Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 54. ZAMIANA


Byłam tak wściekła, że poganiałam Vivida jak tylko mogłam. Smok nie protestował. Albo zgadzał się ze mną i również wściekły miał ochotę spalić Ofelię jak tylko z powrotem będzie sobą, albo nadal adrenalina po walce buzowała mu w żyłach.
— Jak można coś takiego zrobić? Co za małpa!? — krzyczałam wymachując pięściami w powietrzu. Wiatr chłostał twarz i włosy, ale nie było mi zimno. Zjadała mnie wściekłość i zniecierpliwienie, że mamy jeszcze taki kawał do przelecenia.
Zdecydowanie podróż trwała za długo. Po kilku godzinach zmęczyłam się wściekłością, ale nie byłam w stanie zasnąć. Ostatecznie Vivid przeniósł nas na Ziemię i lecieliśmy w chmurach już nad Europą.
Masz w ogóle plan jak ją znajdziesz?
Nie, ale zamierzam przytargać ją za kłaki.
Wiesz, że to Enif, prawda? Wygląda jak dziewczyna, ale to jednak on,
 upomniał mnie Vivid i dobrze, że to zrobił, bo nie wiem jak bym zareagowała widząc ją po raz pierwszy.
Nawet nie wiem jak wygląda.
Najlepiej będzie jak to on cię znajdzie. Znaczy ona
. Vivid cmoknął zdezorientowany.
Ostatecznie wylądowaliśmy na dachu szpitala i zsiadłam z jego grzbietu cała obolała. Była noc, ale nie zostało wiele czasu do świtu.
Byłam ze smokiem jednym ciałem, dlatego żadne z nas się nie odzywało. Czym prędzej odnalazłam otwarte okno i tak jak Enif parę miesięcy temu wślizgnęłam się do wnętrza. Buty zaskrzypiały na posadzce. Przystanęłam nasłuchując czy nikogo nie zaalarmowałam hałasem i wolno ściskając sztylet w dłoni ruszyłam do przodku. Było cicho i ciemno. Ciepłe lampy nie dawały aż tyle światła, by widzieć wszystko w pełni. Nie bardzo wiedziałam gdzie iść, więc zaglądałam do każdego pokoju. Serce podchodziło mi do gardła przy każdym skrzypnięciu zawiasów. Najgorsze w tym było to, że skrzypienie było całkowicie losowe, więc musiałam być czujna cały czas. Pierwszy korytarz był oddziałem dziecięcym i po kilku salach stwierdziłam, że tam nie znajdę Ofelii. Dzieci miały maksymalnie dziesięć lat. Zeszłam piętro niżej i uważając na lekarza dyżurnego zaglądałam do wszystkich sal po kolei.
Nagle gdzieś trzasnęły drzwi i sekundę później zobaczyłam pielęgniarkę. Nie zastanawiając się dłużej dałam nura do jednego z pokojów i zamknęłam drzwi. Przylgnęłam do drzwi i przełknęłam ślinę chcąc pozbyć się przerażenia, jakie złapało mnie za gardło. Rozejrzałam się po sali. Były tylko dwa łóżka. Jedno stało zasłonięte przezroczystą kotarą, zza której widziałam zniekształcony zarys starszego mężczyzny przykrytego po szyję. Wyglądał jakby był w śpiączce. Drugie łóżko naprzeciwko pierwszego było puste, a kołdra zmiętoszona. Obok łóżka stał wieszak, na którym wisiała połowa zużytej kroplówki.

Adrenalina znów zaatakowała, gdy usłyszałam kroki po drugiej stronie drzwi. Dosłownie w ostatniej chwili przylgnęłam do ściany, gdy drzwi otworzyły się na oścież.
— Ofelia? — zapytała kobieta z francuskim akcentem. Ja zamknęłam oczy modląc się by mnie nie dostrzegła. Pielęgniarka weszła do środka i zajrzała do łazienki.
— Ofelia! — krzyknęła, a ja dosłyszałam zniecierpliwienie w jej głosie. Chyba nie pierwszy raz uciekała. Siostra wyszła z sali nie zamykając za sobą drzwi dzięki temu byłam na jakiś czas bezpieczna. Wyszłam na korytarz nie bardzo wiedząc gdzie mam iść, gdy nagle usłyszałam swoje imię. Obejrzałam się i w następnej chwili świat przesłoniła mi burza ciemnych włosów. Zamarłam opierając się o ścianę.
— Livid! Nareszcie! Myślałem, że zostanę tu na zawsze!
— Enif? — chwyciłam dziewczynę za ramiona i odsunęłam od siebie. Miała okrągłą twarz i pełne zmysłowe usta. Oczy duże okrągłe, ale nie byłam w stanie dostrzec koloru, ale zdecydowanie kryły się w nich łzy. Całą jej twarz okalała burza napuszonych brązowych włosów. Ubrana była w szpitalną piżamę.
— Tak to ja! — Ofelia kiwnęła głową. Cała drżała — Jestem... dziewczyną!
Ukryła twarz w dłoniach i łkała głośno.
— Cicho, Enif. Zaraz nas przyłapią. Pielęgniarka ciebie szuka. Znaczy... Ofelii.
— Zabierz mnie stąd, proszę. — jęknęła.
— Taki mam zamiar, chodźmy. — poprowadziłam Enifa na schody, w przeciwnym kierunku niż zniknęła pielęgniarka. Szliśmy żwawo, a ja zagadnęłam:

— Jak to się w ogóle stało?
— Złapała mnie, gdy już chciałem wracać, wtedy co wszedłem tutaj w nocy. Wypuściła Emocję, pytona, który brutalnie wślizgnął się do mojego serca wypychając Equsa. To było straszne.
Chciałam coś powiedzieć, ale właśnie wyszliśmy zza rogu korytarza i stanęliśmy twarzą w twarz z pielęgniarką. Działając automatycznie capnęłam dłoń Ofelii i puściłam się schodami w dół.
Musisz nas odebrać z innej strony. Przekazałam informacje Vividowi jednocześnie pokazując w umyśle w jak fatalnym położeniu jesteśmy.
Biegnijcie do głównego wejścia, zawsze jest otwarte.
— Biegnij Enif! — krzyknęłam i pognałam korytarzem nie bacząc na to, jak wielki robimy hałas.
Pielęgniarka krzyczała, wydawała polecenia, przez to na drodze mieliśmy co raz więcej przeszkód. Kilka razy musiałam zmienić drogę ucieczki przez otwierające się gwałtownie drzwi, ale w końcu dostrzegłam główne wejście do szpitala.
— Arrêtez—les!
Nie zwracałam na nic uwagi, jedynym celem były drzwi przede mną. Za nimi dostrzegłam majaczące złote ciało Vivida. Poprawiłam uścisk na dłoni Enifa i w ostatniej chwili wymijając rzucającego się na nas strażnika wyskoczyłam z Nifim na dziedziniec przed szpitalem. Pomogłam Nifiemu wdrapać się na grzbiet, po czym sama już, gdy Vivid się odrywał wspięłam się na jego łapie i odlecieliśmy obserwowani przez zszokowany personel szpitala.

Lot trwał jeszcze dłużej, bo już nie musiałam się spieszyć. Vivid leciał równo, a że wiatr chłostam dookoła nas nie mogliśmy rozmawiać. Ostatecznie Enif oparła głowę o moje ramie i zasnąłby obudzić się dopiero na Motus. Łapy Vivida uderzyły o ziemie przed gospodą. Zmierzchało.
— Jesteście wreszcie! — Drzwi gospody otworzyły się i wybiegła Maru, za nią Alex, Yaku i Koto. Siadłam ze smoka i pomogłam zsiąść obolałej Ofelii.
— Gdzie on jest? — spytałam.
— W szpitalu. Opatrzyliśmy go. Ją? — Maru poprowadziła nas do uniwersytetu tam, gdzie kiedyś miałam okazję być leczona. W lochach przywitał nas Hanonim.
— Właśnie zasnął — rzekł zamykając drzwi.

— No to go obudź! — Maru nawet nie zastanawiając się sekundy pchnęła drzwi i wparowała wraz z Koto do środka. Weszliśmy za nimi bez słowa. Ofelia nie odstępowała mnie na krok.
— Pobudka! — krzyknęła Maru odsuwając kotary.
— Ponoć to szpital — syknął kąśliwie Yaku, ale go zignorowała. Enif na łóżku poderwał się i stęknął z bólu. Był nagi od pasa w górę, a jego lewe ramie było obwiązane bandażem i usztywnione. Gdy zobaczył Ofelię zesztywniał, ale nie powiedział nic. Za to odezwała się Ofelia, a raczej wydarła się na całe gardło.
— Ty czarownico!!
Yaku stojąc tuż za nią zareagował instynktownie. Chwycił ją w pół i przytrzymał, by dziewczyna nie rzuciła się na chłopaka.
— Jak mogłaś mnie tak wykorzystać! Ty gnido! Ukradłaś mi tożsamość, powinnaś iść siedzieć.
— Uspokój się!
— Przez nią byłem uwięziony w szpitalu przez trzy miesiące! Leczyli mnie nawet nie wiem na co. Łykałem leki, nikt mi nic nie mówił czemu tam jestem. Ostatnie co widziałem to, jak znikasz w oknie, zabierając ze sobą moje ciało!
— Proponuje, byście wrócili już do swoich ciał. — rzekłam odchrząkając w ciszy jaka nastała. Ofelia nadal czerwona na twarzy wyszarpnęła się z uścisku Yaku.
— Zostawicie nas samych? To trochę intymne... — rzekł Enif. Spuścił nogi na podłogę i wstał ociężale.
— A będziemy mieć pewność, że nie pozabijacie się jak was zostawimy? — prychnęła Maru patrząc się na nich uważnie.
— Słowo, ale błagam chce już swoje ciało! — Ofelia ruszyła do łóżka Enifa i zaciągnęła kotary, odcinając się od naszych spojrzeń. Nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić wyszliśmy na korytarz i popatrzyliśmy się na siebie w milczeniu.
— Gdzie reszta? — zagadnęłam nie potrafiąc dalej ciągnąć tej ciszy. Czułam na sobie osądzający wzrok Yaku.
— Śpią. Nie wiedzieli, kiedy przylecicie więc poszli spać. Nie chciałem ich budzić.
Kiwnęłam głową, gdy mi odpowiedział, a w głosie znów doszukałam się oskarżenia. Na gwałt starałam się znaleźć temat do rozmowy, ale przerwały mi otwierające się drzwi. Stanęła w nich Ofelia.
— Już — rzekła i odeszła. Weszliśmy do środka. Nic się właściwie nie zmieniło. Enif siedział na łóżku jak wcześniej, a dziewczyna w szpitalnym ubraniu stała oparta o ścianę z założonymi rękami.
— Enif? — zagadnął nieśmiało Koto. Chłopak na łóżku podniósł głowę.
— Jesteś sobą, prawda? — do Koto przyłączył się Yaku.
— No jasne, że jest sobą — prychnęła Ofelia, wzdychając ostentacyjnie — Nic mu nie jest.
— Tak, nic oprócz nadszarpniętej psychiki. — warknął Enif sztyletując Ofelię wzrokiem.
— Myślę, że masz na do wyjaśnienia parę kwestii, koleżanko. — powiedziałam biorąc dziewczynę za łokieć. — Chcesz iść z nami Enif? Uważam, że wszystkim powinna wyjaśnić co zaszło w tym szpitalu.
— Tak, oczywiście, że idę.
— Nic wam nie powiem...
— Oczywiście, że powiesz — Maru w sekundę nałożyła strzałę na cięciwę i wycelowała w Ofelię. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
— Jezu... chodziło mi, że nic nie powiem puki nie dacie mi czegoś na przebranie.
Widać było, że Maru ją przestraszyła. Zaczęła się też bardziej rozglądać dookoła, jakby właśnie dotarło do niej, że nie zna miejsca, w którym się znalazła.
Wyszliśmy z budynku uniwersytetu i skierowaliśmy się do mojej katedry. Chłopaki mnie wyręczyli i obudzili pozostałych, a ja w tym czasie znalazłam dla Ofelii jakieś ciuchy.
— Zgaduję, że nie masz żadnej miniówki, co? — mruknęła przejmując ode mnie skórzane spodnie i moją ziemską bluzę. Zignorowałam jej uwagę i przeszłam na tył katedry. Wypuściłam Vivida i by trochę odpocząć od ciągłego latania, usiadłam między jego łapami czekając aż reszta pobudzi się i ogarnie.
— Czy Enif już jest sobą? — zapytał ostro Zemi, gdy każdy zajął swoje miejsce. Wapi jako ostatni usiadł pod ścianą i obserwował wszystko w milczeniu.

— Tak Zemi, jestem już sobą. — odparł Enif uśmiechając się. — Nic mi nie będzie, nie przejmuj się.
— Nie zmienia to faktu, że ty Livid powinnaś ponieść konsekwencje. Obiecałaś nam bezpieczeństwo, a jeden z moich przyjaciół został ranny.
— Tak wiem, nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. — mruknęłam cicho kiwając głową.
— Absolutnie się nie zgadzam. — fuknął nagle Vivid i nawet dla mnie było to zaskoczeniem — Livid robiła wszystko by was ocalić. Narażała własne życie byście byli bezpieczni, z resztą nie pierwszy raz. Poza tym nikt nie spodziewał się, takiej formy ataku. Stało się, ale nie pozwolę jej obwiniać, Zemi, bo to było poza jej możliwościami.
Smok mówił spokojnie i cicho, ale Zemi i tak się skulił w sobie unikając spojrzenia granatowych oczu.
— W ogóle wiadomo kto to zrobił? — spytała Alex, by zmienić temat.
— Nie mam pojęcia. Myślę, że będzie wiedzieć więcej, gdy obejrzę sobie tę księgę. Skupmy się najpierw na tej pannie, która uznała, że kradzież ciała jest czymś w porządku.
— No bo... — zaczęła Ofelia, ale przerwał jej Alti:
— Jak to się w ogóle stało, że ty i Enif byliście w Paryżu? Nie przypominam sobie by Enif gdzieś sam z siebie chodził podczas festiwalu w Paryżu.
— Bo to było później. Livid oddała mi coś, co należało do mnie i dowiedziałem się, że bliska mi osoba jest w Paryżu.
— Wiecie, dla niektórych z was może wydać się to dziwne, ale nie zamierzam nic przed wami ukrywać. Dzięki Wapiemu oddałam Nifiemu wspomnienia, dzięki czemu przypomniał sobie o Gari. Była to dziewczyna, która przeszła do jego świata, gdy ja... — urwałam nie wiedząc jak przebrnąć przez temat mojego uprowadzenia.
— Słyszałem jak krzyczałeś „Gari!", myślałem, że coś ci się śniło — powiedział Alti patrząc na Enifa.

— Tak, poleciałem z Livid, by ją odszukać, ale okazało się, że Gari nie żyje. Dzięki Livid mogłem wedrzeć się do szpitala dla Ucieleśnionych w Paryżu chcąc czegoś się dowiedzieć, ale niestety spotkałem ją. — Enif znów zmierzył Ofelię chłodnym spojrzeniem.
— Może nam łaskawie zdradzisz, czemu to zrobiłaś? — spytałam ją, a w moim głosie nadal czuć było niechęć.
— Chciałam się tylko stamtąd wyrwać. W szpitalu byłam od pół roku. Rodzicie mnie nie odwiedzają, właściwie to nawet nie chcą mnie znać. Miałam przeszczep serca, ale to było ponad cztery miesiące temu, czuje się dobrze, a oni trzymali mnie tam jak w więzieniu.
— Co ty powiesz. — prychnął Enif. Ofelia popatrzyła się na niego ciężko, ale kontynuowała opowieść.
— Nie zamierzałam ci robić krzywdy, nawet nie wiedziałam, że potrafię zamieniać się ciałami, ale gdy Antarezja wyszła ze mnie zadziałała jakoś tak naturalnie. Nim się obejrzałam siedziałam na grzbiecie smoka z obcą mi dziewczyną.
— Ale przecież wiedziałaś jak mam na imię. Wypowiedziałaś je.
— Przez kilka pierwszych minut nasze osobowości przemieszały się. Wzięłam wszystko, co wydało mi się istotne. Strzelałam wtedy z tymi imieniem, ale trafiłam.
— To dlatego Enif nie był w stanie występować. Nie pamiętał piosenek ani choreografii. — powiedział Yaku celując w Ofelię palcem.
— Tak, gdy zrozumiałam w jak fatalnym jestem położeniu musiałam się chronić. Nie docierało do mnie, że znalazłam się w ciele idola nastolatek. To był dla mnie szok.
— Nie tylko dla ciebie. Boże drogi, używałaś mojego ciała przez tyle czasu — Enif wzdrygnął się — aż mam dreszcze.

— Bez przesady. Okej może powinnam powiedzieć od razu, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. Bałam się jakbyście nie zgadli.
— Najważniejsze, że oboje już jesteście sobą. — powiedział Teni gładząc Enifa po plecach.
— Myślę, że wystarczy tych atrakcji jak na jedną noc. Powinniśmy wracać. — rzekł Yaku wstając. Cara od razu zrobiła to samo.
— Oczywiście już wam otwieram przejście. — powiedziałam wstając. Zaczęła się krzątanina. Każdy sprzątał swoje rzeczy, a ja wraz z Wapim, Maru i Alex obserwowaliśmy cały ten chaos.
— Będziecie mieć na nią oko? — szepnęłam obserwując Ofelię, która nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić.
— Chcesz ją tu zatrzymać? — spytała Maru.
— Myślę, że nie mam wyjścia. Aż za dobrze poznała Enifa, mieszkała jako on z resztą chłopaków. Sądzę, że tak będzie bezpieczniej.
— Masz rację. — powiedziała Alex.
Po dwudziestu minutach każdy był spakowany i czekał aż otworzę przejście. Za nim jednak to zrobiłam popatrzyłam po wszystkich i powiedziałam:
— Pomimo tak nieprzyjemnego zakończenia naszej przygody, ciesze się, że byliście gośćmi w mojej krainie. Mam nadzieje, że odpoczęliście, a czas spędzony na Aurum był wyjątkowy.
Większość patrzyła się na mnie łagodnie i z wdzięcznością. Tylko trójka z nich: Zemi, Yaku i Alti nie byli przekonani. Starałam się to ignorować i gdy nastała niezręczna cisza otworzyłam przejście wprost do ich wytwórni.
— O nie nie! — rzuciłam się gwałtownie łapiąc Ofelię za kaptur bluzy. Pozostali obejrzeli się. — Ty zostajesz.
— Słucham?! Wykluczone, wracam do domu!
— Nie mogę cię puścić. Zostajesz na Aurum, bo za dużo wiesz.
— Za dużo wiem? — Ofelia uniosła brwi, a oczy tryskały jej gromami.
— Tak, mieszkałaś z nimi przez tyle czasu, nie pozwolę byś wykorzystała te informację przeciwko nim. Zostajesz.
— Puszczaj mnie! — krzyknęła szamocząc się i wijąc jak piskorz.
— Idźcie, szybko! — ponagliłam pozostały, a gdy cały zespól znalazł się na Ziemi czym prędzej zamknęłam przejście i wtedy puściłam Ofelię.
— To jest porwanie! — ryknęła gapiąc się na mnie, a włosy uniosły się napuszone.
— Uznaj to za odpracowanie tego, co zrobiłaś Nifiemu. Witamy na Aurum! — rozłożyłam ramiona, by przerysować to powitanie i parsknęłam śmiechem.

***

Yaku od pięciu minut dzwonił do drzwi mieszkania Cary, ale nikt nie otwierał. Oparł czoło o framugę i wziął kilka głębszych oddechów. Musiał się uspokoić, by nie wybuchnąć, jak już ją zobaczy. Ale Cara nadal nie otwierała. Yaku ostatecznie się poddał. Wyjął klucz do jej mieszkania i wszedł do środka. Dziewczyny nie było wewnątrz. Yaku przejrzał każdy kąt, dopiero wtedy zrobił sobie kawę i usiadł przy stole myśląc gorączkowo. Był na nią tak wściekły, że ręce mu drżały.

Długo na nią czekał. Zdążył wypić kawę, gdy szczęknęły drzwi i Cara weszła do środka. Zdziwiła się widząc Yaku przy jej stole, zamknęła drzwi i spytała:
— Co tu robisz?
— Gdzie byłaś, czekam od godziny.
— W sklepie.
— Co kupiłaś?
— Pistolet. — mruknęła przekrzywiając głowę. Yaku wywrócił oczami, gdy dotarło do niego, że to sarkazm.
— Co tu robisz Yaku?
— Możesz mi łaskawie powiedzieć co to jest? — spytał pokazując jej zdjęcie w telefonie.
— Zdjęcie jak się migdalisz ze swoją dziunią. — odparła spokojnie odkładając torebkę. Yaku zacisnął szczękę, by nie wybuchnąć.
— Zapytam inaczej. Czemu do jasnej cholery to zdjęcie jest w internecie z podpisem: „Psychofanka zaatakowała swojego idola!"
— Bo to prawda. — Cara wzruszyła ramionami. Yaku wstał.
— Jakim prawem, dodałaś to zdjęcie?! Miałaś nie mieszać w to Livid ani mojej kariery.
— Miałam powody.
— Niby jakie?
— Bardziej obchodzi cię jej życie niż moje. Kłócisz się z jakimś pajacem, który prawie odgryzł jej nogę, bo uważasz, że jest w niebezpieczeństwie. Obchodzi cię tylko ona.
— Zniszczyłaś jej życie oraz moją karierę tylko dlatego, że jesteś zazdrosna? — Yaku uniósł brwi ze zdziwienia. Przerastało go to.

— Kłamałeś mi w twarz mówiąc, że jej nie kochasz, po czym idziesz bronić jej jak lew, gdy tylko czuje się źle. Laska jest szurnięta, ponoć tak szalenie w tobie zakochana. Twierdzi, że byłeś z nią w związku i wszystkie momenty zapisała w książce, to chore, a ty jak ta pelikan łykasz wszystko, co ci powie.
— Pięknie, Cara, wręcz cudownie. — pokiwał głową, ale zdecydowanie nie z aprobaty — Teraz ja ci coś powiem. Byłaś ze mną tylko dlatego, by połechtać swoje ego. Wpakowałaś się w coś, czego nawet nie chciałaś, bo gdy okazało się, że nie możesz się mną pochwalić, Yaku okazał się nie być już taki fantastyczny. Liczyłaś na szybki zastrzyk sławy. Jesteś egoistyczna i tylko dbasz o swoje dobro, nic nie obchodzą cię inni. Wolisz siedzieć z nosem w Instagramie niż patrzeć mi w oczy. Jesteś pusta Cara. A ostatnie co mam ci do powiedzenia to to, że nie kocham Livid. Jest dla mnie po prostu ważna, ale to nie miłość jak ty to określiłaś.
Strzał nadszedł tak niespodziewanie, że Yaku zatoczył się na stół. Złapał się za policzek, a w oczach stanęły mu łzy. Z początku szok zahamował uczucie bólu, ale po trzech oddechach i trzech wydechach, lewy policzek zapiekł go szczypiącym bólem i od razu poczerwieniał. Yaku spojrzał na Carę. Właśnie opuszczała rękę, która teraz była tak samo czerwona, jak zapewne jego policzek.
Uspokój się, Yaku, powtarzał sobie. Nie zniżaj się do jej poziomu.
Wyprostował się i nadal trzymając za twarz powiedział:
— Widzę, że skończyły ci się wszystkie argumenty.
Cara wściekła jak osa zaczęła dyszeć. W jej oczach również widział łzy, ale widział, że te są tylko łzami furii. Prześlizgnął się wzrokiem po jej twarzy ostatni raz i powiedział:
— Nie chce cię więcej znać, Cara. Koniec z nami.
Po tych słowach odwrócił się, wziął swoją kurtkę i wyszedł nawet nie kwapiąc się, by zamknąć drzwi.
Wyszedł na rześkie powietrze i odetchnął pełną piersią. Wieczorna bryza ochłodziła mu rozgrzany policzek. Zamrugał odpędzając łzy i westchnął po raz drugi. Pomimo bólu nie czuł się taki wolny od bardzo długiego czasu. Uśmiechnął się do siebie i wsiadł do samochodu, by pojechać do domu.
Wiedział, że będą gadać, gdy tylko przekroczy próg drzwi, ale nie dbał o to. Dziś był początek jego wolności.
— Co ci się stało?! — Remo aż cofnął się krok widząc twarz przyjaciela. Musiała nadal być zaczerwieniona.
— Cara mi przywaliła.
— CO? Żartujesz?!
— Yaku? — w korytarzu pojawił się Koto — co ty taki zadowolony. Czemu masz taki czerwony policzek?
— Cara mu przyłożyła. — odparł za Yaku Remo. Koto opadła szczęka.
— Właśnie z nią zerwałem.
Teraz Remo opadła szczęka. Koto już odzyskał mowę i podskoczył jak dzieciak.
— No nareszcie!
Yaku zmarszczył brwi.
— A co to niby miało znaczyć?
— Oj daj spokój — Koto chlasnął przyjaciela w ramię — nie powiesz mi, że dopiero dzisiaj przejrzałeś na oczy i dostrzegłeś jak bardzo toksyczny był to związek.
— Nie, ale dopiero teraz dotarło do mnie, że mam prawo to skończyć. Nawet w sumie lubię tę śliwę. — zachichotał dotykając policzka i krzywiąc się.
— To może nie przynosić ci lodu, co? Niech zostanie tam na zawsze, jako artefakt zakończonego związku. Święty Graal, dowód, że Yaku przejrzał na oczy...
— Dobra przymnij się i dawaj ten lód.
Namukoto zaśmiał się i zniknął w kuchni, przez co Yaku został sam z Remo.
— Czy twoje zerwanie ma związek z tym, co Cara zrobiła. Chodzi mi o to zdjęcie, jak Livid cię przytula w lesie.
— Między innymi. Posunęła się za daleko. Nie ona to będzie odkręcać, a wytwórnia, Hwan mnie udusi.
— Myślę, że powinieneś powiedzieć o tym Livid. — zaczął Remo — wiesz, niby siedzi w tym swoim świecie, ale gdy przejdzie na Ziemie i zobaczy, że cały Internet jej nienawidzi, może się zdziwić.
Yaku zamyślił się. Remo miał rację, powinien jej o tym powiedzieć, ale za skórą nadal siedziała mu Cara, jako mały głosik szeptała mu, że każdy kontakt z Livid daje dowód na to, że się w niej zakochał.

— Mam lód! — Koto przerwał ich dyskusję pojawiając się tuż obok. Yaku przejął lód owinięty ręcznikiem i ruszył do swojego pokoju. Jeszcze nie wiedział co zrobi, ale cieszył się, że może robić co chce, bez tłumaczenia się komukolwiek. Okej, pomijając Canisa, ale ten na razie nie miał zgody na wyjście.

_________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro