ROZDZIAŁ 21. TRAGIZM PORANKA
Ranek nie należał do najprzyjemniejszych. Właściwie był to jeden z najgorszy i najbardziej kompromitujących poranków w całym moim życiu. Otworzyłam oczy widząc ciemność, a płuca miałam tak ściśnięte, że łapałam cenny tlen jak topiąca się w powietrzu ryba. Mięśnie miałam sztywne niczym drewno, nie byłam w stanie niczym ruszyć, tylko czekać aż pożre mnie ciemność. Zajęło mi dłuższą chwilę, by zrozumieć, że znów mam paraliż senny.
— Livid? Wszystko w porządku? — doleciał mnie głos Yaku, a atak paniki nasilił się. Ciemność taka plastyczna i giętka jak nigdy przygniotła mnie bardziej, a z ust wydarł się jęk protestu i strachu. Doleciał mnie dźwięk otwieranych drzwi, a sekundę później ktoś usiadł na łóżku. Chciałam zaprotestować, pokręcić głową, ale mój mózg nie kontrolował mojego ciała. Czułam tylko jak łzy ciekną mi po skroniach. Wyczuwałam jego obecność, ciepło ciała i oddech. Potem doszedł dotyk na policzku, gdy starał się mnie obudzić.
— Livid, ocknij się! — poklepał mnie mocno po policzku. Drgnęłam szlochając, ale skutek był pozytywny po wśród mroku dostrzegłam jego twarz jak zamazana przedziera się przez dym koloru smoły. Stęknęłam znowu, a gdy udało mi się zaczerpnąć gwałtownie powietrza wiedziałam, że najgorsze za mną. Żołądek gwałtownie się rozkurczył, a ja przechyliłam się za krawędź łóżka i zwymiotowałam żółcią. Załkałam nadal będąc przerażona, a Yaku zapewne w szoku milczał. Ponownie odruch wymiotny skręcił mi wnętrzności, ale już nie miałam co zwracać. Yaku jakby się ocknął, bo odgarnął mi włosy do tyłu by się nie ubrudziły.
— Usiądź! — polecił pomagając mi się podnieść i oboje przesunęliśmy się na skraj łóżka, tak by ominąć kałuże wymiocin. Drżałam cała, a Yaku gładził mnie uspokajająco po plecach. Wiedziałam, że muszę mu się wytłumaczyć, ale nie potrafiłam jeszcze wydobyć słowa. Po plecach ciekły mi stróżki potu i zapewne miałam gorączkę, bo dreszcze były tak gwałtowne, że szczękałam zębami. Yaku nie tracąc zdrowego rozsądku okrył mnie kołdrą i starł rozgrzać gwałtownymi pocieraniem o ramiona. Mnie to przyprawiało o taki ból, że znów widziałam mroczki.
— Już mi lepiej — skłamała, by tylko przestał trzeć moje blizny. — przepraszam.
— Nie wygłupiaj się, nie masz za co.
— Miewam paraliże senne. — wyjaśniłam zerkając na niego. — choć wyjdźmy stąd, bo zaraz znów zrobi mi się nie dobrze.
Owinęłam się kołdrą i podtrzymywana przez Yaku dotarłam do kanapy, na której mnie posadził i usiadł obok.
— Napij się może wody. — podetknął mi szklankę, którą zostawiłam mu wieczorem, a ja nie protestowałam tylko upiłam dwa duże łyki. Opadłam na oparcie kanapy i zamknęłam oczy.
— Livid, wybacz, jeśli wyda ci się to zbyt bezpośrednie, ale muszę wiedzieć. Czy ty jesteś chora? No wiesz tak poważnie?
Spojrzałam na niego jednym okiem nadal oddychając głęboko, bo mdłości wróciły. Uśmiechnęłam się do niego smętnie, ale pokręciłam głową.
— Nic mi nie jest, naprawdę.
— To nie wyglądało jak nic. Leżałaś tam jak sparaliżowana już chciałem dzwonić po karetkę.
— Dzięki za troskę, ale słowo nic mi nie jest.
— Byłaś z tym u lekarza?
— Byłam. — skłamałam. — powiedział, że to z przemęczenia. Teraz nie pojawiają się tak często, jest lepiej. Akurat tak wyszło, że byłeś, gdy mnie dopadł atak.
— A te siniaki? — Yaku wskazał na moje uda, które odziane w krótkie spodenki uwydatniały wielkie krwiaki.
— Tutaj kopnął mnie koń. — wskazałam na największy siniak na udzie. — tutaj szarpałam się z padaczkowym psem. Kilka upadków z konia i tak się uzbierało.
Starałam się to mówić głosem pozbawionym emocji, ale w duchu umierałam z przerażenia. Jeszcze brakowało, by zapytał mnie o łuski na kręgosłupie. Przy nim kłamanie nie szło mi tak gładko, jak przy innych — Będę żyła Yaku. Gorsze rzeczy mi się przytrafiały.
— Aż boję się spytać.
Chciałam się uśmiechnąć, ale rozległ się dzwonek mojego telefonu. Yaku wstał i przeszedł do sypialni. Wrócił już rozmawiając.
— Tak, jestem u Livid. Akumulator mi padł, przyjedziesz po mnie? Cudownie. Livid się trochę słabo czuje, załatw po drodze owsiankę czy coś, dobrze? Tak. Dobra to czekamy.
Rozłączył się i usiadł obok mnie.
— Namukoto dzwonił. Przyjedzie po mnie. A dla ciebie będzie miał owsiankę. Powinnaś zjeść coś ciepłego.
Posłałam mu miękki uśmiech.
Posiedział ze mną puki do mieszkania nie wszedł Namukoto. Zagadywał mnie i rozśmieszał, a ja gapiłam się na niego podziwiając to jaki był przystojny. Roztrzepane po śnie włosy opadały mu na nos zasłaniając ciepłe skośne oczy, które kiedyś patrzyły się na mnie z taką miłością. Usta pełne i różowe wykrzywiały się co jakiś czas w uśmiechu, a ja gapiłam się na nie, gdy tylko nimi poruszał układając wypowiadane do mnie słowa. Z wyglądu nic się nie zmienił, może tylko był piękniejszy, ale zapewne to było tylko moje wyobrażenie.
— Halo jest tu kto? — Namukoto wślizgnął się do mieszkania i wszedł do salonu. — Co się stało?
— Paraliż senny. — ucięłam krótko. Koto zrobił zmartwioną minę i podał mi siatkę z owsianką.
— Jeszcze ciepła, zjedź.
Wzięłam od niego paczkę i rozpakowałam czując się na tyle dobrze by spróbować kilka kęsów.
— To, co Yaku jedziemy?
— Zostałbym Livid, ale czeka nas próba. — Yaku posłał mi przepraszające spojrzenie.
— Dam sobie radę. Idźcie.
— Zadzwonię wieczorem, by spytać, jak się czujesz. — powiedział, a ja pokiwałam głową. Yaku zniknął za rogiem, by się ubrać a w tym czasie Koto nachylił się nade mną i spytał szeptem:
— Jak było?
— Nie wkurzaj mnie. — fuknęłam na niego.
— Fajny miała Maru pomysł, co?
— Rewelacyjny. — burknęłam sarkastycznie. — a jaki był cel? Mój zawał?
— Oj tam, dałaś sobie świetnie radę.
— Idziesz Namukoto?
— Spadam! Maru przyjdzie do ciebie po południu. — Koto zerwał się z miejsca, a ja poczłapałam za nim nadal odziana w kołdrę, by pożegnać z Yaku.
— Dbaj o siebie. — powiedział łapiąc mnie za ramiona. — jakbyś źle się poczuła to dawaj znać, przyjedziemy. — Objął mnie po przyjacielsku, a Koto posłał mi rozpromienione spojrzenie. W pierwsze sekundzie rozpuściłam się czując zapach Yaku, a potem zerkając na Koto zmroziłam jego wybuch ekstazy.
— Trzymaj się Livid. — Koto machnął ręką prawie od niechcenia i oboje zniknęli za drzwiami.
Westchnęłam tak mocno, że aż z gardła wyrwał mi się drżący jęk. Cała skumulowana energia w postaci stresu i adrenaliny zeszła ze mnie w kilka sekund od czasu opuszczenia przez chłopaków mieszkania, że aż musiałam wrócić do salonu i położyć na kanapie. Ponownie przyszły dreszcze i drżałam teraz owinięta jak burito kołdrą. Był w tym wszystkim plus, bo głowę położyłam na poduszce, na której spał Yaku, przez co mogłam wdychać jego zapach.
Czy on naprawdę tu był? — spytałam Vivida zaciągając się zapachem poduszki. Przymknęłam oczy, a na ustach pojawił się nieproszony uśmiech.
Tak, Livid, był. Myślę, że nawet w tym paraliżu sennym można doszukać się plusów.
Jakich?
Teraz będzie się o ciebie martwił.
Masz w ogóle pojęcie czemu akurat teraz złapał mnie ten paraliż? Nie brałam przecież jaj śniących motyli.
Nie mam pojęcia. Może dlatego, że nie ma mnie z tobą, poza tym nagła wizyta Yaku nie sprawiła, że poczułaś spokój, co?
Parsknęłam śmiechem.
Nie, zdecydowanie nie.
Wstałam czując się troszkę lepiej i przeszłam do sypialni, by sprzątnąć wymiociny. Następnie czując od siebie fetor wzięłam prysznic gdzie mogłam zbadać całe moje ciało. Blizny na rękach i kostkach prawie zniknęły, ale pierś, brzuch i znaczna część pleców nadal była pomarszczona i biaława. Gdy je dotykałam nie bolały jakoś strasznie, najgorsze było poruszanie się, bo każde mocniejsze napięcie mięśni przyprawiało mnie o jęk. Zastanawiałam się też, ile z tego widział Yaku. Ja durna jeszcze ubrałam krótkie spodenki i cienką bluzkę. Gratulacje, Livid. Jakoś wybrnęłam, gdy zapytał mnie o siniaki, ale coś czułam, że nie przekonałam go zbytnio. Czy widział blizny? A kręgosłup? Co prawda byłam owinięta kołdrą, ale w trakcie zamieszania i gdy odgarniał mi włosy, nawet jeśli ich nie zobaczył musiał poczuć łuski pod palcami. Nie potrafiłam sobie przypomnieć czy poczułam jego dotyk na kręgach.
— Czemu ja zawsze muszę mieć pod górę? — jęknęłam swoje pretensje do deszczownicy, a ona odpowiedziała mi posyłając tysiące kropel wprost do oczu. Jęknęłam trąc powieki, gdy woda podrażniła oczy. Nawet głupi prysznic robił mi na złość.
Ubrałam się w ciepłe ciuchy i zamknęłam okno w sypialni, gdy już się wywietrzyło. Czując się już znacznie lepiej zjadłam resztę owsianki siedząc w fotelu, w którym to Yaku spędził połowę wczorajszej nocy.
Jak Namukoto powiedział, Maru przyszła koło piątej po południu. Zapukała do drzwi, a ja wpuściłam ją do środka.
— Nie musisz dziękować. — mruknęła na wstępie, a zarozumiałość i duma z udanego planu prawie wypływała jej uszami.
— Nie zamierzam. — odparłam zamykając za nią drzwi. — mało przez was nie zeszłam na serce.
— Oj tam, wytrzymała jesteś. Latasz na wielkim smoku, a przeraża cię chłopak?
— Akurat ten chłopak bardzo mnie przeraża.
Usiadłam naprzeciwko niej z założonymi rękami. Maru rozwalona na fotelu zajęła się prostowaniem lotek w strzałach.
— Jak wy to w ogóle zrobiliście?
Maru uśmiechnęła się do siebie. Zapewne tylko czekała, bym ją o to spytała.
— Miło, że pytasz. Polowałam na niego od tygodnia. Siedziałam w lesie drżąc z zimna i czekając aż w końcu się pojawi w swoim świecie. Gdy tylko samochód zajechał na polankę zadzwoniłam po Koto. Nawet nie wiesz ile mnie kosztowało bawienie się w te wasze iPhony, czy jakie tam zwiecie. Yaku zniknął, a ja czekałam przytupując. W końcu Koto przyjechał z zapasowymi kluczykami do auta Yaku. Szybko jakby gonił nas sam władca bogów.
— Nie wspominaj go. — ostrzegłam ją, a ona kiwnęła głową, że mam racje. Odchrząknęła i ciągnęła dalej.
— Namukoto wyjął akumulator i zamienił go na rozładowany. Dla pewności Namukoto zabrał mu też telefon, który leżał na przednim siedzeniu. Po godzinie Yaku wrócił i już nie mógł zapalić samochodu. Klął jak szewc — Maru parsknęła śmiechem.
— Pewnie mieliście niezłą zabawę, co? — fuknęłam na nią, ale dziewczyna nawet się nie wzruszyła.
— Siedzieliśmy i obserwowaliśmy jak miota się po samochodzie. Namukoto się prawie popłakał ze śmiechu. Ostatecznie Yaku ruszył z miejsca jakby przypominając sobie, że nie daleko jest stajnia. Koto wrócił do domu, by na wszelki wypadek pilnować, by nikt nie odebrał od niego telefonu.
— Dziękuję. — powiedziałam nagle. Maru drgnęła i przestała wygładzać lotki. Zerknęła na mnie pytająco. — Dziękuję, za to, co zrobiliście. Może faktycznie jest to początek drogi do jego odczarowania.
— Naprawdę chcemy byś go odzyskała, by wszyscy wrócili do wspomnień. Niech będzie jak dawniej.
— Nigdy nie będzie jak dawniej, ale uważam, że wspomnienia im się należą. — uśmiechnęłam się smętnie do Maru. Nastało milczenie, w którym Maru powróciła do pielęgnowania strzał, a ja popłynęłam myślami szukając kolejnych rozwiązań.
— Nie ma czegoś, co mogłoby nam pomóc? Potrzebujemy pewnego sposobu, takiego, który zadziała niezależnie od osoby i wspomnień.
— Co masz na myśli?
— Rozmawiałam o tym z Vividem, gdyby wspomnienia były czymś namacalnym, jak woda czy piasek. Można by było je dowolne przenosić.
— Niby jak miałabyś im je przywrócić? Wlać do ucha? — mruknęła Maru z kpiną.
— Nie wiem, ja tylko głośno myślę.
Nastało milczenie, w które Maru przerwała zapewne nie mogąc wytrzymać.
— A ty powiesz coś? Czy będziesz milczeć jak Vivid.
— Też wam nic nie chciał zdradzić? — Uniosłam brwi i zachichotałam. Maru prychnęła zakładając ręce na piersi.
— Nadal boli mnie jego widok. — zaczęłam już poważnie — ale widzę też jakieś światełko w tunelu. Przynajmniej dobrze nam się rozmawiało. Choć nadal bym wolała, gdybyś zdradziła mi jakim cudem odczarowałaś tak szybko Koto.
— Uwierz mi, gdybym wiedziała to bym ci powiedziała co tak naprawdę zadziałało. Nie wiem, sama byłam zaskoczona.
Maru nie została długo, wyszła jakoś po szóstej tłumacząc się, że Alex poważnie zastanawia się nad ich przyjaźnią i jak się z nią nie spotka to obrazi się na śmierć.
Posprzątałam po wyjściu rogatej i już miałam usiąść z książką, gdy zadzwonił telefon. Machinalnie odebrałam nawet nie patrząc kto dzwoni i mruknęłam „Halo."
— Livid? Jak się czujesz? — to był Yaku, a mi serce momentalnie odmówiło posłuszeństwa.
— D... Dobrze. — jęknęłam szukając w mózgu tej umiejętności układania zdań.
— Masz taki słaby głos, może powinienem przyjechać?
— Nie
TAK! — Ryknął Vivid w mojej głowie, aż przymknęłam oczy.
— Nic mi nie jest. Zaraz idę się położyć.
— Jadłaś coś? Tę magiczną rybę, którą mnie poczęstowałaś?
— Ha, nie tym razem, ale nie przejmuj się, brzuch mam pełny. — zachichotałam szczerze powoli oswajając się z nagłym atakiem z jego strony.
— To dobrze. Dzwonię jeszcze w jednej sprawie. Muszę ci się przyznać, że dawno nie miałem kogoś z kim mógłbym tak pogadać od serca. Te nasze wczorajsze rozmowy były czymś niezwykłym. Jeśli miałabyś ochotę chętnie bym to powtórzył.
Przytknęłam dłoń do ust, by być pewną, że żaden nieartykułowany dźwięk nie wymsknie się z moich ust, a w sercu czułam czystą radość.
— Nie mam nic przeciwko. — powiedziałam spokojnie co było nie lada wyczynem.
— To bardzo się cieszę. Idź odpoczywaj. Jak będę miał chwilę to zadzwonię.
— Dobrze, będę czekać.
— Trzymaj się Livid. — powiedział i rozłączył się.
Moje gratulację. Mruknął Vivid, ale ja nie słuchałam. Obecnie leżałam z głową na oparciu fotela i przezywałam coś w formie ekstazy emocjonalnej. Zajęło mi to dłużą chwilę, po czym wstałam i poszłam po komputer, by opisać puki wspomnienia i emocje były świeże, to, co wydarzyło się przez ostatnią dobę.
_________
Zapraszam na moje social media.
Jeśli zechcecie mnie wesprzeć, kupujcie moje książki, linki w bio Wattpada
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro