ROZDZIAŁ 12. WESELE.
Wróciliśmy na Aurum nadal roztrzęsieniu po spotkaniu ze smokiem. Vivid chciał pędzić do Hanonima, by opowiedzieć mu wszystko ze szczegółami, ale po namowach wyperswadowałam mu, że powinniśmy zachować to dla siebie.
— Nie mamy dowodu, nie potraktuje nas poważnie. — powiedziałam stojąc przed nim i gładząc po nosie. — Najpierw znajdźmy taki dowód, którego nikt nie podważy.
— Wiedziałem, że smoki istnieją. — powiedział przytupując łapą. — nie mogę być sam, to po prostu niemożliwe.
— Wiem, mały, wiem. — powiedziałam pieszczotliwie, czując jak wiele to dla niego znaczy. — Znajdziemy inne smoki zobaczysz.
— Martwego już mamy, pora na żywego. — smok zaśmiał się gardłowo i owiał mi twarz ciepłym powietrzem.
— Zostajesz tutaj, czy idziesz ze mną na Ziemię?
— Chyba zostanę — ziewnął potężnie otwierając paszczę i wywalając język. Zawsze w tych momentach nie mogłam odwrócić wzroku, był tak duży, a jednocześnie tak uroczy, że uśmiech sam spływał na moją twarz. — idę spać. — dodał oblizując się i odwrócił się, by ułożyć w ulubionym miejscu przy witrażach.
Zostawiłam Vivida i przeszłam na Ziemie. Małe mieszkanko nadal napawało mnie czymś w rodzaju irracjonalnej klaustrofobii, ale tłumaczyłam to sobie przyzwyczajeniem do otwartych przestrzeni. Zrzuciłam ubranie i weszłam pod prysznic, by zmyć z siebie skorupę brudu, która zasłaniała kolejne siniaki do kolekcji. Naprawdę miałam ich sporo i w tak dziwnych miejscach, że aż sama byłam zaskoczona.
Rozgrzałam się i wyszłam w samym ręczniku przechodząc do sypialni. Przebrałam się w luźny dres i bluzę, zagotowałam sobie ramen i usiadłam na tarasie przyglądając pustym zarośniętym pastwiskom. Nie cieszyłam się spokojem zbyt długo, bo zadzwonił telefon. Dzwonek poderwał mnie gwałtownie do góry i prawie krzyknęłam na obcy dźwięk. Weszłam do sypialni uspokajając serce i odebrałam.
— Livid? No nareszcie! — odezwał się Namukoto po drugiej stronie. — Myślałam, że nie żyjesz.
— Bez przesady, byłam na Motus.
— Maru też cię tam szukała, ale po tobie i Vividzie nie było śladu.
— Zwiedzałam. — odparłam krótko. Unikałam rozmowy na temat wyspy Frigus, bojąc się, że przyjaciele pomyślą sobie, że zwariowałam, albo ogarnia mnie obsesja z tęsknoty.
— Mniejsza z tym, dobrze, że cię słyszę. — Koto odchrząknął i powiedział: — mam do ciebie dość nietypowe pytanie. Ponieważ dziewczyna z naszego stafu wychodzi za mąż, to ja oraz chłopaki mamy zaproszenie na wesele. Możemy też ze sobą kogoś zabrać. Chciałabyś pójść ze mną?
Wytrzeszczyłam oczy, a szczęka opadła mi do ziemi. Poczułam skurcz w żołądku, a był on tak niekontrolowany, że serce od razu mi przyspieszyło. Potem zaczął działać umysł, że to przecież normalna reakcja dziewczyny na zaproszenie od strony przystojnego chłopka. Następną myśl już zdołałam wypowiedzieć.
— Ale... ale przecież ty jesteś z Maru, zabije mnie, gdy się dowie.
Namukoto zachichotał do telefonu.
— Maru już wie, oboje doszliśmy do wniosku, że nie jest dobrym pomysłem by na ziemskim weselu pojawiła się dziewczyna, której z głowy wystają rogi a jej oczy świecą.
— W sumie.
— Dlatego pomyślałem o tobie. To też dobra okazja byś zaczęła z nim rozmawiać.
Serce jeszcze bardziej podeszło mi do gardła na stwierdzenie „z nim" i przymknęłam oczy.
— Pewnie przyjedzie z Carą, tak?
— Zapewne, ale to nie zmienia faktu, że możesz z nim rozmawiać. Poza tym musisz być, bo Alex też będzie.
— Co? Jak to?
— Też będzie osobą towarzyszącą. Poznała na uczelni brata, kuzyna naszego pana młodego, mają całkiem niezły kontakt, więc ją zaprosił.
— Wie w ogóle, że tam będziecie.
— Jeszcze nie. — Namukoto zaśmiał się mściwie.
— Chcecie ją przyprawić o zawał? Ona ślini się do każdego waszego zdjęcia.
— Dlatego jesteś potrzebna, by ją pilnować.
— A co ja niańka?
— Chcesz ją odzyskać czy nie? — Namukoto podniósł głos, ale nie słychać było pretensji, chciał mnie po prostu obudzić.
— Tak, chce. — mruknęłam cicho.
— To jak? Pójdziesz ze mną na wesele?
— Pójdę, Koto. — obiecałam, serce nadal się nie uspokoiło a myśli galopowały w kierunku sali weselnej i tego, co może się tam wydarzyć.
***
Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak denerwowałam. Przez ten okres, gdy szukałam rozwiązania jak przywrócić przyjaciołom wspomnienia stałam się aspołeczna mają za towarzystwo tylko Vivida. Gdy przyszło mi wyjść do ludzi, do całego tłumu ogarniała mnie panika ściskająca za gardło. Za dwa dni będę musiała uśmiechać się, mimo że nie mam powodu, rozmawiać z ludźmi, dla których jestem obca, oraz patrzeć na tego, którego kocham jak obdarza miłością inną. Najgorsze było to, że nikogo nie mogłam obwiniać, on nie pamiętał, że był mój więc jak mogłam ja robić mu wyrzuty. Cara też pojawiła się tam przypadkiem uwiodła Yaku i ja nie miałam na ten temat nic do gadania.
Z ciężkim sercem zostawiłam Vivida śpiącego w naszej katedrze, przeszłam na Ziemię, by wyszykować się i byłam gotowa na spotkanie z przeznaczeniem. Namukoto podjechał po mnie około dwunastej i wyszłam z mieszkania w granatowej sukience na ramiączkach w ręku ściskając kopertówkę. Włosy, które nie były tak długie, jak kiedyś, upięłam w jakiś roztrzepany kok, a na nogi wcisnęłam baleriny. Wieki nie chodziłam na obcasach, uznałam więc, że wesele gdzie będzie pełno ludzi, na których opinii mi zależy nie jest dobrym miejscem na ponowną naukę chodzenia na szpilkach.
— Ślicznie wyglądasz. — Koto zachichotał, gdy wsiadłam do auta. Mruknęłam jakieś podziękowania pod nosem czując jak stres odbiera mi zdolność mówienia. Namukoto też wyglądał obłędnie. Założył czarny garniak pod spodem mając białą koszulę z muszką pod szyją. Włosy zapewne ułożone przez stylistkę polakierowane byłe na sztywno.
— Denerwujesz się jakbyś to ty wychodziła za mąż. — zauważył Koto zerkając na mnie z uśmieszkiem. Prychnęłam ostrzegawczo.
— Boję się, że wszystko schrzanię.
— Daj spokój, będzie dobrze. — starał się mnie pocieszyć, ale w głowie nadal miałam wizje, jak robie z siebie pośmiewisko przed Yaku.
Dojechaliśmy na miejsce i Koto zatrzymał samochód na parkingu.
— Słuchaj, jeszcze jedno. To wesele zamknięte, więc musisz zostawić telefon w aucie. Państwo młodzi nie chcą by cokolwiek wyciekło do sieci. Rozumiesz?
— Jasne, nawet nie brałam telefonu z domu.
— Odzwyczaiłaś się co? — Namukoto wysiadł z auta i oboje ruszyliśmy ścieżką do domu weselnego. Chłopak podarował mi swoje ramie a ja uczepiłam się go jak tonący koła ratunkowego.
— I tak nie mam z kim rozmawiać.
— Wkrótce się to zmieni. — poklepał mnie po dłoni i weszliśmy do wnętrza budynku. Na wejściu przywitali nas ochroniarze, którzy sprawdzili nasze zaproszenia i po minucie już byliśmy wewnątrz sali weselnej.
Ślub miał się odbyć w kaplicy obok. Państwo młodzi chcieli bardzo kameralny ślub tylko najważniejsi goście. W stylu amerykańskim w białej sukni i garniturze bez hanboków. Wesele też miało być zachodnie, a zabawa planowana była aż do rana.
Weszliśmy do kapliczki, która przyozdobiona była białymi szarfami spływającymi od żyrandola ku wszystkim ławom po obu stronach drogi, jaką miała kroczyć panna młoda. Do każdej ławy doczepione były fioletowe róże z pozłacanymi listkami. Garstka ludzi już krzątała się przy ołtarzu, powoli to miejsce zapełniało się gośćmi. Koto wskazał mi miejsce w przedostatniej ławie, ale za nim ruszyłam się z miejsca usłyszałam jak ktoś mnie woła. Obróciłam się poznając głos.
— Livid? Co ty tu robisz? — Alex podeszła do mnie szybkim korkiem. Ubrana była w czerwoną obcisłą sukienkę, na nogach miała wysokie obcasy, a oczy tak mocno pomalowane, że przypominała pandę. Włosy miała upięte w wysoki kok, a w między zębami żyła gumę.
— Namukoto mnie zaprosił. — odpowiedziałam spokojnie starając się zakryć swoje zdenerwowanie.
Alex przeniosła wzrok na chłopaka, który uśmiechnął się do niej lekko. To był błąd. Ten właśnie uśmiech odpalił coś w rodzaju bomby o opóźnionym zapłonie. Alex zesztywniała, oczy jej stanęły w słup, a palec wskazujący wycelowała w Koto.
— Ty nie świruj! Namukoto! — pisnęła wysoko wytykając go palcami.
— Oddychaj. — podeszłam do niej łapiąc za ręce i próbując opanować.
— Słodki Jezu! Jestem na tym samym weselu co Namukoto! O ja pierniczę!
Koto rzeczywiście miał racje, że potrzeba kogoś, kto by ją ogarnął. Wiedziałam, że najskuteczniejszym sposobem będzie właśnie przywrócenie jej wspomnień, ale na to, jak na razie nie miałam szans, więc musiałam wymyślić coś innego.
— Lepiej się odwróć. — powiedziałam jej wskazując na wejście do kaplicy. Alex odwróciła się i aż cofnęła się krok, po czym ukucnęła na środku kościoła.
— Czy to jest?
— Tak, Teni. — odparłam spokojnie.
— Weź nie świruj! Alti też jest. O Boże! — jej obcisła sukienka nie pomagała w zachowaniu równowagi i gdybym jej nie przytrzymała to by wyrżnęła na środku czerwonego dywanu.
— Wstawaj, nie rób pośmiewiska. — szepnęłam jej na ucho.
— A tak! Trzeba zachować klasę. — Alex wstała wygładziła sukienkę i ułożyła jedną rękę na swym biodrze zapewne starając się przybrać pozę lekko wyzywającą, ale skutek był dość mierny.
Teni przeszedł obok nas, na co Alex jeszcze bardziej się wyprostowała i rzekła.
— Cześć Teni!
Chłopak przystanął zastanawiając się kto go woła. Uśmiechnął się do Alex napotykając jej wzrok, po czym spojrzał na mnie.
— O, cześć, Livid. — wyszczerzył się szeroko i uściskał mnie. — fajnie, że jesteś.
Alti również mnie uściskał i wraz z przyjacielem poszli zająć miejsca. Alex świdrowała mnie wzrokiem.
— Ty go znasz? — wycedziła przez zęby.
— Znam ich wszystkich. — mruknęłam nieśmiało.
— Jak?! — słowa ledwo wydostawały się z jej ust przez szok, jaki ją owładną. Wzruszyłam ramionami i dziękowałam Zemiemu za uratowanie mnie przed obowiązkiem odpowiedzi.
— Cześć, Livid. — przywitał się — wybacz jeszcze nie zacząłem czytać twojej książki, nie miałem czasu.
— W porządku, nie spieszy mi się. — skłamałam. Potem pojawił się Remo i tak mocno poprawił mi humor, że aż uśmiechnęłam się szczerze. Remo był z Yiną. Mało tego, oboje trzymali się za ręce.
— Nie mówiłeś, że są razem. — szepnęłam do Koto tak by nie usłyszała mnie reszta.
— Wiem, ale i tak żadne z nich nic nie pamięta, nie nastawiaj się.
— Tak czy inaczej to świetna wiadomość. Cześć Remo. — wyszczerzyłam się do niego zagradzając mu drogę. Chłopak przystanął i uniósł brwi, a gdy mnie rozpoznał uściskał serdecznie.
— Livid, poznaj proszę Yinę, moją dziewczynę. — Remo dokonał prezentacji a ja uścisnęłam rękę Yiny czując jak wraca mi nadzieja.
— Miło cię poznać.
— Chodź Livid, siadamy, zaraz się zacznie. — Koto złapał mnie za łokieć i wskazał na miejsce obok siebie. Usiadłam poprawiając sukienkę. Rozglądałam się czując bańkę radości po spotkaniu z Remo i Yiną, ale momentalnie mój humor zjechał do wartości minus jedenaście, gdy się obejrzałam. Yaku ubrany w czarny garnitur również z muszką pod szyją szedł za rękę z Careulą, która ubrana w czarną sukienkę z mocno uwydatnionym biustem. Była wyższa od niego przez dwunastocentymetrowe szpilki a na twarzy miała tonę makijażu. Krwisto czerwone usta przyprawiały mnie o mdłości. Odwróciłam się szybko w stronę ołtarza nie chcąc na nich patrzeć, ale los mnie dzisiaj nie kochał, bo para zajęła miejsce centralnie przed nami. Cały mój świat przesłaniała głowa Cary, a w szparze między nimi widziałam jak Yaku trzyma ją za rękę na swoim kolanie.
— W porządku? — Koto szepnął mi do ucha ewidentnie zmartwiony. Kiwnęłam tylko głową, ale nie potrafiłam skupić się na rozpoczynającej się ceremonii.
Cały ślub przesiedziałam jak na szpilkach ze wzrokiem utkwionym w głowie Yaku, podcinałam sobie mentalnie żyły przypominając sobie wszystkie wspólne chwile przed zapomnieniem. Co ona z nim zrobiła? Zdawał mi się obcy, bardziej wyniosły i zimny niż wcześniej. Gdy go poznałam owszem był skryty i milczący, ale była to nieśmiałość. Teraz zachowywał się trochę tak jakby każda osoba go otaczająca z wyjątkiem Cary go rozczarowywała.
Uroczystość zakończyła się sukcesem i każdy wstał z miejsc, by oklaskiwać wychodzącą parę młodą. Szłam w tłumie gości podążając do sali weselnej gdzie stały długie stoły zastawione już talerzami i kieliszkami. Nie myślałam, szłam prowadzona przez Koto jak owieczka za pasterzem ufając, że doprowadzi mnie bezpiecznie do mojego miejsca.
Opadła na swoje krzesło mając po lewej stronie Koto, a po prawej Yinę. Naprzeciwko siedziała jakaś starsza para prawdopodobnie ktoś z rodziny państwa młodych. Automatycznie, ale i też wbrew sobie poszukałam wzrokiem Yaku i od razu namierzyłam Carę. Przez jej wielki kok jak gniazdo wiewiórek od razu wyłapałam ją z tłumu. Siedziała obok niego śmiejąc się z czegoś. Zagryzłam wargę i odwróciłam głowę. Całe szczęście kilka minut później podali obiad więc mogłam się czymś zająć.
Obiad jednak nie trwał wieki, ostatecznie zaczęło się wesele i tańce. Koto nie był skory do wychodzenia na parkiet więc siedziałam z nim i rozmawiałam z Yiną, gdy tylko nie tańczyła, albo z parą z naprzeciwka.
— Nie jesteś Koreanką. — powiedziała kobieta łamanym angielskim, gdy Yina poszła z Remo tańczyć.
— Nie jestem, pochodzę z Polski. — odparłam. Nie było to prawdą, ale przecież, nie mogłam kobiecie powiedzieć, że jestem obcym z innej planety.
— To jak tu trafiłaś?
— Livid wystąpiła w jednym z naszych teledysków. — odpowiedział za mnie Koto — od tamtej pory jest naszą przyjaciółką.
— Rozumiem, ale nie zamierzasz się z żadnym związać, prawda? Mieszane małżeństwa to ostatnio taka moda.
Zagotowało się we mnie, ale odpowiedziałam spokojnie:
— Uważam, że akurat o tym z kim się zwiąże będzie zależeć ode mnie, a nie od pani. — uśmiechnęłam się do niej, i widziałam po jej minie, że troszkę ją cofnęło. Nie odpowiedziała nic, tylko usiadła z naburmuszoną miną.
— Zaraz wracam. — mruknął Koto wstając i zostawiając mnie samą. Poczułam się jak bez ręki, ale szybko zdusiłam w sobie tę panikę. Przyjrzałam się tańczącym parom. Remo wirował z Yiną na parkiecie, Zemi tańczył z panną młodą. Yaku też tam był, tańczył, a raczej kołysał się w miejscu z Carą. Jedyne co widziałam był delikatny ruchy jego dłoni na talii Careuli. W górę i w dół, w górę i w dół, głaskał czule, po czym objął za plecy i przyciągnął bliżej. Cara zaśmiała się i oblała rumieńcem, zapewne powiedział jej coś ładnego. Yaku też się uśmiechnął pokazując rząd białych zębów i utkwił wzrok w jej twarzy. Złapałam się nagle na myśli, że może powinnam sobie darować. Przecież jest szczęśliwy, ma kogoś, kogo kocha. Kim niby byłam, że miałam czelność wchodzić w jego życie.
Czy ty siebie słyszysz? — odezwał się Vivid zaspanym głosem.
Miałeś spać.
Tak, ale twoje żałosne myśli mi nie dają.
Poczułam jak przekręca się w moim umyśle na drugi bok, by ponownie zasnąć. Zostawiłam Yaku i Carę i mój wzrok padł na ciekawe zjawisko, jakim była Alex. Przeszła przez parkiet dumnym krokiem, po czym przystanęła na środku zaczepiona przez Teniego. Chłopak zapytał się jej coś wyciągając dłoń zapewne ofiarując taniec. Alex prychnęła wyminęła go bez słowa i ruszyła w moim kierunku. Dostrzegła mnie i po chwili już siedziała nonszalancko oparta na miejscu Koto, ciamkając gumę.
— Czy ty właśnie odmówiłaś tańca Teniemu? — spytałam z niedowierzaniem.
— O tak! — Alex pokazała jeszcze bardziej wyniosłą pozę niż wcześniej opierając rękę o moje oparcie.
— Ale przecież chcesz z nim zatańczyć. — nadal nie byłam w stanie zrozumieć jej toku rozumowania.
— Kochanie, pierwsza zasada flirtu: nie bądź łatwa. Zaraz przybiegnie jak na skrzydłach. — Alex dalej żuła gumę. Poszukałam wzrokiem Teniego i prawie oplułam się ze śmiechu.
— Chyba jednak twoja taktyka nie działa.
Alex wyprostowała się opierając o stół. Teni właśnie prosił inną dziewczynę do tańca i w przeciwieństwie do Alex, młoda Koreanka chętnie z nim poszła.
— A to mały... — Alex zaklęła pod nosem i rozkaszlała się niechcący połykając gumę. Wstała obruszona i odeszła bujając biodrami. Upiłam łyk ze swojego kieliszka dziękując Alex za odrobinę poprawy humoru i zaczęłam zastanawiać się gdzie zniknął Koto.
***
— Lubisz igrać z losem, prawda? — spytał Namukoto, gdy drzwi od pokoju zamknęły się z nim. Coś tak właśnie czuł, że Maru nie daruje takiej okazji i wślizgnie się na wesele bez zaproszenia. Maru odwróciła się na jego głos i przyjrzała badawczo. Stała obok czarnego wypolerowanego na błysk fortepianu.
— Naprawdę sądziłeś, że zostawię cię samego? — spytała nadal nie ruszając się z miejsca.
— Oczywiście, że nie. Powiem więcej jestem pod wrażeniem. — chłopak ruszył z rękami w kieszeniach spodni do niskiej dziewczyny. Ubrana była w czarną sukienkę sięgającą do połowy ud. Była na cienkich ramiączkach i Namukoto musiał przyznać, że w takim wydaniu jeszcze jej nie widział. Jedyne co nie pasowały to ciężkie skórzane buty wiązane wysoko na łydce. — Wyglądasz ślicznie.
Maru cmoknęła z irytacją.
— To tylko kamuflaż.
Namukoto zachichotał. Podszedł jeszcze bliżej i pogładził ją po nagich ramionach po omacku odnajdując dłonie.
— Nie po to tu przyszłam. — mruknęła mrożąc go wzrokiem.
— Nie? To w takim razie po co? — Koto przejechał wierzchem dłoni po jej policzku, a rumieńce na bladej twarzy Maru pojawiły się jakby za jego dotknięciem.
— Patrzeć czy nie dzieje się nic niezwykłego. Poza tym, mamy pomóc Livid, tak?
— Zgadza się, ale za chwilę. — mruknął chwycił ją za biodra i posadził na fortepianie. Dopiero teraz byli równego wzrostu.
— Co ty wyprawiasz? — zaczęła protestować, ale przyłożył palec do ust i pokręcił głową. Maru zmarszczyła brwi. Chłopak nie czekając dłużej nachylił się całując ją w usta. Maru oddała pocałunek, ale znacznie bardziej nieśmiało niż on. Od razu się spięła, czuł to w jej ciele. Całowali się kilka sekund, po czym Maru odsunęła się gwałtownie. Koto spojrzał na nią pytająco. Dziewczyna po raz pierwszy nie potrafiła na to pytanie odpowiedzieć. Zauważył to już wcześniej, pocałunki były rzeczą jak na razie, które przyprawiały Maru o paraliż. Nawet gdy pytał się, o co chodzi to spuszczała głowę i wzruszała ramionami. Była to bardzo nowa wersja Maru.
— Maru. — wypowiedział jej imię a ona spojrzała na niego automatycznie co od razu wykorzystał ponownie ją całując, tym razem przytrzymując za kark. Walczyła z nim chwilę nie potrafiąc odnaleźć się w tym wszystkim. Trwało to jednak krótko, ostatecznie złapała rytm i tak jak pocałowała go w garderobie po spotkaniu fanowskim, tak teraz rozchyliła trochę nogi opierając ręce między nimi na płycie fortepianu i dając mu miejsce by przysunął się odrobinę bliżej.
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie, a oni odskoczyli od siebie z głośnym cmoknięciem.
— A co wy tu wyprawiacie? — krzyknęła Yina z oczami w słup. — Koto? Kto to jest?
— Yina! — chłopak odchrząknął starając się szybko ogarnąć — to Maru, moja dziewczyna.
— Dziewczyna? — Yina była kompletnie wytrącona z równowagi. Spojrzała na Maru, która zamiast przywiać się kulturalnie, sięgnęła ręką do swojego uda, a Namukoto wiedząc co może trzymać pod sukienką powstrzymał ją przytrzymując za rękę.
— Czemu nam nie powiedziałeś? — Yina była oburzona.
— To skomplikowane, proszę nie mów reszcie. Sam im powiem.
Yina posłała mu ciężkie spojrzenie, ale po chwili uśmiechnęła znacząco.
— Koto już nie jest małym chłopcem, co? — dziewczyna poruszyła zabawnie brwiami. — no dobrze nie powiem, ale pospiesz się z tą nowiną, bo nie wiem jak długo wytrzymam utrzymywać to w sekrecie.
Yina wyszła zamykając za sobą drzwi, a Koto wrócił spojrzeniem do Maru.
— Gratuluje geniuszu, nie zamknąłeś drzwi.
— Bo nie był zamka. Poza tym pierwsza tu weszłaś.
— Skąd miałam wiedzieć, że będziesz chciał się ze mną migdalić?
— Czy to nieoczywiste? — Namukoto zdziwił się i uniósł brwi. Maru cmoknęła zirytowana, a Koto zmienił temat. Chwycił koniec jej sukienki i odsłonił jej lewe udo za nim zdążyła zareagować.
— Co ty robisz? — krzyknęła odpychając go, ale Koto już dostrzegł pas na udzie, do którego przypięty był krótki sztylet.
— Na prawym też masz?
— A co cię to interesuje?
— Bardzo mnie interesuje. — odparł ponownie do niej podchodząc i biorąc jej twarz w dłonie. — ale nie aż tak jak to — szepnął i ponownie ją pocałował.
Tym razem całowali się jeszcze krócej niż wcześniej, bo drzwi ponownie się otworzyły, a Maru krzyknęła:
— No co znowu?!
Osoba, która weszła do środka też wrzasnęła tylko „o w mordę! Maru!" a przez to, że była to nastolatka ubrana w skórzane spodnie, kaftan okryty zieloną peleryną było jeszcze bardziej osobliwe. Miała czarne napuszone włosy sięgające ramion i niesamowicie niebieskie oczy. Spojrzenie było srogie, a Koto w pierwszej chwili pomyślał, że może to jakaś zaginiona siostra Maru.
Dziewczyna jednak tak szybko, jak się pojawiła, zniknęła wybiegając przez drzwi.
— Czekaj! Wracaj! — Maru zerwała się z fortepianu i pognała śladem nastolatki, a Koto pognał za nimi.
***
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcesz mnie wesprzeć kup dwie pierwsze części Ucieleśnionych. Link w bio na Wattpadzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro