Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 23. WALCZ.


Właściwie nic mi innego nie zostało jak czekać. Ostatni raz sprawdziłam, czy konie są bezpieczne w swoich boksach i wróciłam do mieszkania momentalnie dopadając telefon, ale nikt nie zadzwonił. Mocno rozczarowana starając sobie to jakoś na logikę wytłumaczyć poszłam się umyć. Pod prysznicem wpadłam na pomysł, by zamontować kamerki, które pozwolą monitorować zachowanie klaczy całą dobę. Kevin dość sporo rzeczy pozostawił w swoim ziemskim domu, a ja uznała, że mi się należą za te wszystkie porwania i tortury.
Resztę wieczoru oraz znaczną część nocy walczyłam z technologią totalnie od niej odzwyczajona nie mogąc poradzić sobie z podłączeniem kamerek, tak by mieć obraz na komputerze. Zirytowana zostawiłam to w cholerę i zasnęłam nie wiedzieć kiedy.
Dni mijały, a klacz nie rodziła. Nie mając monitoringu zamieniłam dzień z nocą. W ciągu dnia odsypiałam nocne siedzenie w stajni, czytając przy małej lampce książki czy opisując co działo się przez najbliższe dni. Zjadał mnie stres, że Yaku się nie odzywał, ale tłumaczyła to sobie jego pracą. Tak czy inaczej, minęły prawie dwa tygodnie od jego ostatniej wizyty, a ja czułam się jakbym była przywiązana do tego miejsca, co wcale nie pomagało. Była osobą, którą nic nie blokowało, byłam wolna mogłam pójść gdzie chciałam, a teraz będąc przykuta do stajni i to z powodu kobyły i Yaku czułam się jak w klatce. Powoli traciłam nadzieje, że faktycznie mnie odwiedzi. Prawdopodobnie zapomniał zbyt zajęty pracą i Carą, dlatego, gdy zadzwonił wieczorem cztery dni później nie podniosłam się. Była dwudziesta, a więc dla mnie ciemna noc, bo od tygodnia wstawałam gdzieś koło drugiej. Dopiero gdy zadzwonił za drugim razem sięgnęłam po omacku telefon i odebrałam.
— Livid? O Boże obudziłem cię! — chłopak przeraził się, a mnie jego głos momentalnie ocucił. Poderwałam się na łóżku przytomna, ale nadal z zamkniętymi oczami.
— Nie — ziewnęłam — nie śpię.
— Kurczę, naprawdę przepraszam. Może nie będę ci przeszkadzać.
— Nie przeszkadzasz Yaku. Mów, o co chodzi. — zachęciłam go.
— Jeśli nie masz nic przeciwko, to bym wpadł. Dawno się nie widzieliśmy.
— Pewnie zapraszam.
— Teraz ja przywiozę coś dobrego. — zachichotał, a ja mu zawtórowałam i rozłączył się. Musiałam się ogarnąć, dom również. Zerwałam się z miejsca, a zaalarmowana moim ruchem Stella zeskoczyła z fotela oznajmiając, że już jest głodna. Nakarmiłam ją by nie kręciła nam się pod nogami, gdy już Yaku przyjdzie. Posprzątałam salon oraz łazienkę i byłam gotowa.
Przyjechał koło dziewiątej z naręczem siatek z jedzeniem na wynos.
— Cześć. — przywitał mnie z uśmiechem ściągając buty. Wzięłam od niego siatkę i przeszłam do kuchni.
— Nie pamiętałem czy lubisz ostre więc wziąłem ci bulgogi, ale jak chcesz mam aż nadto kimchi! — krzyknął do mnie z przedpokoju. Ja byłam właśnie zajęta wydobywaniem wewnętrznego jęku, na wieść, że kupił mi bulgogi przymknęłam oczy z radości. Nie powinnam była się podniecać, bo przecież z pewnością nie pamiętał, że było to moje ulubione danie, ale jednak.
— Nawet nie zaważyłem, że masz kota. — powiedział wybijając mnie z transu, gdy wszedł do kuchni.
— Co? A tak. Pewnie spała gdzieś w kącie.
— Jak się nazywa?
— Stella.
— Uroczo. — uśmiechnął się do kotki, która ocierała się o moje nogi oznajmiając, że wcale nie dałam jej jeść, co było oczywistą bzdurą.
— Przestań żebrać. — odpędziłam ją stopą nadal zajęta przekładaniem jedzenia do misek.
— Ma śliczne oczy. Prezent od chłopaka?
Spojrzałam na niego marszcząc brwi. Skąd od do cholery wiedział?
— Nie patrz się tak na mnie — parsknął śmiechem. — strzelałem, ale wcale nie było takie trudne. Podejrzewam, że kupował tego kota właśnie ze względu na oczy. Są takie jak twoje.
Prychnęłam nic nie odpowiadając, czując nagle złość. Czemu on to robił? Może przesadzałam, ale czy to przypadkiem nie był komplement podchodzący pod flirt? Miał dziewczynę.
— Możemy proszę o nim nie rozmawiać? — poprosiłam biorąc miski i niosąc do stolika.
— W porządku. A dawno się rozstaliście?
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
— Ostatnie pytanie. Słowo. — uniósł ręce w geście poddania i uśmiechnął się.
— Prawie dwa lata.
— I jeszcze się nie wyleczyłaś? — Yaku uniósł brwi.
— Nie pomagasz. Poza tym, co cię obchodzi mój nieistniejący związek? Ja nie pytam się o twój. — burknęłam siadając na fotelu cała zgrzana jego atakiem.
— Masz rację, wybacz. Bardziej jestem ciekaw jak wyglądał twój związek z tym chłopakiem. Zdawałaś się bardzo szczęśliwa z nim. Poza tym rada ją mi dałaś, gdy byłem u ciebie ostatnio, była strzałem w dziesiątkę. Powiedziałem o tym Carze i teraz jest idealnie. Dziękuję — Yaku uśmiechnął się zabierając za swój ostry ryż. Wymusiłam uśmiech, a w głowie próbowałam myślami odebrać sobie życie.

Następnym razem jak będę skakać z urwiska to masz mnie nie łapać, jasne? Warknęłam do Vivida.

To wbrew mojej naturze, mała. Zawsze cię złapię.
Jedliśmy dalej w milczeniu, ja bardziej jedząc na siłę niż z głodu, bo nadal czułam ścisk w gardle po tym, co powiedział mi Yaku. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zapragnę by sobie poszedł. Jadł sobie spokojnie będąc szczęśliwy zapewne myśląc o ostatnim spotkaniu z Carą, a ja cierpiałam katusze.
— Wiesz, że zostawiając tak kable, niszczysz je? — mruknął po dłuższej przerwie milczenia. Wskazał palcem na laptopa, jaki leżał na podłodze z plątaniną kabli.
— Bo się wkurzyłam. Chciałam podłączyć monitoring, ale nie umiem.
— Boisz się złodziei odkąd cię odwiedziłem? — parsknął śmiechem, ale mnie nie rozśmieszył, nie tym razem.
— W stajni jest klacz, która lada moment ma zacząć rodzić, chciałam ją obserwować z mieszkania. Kamerka działa, ale nie mogę jej skonfigurować z laptopem.
— Mogę ci pomóc. Jestem dobry w takich rzeczach.
— Proszę. — machnęłam ręką by się nie krępował. Yaku wziął mój laptop odłożył kabelki i uruchomił komputer.
— Radzę ci go zablokować hasłem. Każdy może ci tu zajrzeć.
— Nie bardzo mam się kogo obawiać. Mało mam tu znajomych. A tylko kilkoro wie gdzie mieszkam.
— Mówię na wszelki wypadek. — mruknął i zaczął coś klikać. Odezwał się po minucie a w jego głosie znów zakradł się chichot.
— Proszę, wszystko widać jak na dłoni. — rzekł podając mi laptopa. Przejęłam go zaintrygowana i uniosłam brwi widząc jak kobyła w boksie przeżuwa siano.
— Dzięki. — spojrzałam na niego. — naprawdę.
— Drobiazg. — wyszczerzył się.
Ponownie zastało milczenie, w którym to zajęłam się obserwowaniem klaczy w laptopie, ale również na gwałt starając się wymyślić jakiś temat. Ponownie on zadał pytanie, ale takie, że aż mi te bulgogi do gardła podeszły.
— Mogę ci zadać dziwne pytanie? — zaczął, a ja spojrzałam na niego zastanawiając się, czy będę tego żałować, jeśli się zgodzę.
— Jasne.
— To trochę, dziwne, ale gdy byłaś chora i ogarniałem ci włosy to wyczułem coś pod palcami na twoim karku. Do dziś nie daje mi to spokoju. Nie mogę pozbyć się tego uczucia pod palcami, to było jak... weź mnie za dziwaka, gdy to powiem, ale mógłbym przysiąść, że miałaś tam łuski.

Vivid... oficjalnie daje cię przyzwolenie na skok z klifu, ale pod jednym warunkiem: nie możesz machać skrzydłami.

Uspokój się Livid i mu udowodnij. Teraz nie masz łusek, bo wróciłem do ciebie.

Całe szczęście.
— Łuski? — spytałam unosząc brwi i starając się sprawiać wrażenie lekko zdziwionej. — Czyś ty zdurniał?
— Masz rację, w mojej głowie, nie brzmiało to aż tak absurdalnie. — zaśmiał się trochę nerwowo.
— Czy jesteś pewien, że to twoje kimchi to na pewno kimchi? Może coś zjadłeś...
— Dobra zrozumiałem, głupota totalna. — przerwał mi nadal się śmiejąc. — A tak w ogóle jak się czujesz? Nawiedzają cię paraliże?

Na razie to ty nas nawiedzasz. Fuknął Vivid, a ja w wyobraźni mogłam zobaczyć jak wypuszcza strużki dymu z nozdrzy.
— Jest okej, czuje się dobrze. Nie martw się.
— Szczerze po tym, co zobaczyłem, to martwię się o ciebie. Nie masz kogoś, kto by był z tobą? No wiesz, utrata miłości prócz te paraliże, to musi być strasznie męczące.
— Przyjemne nie są, ale Yaku naprawdę, dam sobie radę.
— No dobrze, ale i tak będę przyjeżdżał, okej? Dla mojego spokoju.
— Dobrze, proszę bardzo.
Yaku kiwnął głową, a ja wróciłam do monitora, akurat w momencie, gdy kobyła położyła się.
— Wybacz mi na chwilę, muszę sprawdzić, czy z klaczą wszystko w porządku. — powiedziałam wstając z fotela. — zaraz wracam.
— Okej, czekam. — Yaku posłał mi spojrzenie zrozumienia, a ja ubrałam się szybko i wyszłam z mieszkania.
Chłodna noc orzeźwiła moje rozszalałe serce, przez co się trochę uspokoiłam. Byle przetrwać, byle przeżyć tę noc.
Weszłam do stajni i od razu skierowałam się do boksu kobyły.
— Hej, mała. Żyjesz? — zagadnęłam ją otwierając boks. Klacz, gdy tylko mnie zobaczyła wstała z nie małym trudem.
Pogłaskałam ją uspokajająco po nosie i zajrzałam między nogi. Mleko kapało obficie z sutków dając znać, że lada moment poród się zacznie.
— Błagam wytrzymaj jeszcze trochę. Jutro sobie możesz rodzić do woli, ale nie dzisiaj, proszę. — jęknęłam patrząc jej w oczy, ale kobyła nie słuchała. Parsknęła tylko i odeszła krok.
Wróciłam do mieszkania czując poddenerwowanie i Yaku i czekającym mnie porodem. Dawno tego nie robiłam, a poród u koni bywał problematyczny.
Zamknęłam drzwi na klucz, rozebrałam się i chciałam zagadnąć Yaku, że klacz lada moment urodzi, ale nic z tego nie wyszło, bo chłopak spał zwinięty w kłębek na kanapie, a do jego brzucha wtuliła się Stella.
Wzięłam się pod bok i pokręciłam głową nawiązując kontakt wzrokowy z kotką.
— Osobliwości daj mi siłę. — westchnęłam zapożyczając powiedzenie Maru, które w tym momencie zdawało mi się najodpowiedniejsze.

Przychodzi do mnie prawie bezuprzedzenia, zadaje trudne i niezręczne pytania, a potem zasypia mi na kanapie i to akurat, gdy na dole kobyła zaraz ma urodzić. No błagam...

Ale i tak go kochasz, więc przestań narzekać.
Cmoknęłam z irytacją, wzięłam koc i przykryłam chłopaka, tak by Stella mogła oddychać. Wzięłam komputer i przeniosłam się do sypialni.
Zabarykadowałam się przekąskami i kubkiem ramenu w swoim łóżku i włączyłam jakiś film. W drugim oknie odpaliłam monitoring. Przesiedziałam do trzeciej oglądając filmy. Potem przemknęłam na palcach do kuchni i zagotowałam wodę w garnku, by nie obudzić Yaku, który oddychał głośno zwinięty w kulkę na kanapie. Starałam się zmotywować siebie, by odwrócić wzrok, ale jego odkryta twarz przyciągała jak magnes. Włosy opadły mu na nos, a usta miał lekko rozchylone. Śpiąca kotka wtulona w niego nie pomagała. Drgnęłam wracając do rzeczywistości, gdy woda zaczęła bulgotać. Zalałam zupkę i wróciłam do sypialni. Zdążyłam obejrzeć jeszcze dwa odcinki serialu, gdy na obrazie pokazującym wnętrze boksu zobaczyłam klacz, która zaczyna nerwowo grzebać kopytem w słomie, oraz chodzić w kółko. Zeskoczyłam z łóżka i podeszłam do krzesła, które służyło mi ostatnio za szafę. Wciągnęłam bluzę i dresy, po czym wyszłam z pokoju zostawiając wszystko tak jak było.
Minutę później weszłam do stajni zapalając światło. Przeszłam do przedostatniego boksu po lewej i zajrzałam do środka. Kobyła już zaczęła stękać.
— Spokojnie, malutka, dasz radę. — szepnęłam do niej cicho. Nie zamierzałam jej pomagać, dopiero gdy faktycznie zaczną się komplikacje. Jedyne, o co się pokusiłam to o zawiązanie bandażem jej ogona tak by włosy nie przeszkadzały w wydostaniu się źrebaczka. Klacz ugięła przednie nogi i położyła z głośnym westchnięciem. Jej boki falowały od głębokich, ciężkich oddechów, a cała jej sierść była zroszona potem. Poród trwał jak zawsze irracjonalnie wolno, tak że zdawał się przeciągać w nieskończoność. Laik zapewne nie byłby w stanie rozpoznać, że kobyła rodzi. Jedynie mały bąbelek wypełniony płynem wystający z jej pochwy zdradzał, że nowe życie jest w drodze.
Zmęczona staniem otworzyłam cicho boks i przysiadłam na marmurowej posadzce nadal obserwując klacz. Tej dzielnej mamie szło jak na razie fantastycznie. Skurcze co chwile wstrząsały nią wypychając młode ciałko na świat. Podczas tych regularnych skurczy stękała głośno zapewne czując potworny ból.
Po godzinie klacz parła po raz ostatni i źrebaczek wyślizgnął się z niej na świeżą słomę. Podeszłam szybko do niego i rozerwałam błonę na jego nosku i wyjęłam szybko śluz udrażniając drogi oddechowe. Tylko to zrobiłam, reszta zależała od małego i matki. Kobyła, gdy zorientowała się, że jej dziecko już jest, podniosła się ociężale, a łożysko zwisało jej między udami brudząc bandaż na ogonie. Zwierzęta nie przejmowały się takimi drobnostkami, zwłaszcza matki. Teraz najważniejsze było dziecko i jego bezpieczeństwo. Od razu zaczęła je lizać po głowie zlizując śluz i krew. Źrebaczek kiwał się nadal będąc w szoku, do połowy ubrany w worek owodniowy. Skubany urodził się dwie minuty temu, a już szykował się do wstania. Momentalnie nóżki mu się poplątały, ale dzięki temu pozbył się uporczywego worka. Uśmiechnęłam się bezwiednie obserwując poczynania malucha. Matka w tym czasie urodziła łożysko, które szybko zabrałam i wyrzuciłam z bosku na korytarz by matka go nie zjadła. Przysiadłam wewnątrz na słomie i patrzyłam jak dalej źrebaczek próbuje wstać. Czwarta próba skończyła się porażką, ale młodzi roślinożercy nie poddawali się. Instynkt jasno im podpowiadał — poddaj się a zginiesz.
Siódma próba skończyła się sukcesem i mały ogierek stanął na swych pałąkowatych nóżkach drżąc jak osika. Rozkraczył się robiąc dwa kroki w stronę matki. Otrząsnął się, co było błędem, bo ponownie zwalił na słomę. Parsknęłam rozczulona tym widokiem i dalej kibicowałam małemu. Ogierek już odkrywszy sposób jak wstawać, podniósł się i ruszył ku matce. Zajrzał jej pod brzuch szukając sutka. Trącił ją kilka razy domagając się mleka, po czym wziął pierwszy łyk siary.
Zostałam w boksie, nawet gdy już obojgu nic nie groziło. Pozabierałam tylko brudną słomę oraz resztki worka owodniowego i rozwiązałam kobyle ogon. Ogierek najedzony położył się w kącie zasłonięty matką i obserwował mnie z ciekawością.  Był cały kasztanowaty, nawet nie miał żadnej odmiany na głowie. Jedynie dwie białe skarpetki na przednich nogach. 
— Livid? — rozległo się wołanie, a ja drgnęłam przestraszona. Kobyła nastawiła uszu również zaniepokojona.
— Tu jestem. — Wychyliłam się na korytarz machając ręką. Yaku zobaczywszy mnie przyszedł z zaniepokojoną miną.
— Czy coś się stało? — zapytał patrząc się na leżące łożysko.
— Nie, w porządku, to tylko łożysko, chodź. — skinęłam na niego głową, a Yaku przeszedł nad łożyskiem i nieśmiało zajrzał do boksu. — Dopiero się urodził. — wyjaśniłam i poklepałam słomę obok siebie. Yaku wszedł do boksu obserwując ze zdumieniem źrebaczka i usiadł obok.
— Skąd wiedziałeś gdzie jestem?
— Zostawiłaś włączony monitoring. — wyjaśnił nadal patrząc na źrebaczka. — nie spałaś całą noc?
— Nie, konie najczęściej rodzą w nocy, a obiecałam właścicielom, że dopilnuję by wszystko odbyło się bez komplikacji.
— Nigdy nie widziałem porodu.
— Dużo krwi, śluzu i bólu. — skwitowałam nie patrząc na niego, ale uśmiechając się czując na sobie jego wzrok.
— Mały jest zdrowy?
— O tak, właśnie się najadł i od pół godziny mnie obserwuje zastanawiając się, czy podejść.
— Teraz jak przeszedłem to zapewne nie podejdzie.
— Nie byłabym taka pewna. Zwierzęta to ciekawskie istoty. Pewnie jak posiedzisz jeszcze kilkanaście minut to młody się odważy.
Zaśmialiśmy się oboje. Ja kątem oka dostrzegłam, że źrebaczek wstał i ponownie dopiera się do sutka. Yaku też to zauważył i uśmiechnął uradowany obserwując jak maluch ssie łapczywie.
— Zwierzęta są niesamowite. — zauważył w ciszy jaka nastała.
— Chciałabym być jak one.
— Dlaczego?
— Bo wtedy przyziemne ludzkie sprawy wydawałby mi się błahe.
— Ale pomyśl sobie ile możesz zrobić rzeczy będąc człowiekiem, jako koń czy kot nie mogłabyś się radować tymi wszystkim aspektami, jakie daje bycie człowiekiem. No i byłabyś zależna od człowieka, a tego zapewne nie chcesz.
— Fakt, nie chcę. Jednak cieszenie się aspektami ludzkimi nie działa, jeśli nie masz z kim dzielić tych chwil.
— Rzeczywiście to też prawda. Sama mówiłaś, że kogoś straciłaś.
— Oh, straciłam wielu ludzi.
— Wiem, że utrata człowieka, którego się kocha, boli.
Spojrzałam na niego ostrzegawczo, a Yaku uniósł ręce w geście poddania.
— Tak wiem, wiem, miałem o niego nie pytać, ale szkoda mi ciebie. Wyglądasz na dziewczynę, która sporo przeszła. Spróbuj obrócić to w swoją siłę. Rozumiem, że się chwiejesz, ale bądź jak ten źrebaczek, który mimo szoku, jakim jest przyjście na świat od razu wstaje do walki.
Milczałam nie wiedząc co powiedzieć.
— Możesz go jeszcze odzyskać?
Kiwnęłam głową czując łzy w gardle.
— Więc walcz. — Yaku nachylił się i wyszeptał mi to do ucha. Dreszcz przebiegł mnie po plecach tak gwałtownie, że aż przymknęłam oczy. W następnej chwili poczułam delikatne skubnięcie w palce i otworzyłam oczy. Ogierek zebrał się na odwagę i podszedł do nas obwąchując wpierw mnie, a potem Yaku. Chłopak, czując ekscytacje z nowego doświadczenia wysunął palce w kierunku źrebaczka, a ogierek skubnął chrapkami jego opuszki, po czym zaczął je memłać bezzębnymi dziąsłami. Yaku uśmiechnął się od ucha do ucha najpiękniej na świecie, tak, że nie mogłam powstrzymać cichego szlochu.
— Nie martw się. — Yaku poklepał mnie po dłoni odbierając mój szloch zapewne za tęsknotę, co było po części prawdą. — jeśli go aż tak kochasz, jak mi pokazujesz to jestem pewny, że prędzej czy później wrócicie do siebie. Chodź — klepnął mnie jeszcze raz w dłoń i wstał wyciągając ku mnie rękę. — dajmy pospać małemu. A ja to bym chętnie już coś zjadł.
Skorzystałam z jego dłoni, by wstać i oboje wyszliśmy z boksu. Yaku przeskoczył nad kupą śluzowatego mięsa, jakim było łożysko, a ja bezceremonialnie wzięłam je w dłoń i wyniosłam ze stajni.
— Nie brzydzisz się tego? — spytał patrząc się nie ufnie na śliski czerwonawy worek, jaki zwisał mi z dłoni.
— Myśli, że będąc weterynarzem brzydzę się czegokolwiek? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
— W sumie racja.
Wyrzuciłam łożysko i oboje weszliśmy do mieszkania. Ja starając się niczego nie dotykać zakrwawionymi rękami cudem zdjęłam buty i rzekłam do chłopaka:
— Pójdę się umyć, a ty jak masz ochotę częstuj się tym, co jest w lodówce.
— Jasne. — uśmiechnął się, zakasał rękawy i zniknął w kuchni. Weszłam do łazienki czując się jeszcze brudniejsza niż po spotkaniu z płazodrzewem, ale zdecydowanie szczęśliwsza. Wskoczyłam pod prysznic i obmyłam się z krwi i śluzu. Po dziesięciu minutach wyszłam trąc włosy ręcznikiem i słysząc jak Yaku krząta się po kuchni. Starając się nie pozwolić myślom zagalopować za daleko przeszłam do sypialni włożyłam bluzę i byłam gotowa.
— Jak ci idzie?
— Całkiem nieźle, choć nie wiele masz w tej lodówce. Robię omlet, mam nadzieje, że preferujesz.
— Pewnie. — uśmiechnęłam się na widok jak kroi marchewkę i wrzuca do roztrzepanego jajka.
— Mam tylko jedno pytanie do ciebie. — zaczął odkładając nóż. — możesz mi powiedzieć co ty masz w zamrażalniku?
Gdy tylko skończył pytać, wiedziałam, że popełniłam błąd życia przynosząc ze sobą podarunki od Evalda. Było w tym coś jeszcze. Jego zachowanie nie przypominało zachowania chłopaka, w którym tak bardzo byłam zakochana. Był bardziej otwarty, śmiały i chował swoje prawdziwe myśli i zamiary za uśmiechem czy pytaniem zadanym bez emocji. Tuszował zapewne tak swoje zdenerwowanie lub niedowierzanie. Bałam się, że w głębi serca nie ufa mi tak jak pokazywał na zewnątrz. Połówka sarny w zamrażalniku zdecydowanie nie pomagała w budowaniu zaufania.
— Ee... — zaczęłam jąkając się.
— Tylko błagam powiedz mi, że nie przyłożyłaś się do zabicia tego zwierzęcia. — powiedział cicho, ale zdecydowanie nie spokojnie. Jego głos drżał, a oczy pociemniały. Każdy z nas stracił zainteresowanie omletem.
— Nie, nie zabiłam jej, możesz być spokojny. — odparłam starając nadać swojemu głosowi normalny ton.
— Co to jest w ogóle za zwierzę?
— Sarna.
— Jak, sarna znalazła się w twoim zamrażalniku?

Błagam mózgu funkcjonuj poprawnie, jęknęłam w duszy.

Działa poprawnie tylko go posłuchaj. fuknął Vivid. Kim jesteś Livid?
— Wiesz, że praca weterynarza nie polega tylko na leczeniu zwierząt? — spytałam czując obezwładniającą ulgę, że udało mi się wymyślić tak genialną wymówkę.
— To znaczy?
— Weterynarz, bada również jakość mięsa w różnych przetwórniach. No wiesz, czy nie jest zainfekowane. Czasem odwiedzam zakłady mięsne, by zbadać mięso. Akurat tę sarnę podarowali mi w prezencie, bo nikt nie chciał z okolicznych kupców brać sarniny.
— A już myślałem, że biegasz po lesie i zabijasz sany mieczem. — Yaku uśmiechnął się trochę uspokojony.

Jak można zabić sarnę mieczem? To strasznie niepraktyczne, cmoknął Vivid znudzonym głosem.
— Jesteś dziwna. — stwierdził Yaku, gdy zasiedliśmy w końcu do śniadania. — nie zrozum mnie źle, że cię oceniam, ale w życiu nie spotkałem dziewczyny, która miałaby sarny w lodówce, w nocy odbierała porody i dostawała paraliżów sennych.
— No cóż, taka jestem.
— Jestem pewny, że nie mówisz mi wszystkiego. — dodał jakby nie usłyszawszy mojej wypowiedzi. — przyznaj, że masz przede mną jakąś tajemnicę.
Spojrzałam na niego twardo. Przestałam mrugać i tylko gapiłam się na niego ciężko.
— Nie mówię, byś mi zaraz wyśpiewała wszystko, Liv spokojnie. — zachichotał.

Vivid, trzymaj mnie... Nazwał mnie Liv.

Pamiętaj, że po wydechu następuje wdech.
Wzruszyłam ramionami, bojąc się własnego głosu.
— Dobra nie męczę cię już. Wyglądasz jakbym wypytywał się o bardzo bolący temat.

Nawet nie masz pojęcia.
— Pozwól jednak, że dam ci radę. — mruknął odkładając pałeczki na talerz. — nie przejmuj się tak życiem. Mów światu co chcesz bez wewnętrznej krytyki, że świat cię odrzuci. Tak jak źrebaczek... walcz, ale z uśmiechem na twarzy.
Podniosłam głowę i wyszczerzyłam do niego trochę przesadnie.
— No widzisz. — klasnął w dłonie. — z takim uśmiechem jesteś o wiele piękniejsza.
Wstałam od stołu, by pozbyć się jego presji i zabrałam naczynia. Dziesięć minut później Yaku opuścił moje mieszkanie w końcu dając mi spokój.
— Vivid, wracam na Aurum. Za wiele mnie to zdrowia kosztuje. — Powiedziałam, gdy tylko zamknęły się za chłopakiem drzwi.

A co z Yaku?
— Nie obchodzi mnie to, co zrobi. Zmaltretował mnie dziś psychicznie, muszę odpocząć od niego, Ziemi i tego całego udawania. — jęknęłam chwytając Stellę, jaka przechodziła korytarzem. Kotka zaprotestowała mocno, ale nie chciałam słyszeć tej pretensji. 

____________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli zechcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro