mówię, idziesz w lewo nie w prawo! — krzyknął Enif tracąc resztki cierpliwości. Od trzech godzin starali się przećwiczyć układ, z jakim mieli wystąpić na jutrzejszym festiwalu. Na razie szło im jak po gruzie i każdy miał dosyć każdego.
— Czemu się mnie czepiasz? Przecież tak idzie układ! — obruszył się Alti przecierając spoconą twarz. Fakt może nie był skupiony jak powinien, ale miał swoje powody. — Ile razy mam powtarzać? Po obrocie Teni idzie w prawo, a ja w lewo. — dalej się tłumaczył. Enif westchnął i spojrzał wymownie na Teniego.
— Nie patrz się tak na mnie, ja idę dobrze. — Teni wzruszył ramionami i odszedł z miną niewyrażającą żadnych emocji.
— Oszaleje zaraz! — krzyknął Enif zaciskając pięści.
— Do niczego nie dojdziecie, jak będziecie się tak kłócić. — warknął ich choreograf. — Nic tylko się kłócicie. Alti, masz iść w lewo, Enif ma rację, zamiast siedzieć w telefonie, mógłbyś się skupić na tańcu.
— Nie moja wina! Brat do mnie wydzwania. — Alti coraz bardziej się irytował. Było tak od kilku miesięcy. Oczywiście nie pokazywali tego publicznie, ale odkąd prawie każdy coś ukrywał w zespole dochodziło do strasznych spięć, co oczywiście odbijało się na nich samych. Nie potrafił już z nimi rozmawiać nie tak jak kiedyś, a dla Altiego zdawało się to być, tak dawno, że już zapomniał te wspaniałe dni, gdy byli jednym organizmem.
— Już nie mogę! Z nim nie da się dogadać, ciągle ma jakieś problemy! — Enif dalej ciągnął swój wywód. Altiemu w tym momencie puściły nerwy. Zerwał się z miejsca i zbiegł ze sceny.
— Wracaj Alti! Nie mamy czasu na twoje mazgaje! Jutro występ! — krzyknął Teni swym bezemocjonalnym głosem.
Alti wpadł do łazienki zamknął się na klucz i usiadł na sedesie dysząc ciężko. Ukrył twarz w dłoniach. Był świadomy co było przyczyną takich konfliktów. Nie byli ze sobą szczerzy to raz, a dwa przynajmniej dwoje członków miało tajemnice. Alti oczywiście był jednym z nich, ale jak miał im powiedzieć kim jest naprawdę. Kochał ich, byli jego przyjaciółmi, ale tajemnica, jaką posiadał nie należała do zwyczajnych. Bał się po prostu, że tego nie zniosą.
Jeszcze ta Livid. Intrygowała go do momentu, gdy okazało się, że zna dziewczynę Namukoto. Tayir wywiązał się ze swojej roli aż nadto. Livid była z Motus, teraz wiedział to na pewno. Mało tego laska miała smoka. Co prawda Alti nie widział ani smoka, ani Livid na Motus, ale nie sądził, że brat go okłamał.
— Widziałem ją jak przyleciała do biblioteki. — powiedział mu brat kilka dni po tym zdarzeniu.
— Smok był ogromny, cały złoty, a ogon sięgał prawie do portu. Poszperała coś w bibliotece, nastraszyła tym swoim jaszczurem ludzi i poleciała.
— Pytałeś ojca? — zagadnął go wtedy Alti. Rozmawiali dobre dwie godziny analizując wszystko w te i z powrotem.
— Tak, ona jest władcą Aurum. Dziewczyna ma całą krainę, posiada ogień no i cholera smoka.
— Na Motus w ogóle są smoki? — zainteresował się Alti szukając w pamięci, czy kiedykolwiek widział osobę, która miałaby smoka za Emocję.
— Nie ma. Nigdy nie było.
— Czy to nie jest tak, że Emocje mogą być tylko takie, jakie zwierzęta występują na...
— Tak Alti, masz rację, ale smok też mi się nie przewidział.
— Czyli wygląda na to, że dziewczyna Koto też jest z Motus, co by oznaczało, że Koto ma dostęp do przejścia.
— Zgadza się.
— Co ja mam w takim razie robić?
— Masz coś konkretnego do roboty? Nic
— Jak mam z nim rozmawiać? Jak mam spojrzeć mu w twarz i udawać, że nie wiem, jaki jest.
— Zawsze możesz mu się przyznać.
— Czy ty siebie słyszysz? Mam mu powiedzieć, że jestem księciem?
— Czego się tak naprawdę boisz, Alti? — spytał go brat.
— Obiecałem sobie, że fakt, iż pochodzę z rodziny, która włada w innym świecie absolutnie nie wpłynie na moją pracę tu na Ziemi. Teraz jednak wszystko dookoła wali mi się na głowę, bo okazuje się, że jeden z moich przyjaciół również ukrywa przed nami fakt, że wie o Motus.
— Czyli jest taki sam jak ty. — wtrącił Tayir. Po tym komentarzu Alti burknął pożegnanie i rozłączył się.
Dokładnie tak jak wtedy, teraz siedział z twarzą w dłoniach i roztrząsał wszystko ponownie. Był w kropce. Zdecydował, że nie powie kim jest. W pierw sam musi sprawdzić, czy Livid faktycznie ma smoka. Oznaczało to, że będzie musiał jeszcze bardziej udawać zwłaszcza przed Koto.
— Alti, jesteś tu? — rozległ się cichy głos. Altiego na chwilę sparaliżowało. To był Koto.
Zapukał do drzwi łazienki, aż Altiego poderwało.
— Czego chcesz? — warknął pociągając nosem.
— Powinieneś wrócić, jesteś potrzebny na próbie. — Namukoto ponownie zapukał w drzwi. Alti wstał i otworzył i stanął twarzą w twarz z przyjacielem.
— Wiem Alti, że jest trudno. — zaczął chłopak, obejmując go ramieniem. — mnie też jest trudno, ta choreografia wcale nie jest łatwa. Pomyśl sobie jednak, że jak teraz damy z siebie wszystko szybciej będziesz wolny. A jutro będzie po wszystkim i wrócimy do domu.
— Od kiedy ty taki mądry? — spytał Alti idąc ramię w ramię z Koto. Chłopak wzruszył ramionami i powiedział:
— Staram się nie barć tak wszystkiego do siebie. I tak musimy przećwiczyć układ i tak, lepiej to zrobić z pozytywnym nastawieniem.
— Ale oni są...
— Ich nie zmienisz, możesz tylko wpłynąć na siebie. — uciął Namukoto i oboje weszli na scenę. Ponownie zaczęli próbę już z lepszym skutkiem, ale Alti dalej myślał o tym, co powiedział mu Namukoto. Od kiedy tyle w nim spokoju i pewności? Czy miało to związek z jego odwiedzinami na Motus? A co by było, gdyby Alti któregoś razu spotkał tam przypadkiem Namukoto? Alti tego chciał, ale panicznie bał się jak na fakt, że Alti wie o Motus, zareaguje Namukoto, dlatego zrezygnował z tego planu od razu, gdy pojawił się w jego głowie.
***
Yaku śledził wzrokiem Carę jak wchodzi na sale koncertową. Gdy tylko ją dostrzegł poczuł rozdrażnienie. Cały dzień jej nie było, a teraz wraca bez słowa jakby była na wycieczce. On cały czas wylewa z siebie poty, a ona nawet go nie wspiera.
Dochodziła ósma wieczorem, oni nareszcie skończyli ten skrajnie trudny układ. Yaku czuł się jakby wypluł płuca, a wody to chyba wypił ze trzy litry. Miał dosyć, był zmęczony i nie chciał kolejnych problemów.
— Gdzie byłaś? — spytał schodząc ze sceny. Dziewczyna zdawała się wyjątkowo z siebie zadowolona.
— Kochanie, gdzie ja mogłam być? Oczywiście, że na zakupach. To Paryż! — zaszczebiotała chcąc pogłaskać go po policzku, ale Yaku nie był w nastoju. Miał wrażenie, że wszyscy dookoła są w jakimś okropnym napięciu oraz że nie mówią sobie wszystkiego. Podejrzliwe spojrzenia ukradkowe szepty. Jeszcze chyba nigdy nie czuł się tak oddalony od swoich przyjaciół, jak teraz, nawet gdy się pierwszy raz poznali to zdawało się, że każdy był bardziej życzliwy, i kierowała nimi ciekawość siebie, a teraz miał wrażenie, że każdy spiskuje z każdym.
— Mogłaś iść jutro.
— Ale chciałam dzisiaj.
— Dzisiaj to ja ciebie potrzebuje, a ty sobie łazisz po sklepach. — warknął trochę zbyt ostro, ale miał już dosyć tego dnia.
— Nie wiem czemu na mnie krzyczysz... nic nie zrobiłam.
— Miałaś być ze mną.
— Nie czytam ci w głowie Yaku, skąd mam wiedzieć czego chcesz?
Chłopak prychnął i ruszył do wyjścia razem z resztą zespołu. Nie odezwał się do niej przez całą podróż do hotelu. Wszedł do pokoju mając wszystkiego dosyć, chcąc odpocząć, ale niestety Cara już tam była.
— Porozmawiaj ze mną. — powiedziała siedząc na łóżku.
— Nie mam siły. — mruknął i zniknął w łazience chcąc się wykąpać. Cara bezceremonialnie wparowała mu do łazienki dalej ciągnąc swoje modły. Yaku zignorował ją, rozebrał się i wszedł do kabiny prysznicowej i włączył wodę odcinając się do jej głosu.
— Nie uważasz, że takie podejście jest nie fair? Mówię do ciebie, a ty mnie olewasz.
— Uważam, że powinnaś dać mi teraz spokój. Jestem zmęczony.
— Yaku! — krzyknęła będąc totalne wybita z rytmu.
— Słuchaj. Jestem zmęczony, miałem okropny dzień, liczyłem, że będziesz obok by mnie wspierać, ale wolałaś łazić po sklepach.
— Czemu jesteś taki oschły? Nie było mnie wtedy, ale jestem teraz. — siedziała na łóżku, a w jej oczach widział ból i niezrozumienie. Nie chciał w to dalej brnąć, wiedział, że jak powie coś więcej to ją zrani, a tego nie chciał. Położył się do łóżka i jedyne, na co był zdolny to ścisnąć ją za rękę i powiedzieć dobranoc. Zakopał się wtedy pod kołdrę i zamknął oczy marząc, by zasnąć szybciej, niż Cara wymyśli co mu odpowiedzieć.
Na szczęście dziewczyna położyła się obok w milczeniu i oboje zasnęli będąc obok, ale jednak każdy we własnych myślach.
Śniła mu się Livid. Widział też smoka. Nie bardzo wiedział gdzie był. Przed nim rozciągała się otwarta przestrzeń. Śledził wzrokiem smoka jak płynie leniwie nad szarą nocną trawą muskając łapami źdźbła. Czuł obecność dziewczyny, stała obok niego po prawej stronie. Żadne z nich nic nie mówiło, oboje patrzyli na złotego gada, który w świetle nocy zdawał się szary. Wtedy w trawie coś zaszeleściło. Yaku wytężał wzrok chcąc dostrzec co to było, ale nie był w stanie. Dopiero po kilku chwilach zobaczył czarne pędzelki na uszach i dotarło do niego, że to przecież Canis. Strach złapał go za pierś. Czemu on biegł za smokiem? Nie przypominał sobie by go wypuszczał. Poczuł obecność Livid jeszcze wyraźniej. Spojrzał na nią przerażony, zdając sobie sprawę, że przecież nigdy jej się nie ujawnił. Livid jednak nie wykazywała żadnego zdziwienia, patrzyła się na niego miękko. Uśmiechnęła się potem i odeszła bez słowa.
Yaku drgnął gwałtownie budząc się w ciemnym pokoju. Czuł na plecach, plecy Cary jak szuka jego bliskości, ale w tym momencie w głowie Yaku była tylko Livid i sen, jaki właśnie widział. Chłopak westchnął i usiadł na łóżku przecierając twarz dłońmi. Sięgnął po telefon, by odkryć, że jest chwilę po szóstej. Przegryzł wargę walcząc ze swoimi myślami, ale intuicja wygrała. Napisał do niej wiadomość czy mogą porozmawiać.
Może i Yaku nie akceptował faktu, że posiadał w sobie dzikie zwierze, ale potrafił jeszcze odczytać sen i przekaz, jaki Canis chciał mu przekazać. Canis chciał się spotkać z Livid oraz z jej smokiem.
Odpisała mu po dziesięciu minutach, w których zdążył umyć się i ogolić. Sięgnął po telefon sprawdzając wcześniej, czy Cara nadal śpi i odczytał wiadomość.
„Przepraszam, ale już jestem w Korei. „
Tylko tyle? Bez „Przyjdź, kiedy wrócisz", albo „spotkam się z tobą po twoim powrocie".
Yaku zmarszczył brwi zastanawiając się jak szybko mogła tak dolecieć i czemu nie chcę się z nim spotkać.
„Musiałaś lecieć z wiatrem, co?"
„Mam swoje sposoby". Odpisała. Yaku cisnął telefon na ręcznik wściekły nie wiedząc jak to wszystko rozumieć. Zastanawiałby się pewnie dłużej, ale Cara właśnie wstała i zawołała go. Wziął głęboki oddech przybierając na twarzy lekki uśmiech, wyszedł z łazienki ze słowami:
— Już wstałaś, mała?
______________________
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcecie mnie wsprzeć to kupujcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro