Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 27. NA DACHU PARYŻA


Przenieśli mnie do hotelu bez zbędnych przygód, korzystając z windy, która powiozła nas prosto do recepcji z garażu podziemnego. Alex asekurowała mnie podtrzymując w pół, bo sama jeszcze nie byłam zdolna ustać na nogach. Z pewnością polepszy mi się, gdy Vivid do mnie wróci, ale na to będę musiała poczekać do wieczora. Na razie analizowałam w głowie to, czego dokonałam. Ujawniłam się przed Yaku i patrząc na to teraz nie było tak źle. Oczywiście odtrącił mnie krzyczał, że mi nie ufa, ale usprawiedliwiłam go faktem, że miał atak paniki. Ale gdy zajął się mną, gdy zemdlałam, jak starał się ocucić i sprawdzał, czy wszystko ze mną w porządku. Wiedziałam, że nie powinnam była się podniecać, wszak traktował mnie jak koleżankę, ale co ja mogłam poradzić, to było silniejsze ode mnie.
Przebrnęliśmy przez recepcję i Alex wepchnęła mnie do windy, która poniosła nas na czwarte piętro. Jechaliśmy z chłopakami, nic nie mówiąc. Alti się tylko na mnie dziwnie patrzył, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. Marszczył brwi i przegryzał wargę, miałam się go nawet zapytać, czy wszystko w porządku, ale nie miałam na to siły.
Po wyjściu z windy my poszyłyśmy w prawo, a chłopaki w lewo do swoich pokoi. Musiałam wyglądać lepiej, bo nikt nie zaproponował czy nie powinnam iść do szpitala co bardzo mnie cieszyło. Nie musiałam im wtedy kategorycznie odmawiać i tłumaczyć wymijająco, że przecież, ja nie mogę iść do zwykłego szpitala.
Alex dociągnęła mnie do łóżka i położyła na nie sama jęcząc ze zmęczenia.
— Ale ty jesteś ciężka. — fuknęła kładąc się na plecach i dysząc ciężko. Nie odpowiedziałam leżąc z zamkniętymi oczami. Dopiero, teraz gdy nie musiałam używać mięśni, nie trzymać fasonu poczułam okropne zmęczenie. Każda kończyna pulsowała mi bólem. Głowa pękała od natłoku wrażeń i myśli, a serca waliły w piersi jakbym przebiegła maraton. Chciałam już iść do Vivida, ale moje zdrętwiałe nogi kompletnie odmówiły mi posłuszeństwa.
Jesteś tam?  — spytałam pragnąc jego bliskości.
Oczywiście, mruknął gardłowo, a w jego tonie dosłyszałam miękki chichot. Jestem z ciebie dumny, Livid.
Wiem, ja też jestem, 
westchnęłam głęboko zwracając uwagę Alex, która mruknęła pytająco, ale zignorowałam ją.
Gdzie teraz jesteś?
Na dachu, bardzo ładny jest stąd widok.
Widać Wieżę Eiffla?
W pełnej okazałości.
Idę do ciebie,
powiedziałam i chciałam się podnieść, ale gdy tylko uniosłam się do pionu zakręciło mi się w głowie.
— A ty gdzie się wybierasz? Dwadzieścia minut temu byłaś nieprzytomna. — fuknęła Alex mierząc mnie osądzającym spojrzeniem.
— Muszę wyjść na chwilę.
— W takim stanie? Powodzenia. — prychnęła sama wstając. — idę pod prysznic, nie zamierzam patrzeć jak czołgasz się do drzwi, a potem obijasz o ściany korytarza.
Alex minęła mnie nie patrząc na mnie, wzięła kosmetyczkę i zniknęła w drzwiach łazienki.
Nie czułam się dotknięta, wiedziałam, że gdyby była sobą nie zachowywałaby się tak. Wstałam i podpierając się ściany wyszłam z pokoju. Na korytarzu było cicho, gruba wykładzina tłumiła moje kroki, gdy zmierzałam do windy. Miałam nadzieję, że wyjście na dach nie będzie zbytnio problematyczne, bo nie miałam nastroju kombinować.
Czekałam w windzie pnąc się leniwie w górę odliczając piętra. Hotel był starym wyremontowanym budynkiem więc nie było ich wiele. Ostatnie piętro miało kilka skośnych ścian, co jasno wskazywało, że winda dalej nie pojedzie. Wyszłam na korytarz o tej samej wykładzinie i rozejrzałam się. 
Gdzie mam iść?  — spytałam Vivida, który widział znacznie więcej niż ja.
W prawo. Dotrzesz do drzwi z napisem „Entrée de service" oczywiście będą zamknięte, ale sądzę, że sobie poradzisz.
Nie odpowiedziała mu, tylko ruszyłam we wskazanym kierunku i po kilku minutach doszłam do drzwi służbowych. Zatrzymałam się przed nimi myśląc gorączkowo. Używanie moich darów na Ziemi było wbrew moim zasadom, zwłaszcza że pełno tu było kamer. Kiedyś sobie powiedziała, że będąc na Ziemi nie będę tworzyć, robić nadnaturalnych sztuczek czy naginać ziemskie prawa fizyki. Teraz jednak byłam tak słaba i zmęczona, że stwierdziłam, iż ten jeden raz mogę nagiąć zasady. Podeszłam do klamki i objęłam ją dłońmi czując jak od mojego prawego serca biegną żyły pełne ognia poruszone moją wyobraźnią. Ogień pędzący pod skórą momentalnie doleciał do mych dłoni i ciepło znalazło ujście przenosząc się na klamkę. Rozgrzała się prawie do czerwoności, gdy huknęło i drzwi stanęło otworem. Bez zawahania weszłam do środka, a przede mną zmaterializowały się metalowe schody zakończone klapą. Przymknęłam cuchnące spalenizną drzwi i wbiegłam na schody. Samo otwarcie klapy na dach było tylko formalnością i po pięciu, no może siedmiu minutach stałam już na dachu i patrzyłam na mojego cudownego złotego smoka oświetlonego ciepłym żółtym światłem miasta.
Vivid siedział schowany za jeden z kominów tak by można go było ewentualnie pomylić z jednym z nich. Gdy tylko weszłam przez klapę odwrócił ku mnie łeb i zaśmiał się grubym barytonem. Puściłam się ze śmiechem w jego kierunku i padłam mu w skrzydlate ramiona ściskając i grzejąc policzek od jego gorących łusek.
— Myślałam, że już się nie doczekam. — szepnęłam mu w skrzydło, którym mnie nakrył chroniąc od chłodu.
— Przecież zawsze jestem z tobą. — odparł również cicho, a jego drżący głos poczułam na policzku.
— Wiem, ale to nie to samo. Jestem spokojniejsza, gdy cieleśnie jesteś obok.
Vivid złożył skrzydła i położył się w pozycji sfinksa, a ja ułożyłam między jego przednimi łapami czując jak mróz omija nas, a ciepło wydzielane przez Vivida tworzy wokół kokon naszego własnego mikroklimatu. Patrzyliśmy na widok przed nami, a był on faktycznie zniewalający. Lekko po lewej stronie stała Wieża Eiffla oświetlona od góry do dołu. Ulice Paryża również tętniły życiem ukazując swoje zabytki i znane budowle. Dostrzegłam Luwr oraz łuk triumfalny i od razu przypomniała mi się wizyta z Nobą. Gdy ostatni raz byłam w Paryżu byłam normalną dziewczyną o dziwnym imieniu. Uważałam się za Polkę i sądziłam, że moje życie będzie tylko trochę niezwykłe.
— Naprawdę jestem z ciebie dumny. — mruknął Vivid po dłuższej chwili milczenia. — zrobiłaś dziś dobrą robotę.
— Wiem. — uśmiechnęłam się do siebie faktycznie tak się czując. Sam fakt, że nie stchórzyłam i ujawniłam Yaku, jaka jestem było dla mnie wyczynem ponad normę. Zastanawiałam się tylko co sobie myślał w tym momencie. On nie mógł wiedzieć, że ja wiem o istnieniu Canisa. Z jego perspektywy wyglądało to jakbym bez żadnych perspektyw na pozytywne przyjęcie przez niego tej wiedzy i tak mu się ujawniłam. Ciekawiło mnie czy mój czyn uważał, za gest zaufania czy głupoty. W sumie przez pierwsze kilka godzin po ujawnieniu traktował mnie jak wariatkę, dopiero mój gest miłości i spokoju sprawił, że Yaku mnie zaakceptował.
— Zrobiłam to wbrew jego woli. — odezwałam się nie mogąc już sama uporać się z myślami.
— Gdyby tego nie potrzebował to by nie zadziałało. — odpowiedział Vivid.
— Tak czy inaczej i tak nie wie co to było.
— A gdy się ciebie zapyta, co mu powiesz? Prawdę?
— Tak jasne... powiem mu, że przelałam w niego swoją najszczerszą miłość do niego, tak Vivid jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko.
— Nie powinien mieć. Obdarzyć kogoś miłością to najpiękniejszy komplement, jaki możesz komuś dać, to są twoje słowa.
— Pewnie jeszcze może mam to ogłosić przy Careuli, co? — prychnęłam zakładając ręce na piersi.
— Ja tylko powtarzam to, co ty mu kiedyś powiedziałaś. Nie powinnaś się wstydzić, że go kochasz.
— Ale nie powinnam kochać go otwarcie, w każdym razie nie teraz. — zauważyłam. Vivid nic nie odpowiedział, bo albo nie miał nic do dodania, albo przeszkodził mu dźwięk mojego telefonu, który oznajmił, że ktoś zaszczycił mnie wiadomością.
— O wilku mowa. — wtrącił Vivid łypiąc okiem na ekran mojego telefonu.
— No tego to ja się w życiu nie spodziewałam. — mruknęłam wybałuszając oczy. — On mnie przeprasza.
— Widzę właśnie i w sumie to nie rozumiem, czemu się tak dziwisz.
— To mnie oświeć, czemu według ciebie jego zachowanie jest takie przewidywalne, geniuszu.
— Napisał ci: „Przepraszam, że byłem takim dupkiem, chcąc wyciągnąć od ciebie twoją tajemnice. To było nie fair z mojej strony, proszę wybacz mi". Pan Poeta chce ponownie wkupić się do twych łask, bo pragnie dowiedzieć się jeszcze więcej. Zapewne chce zobaczy mnie z bliska. No wiesz, pragnie zrozumieć.
— Czyli chce się ze mną zobaczyć. — podsumowałam patrząc się w ekran telefonu, który zdążył już zgasnąć.
— Nie inaczej i Livid, będziecie sam na sam. Dobra... — Vivid parsknął nosem wypuszczając kłąb dymu — będę jeszcze ja, ale przy mnie możecie się całować do woli.
— Przestań! — chlasnęłam go w łapę czując jak się czerwienię. Smok zachichotał.
— Odpisz mu, a nie się szczerzysz, do własnych myśli. — mruknął Vivid.
— Ale co?
— Jak znów będziesz się przed nim płaszczyć to cię podpalę.
— A proszę bardzo, twój ogień nic mi nie zrobi.
— Może jednak otrzeźwi. Napisz mu, że miło z jego strony, że dostrzegł swój błąd oraz że się zastanowisz, czy przyjąć przeprosiny.
— Vivid!
— Cicho, pisz!
— Czemu tak oschle?
— Bo za łatwo mu się dajesz. To on ma się starać o ciebie, a nie odwrotnie. Poza tym, gdy zobaczy, jak bardzo cię zranił, może będzie czulszy potem. Po trzecie, i tak ci nie ucieknie, za bardzo ja go intryguję.
— No dzięki. — fuknęłam sarkastycznie.
— Nie ma za co. — rzekł dumnie.
______________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro