ROZDZIAŁ 24. NAJLEPSZA TERAPIA POD SŁOŃCEM.
Weszłam do sypialni otworzyłam garderobę i zamiast się ubrać, wkroczyłam w wir złotych płomieni, by przenieść się na Aurum, gdzie mogłam w końcu zażyć odrobinę spokoju.
Odetchnęłam świeżym czystym powietrzem tak lekkim wirującym w płucach bez spalin i brudnych zapachów. Wypuściłam Stellę by poszła polować na myszy w katedrze, a sama pozwoliłam wyskoczyć ze mnie Vividowi. Smok zawinął koło nad dachem katedry rycząc donośnie zwracając na siebie uwagę wszystkich mieszkańców pobliskich domów.
— Chodź pozerze idziemy polatać! — zawołałam go zbiegając po stopniach katedry. Nie zdążyłam jednak zbiec z ostatniego stopnia, bo silne łapy oplotły mnie w pasie i nagle ziemia gwałtownie uciekła w dół, a masy powietrza odebrały słuch. Zaśmiałabym się, jednak grawitacja ścisnęła mi płuca nie pozwalając wydobyć choćby jęk zaskoczenia.
Vivid potrzebował siedmiu machnięć skrzydłami, by znaleźć się na wysokości naszej półki skalne. Wyrównał lot i poszybował na Klif Tworzenia. Nie zamierzałam jednak nic tworzyć. Potrzebowałam pozbyć się trudnych emocji, uczuć i zresetować umysł po spotkaniu z Yaku. Dla mnie najlepszą terapią była adrenalina.
Dotknęłam stopami miękkiej soczyście zielonej trawy na szczycie naszego urwiska i odbiegłam kawałek by Vivid mógł usiąść wczepiając się pazurami w skałę wyrywając przy tym ziemie i źdźbła trawy.
— Jak twoje skrzydło? — spytałam odwracając się. Smok rozłożył skrzydła i pomachał nimi wolno obserwując czujnie swój lewy staw skrzydłowy.
— Już jest dobrze. Prawie mnie nie boli.
— Mnie to twoje „prawie" nie satysfakcjonuje.
— Nie marudź, jak latam sam jest w porządku. — Vivid trącił mnie nosem w ramie chcąc rozładować napięcie. Fuknęłam na niego, ale nie potrafiłam się na niego gniewać.
— Dobra, leć. Zobaczymy jak twoje skrzydło, gdy latamy razem. — powiedziałam odchodząc od niego.
Serce już mi przyspieszyło. Krew zagotowała się w żyłach, a to tylko na samą myśl co zaraz miałam zrobić. Wyłączyłam racjonalny umysł by nie podpowiadał, że się boję. Ruszyłam wolno ku ścianie skalnej, tam, gdzie też było łagodne zejście w dół — inna droga dojścia na szczyt.
Dotknęłam zimnej surowej skały, odwróciłam się i przylgnęłam do niej plecami. Przede mną rozciągał się zielony pas startowy w kształcie klina zapraszający mnie, by tylko się po nim przebiec. Vivida już nie było, bo gdy tylko się odwróciłam od przepaści usłyszałam jak odbija się od skały i odlatuje.
Potrząsnęłam głową odpędzając ponure myśli skupiając się na tym, co miałam zaraz zrobić. Zerknęłam w górę szukając wzrokiem Vivida, ale zapewne mój gad schował się już w kłębiastych granatowych chmurach. Był zmierzch, a chłodny wiatr owiewał mi twarz. Nie mogłam się doczekać, aż znów będę wraz z nim tańczyć wśród chmur więc zerwałam się do sprintu zmierzając ku krawędzi skalnej. Serce już zagłuszało wszystko dookoła, na skórze czułam dreszcz, przez uda przechodził prąd adrenaliny zachęcając mnie do jeszcze szybszego biegu. Krawędź skalna gwałtownie się przybliżyła, a gdy dzieliły mnie od niej jakieś dwa kroki, zrobiłam jeden sus i niczym skoczek w dal poszybowałam w przestrzeń, momentalnie tracąc wysokość, by zacząć gwałtownie jak kamień opadać w dół.
Moje wszystkie funkcje życiowe się zatrzymały, jedynie serce pompowało krew, ale ze znacznym trudem, bo grawitacja ściskała mnie z niesamowitą siłą. Nic nie widziałam przez łzy, jakie wyrywał ze mnie wiatr. Dostrzegłam jedynie kątem oka złotą smugę i już totalnie się uspokoiłam. Po pięciuset metrach bezwładnego opadanie w dół zrobiło mi się bardzo gorąco i po omacku sięgnęłam Vivida. Złapał mnie wpół tak jak kilka minut wcześniej zabierał sprzed katedry i podsadziłbym mogła wgramolić na jego grzbiet. Minutę później Vivid rozłożył skrzydła zarył całym swym ciałem w górę i posłał nas między chmury pozostawiając wstążkę rzeki w dole i rozsypane między polami domki. Zastanawiałam się ile osób nas teraz obserwuje. Patrzy z niedowierzaniem na złotego gada jak tańczy na tle grafitowych chmur. Napawało mnie to ogromna dumą i samozachwytem, że był cały mój.
Wyżej, mały! — poprosiłam go w myślach chcąc ujrzeć najpiękniejszy widok, jaki dała nam matka natura. Zachód słońca.
Krople pary osiadły mi na włosach i czułam wilgoć jak oblepia nas niczym druga skóra, gdy wlecieliśmy między chmury o konsystencji waty cukrowej. Oddychało się z trudem, a mi to uczucie przypominało wydychanie pary, jaka wylatywała bezpośrednio z nawilżacza powietrza. Wilgotny lepki tlen sklejał pęcherzyki płucne nie pozwalając na wymianę gazową do tego stopnia, że aż się rozkaszlałam.
Oddychaj przez nos, mruknął spokojnie Vivid nadal machając skrzydłami, by przedrzeć się przez najwyższą ich linię. Promienie słońca już lizały nieśmiało bałwany nad naszymi głowami barwiąc je na czerwono. Zmrużyłam powieki oczekując ataku i oto słońce ukazało się nam w pełnej swojej krasie. Od razu zrobiło się cieplej, a mnie ogarnęła dziwna melancholia jak za każdym razem, gdy patrzyłam się na zachodzące słońce. Jednak nic się nie równało z uczuciem oglądania danego zachodu słońca z pierwszego rzędu. Tylko ja i Vivid byliśmy w stanie oglądać to przedstawienie ponad chmurami. Tylko my byliśmy w stanie widzieć to, co widzi słońce, gdy oświetla chmury od środka.
Vivid wyrównał lot i teraz sunął nad dywanem czerwono granatowych chmur, a leciał tak spokojnie i cicho, że zdawał się zawieszony w powietrzu. Rozłożyłam ręce w bok i zamykając oczy chłonęłam przepływający między palcami wiatr, łopoczący we włosach oraz furkoczący w błonach skrzydłowych Vivida.
— Tego mi było trzeba. — westchnęłam chłonąc promienie słońca, ostatnie, jakie oświetlą Aurum tego dnia. Zapewne byliśmy ostatnimi istotami, jakie zobaczą dzisiaj słońce, przez góry, które połknął je i nie przepuszczą choćby promyczka.
— Jak skrzydło Vivid? Dasz radę? — spytałam go gładząc po ciepłych miękkich łuskach.
— Jest okej, Livid. Nie krępuj się. — smok lekko przekręcił głowę i łypnął na mnie swym granatowym okiem o pionowej źrenicy.
Nie pytając go o nic więcej podparłam się rękami o siodło i stanęłam na drżącej płaszczyźnie jego grzbietu. Wyprostowałam się zabierając jedną nogą z tyłu walcząc z atakiem wiatru, po czym odbiłam się jak skoczek odbija się od trampoliny i dałam nura w puszysty ocean. Ponad szumem wiatru usłyszałam stęknięcie Vivida jak gładko niczym wąż również nurkuje za mną, by asekurować mnie, gdy opadałam w dół. Utonęłam w miękkiej warstwie chmur, która momentalnie oblepiła mnie jak mgła o konsystencji mleka. Czasem załamania powietrza targały mną na prawo i lewo, prądy ciepłe oraz zimne przyspieszały lub opóźniały moje opadanie, a ja w tej szaleńczej przygodzie czułam abstrakcyjny i paradoksalny spokój. Robiłam to już tyle razy, że nic nie było mnie w stanie zaskoczyć.
Wypadliśmy z chmur oboje idąc łeb w łeb, a gdy Vivid uznał, że czas najwyższy mnie złapać machnął skrzydłami wyprzedził mnie i łapiąc na swój grzbiet, by bezpiecznie odstawić mnie na ziemię.
Naładowana pozytywną adrenaliną weszłam do katedry i od razu natknęłam się na Maru.
— A co ty tu robisz? — spytała od razu, gdy tylko mnie zobaczyła.
— Wróciłam.
— A Yaku? Przecież miałaś mieszkać na Ziemi.
— Zmieniłam zdanie, muszę pomieszkać trochę na Aurum.
— Ale... — Maru pobladła i doskonale widziałam, że kończy jej się cierpliwość. Odliczałam sekundy do wybuchu, a zajęło jej to trzy.
— Mogłabyś docenić to zrobiliśmy dla ciebie z Koto. Ładnie nam się odpłacasz, uciekając na Motus, gdy tak chętnie Yaku do ciebie przychodzi.
— Przecież nie wróciłam na zawsze, uspokój się.
— Jesteś niewdzięczna! — krzyknęła. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Myślałam, że będę miała już ją z głowy, ale dodała ostatni komentarz przez ramię:
— Tylko nie chcę potem słyszeć twojego płaczu, jak Yaku nie będzie chciał utrzymywać z tobą kontaktu!
Zmusiłam się, by gryźć się w język i wyprzeć ostatnie zdanie.
— Trzeba myśleć pozytywnie, mam rację? — spytałam Vivida patrząc się na smoka błagalnie.
— Nastawienie to podstawa. — Vivid owiał mnie ciepłym powietrzem z nosa, a ja uśmiechnęłam się.
— Muszę podziękować Evelyn za opiekę nad Aurum i tobą.
— To raczej ja opiekowałem się nią.
— Nie bądź już taki uszczypliwy. — trąciłam go w nos, ale parsknęłam śmiechem. Wspięłam się po schodach szukając Evelyn i w końcu ją znalazłam ubraną nadal w swoją lekka zbroję oraz pelerynę. Wraz ze swoim skrzydlatym lwem była w pokoju kominkowym tam, gdzie prawie dwa lata temu Alti wraz z resztą szykował się do wojny z bogami.
— O jesteś, szukałam cię.
— Panienka Livid! — Evelyn zerwała się z miejsca za nim zdążyłam ją uprzedzić, by nie wstawała. Ukłoniła mi się i przybrała na twarzy ciepły uśmiech. — wszystko jest pod kontrolą, nie mam nic do zarzucenia. Twój lud jest bezpieczny, pani.
— Bo był w dobrych rękach, usiądź proszę. — wskazałam jej fotel przy kominku. Na dywaniku grzejąc się w ogniu leżał Farmido śpiąc i cicho pochrapując. Evelyn zajęła miejsce lekko skonsternowana. Zapewne chciała już wracać do domu.
— Jestem ci dozgonnie wdzięczna za opiekę nad Aurum oraz Vividem. Wiele to dla mnie znaczy, że zgodziłaś się zostać tutaj tyle czasu.
— To była przyjemność, pani.
— Chciałabym cię poprosić, wiem, że dużo wymagam, ale czy nie chciałabyś zostać z nami na stałe?
Evelyn uniosła brwi a jaj maleńkie oczka powęszyły się prawie dwukrotnie.
— Ja mam zostać... tutaj?
— Byłabyś świetnym strategiem, a Aurum jest jedynym miejscem w okolicy gdzie powstał uniwersytet z pierwszego zdarzenia. Przyda nam się nauczyciel. Słyszałam też, że świetnie kreślisz mapy.
— Panienko... — Evelyn przytknęła sobie dłonie do ust i zapowietrzyła się.
— Nie mówię byś teraz dawała mi odpowiedź, uważam, że powinnaś wrócić na Primum Arbore, jednak mam nadzieje, że przemyślisz moja propozycję.
To była prawda, chciałam wraz z Hanonimem otworzyć nowy kierunek o strategii wojennej, ale nie mieliśmy nauczyciela, Evelyn nadawała się do tego idealnie, poza tym była to też dobra okazja, by mieć ją przy swoim boku i próbować sposobów na odczarowanie. Mogło się to wydawać nieuczciwe z mojej strony, ale nikt inny nie zniósłby ze świętą cierpliwością moich prób tak jak Evelyn. Dziewczyna po prostu godziła się na wszystko, co jej rozkazałam.
— Dziękuję! — myszata dziewczyna zerwała się i skłoniła w pół. — nie zasługuję na tak szlachetną propozycję, ale jeśli panienka tego ode mnie oczekuję z dumą przyjmę rolę nauczyciela. Ma jednak panienka rację, powinnam wrócić na Primum Arbore, by powiedzieć reszcie o mojej decyzji.
— Będziemy oczekiwać twojego powrotu. — powiedziałam również wstając. — odprowadzę was.
— Farmido, wstawaj. Wracamy do domu. — Evelyn trąciła lwa w łapę. Skrzydlaty kot otworzył oczy i rozejrzał lekko nieprzytomnym wzrokiem. Wstał przeciągnął się i ziewnął odsłaniając wielkie żółtawe kły. Zamachał wielkimi beżowymi skrzydłami, a kilka piór opadło na dywanik.
Wyszliśmy z katedry w kakofonii szczęku zbroi Farmido, który chyba już się z nią ucieleśnił, bo jeszcze nigdy nie widziałam go bez niej.
— Szerokiej drogi wam życzę. — powiedziałam i uściskałam ją serdecznie. Dziewczyna troszkę się zawstydziła i oblała rumieńcem zapewne nie oczekując takiej dobroci.
— Jak tylko załatwię sprawy w domu to wracam. Ja nauczycielką, Farmido słyszałeś? — potargała grzywę swojego lwa szczerze wzruszona.
— Należy ci się. — odparł lew. — każdy do ciebie przychodzi w sprawie map. Połowę kartotek na Primum Arbore to ty zapełniłaś.
Evelyn cmoknęła zawstydzone i dała mu sygnał by już leciał. Obserwowałam ich, dopóki nie zniknęli w chmurach. Zapewne będą lecieć przez tunel, co było nie lada wyzwaniem. Tylko ja z Vividem byliśmy w stanie przelecieć nad górami i to z nie małym trudem.
Rozumiem, że idziesz spać, mruknęłam do niego w myślach, gdy poczułam jak prześlizguje się w moim umyśle układając w kłębek.
Zdecydowanie. Yaku nie tylko ciebie zmęczył, a nasz lot jednak odbił się na moim skrzydle.
Bardzo cię boli?
Wytrzymam. Powinnaś przenieś kobyłę ze źrebakiem.
Posłuchałam się go. Zanim Vivid zasnął otworzyłam portal i przeniosłam wszystkie konie na Aurum oraz wóz, który gwizdnęłam rolnikom, teraz do połowy opróżniony z siana. Poszłam na piechotę do Evalda i jego córki, czując spokój będąc znów na Aurum. Nigdzie się nie spieszyłam i na razie nie miałam jakiś wyjątkowo uporczywych zmarnień prócz tych, co zwykle, do których chyba zdążyłam się przyzwyczaić. Atia, gdy tylko dostrzegła mnie na horyzoncie zerwała się z dzikim piskiem radości. Musiałam ostudzić jej entuzjazm bojąc się, że źrebak przestraszy się na tyle, że nie będzie chciał do niej podejść.
— Oboje mają się świetnie. — powiedziała przekazując Evaldowi uwiąz — matka teraz potrzebuje dużo jedzenia. A ty młoda damo masz wyjątkowe zadanie. — zwróciłam się do Atii, która zamieniła się w słuch. — musisz przyzwyczaić młodego do ludzi. Naucz go, że dotyk człowieka to nic złego. Potem pokaż mu jak się chodzi na uwiązie. Jednak pamiętaj, wszystko to ma być dla niego i dla ciebie zabawą. Nie zmuszamy siłą do niczego żadnych zwierząt, jasne?
— Oczywiście! — pisnęła Atia podskakując w miejscu. Uśmiechnęłam się na ten widok i pozwoliłam dziewczynce pójść zająć się nowym członkiem rodziny.
W ramach podziękowania (znowu), dostałam mleko oraz trzy bażanty, a Evald tak nisko się kłaniał, że nie umiałam mu odmówić.
— Bardzo dziękujemy, panienko! — pomachał mi, gdy odjeżdżałam na Ruberze obładowana jak wielbłąd.
Gdy wróciłam i rozpakowałam przeładowanego konia oraz dałam mu należyty odpoczynek mój wzrok padł na uniwersytet i od razu poczułam skurcz w żołądku. Powinnam się zobaczyć z Hanonimem. To on, tak naprawdę wyleczył moje rany. Blizny nadal mnie ciągnęły na całej szerokości ciała, ale ból nie był tak dotkliwy. Wszystko dzięki naparowi z pellisy trójlistnej, którą dostałam od Hanonima.
Nie mogłam zrozumieć, czemu wizyta w jego gabinecie napawała mnie takim zdenerwowaniem. Pierwsze co przyszło mi do głowy były wyrzuty sumienia, jakie miałam po wykradzeniu oka. Zwalałam winę na niego, że wysłał mnie na misje, która właściwie kończyła się mordem. Czy miał tego świadomość, czy nie we mnie rodziło momentalnie uczucie zniechęcenia i buntu. Tak czy inaczej, była to moja wina i tylko moja. Hanonim mnie tylko poprosił, nie musiałam się zgadzać.
Ruszyłam w kierunku uniwersytetu z zamiarem wypytania Hanonima czy wie cokolwiek o konsekwencjach wynikających z odebrania oka płazodrzewowi. Tak, to dobry plan, pójdę tam wypytam go, ale nie wspomnę, że oko znalazłam.
Udobruchana choć trochę weszłam do środka. Zdążyłam przejść pierwsze piętro, gdy na schodach natknęłam się na Balbina i serce podeszło mi do gardła. Młody chłopak o kręconych włosach w kolorze słomy z jasnymi chłopięcymi oczami dostrzegł mnie również i ukłonił z gracją.
— Moja pani. — rzekł uśmiechnięty. Poczułam ból w sercu na to, jak mnie nazwał. W sumie nie mogłam się dziwić, dla niego byłam władcą Aurum, a nie Livid. W tej krótkiej niespodziewanej chwili spotkania zrozumiałam coś jeszcze. Balbin był jedyną osobą mojej grupy przyjaciół, którego wcale nie chciałam odczarowywać. Przywrócenie mu wspomnień wiązało się z przywróceniem mu bólu po stracie Vialina, a tego nie miałam serca zrobić temu wesołemu chłopakowi.
— Witaj, Balbinie. Widzę, że masz egzaminy. — skinęłam głową w kierunku naręcza książek, jakie dźwigał.
— O tak i to piekielnie trudne. — chłopak westchnął i spojrzał wymownie w sufit.
— Jaki jest najtrudniejszy? — spytałam chcąc trochę pociągnąć temat. Nie miałam tak naprawdę okazji, by porozmawiać z kimkolwiek, kto był uczniem na moim uniwersytecie.
— Zdecydowanie Kroniki Osobliwości, ale nie mogę narzekać, bo to mój ulubiony przedmiot. — zachichotał poprawiając naręcze książek. Miał ich chyba z dziesięć.
— Pierwsze słyszę. — odparłam szczerze.
— Trudność przedmiotu polega na tym, że jest o wszystkim. Dotyka każdego aspektu naszego życia i całego wszechświata.
— Nie rozumiem.
— Wiesz w ogóle co zawierają Kroniki Osobliwości? — spytał lekko poirytowany, bo zapomniał się o zwrotach grzecznościowych.
— Nie mam zielonego pojęcia.
Balbin ponownie westchnął jakbym była nadzwyczaj opornym uczniem.
— Kroniki Osobliwości zawierają wszystko, co kiedykolwiek się wydarzyło, dzieje obecnie oraz wydarzy w przyszłości. Inaczej mówiąc, zawiera wszystkie możliwe i prawdopodobne zdarzenia.
— Wspomnienia też? — wypaliłam nie kontrolując się, bo moje myśli leciały już z prędkością pędzącego po zdobycz geparda.
— Wszystko.
— Nawet te wykasowane? — ponownie zaatakowałam go pytaniem czując jak serce wali mi gdzieś w gardle.
— Czy wspomniałem, że wszystko? Tak Kroniki Osobliwości zawierają każde wspomnienie, te, które się zdarzyło lub nie, oraz takie, które jakimś sposobem zostało wymazane.
Nic nie odpowiedziałam tylko gapiłam się na niego z szeroko otwartymi oczami. Już miałam otworzyć usta, by zadać to konkretne pytanie, ale Balbin mnie uprzedził:
— Wybacz, mi pani, ale muszę iść. Zaraz zaczyna się egzamin.
Skinęłam głową, że może odejść, a sama dalej stałam jak wrośnięta w marmur. Dwie minuty zajęły mi, bym ostatecznie na sztywnych nogach wdrapać się na samą górę do gabinetu Hanonima.
— O Livid! — przywitał mnie wychylając się zza winkla i poprawiając swoje okulary. — co ty taka blada?
— Co wiesz o Kronikach Osobliwości? — zapytałam od razu nie tracąc czasu na coś tak nieistotnego, jak „dzień dobry".
— Praktycznie nic, a co?
— Powiedz mi cokolwiek. — powiedziałam błagalnym tonem opadając na krzesło obok biurka.
— Słyszałem pogłoski, że jest to miejsce, które zawiera wszytko co istnieje. Każdą potrzebną wiedzę czy wspomnienie.
— Miejsce? Tam można dotrzeć?
— To tylko przenośnia, Livid, a same Kroniki to mit, nie znam nikogo kto kiedykolwiek próbował odkryć prawdziwość istnienia Kronik Osobliwości.
— Sama udowodniłam, że mity i legendy to prawda.
— Jeśli chodzi ci o te Wróble, to jest to całkiem znana historia. Nie ty jedna, która zdobyła diament.
Chciałam coś dodać, że nie tylko mówiłam o Wróblach, ale ugryzłam się w język.
— Daruj sobie te Kroniki, to strata czasu. — Hanonim odchrząknął i wrócił do przerwanej czynności. Tym razem preparował czaszkę jakiegoś zwierza, w którym od razu rozpoznałam camatusa. Zwierzę żyjące na mroźnych pustyniach, które przypominało pomieszanie wielbłąda z jeleniem. Czaszka była mocno wydłużona i cienka, a długie rogi nadawał jej surowy nieco dziki wygląd.
Czułam rozpacz przeplatającą się z kojącą iskierka nadziei. To, że Hanonim mówi, że to bzdury ja nie zamierzałam zrezygnować z dowiedzenia się więcej na temat Kronik Osobliwości. Choćbym miała przekopać całą bibliotekę w Argenti zrobię to, znajdę wszystko, co tyczy się Kronik.
— Czy przyszłaś do mnie tylko w sprawie Kronik? — spytał Hanonim przywracając moją uwagę.
— Nie, właściwie, to chciałam zapytać oto oko płazodrzewa.
— Znalazłaś je? — Hanonim wyraźnie się rozpromienił i poświęcił mi teraz całą uwagę.
— Nie. — skłamałam. — bardziej zastanawiałam się, do czego jest ci potrzebne.
— To troszkę trudny temat. Wiesz Livid, może to zabrzmi dziwnie, ale czuję wewnętrzną potrzebę zdobycia tego oka. Jakby jego posiadanie rozwiązało wszystkie moje wątpliwości.
— A nie zastanawiałeś się, że to zbrodnia odbierać zwierzęciu oko? Może przez to zginąć.
— Nie martw się o to. — Hanonim uśmiechnął się — Płazodrzew doskonale sobie radzi z jednym okiem. Gdy straci oba wtedy umiera.
— Co?
— Oczy płazodrzewi, są jedynym organem, który jest i zwierzęciem i rośliną. Jakby to ująć, w jego oczach energia świetlna zostaje przekształcona w energię potrzebną do funkcjonowania całego organizmu. Z jednym okiem jest mu trudniej, las, którym jest, zdaje się uboższy mniej bujny, ale nadal funkcjonuje. Dopiero gdy straci dwoje oczu umiera, a raczej usycha.
— Tak czy inaczej jest to zbrodnia. — mruknęłam nie czując się przekonana, może tylko trochę uspokojona, a wyrzuty sumienia nie były aż tak dotkliwe, jak przed rozmową.
— Potrzebuję tego oka, Livid. Zrozum, że muszę je mieć.
— Ale dlaczego? Czemu jest ono takie ważne?
— Już ci mówiłem, czuje wewnętrznie, że to oko jest rozwiązaniem.
— Co ono robi?
— Jak mi je przyniesiesz to ci pokażę. — uciął krótko Hanonim ponownie odwracając się do czaszki. Był to jasny komunikat, że rozmowa skończona. Wstałam nadal poirytowana i wyszłam z gabinetu bez pożegnania.
Vivid! — ryknęłam w myślach, ale odpowiedziało mi tylko chrapanie. Zbiegłam pędem po schodach i wypadłam na ulice Aurum, by popędzić wprost do mojej katedry. Vivid spał to jasne, ale zamierzałam go czym prędzej obudzić. W końcu miałam coś, czego mogłam się uczepić, jakiś konkretny cel, a nie dryfowanie gdzie mnie wiatr poniesie. Czułam też ogromną ulgę po rozmowie z Hanonimem, jeśli to, co mówił było prawdą, nie tylko ja zawiniłam. Pytanie pozostało jednak otwarte: Kto zabrał pierwsze oko płazodrzewa?
— Vivid, wstawaj! — wrzasnęłam wpadając do katedry i kierując się wprost do śpiącego smoka. Złoty gad jak zwykle leżał na grzbiecie kopiąc przez sen tylną łapą i szurając ogonem po posadzce. Gdyby nie było mi tak spieszno spędziłabym długie godziny obserwując to, jak śpi, bo była to jedna z lepszych rozrywek, jakie miałam na Aurum. Teraz jednak nie miałam czasu. Pociągnęłam go za skrzydło ostatecznie go budząc.
— Czego?!
— Wstawaj! Lecimy do Argenti!
— Po co?
— Muszę się dowiedzieć wszystkiego o Kronikach Osobliwości, a zresztą przeczytaj sobie wszystko w mojej głowie, co ja będę ślinę tracić, wstawaj!
Myśl jest szybsza od światła, zatem Vividowi zajęło mniej niż ułamek sekundy, by dowiedzieć się wszystkiego, co działo się, gdy spał. Nie pytał o nic więcej poderwał się wyciągając kręgosłup i machając skrzydłami. Ja w biegu wdrapałam się na niego i gdy tylko przecisnęliśmy się przez drzwi, smok odbił się od schodów i posłał nas wysoko między pojedyncze obłoki.
Vivid musiał również przejąć ode mnie nieco ekscytacji, bo pruł przez przestrzeń jak dziki. Nie wstrzymywałam go, chcąc jak najszybciej dostać książkę, która w końcu opowie na moje najtrudniejsze pytania.
Wylądowaliśmy bezpośrednio przed biblioteką ku przerażeniu wszystkich przechodniów. Rozległy się krzyki i wrzaski, ludzie wpadli w panikę, a jeden z rybaków wpadł do wody. Oboje, ja i Vivid zignorowaliśmy ten chaos i ruszyliśmy do rozwalonej biblioteki. Weszłam sama, bo smok okazał się za wielki, więc został na schodach i tylko zaglądał przez drzwi jednym okiem.
Nic się nie zmieniła, od naszej ostatniej wizyty. Nadal góra książek piętrzyła się prawie po sam zapadnięty dach, a puste półki na książki stały zakurzone. Ktoś tu jednak musiał przesiadywać, bo dostrzegłam ogarek świecy prawie w całości roztopiony na jednym woluminie na szczycie pokrytej śniegiem góry książek.
Myślisz, że Mus Sapienti odwiedza to miejsce?
Ponoć zginął. Bogowie wyciągnęli go z biblioteki i zachlastali, a potem splądrowali jego bibliotekę.
Naprawdę w to wierzysz? — mruknęłam nieprzekonana przechadzając się wśród kolumn podtrzymujące ściany i resztki sufitu.
To szczur. Gryzonie zawsze wiedzą, gdy nadchodzi niebezpieczeństwo, szybko potrafią się ewakuować.
I porzuciłby swoje kochane książki? — Wyczułam w jego głosie niedowierzanie.
On ich nie kochał. Traktował je jak niewolników. Widziałeś co zrobił z nimi. Nawet nie trzymał ich na półkach.
Weszłam na stos czując niechęć, gdy deptałam tyle wspaniałych i zapomnianych książek. Rozglądałam się chcąc znaleźć jakiś schemat, od czego miałabym zacząć.
Całe lata zajmie nam na przekopaniu się przez tę górę. Jęknęłam czując rozpacz i bezsilność.
Może im rozkaż. Tak jak Mus.
On je raczej błagał, a potem wyrzucał, mruknęłam mając marne przeczucia, czy to zadziała.
— Poproszę, książkę o Kronikach Osobliwości. — powiedziałam donośnie, a mój głos poniósł się echem po ścianach.
No z takim nastawieniem, kochanieńka, to ty sobie możesz w nosie dłubać. Więcej zdecydowania.
— Książka o Kronikach Osobliwości do mnie! — krzyknęłam starając się zmusić swój głos by brzmiał zdecydowanie. Nic to jednak nie dało, mało tego, nawet gdy byłam samym pozytywnym nastawieniem, tylko dobrą wolą, żadna książka do mnie nie przyszła, tylko traciłam energię.
— Wychodzimy stąd. — mruknęłam kierując się do drzwi i mówiąc na głos, bo byłam na tyle blisko, że był w stanie mnie usłyszeć. — Przybyliśmy tutaj na darmo.
— Może to taka tajemna moc, której się nie spisuje? Wiedza przekazywana jest z ust do us.
— To jak Balbin się uczył na egzamin?
— Może powtarzali w kółko to samo, aż każdy zapamiętał, nie wiem Livid, jestem na tym samym poziomie co ty.
— Wracamy do domu. Wypytam Balbina o wszystko, wyśpiewa mi jak z nut, w końcu jestem władcą, nie? Musi mnie posłuchać.
— O tak, na pewno. — Vivid odpowiedział mi, ale wyczułam w jego głosie nutkę sarkazmu.
_________________
Zapraszam na moje social media.
Jeśli chcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro