ROZDZIAŁ 51. DLA JEDNYCH KARA DLA INNYCH NAGRODA
Zespół wrócił do domu, a był tak podzielony, że Teni zamknął się w swoim pokoju, by uniknąć oskarżających spojrzeń Koto i Enifa. Nic mu przecież nie było, nawet nie zdarł skóry z brody, to, że był taką ofiarą w ostatnich dniach prowokowało Teniego i nie mógł się powstrzymać, no nie mógł.
Położył się na łóżku i zapatrzył w sufit. Potrzebował odskoczni, uwolnienia od niechcianego towarzystwa. Westchnął uśmiechając się do siebie. Wyjął telefon i napisał:
„Zastanawiam się czemu nie ma cię w moim pokoju".
Wysłał do Alex i czekał. Odpisała prawie od razu, przez co Teni zaczął się rozluźniać.
„A może dlatego, że nie mam zamiaru spędzać czasu z takim dupkiem jak ty".
Teni uniósł brwi, ale tylko na chwilę. Chcę się bawić, dobrze. Przygryzł wargę i napisał:
„Bez przesady, aż taki zły nie jestem, wiem przynajmniej co lubisz?"
„Myślisz się... jesteś zdecydowanie jedyną sobą, której nie lubię, a wręcz nienawidzę".
„Pamiętałem, że miałaś gadane, ale żeby tak od razu z nienawiścią? Czekam na ciebie".
Długo nie odpisywała, ale w końcu usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości.
„Jedynie co cię czeka przy spotkaniu ze mną to moja pięść w twoim nosie".
Teraz Teni zaczął czuć poddenerwowanie. Okej, lubił flirt i słowne zagrywki, ale wcale nie przypominało to, do czego był przyzwyczajony.
„Rozumiem, że się z tobą dziś nie spotkam".
„Geniusz. Dodałabym nawet, że już nigdy więcej nie chcę cię widzieć".
„Czemu? Przecież dobrze nam było".
„DOBRZE? Ty bęcwale! Zgwałciłeś mnie i jeszcze masz czelność sugerować, że NAM było dobrze?!
Miał wrażenie, że temat rozmowy zbiega na tor, którym nie chciał podążać. Zmarszczył brwi myśląc intensywnie.
„Sama przecież chciałaś, nie zrobił wbrew ciebie".
„Nawet nie oddychaj w moim kierunku".
„Alex, wyjaśnij mi".
Ale niestety nie odpisała. Jak jeszcze pięć minut temu Teni czuł podniecenie i wypełniony był zarozumiałością, a tak teraz od środka niczym pasożyt zjadało go poczucie winy i niepewność. Przecież nic jej nie zrobił. Sama chciała, fakt ich pierwszy pocałunek był trochę na siłę, ale ostatecznie sama uległa, w życiu nie dotknąłby kobiety widząc, że nie jest chętna, jak mogła tak w ogóle pomyśleć? Miał wrażenie, że coś mu umyka i to bardzo istotnego. Przeczesał włosy i przewrócił się na drugi bok. Powinien coś jeszcze napisać? Przeprosić? Ale za co, przecież nie zrobił nic złego.
— Farmazony. — prychnął odłożył telefon. Sen przynajmniej na chwilę uwolni go od przykrych wydarzeń. Zakopał się pod kołdrę odwrócił do ściany i zamknął oczy.
***
W życiu nie przypuszczałam, że Hwan tak szybko wymyśli sposób na zbliżenie się do chłopaków. Dopiero co go przecież odczarowałam, a już byłam w drodze do jego biura. Wykorzystując okazję, że jestem na Ziemi zahaczyłam o Starbucksa i teraz raczyłam się matcha latte zmierzając na spotkanie. Traktowałam to jako małą nagrodę, choć tak naprawdę odzwyczaiłam się od większości ziemskich przyjemności. Zadzwoniłam do budynku i po kilku minutach ujrzałam roześmianą twarz Hwana.
— Livid! Zapraszam, chodź. — Mężczyzna zagarnął mnie i poprowadził do swojego gabinetu.
— Szczerze to nie przypuszczałam, że tak szybko coś wymyślisz. — powiedziałam siadając na wysłużonej kanapie.
— Ja też nie, ale tak mnie ostatnio wkurzyli, że musiałem coś zrobić.
— Coś się stało? — spytałam zaniepokojona.
— Zgaduję, że nie masz dostępu do internetu.
Parsknęłam kręcąc głową.
— Teni podciął Enifa na wizji.
— Słucham?! — wytrzeszczyłam oczy, a kubek prawie wyślizgnął mi się z dłoni.
— Tak — Hwan cmoknął zniesmaczony. — odnoszę wrażenie, że ci, którzy nie pamiętają znęcają się nad tymi, co pamiętają, a Enif w ostatnich dniach jest strasznie przybity.
— Dowiedział się, że Gari nie żyje. — rzekłam cicho. Hwan zamilkł i jakby skurczył się w sobie.
— To wiele wyjaśnia. Oczywiście Koto się nim opiekuje, ale jest coraz gorzej. Pomijam zapominanie układu, ale chłopak nie pamięta własnych piosenek, które skomponował.
— Może przydałyby się im wakacje. — zaproponowałam — Nawet, jak ich nie widuje to wiem, że pracują ponad swoje siły. Może niech gdzieś wyjadą, bez kamer i ludzi.
Hwan uśmiechnął się znacząco.
— Czytasz mi w myślach. Bo widzisz właściwie to po to chciałem się z tobą spotkać.
Poczułam skurcz w żołądku, który wcale nie wróżył niczego dobrego.
— Chciałem się ciebie zapytać, czy zgodziłabyś się, aby cały zespół przeniósł się do twojej krainy na kilka dni?
Uniosłam brwi i tym razem kubek wypadł mi z dłoni. Na szczęście był pusty i potoczył się pod kanapę. Sięgnęłam po niego grając na czas i analizując to, co Hwan powiedział.
— Wiem, że taka prośba może wydawać ci się nie na miejscu, ale muszę ich gdzieś wysłać, gdzieś gdzie nie ma fanów, a na Ziemi to jest problematyczne, bo fani są wszędzie. Przez wybryk Teniego w sieci wybuchła wojna, a ich popularność wisi na włosku wahając się między nienawiścią a miłością. Muszą zniknąć, dogadać się tam, gdzie nie będzie prawdopodobieństwa, że ktoś ich nagra.
— A ich świat?
— Myślałem o tym, ale wtedy nie mam gwarancji, że wszyscy będą tam siedzieć, to ich świat i mogą w nim robić co chcą. W twoim świecie... no cóż, to ty dyktujesz warunki.
Znów ścisk w żołądku odebrał mi na chwilę mowę. Czułam rosnącą panikę, bo mózg leciał w przyszłość i widział jak to może wyglądać.
— Oczywiście, jeśli się zgodzisz.
Serce waliło mi jak oszalałe. Co mam robić? Zgodzić się czy jednak to za wiele. Będę otoczona nimi, ponad połowa z nich będzie przeklinać mnie na każdym kroku.
Nie odróżniasz własnych emocji, odezwał się Vivid znudzonym głosem.
O co chodzi tym razem?
To, co czujesz to nie strach.
A niby co?
Zniecierpliwienie. Ty wręcz nie możesz się doczekać by wszyscy byli na Aurum. Wtedy będziesz mogła się popisywać.
Chyba ty!
Smok zamruczał gardłowo co oznaczało chichot, nie powiedział nic więcej, a ja przygryzłam wargę.
— Będzie to namiastka tego, co było. — szepnęłam gapiąc się w dywan.
— Wiem Livid, że to dla ciebie trudna decyzja, ale będziesz miała wolną drogę, by odczarowywać ich po kolei. To chyba dobra opcja.
Westchnęłam.
— Zgoda, ale niech każdy, kto chce przyprowadzi swoje dziewczyny.
Hwan uniósł brwi.
— Będą czuć się swobodniej no i nie będą aż tak mnie nienawidzić na początku.
— Skoro tak chcesz, w porządku. Jeśli nie masz nic przeciwko to od razu im powiem.
Panika zaatakowała znów mój żołądek. Mam się z nimi teraz zobaczyć?
— Spokojnie będę z tobą. — rzekł Hwan jakby odczytując moje myśli. Wstał i ruszył do drzwi.
Wyszyliśmy na korytarz i przeszliśmy do ich pokoju gdzie głównie spędzali wolny czas. Hwan otworzył drzwi i dostrzegłam ich wszystkich zajętych swoimi sprawami. Trójka siedziała na kanapie grając w grę, Remo siedział i brzdąkał na gitarze. Yaku jadł i przeglądał telefon, a Enif i Zemi czytali książki.
— Przepraszam, że przeszkadzam w nic nie robieniu, ale mam ogłoszenie. — zaczął Hwan, a ja czując zgniatającą mnie presje schowałam się za mężczyzną. Co prawda nie potrzebnie, bo już zdążyli mnie zobaczyć. Namukoto uśmiechnął się odkładając pad do grania na konsoli i pomachał do mnie wesoło. To dodało mi otuchy.
— Pragnę oznajmić, że wymyśliłem wam karę. Właściwie to nie kara, a nagroda, ale zgaduje, że wielu z was zaraz będzie wylewać swoje niezadowolenie.
Ci, którzy siedzieli dalej, wstali, by lepiej wszystko słyszeć.
— Rozmawiałem z Livid — zaczął Hwan wskazując na mnie. Dostrzegłam na twarzy Teniego skrajną niechęć, a Zemi westchnął ostentacyjnie. Starałam się nie patrzeć na Yaku.
— Przez wasz wybryk, jaki miał miejsce kilka dni temu internet aż skrzypi od podejrzeń i spekulacji. Powiem wprost, musicie zniknąć na jakiś czas.
— Czyli czas na wakacje. — uradował się Remo, a reszta parsknęła śmiechem.
— Można tak powiedzieć, ale w żadnym miejscu na Ziemi nie będziecie bezpieczni. Chyba że pasuje wam Syberia albo biegun, bezznaczenia który.
— Co sugerujesz? — spytał ostrożnie Yaku. Odwróciłam wzrok od niego nie chcąc zobaczyć wyrazu niechęci czy innej negatywnej emocji.
— Livid zgodziła się byście odwiedzili jej świat, a że jest...
— Co!? — krzyknął Zemi — mamy mieszkać z nią?
— Czy dasz mi skończyć? — warknął Hwan mierząc chłopaka ciężkim wzrokiem. Zemi założył ręce na piersiach i sapnął niezadowolony.
— Nie będę ukrywał, ale Livid wie, jacy jesteście.
— Właśnie ciekawi mnie to skąd ona to wie. — mruknął Teni.
— A nawet więcej — Hwan kontynuował jakby mu nie przerwano. — Pewnie nie wiecie, ale wasze Emocje nie wzięły się z powietrza. Ludzie ucieleśnieni są przodkami ludzi, którzy przeszli z innej planety o nazwie Motus. Livid właśnie urodziła się na takiej planecie.
— Czyli to obcy! — krzyknął Teni z teatralnym zdziwieniem.
— Przepraszam, ale czy ja rozmawiam z przedszkolakami, czy dorosłymi ludźmi?
Nikt się nie odezwał, więc manager ciągnął dalej.
— Jest to miejsce, do którego przejście mogą otworzyć osoby obdarzone gwiezdnym ogniem, nie ma tam telefonów, internetu i żadnych rzeczy tego typu, więc nic takiego nie możecie ze sobą zabrać.
— Ale że co? — Remo wyprostował się, gdy zrozumiał co Hwan do nich mówi.
— Przeniesiecie się na Motus i będziecie mieszkać u Livid przez kilka dni.
Wrzawa, jaka nastała po zdaniu Hwana przypominało małe trzęsienie ziemi. Wszyscy się zbuntowali prócz Koto, który siedział i szczerzył się do mnie bez przerwy i Enifa, który błądził zlęknionym wzrokiem po reszcie. Nad tym wszystkim dało się słyszeć krzyk Teniego:
— WAS POSRAŁO!
Hwan uniósł ostrzegawczo palec a mnie wcięło. Zdecydowanie z Tenim działo się coś dziwnego. Okej mógł nie pamiętać, ale by tak odnosić się do starszych i to jeszcze do swojego szefa.
— Dlatego powiedziałem, że to kara. Trzeba było myśleć wcześniej za nim podciąłeś Enifa.
— To naprawdę bolało. — powiedział cicho Enif z wyrzutem do Teniego.
— To naprawdę bolało. — zakpił Teni robiąc głupią minę. Nie mogłam uwierzyć, że oni tak bardzo siebie nie lubili. To podchodziło pod chamstwo.
— A więc ustalimy z Livid, kiedy jej pasuje byście przenieśli się na Aurum i dam wam znać.
— Może ja jeszcze coś dodam. — zaczęłam, ale przerwał mi znów Teni.
— Nikt cię nie pytał o zdanie, wariatko.
— Jeszcze słowo a przysięgam z twoim kontraktem koniec. — rzekł cicho Hwan.
— Szantażujesz mnie?
— Tak, bo nic innego na ciebie nie działa.
Odchrząknęłam i powiedziałam:
— Jak chcecie możecie zabrać bliskie wam osoby. Wiem, że kilkoro z was ma dziewczyny, one też będą mile widziane u mnie na Aurum.
— A skąd ty wiesz, że mamy dziewczyny. — zdziwił się Remo.
— Byłam na weselu i widziałam. — oparłam spokojnie.
— A no tak... — Remo spuścił głowę.
— To by było na tyle. Możecie wracać do domu i się powoli pakować. Tylko pamiętajcie zero elektroniki — Hwan skinął na mnie i wyprowadził z pokoju.
— Przepraszam za nich. — rzekł odprowadzając mnie do windy.
— W porządku. Jak dobrze pójdzie to za kilka dni wszystko sobie przypomną i będzie jak dawniej.
— Już nie mogę się doczekać, aż wykopię stąd Carę. — zaśmiał się, gdy drzwi się otworzyły. — O cześć Cara!
W drzwiach windy stanęła Careula i zmierzyła nas chłodnym spojrzeniem.
— Yaku jest w salonie.
— Wiem. — powiedziała i minęła nas. — A ty nie masz swojego świata?
— Jaki świat? — zapytał Hwan udając głupiego jednocześnie mrugając do mnie tak by Cara nic nie zobaczyła.
— Ciebie mogę zapytać o to samo, a czekaj... twój został zrównany z ziemią. Ups! — parsknęłam czując jak Cara czerwienieje na twarzy i weszłam do windy przepełniona satysfakcją.
— Musicie mi pomóc! — krzyknęłam zbiegając ze schodów, gdy tylko wróciłam na Aurum. Dopadłam Alex i Maru i opowiedziałam wszystko, co wydarzyło się kilkanaście minut temu.
— Czyli... będą tu wszyscy? — Alex zakryła usta dłonią — nawet ten debil?
— Tak wszyscy, Teni też. Musicie mi pomóc ich ogarnąć. Wapi! — zawołałam chłopaka, który przemkną mi gdzieś między budynkami. Chwilę potem wyłoniła się jego głowa, a potem reszta ciała.
— Czy ktoś mnie potrzebuje? — spytał z udawaną przesadą.
— Nie wygłupiaj się. Za kilka dni będą tu chłopaki, nie mam pojęcia jak będą się zachowywać, ale muszę mieć kogoś, kto zna to miejsce i wie co można a czego nie.
— Niech złożą przysięgę i po problemie. — Wapi uniósł brwi.
— Nie chcę ich wszystkich zmuszać do przysięgania mi, to by nie zrobiło dobrego wrażenia. Po części oni też stworzyli Aurum.
— A czyli mi nie było ci szkoda?
— Wiesz... wtedy byłeś wrogiem numer jeden.
— Już nie jestem?
— Zdecydowanie nie. Jesteś przyjacielem.
Wapi złapał się za serce i udał, że umiera. Cmoknęłam podnosząc go.
— Weź, jeszcze nie skończyłem umierać z miłości!
— Bierzmy się do pracy.
— Gdzie będą mieszkać? — spytała Maru.
— Koto zapewne u ciebie, a reszta myślałam, żeby położyć ich w katedrze. Niestety przez moje wybryki, komnaty nie mają szyb, więc możemy ich położyć w wielkiej sali, tam, gdzie śpię z Vividem.
— Dobry pomysł. Będziesz miała na nich oko.
Zabraliśmy się za sprzątanie i szykowanie jadła. Vivid poleciał na polowanie i po godzinie przytaszczyć dwie sarny, jelenia i kilka królików.
— Powinno starczyć, prawda?
— Nie przesadziłeś trochę? W życiu tego nie przejemy. — fuknęłam na niego widząc górę martwego zwierza.
— Oh, na jelenia nie patrz... jest mój. — Vivid wziął w pysk truchło rogacza i poczłapał w las, by zjeść spokojnie, zostawiając mnie z pozostałymi ciałami. Właściciel gospody zadeklarował się, że przygotuje mięsa pod warunkiem, że będzie mógł zatrzymać ich skóry. Zgodziłam się od razu. Na Aurum nie było pieniędzy głównie ludzie robili coś za coś. Przysługa za przysługę.
Przygotowania szły pełną parą, a nawet ludzie Wapiego się przyłączyli już nie tak sceptycznie nastawieni do mnie i reszty Aurum. Z każdą chwilą denerwowałam się coraz bardziej sprawdzając po kilka razy czy wszystko jest przygotowane w głowie zastanawiałam się, czy faktycznie będą tu bezpieczni. Czy nic im nie grozi.
Jeśli będą się ciebie słuchać i żaden z nich nie wpadnie na pomysł, by iść na wycieczkę w góry to nic im nie będzie. Wyluzuj Livid, powiedział Vivid nadal posilając się swoim jeleniem, z którego zostały tylko kości.
Ale proszę, nie popisujmy się za bardzo. Zachowujmy się jak zawsze.
Ciebie to też dotyczy. Rozumiem, że chcesz obserwować Carę, ale nie musiałaś jej zapraszać.
Chcę by każdy czuł się jak najlepiej, więc...
Każdy z wyjątkiem ciebie.
Prychnęłam nic nie opowiadając i zabrałam się znów za zamiatanie komnaty.
Czas przybycia chłopaków zbliżał się wielkimi krokami, a gdy w końcu nadszedł ten dzień z sercem w gardle spłonęłam z Aurum, by pojawić się od razu w wytwórni.
— Już są gotowi — powiedział Hwan słysząc moje przybycie i wyłaniając się z gabinetu. — Chodź.
Weszliśmy do sali treningowej gdzie byli chłopaki z plecakami na ziemi, a oprócz nich była jeszcze Yina i Cara. Z dziwieniem dostrzegłam też Sanghyuna — brata Yiny.
— Gotowi? — zagadnęłam siląc się na radosny ton.
— Nie z własnej woli. — prychnął Teni. Nie wiedziałam co odpowiedzieć więc otworzyłam portal i gestem zaprosiłam do wnętrza katedry. Ponad połowa cofnęła się widząc skrajną anomalię w ich sali treningowej, ale Koto rozładował nieco napięcie ruszając żwawo do przodu. Bez zawahania wszedł do katedry i odwrócił się zachęcająco do reszty. Następny był Yaku. Zarzucił plecak na ramię i trzymając Carę za rękę przeszedł do przodu.
— To tylko trzy dni. — powiedział jakby do siebie i ruszył do portalu. — nie bój się Cara, nawet nie poczujesz.
— Zadziwiająco dużo o tym wiesz. — zauważyła kąśliwie, ale przeszła i oboje dołączyli do Koto, który już zdążył przywitać się z Maru i teraz stali obok siebie czekając na resztę. Pozostali ośmieleni przechodzili powoli przez portal, aż nagle zatrzymała się przede mną Yina.
— Poznałyśmy się już na weselu. — rzekła poprawiając wielki plecak na ramieniu. — ale nie wiem, czy miałaś okazję poznać mojego brata. To jest Sanghyun.
Chłopak wyciągnął ku mnie rękę a ja uścisnęłam ją serdecznie. Nie wczułam w nich ani krztyny zawiłości.
— Mam też pytanie. Remo zaprosił mnie tutaj, ale trudno mi jest się rozstać z moją pracą. Rozumiem, że u ciebie nie mogę używać elektroniki, ale czy mogę wziąć ze sobą teleskop?
— Ee... — zaczęłam jąkając się — tak, tylko boje się, że u mnie nie znajdziesz tych samych konstelacji to na Ziemi.
— Tym lepiej — Yina uśmiechnęła się.
— W takim razie nie krępuj się.
— Dziękuję, obiecuje, że nic co tu zobaczę nie opublikuje na Ziemi.
Skinęłam głową wdzięczna i patrzyłam jak wraz z bratem i Remo przechodzi na Aurum.
Został tylko Teni i Zemi. Ten pierwszy przemaszerował przez portal jakby była to najnormalniejsza rzeczy w życiu nie zaszczycając mnie spojrzeniem, a potem poszedł Zemi, który zatrzymał się przy nas. Zmierzył wzrokiem najpierw Hwanem potem mnie i powiedział:
— Jeśli coś im się stanie, będzie to wasza wina. Mam nadzieje, że macie tego świadomość.
Wszedł do środka a ja za nim zamykając przejście i zostawiając managera samego.
Stanęłam naprzeciwko nich i wzięłam głęboki oddech.
— Witajcie na Aurum. — zaczęłam czując skrajną tremę. — Jest to miejsce, które stworzyłam całkowicie od zera. Wcześniej była tu pustynia i zero życia. Wiem, że warunki nie są takie, do jakich przywykliście, ale...
— To jakieś średniowiecze! — krzyknął Teni śledząc wzrokiem ściany pomieszczenia.
— Masz rację, warunki takie właśnie są, ale myślę, że jak będziemy współpracować to te trzy dni upłyną nam w dobrym nastroju.
— Wszystko zależy od ciebie. — fuknął znów Teni. Jego cięty język zaczął działać mi na nerwy, ale obiecałam sobie, że nie stracę cierpliwości. Maru sobie tego nie obiecała i nie czekając na nic powiedziała:
— Dzięki Livid mam dach nad głową tak jak setki ludzi w wiosce, może trochę szacunku.
Teni skrzywił się, ale nic nie powiedział.
— Możecie zostawić tutaj rzeczy, chodzie oprowadzę was po okolicy.
Powoli i niechętnie zostawili torby i plecaki i cała gromadka ruszyła za mną do wyjścia. Stanęłam trochę z boku by każdy mógł dobrze chłonąć widok i wiedziałam, że zrobił na nich wrażenie, bo nikt nie odezwał się słowem. Powstrzymałam grymas satysfakcji, i już miałam zejść, by pokazać wioskę, ale ciszę rozdarł ryk smoka. Echo odbiło się od ścian doliny zwielokrotniając okrzyk Vivida, tak że większość zakryła uszy dłońmi. Złoty gad rozprostował skrzydła i spłynął z Klifu Tworzenia, by wolnym lotem tuż nad ziemią kierować się w naszą stronę.
I kto tu szpanuje?
Ja to robie by trochę spuścili z tonu. Strasznie się panoszą.
Akurat, prychnęłam, ale nie powstrzymywałam go. Vivid doleciał do nas i tuż nad głowami zawinął w powietrzu, by delikatnie opaść na dach katedry. Zwiesił łeb i dmuchnął na nowoprzybyłych gorącym oddechem.
— Witam w mojej krainie. — powiedział grubym donośnym głosem. Chłopaki jakoś stracili zainteresowanie widokiem i obserwowali smoka zdjęci lekkim dyskomfortem.
— Chodźcie. — powiedziałam zbiegając ze schodów i poprowadziłam do wioski.
Oprowadzałam ich tłumacząc i opowiadając o Aurum wszystko, co wydało mi się ciekawe. Kilkoro z nich zadało kilka pytań, które chyba z powodu obecności Vivida były bardziej uprzejme niż wcześniej.
— Czujcie się jak u siebie, ale jest kilka warunków. — powiedziałam po pokazaniu im gdzie będą jeść, spać, albo gdzie mogą się umyć. — Po pierwsze moja katedra jest do waszej dyspozycji, ale nie zgadzam się na łażenie i szperanie po innych komnatach.
— A co masz coś do ukrycia? — spytał kąśliwie Teni.
— Jak każdy. Jesteście ucieleśnieni więc rozumiecie co to znaczy mieć ucieleśnione lęki. — odparłam mu mierząc ciężkim spojrzeniem. — Wracając do tematu — odchrząknęłam — Nie radzę wam wchodzić do lasu, pełno w nich dzikich zwierząt. Tam hen na zachodniej stronie gór jest wejście do tunelu, nikt obcy bez mojej zgody nie może wejść na Aurum, ale gdy wy z niego wyjdziecie wtedy ja nie mogę wam pomóc. To chyba tyle, oczywiście będę w pobliżu, gdybyście chcieli o coś dopytać, a jak mnie nie będzie, to jest Wapi — wskazałam na chłopaka za nimi. Wszyscy obejrzeli się.
— Wkrótce dołączy do nas Alex, a i Maru jeszcze jest. Bawcie się dobrze i odpoczywajcie, a wieczorem widzimy się na wieczerzy.
Skinęłam ku nim głową i już miałam odejść, gdy oczywiście Teni musiał dodać swoje trzy słowa.
— Myślałem, że zapewnisz nam jakieś atrakcje.
— Dziecko internetu. — parsknął Koto — zabrali ci zabawkę i już nie umiesz znaleźć sobie miejsca?
Teni poczerwieniał na twarzy.
— Jak chcesz mogę ci znaleźć zajęcie. Drewno przydałoby się porąbać na ognisko. — powiedziałam przez ramię odchodząc.
Będąc tu na swoim terenie czułam się znacznie pewniej niż na Ziemi. To ja rządziłam i było mi z tym świetnie.
Mówiłem, że to nie był lęk, tylko zniecierpliwienie. Baw się dobrze, złociutka.
***
Yaku obserwował jak Livid podchodzi do chłopaka z warkoczami tuż przy głowie, w skórzanym ćwiekowanym kaftanie i coś do niego mówi. Yaku zdawał się dziwnie znajomy. Zmarszczył brwi i zamyślił się. Livid zaśmiała się i pacnęła chłopaka w ramię. Miał na imię Wapi, choć nic Yaku to imię nie mówiło. Wapi poruszył zabawnie brwiami i Yaku olśniło.
— To ten typ! — mruknął pod nosem, ale trochę za głośno, bo Koto odwrócił się do niego.
— Co?
— Ten facet zaatakował nas, mnie i Livid, gdy byłem tu po raz drugi.
— Byłeś tu? — zdziwił się Koto. Yaku cmoknął wymijająco i wrócił do tematu.
— Obiecała mi, że więcej tam nie poleci, a teraz on jest tu.
— To jej świat, myślę, że może zapraszać kogo chce.
— Ale on jest niebezpieczny. — zdenerwował się Yaku obserwując nadal jak Livid rozmawia z Wapim. Śmiała się na cały głos.
— Właściwie to jest bardzo pomocny. Jak się go bliżej pozna to spoko z niego facet.
— Wiesz, nie wiem, jaki masz poziom wartości, ale jak dla mnie facet, który za pomocą Emocji na moich oczach prawie rozszarpuje na strzępy dziewczynę nie nadaje się na przyjaciela.
— Jak dla mnie bawią się świetnie. — zauważył Koto patrząc na Livid i Wapiego. W tym samym momencie chłopak schylił się, chwycił ją za nogi i przewiesił przez ramię. Livid piszczała z uciechy i nie mogła złapać tchu. Wapi odszedł z nią na ramieniu gdzieś między domki, a jej śmiech jeszcze długo odbijał się od ścian.
— Idiota. — cmoknął Yaku.
— Czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosny? — Koto uniósł brwi. Yaku teatralnym i mocno przerysowanym gestem popukał się w czoło. Wyminął Koto i podszedł do Cary, która rozmawiała z Yiną.
— Idziemy się przejść? Zaraz będzie się ściemniać.
— Chętnie. — Dziewczyna doskoczyła do jego ramienia i oboje poszli nad rzekę.
Zniżające słońce odbijało się w płynącej wartko wodzie skrząc się na pomarańczowo. Nawet jeśli Yaku nie był zadowolony, że musi tu tkwić to i tak przyznał, że widoki są piękne. Szedł z Carą za rękę i milczał. Chciał ją zagadać o Motus, ale w głowie siedziała Livid. Co za nieodpowiedzialna dziewczyna, zapraszać tego tumana tutaj gdzie może być bezpośrednim zagrożeniem? Nie potrafił zrozumieć jej postępowania. A teraz przyszło mu jeszcze z nim mieszkać w tym samym mieście. Westchnął przeczesując włosy palcami.
— W porządku? — zagadnęła Cara obserwując go uważnie. Yaku drgnął i zerknął na nią.
— Co? A tak, jest okej. Miałem się ciebie zapytać, ale nie wiem jak na to zareagujesz.
— Pytaj.
— To z tej planety pochodzisz, prawda? Nie z Aurum, ale z Motus.
— Na to wygląda, ale przykro mi Yaku, nic nie pamiętam. — rzekła zatrzymując się. Yaku odwrócił się ku niej biorąc za dłonie. Usiedli na trawie.
— Rozumiem. Chcę byś wiedziała, że byłem tu wcześniej. Livid mnie zabrała — rzekł do swoich stóp. — Nie chcę nic przed tobą ukrywać, dlatego powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć.
— Zaprosiła cię tu?
— Tak, dlatego że byłem dla niej wredny. Zobaczyłem, że ma łuski na kręgosłupie i zażądałem odpowiedzi. Pokazała mi swój świat i Vivida, potem odwdzięczyłem się tym samym. Naprawdę Cara do niczego między nami nie doszło.
— W porządku — Dziewczyna pogładziła go po dłoni. — wierzę ci. Jestem ci też wdzięczna za to, że zabrałeś mnie ze sobą.
Nachyliła się i pocałowała go delikatnie w usta. Yaku westchnął z ulgą i zagarnął dziewczynę za szyję przyciągając do siebie bliżej.
***
Wieczór przybył zaskakująco szybko. Zdążyłam porozmawiać w Wapim, wpuścić Alex przez portal i już zmierzaliśmy do karczmy gdzie czekała na nas przygotowana wieczerza.
— No średniowiecze. — jęknął Teni wchodząc do środka i widząc drewniany stół zastawiony zimnymi potrawami. Alex stojąca obok mnie zacisnęła pięści ze złości. — Czy dają u burgery?! — dodał, ale nikt go nie słuchał, bo wszyscy zaoferowani byli tym, co było na stole.
— Zapraszam siadajcie. — powiedziałam gestem zapraszając ich do stołu. Pierwszy zajął miejsce Wapi tuż obok mojego miejsca. Potem Alex usiadła po mojej lewej, obok niej Maru z Koto, a reszta podzieliła się tymi miejscami, które zostały.
— Do dla mnie niezwykły zaszczyt gościć was u mnie na Aurum. Podzielmy się tym, co dała nam natura. Z szacunkiem podziękujmy zwierzętom, które oddały życie, by napełnić nasze żołądki. — podniosłam kubek, by wznieść toast — W imię Osobliwości zjedzmy i nic nie zmarnujmy.
Pozostali, którzy znali obyczaj przed wieczerzą podnieśli swoje kubki i wypili korzenne winno, a pozostali bez słowa poszli za ich przykładem. Opadłam na swoje miejsce na szczycie stołu, akurat w momencie, gdy właściciel tawerny wraz z pomocnikami przyniósł skwierczącą jeszcze sarninę. Po tej prezentacji nawet Teni zapomniał o kąśliwych uwagach i każdy zabrał się za jedzenie. Wiedziałam, że im smakuje. Koto i Alex zawsze powtarzali, że jedzenie z Motus jest jakoś smaczniejsze, ale nie potrafili nigdy powiedzieć, na czym polega różnica. Gdy ja próbowałam jedzenia na Ziemi wydawało mi się ono sztuczne wręcz plastikowe, a na pewno pozbawione szacunku.
— A więc jesteście przyjaciółmi Livid z Ziemi, tak? — zagadnął Wapi odchylając się na krześle pół godziny później, gdy większość zaspokoiła swój pierwszy głód. Nikt mu nie odpowiedział, nikt prócz Yaku.
— A ty jesteś jej przyjacielem z Motus, tak?
Wapi odwrócił wolno głowę w jego kierunku i skinął głową ze swoim chytrym uśmieszkiem.
— Zgadza się mój przyjacielu.
— Nie jestem twoim przyjacielem.
Wszyscy milczeli łącznie ze mną. Gapili się to na Wapiego to na Yaku jakby oglądali mecz tenisa.
— Przyjaciele Livid są moimi przyjaciółmi. Jemy przecież przy tym samym stole. — Wapi rozłożył ręce, by pokazać, że nie ma złych zamiarów, tylko rozmawia.
— Niby jesteś jej przyjacielem, a nie miałeś skrupułów, by ją skrzywdzić.
Uniosłam brwi tak wysoko, że aż mi czoło zdrętwiało. Vivid parsknął w mojej głowie i zobaczyłam jak przysiada na łapach gotowy na nowe rewelacje. Zamrugałam i dostrzegłam jak Cara trąca chłopaka łokciem.
— Byliście poza Aurum, na neutralnym terenie, a ja tylko chciałem, by Livid zapłaciła mi za to, co zrobiła. — rzekł Wapi spokojnie opierając się o blat stołu. Wodził palcem po krawędzi swojego kubka i nie spuszczał wzroku z Yaku. Ja już cała czerwona na twarzy miałam ochotę wyskoczyć przez okno.
— A niby co takiego zrobiła, nie znaliście się wcześniej.
— To, co zrobiła jest sprawą między mną, a Livid. Po drugie skąd pewność, że się wcześniej nie znaliśmy? — Wapi bawiąc się wyśmienicie wrzucił sobie do ust winogrono i zaczął je wolno przeżuwać.
— Znałaś go wcześniej?! — oburzył się Yaku patrząc na mnie. Cara już szarpała go za łokieć starając się by się ocknął.
— Nie! — pokręciłam głową zaskoczona, że nagle zostałam włączona do rozmowy.
— Dobra przyznaje nie znaliśmy się wcześniej, ale to nie zmienia faktu, że źle mnie oceniasz.
— Twoja Emocja prawie odgryzła jej nogę!
— Słuszna uwaga, prawie. Jak widzisz Livid jest cała i zdrowa.
— To prawda Yaku. — zaczęłam czując, że powinnam załagodzić tę dyskusję, zwłaszcza że dotyczy mnie. — Może nasze pierwsze spotkanie nie było kolorowe, ale teraz Wapi jest moim gościem na Aurum i jego pomoc jest nieoceniona.
— A Livid zapewnia mi bezpieczeństwo. — dodał wnosząc kubek, że pije moje zdrowie.
Yaku nic nie powiedział przez chwilę gapiąc się na nas. Prychnął w końcu i rzekł:
— Ciekawe, w czym ci tak pomaga...
Każdy parsknął śmiechem, bo do Yaku chyba nie dotarło jak bardzo dwuznacznie to zabrzmiało. Teraz już nie byłam czerwona a purpurowa na twarzy i miałam ochotę stoczyć się pod stół. Całe szczęście cała niezręczną rozmowę przerwały nam otwierające się drzwi. Zerwałam się z krzesła widząc w drzwiach Evelyn i poleciałam się z nią przywitać. Każdy zapomniał o Yaku i teraz śledził mnie wzrokiem.
— Moja pani. — dziewczyna odziana w zbroje skłoniła się i pociągnęła nosem. Czym prędzej objęłam ją i wyściskałam.
— Mam nadzieje, że podróż była spokojna. Jak czuje się Farmido?
— Wszystko jest w porządku, pani. — ponownie się skłoniła i zbladła widząc tyle nowych twarzy. — Czy coś się stało?
— Nie skąd. To moi goście, proszę usiądź z nami. Możesz zająć moje...
— Proszę, siadaj. — Sanghyun zerwał się na nogi prawie wywracając krzesło. Wyplątał się prawie runął na podłogę przez Evelyn, ale w porę się wyprostował i wskazał swoje miejsce. Evelyn skłoniła się nieśmiało i opadła między Yinę, a Carę.
— Czy nie miałaś problemów z Capitem?
— Właściwie to on nawet nie wie, że jestem tutaj. Przyleciałam tu nielegalnie. — dziewczyna zachichotała z lekkim przerażeniem jakby nie wierzyła, że sama tego dokonała.
— Gdybyś miała jakieś kłopoty to proszę poślij po mnie, ja mu wszystko wytłumaczę.
— Oczywiście pani. Dziękuję pani. — Evelyn skłoniła się kilka razy i nieśmiało zabrała za jedzenie. W tym czasie Sanghyun zdążył znaleźć sobie inne miejsce i kameralne wrzawa ponownie wypełniła wnętrze gospody.
***
Teni obserwował Alex od przeszło godziny. Siłą woli starał się zmusić by spojrzała na niego, ale dziewczyna ignorowała go jakby był zwykłym meblem. Kolacja powoli dobiegała końca, a Teni, mimo że jedzenie było smaczne miał ochotę na coś innego. Wiercił się na swoim krześle wzdychał i modlił się by Alex w końcu wstała i wyszła. Wpierw wyszedł Wapi oraz Livid. Zabrali też tą, co przyszła w zbroi. Dla Teniego wyglądała jak chłopak, ale może ze względu na te krótkie szare włosy, a no i ta zbroja mogła też mieć coś wspólnego.
Uśmiechnął się pod nosem widząc jak Alex wstaje od stołu i sama kieruje się do wyjścia.
— Strasznie tu gorąco. — mruknął do Altiego, który nawet go nie słuchał. — idę się przejść.
Otworzył skrzypiące drzwi i wyszedł na chłodne powietrze nocy. Księżyc powoli zbliżał się do pełni rozświetlając okolicę wyjaśniając, czemu przy drodze nie było latarni.
Może też dlatego, że to średniowiecze, prychnął Teni rozglądając się, dostrzegł Alex jak znika za jednym z budynków i czym prędzej za nią poszedł. Skradał się, tak by mieć pewność, że go nie zobaczy i w ten sposób wyprowadziła go na obrzeża miasteczka i skierowała wprost do ciemnego lasu, w którym majaczyło małe ognisko.
Teni zawahał się przypominając sobie, co mówiła Livid, jak w lesie może być niebezpiecznie. Wzruszył jednak ramionami uznawszy, że Alex na pewno nie ma zamiaru zapuszczać się głęboko i poszedł za nią przez łąkę.
Szedł jakiś czas, a drzewa zasłoniły księżyc, przez co gorzej widział. Zorientował się, też, że od pewnego czasu nie widzi przed sobą Alex. Zatrzymał się i rozejrzał.
— Alex? — spytał cicho, bojąc się krzyczeć. Nie chciał też by dosłyszała w jego głosie strach.
— Szukasz mnie? — odezwała się za jego plecami, a Teni wrzasnął i podskoczył.
— Przecież byłaś przede mną...
Alex stała dwa metry od niego na tle miasteczka i patrzyła z nieufnością.
— Mniejsza. — Teni machnął ręką. — Przynajmniej jesteśmy sami.
— To akurat najmniej mnie cieszy. — rzekła, a Teni uniósł brwi.
— Nadal jesteś wściekła? — spytał podchodząc krok, stając się powoli kokieteryjny.
— Nic się nie zmieniło. Czego za mną leziesz?
Chłopak uśmiechnął się i znów się przybliżył.
— Myślę, że wiesz. Mamy przecież wspólną tajemnicę. Na świeżym powietrzu też może być ciekawie. — chciał wziąć jej dłoń, by rozbudzić dotykiem, ale Alex powiedziała.
— Chyba nie pamiętasz co cię czeka przy spotkaniu ze mną.
— Nie bardzo rozumiem. Przypomnij mi, kochanie.
— Z miłą chęcią. — uśmiechnęła się, a Teni puścił jej oczko. Sekundę później leżał na ziemi z twarzą zalaną krwią i zwijał się z bólu.
— Moja pięść w twoim nosie! — krzyknęła stojąc nad nim.
— ZŁAMAŁAŚ MI NOS!! — Teni trzymał się za twarz i tarzał w trawie jęcząc i stękając, by choć na chwilę pozbyć się tego potwornego bólu.
— Teraz jesteśmy kwita. Acinona bierz go i idziemy, mamy mało czasu.
Teni nie miał zielonego pojęcia co się dzieje ani kim jest Acinona, ale poczuł nagle, że ktoś go bierze za kołnierz i zaczyna ciągnąć powarkując nad uchem. Chłopak wrzasnął i wyszarpnął się wstając. Obok niego stał gepard.
— Jesteś ucieleśniona?! — ryknął gapiąc się na kota.
— Pójdziesz ty z własnej woli czy Acinona ma ci pomóc? — Alex wycedziła przez zęby pochylając się ku niemu.
— Ale gdzie? — Teni zaczął drżeć. Krew kapała mu z brody i dłoni, a nos pulsował tępym przeszywającym bólem. Alex chwyciła go za kark i pociągnęła za sobą. Przy akompaniamencie jęków i protestów ze strony Teniego, dotarli do polanki oświetlonej blaskiem ogniska i otoczonej okręgiem drzew.
— Coś tu mu zrobiła? — doleciał go głos Livid i po chwili posadzili go na ziemi. Teni stęknął i oparł głowę o pień drzewa.
— Wkurzył mnie.
— Przecież on ma złamany nos! Błagam Alex oni są tu ledwie parę godzin!
— Później się będziemy tym martwić dziewczyny. Nie mamy czasu. — To musiał być Wapi, jego głos był wyjątkowo charakterystyczny. Teni stęknął i otworzył oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że jest światkiem jakiegoś kultu. Stali naokoło niego ponad tuzin osób większość ubranych na czarno, czekał tylko aż jakiś czarny kot spłonie w tym ognisku.
Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza.
Wapi klęknął przed nim, a w dłoniach trzymał słoik z czymś białym. To był ten moment, w którym dotarło do Teniego, że w całym tym obrazku to on jest czarnym kotem.
Chciał się zerwać i uciekać, ale dwoje osiłków stanęło obok niego i przyszpiliło do drzewa.
— Co wy...? — zaczął, ale strach odebrał mu mowę. Bolący nos jakoś stracił na ważności.
— Nie powiem, że nie będzie bolało. — rzekł Wapi trzymając w dłoni coś, co wyglądało jak wielka zmoczona i wijąca się skarpeta. Teni wstrzymał oddech. — Sądzę też — Wapi kontynuował swój wywód — że jest jedna osoba wśród nas, która z przyjemnością popatrzy na twoje cierpienie.
— Masz racje, ma się zwijać z bólu. — syknęła Alex gapiąc się na Teniego z mściwością.
Przecież ci nic nie zrobiłem, jęknął w duchu.
— Alex! — upomniała ją Livid, a potem Wapi wsadził mu do ucha oślizgłą miękką skarpetę, która zaczynała mu się wwiercać w mózg. Wybałuszył oczy i prawie zwrócił obiad, gdy poczuł dosłownie ból mózgu. Nikt go nie trzymał, bo nikt nie był w stanie go utrzymać. Miotał się na ziemi jak przy epilepsji i skupiał się, by nie zapomnieć o oddychaniu.
Znał ten ból, kiedyś już czuł jak coś mu się przeżerało przez mózg, ale wtedy to było od środka. Imię. Tak wtedy to było imię. Teraz to było wiertło, tępy wręcz świdrujący ból przeszywał go od ucha do ucha, a chłopak nie był w stanie od niego uciec. Trochę jak u dentysty, gdy wiertło dotknie nerwu...
Chciał krzyczeć by go dopili, bo przecież nie da rady wytrwać tego bólu, ale głos zamarł mu w krtani. Piszczał tylko drapiąc lewe ucho czując jak pasożyt powoli pełznie w stronę wyjścia.
— To aż tak boli? — doleciał go głos, ale nie wiedział kto zadał pytanie. Jedyne co teraz wiedział był fakt, że był z Alex, z jego kochaną słodką Alex. Gdy to się skończy ona go pocieszy, utuli wiedział to, był pewny.
Wygiął się po raz ostatni i końcówkami paznokci wyszarpnął cienkiego jak sznurówka robaka i cisnął nim w ognisko. Pisk umierającego stworzenia był jedynym dźwiękiem w okolicy.
— Teni? — Ktoś dotknął jego ramienia, a potem pomógł usiąść. Teni otworzył oczy i zamrugał. Pamięć o bólu była jeszcze świeża, ale znacznie przyjemniejsza niż sam ból. Dostrzegł Livid, która podała mu kawałek szmatki. Wytarł twarz i powoli wstał trzymając się drzewa.
— Nie macie innego sposobu? — spytał zerkając na Livid i Wapiego. — To gorsze niż to, co robili mi w psychiatryku.
— Teni! — krzyknęła Livid i rzuciła mu się w ramiona — Pamiętasz! Ty pamiętasz!
Płakała mu w szyję ściskając z całej siły. Pogładził ją po włosach również przytulając. Zaśmiał się lekko i puścił ją.
— Wszystko pamiętasz?
— Chyba tak, trudno mi powiedzieć.
— Z czasem zobaczysz czy wszystko. Tak się cieszę, że znów cię mam z powrotem. Byłeś strasznym dupkiem. — Livid cmoknęła kąśliwie, na co Teni wywrócił oczami.
— No wiem.
Drgnął nagle widząc ponad głową Livid, stojącą z boku Alex. Przeszedł między Livid a Wapim i szybkim krokiem ruszył ku dziewczynie.
— Boże drogi! Alex! — chciał ją przytulić, powiedzieć czułością, że już jest i nic jej nie grozi, ale Alex miała inne plany. Zamachnęła się i z całej siły kopnęła go z kolana w krocze. W oczach stanęły mu łzy i padł przed nią na kolana. Za jego plecami ktoś parsknął śmiechem.
— Pajac. — syknęła Alex, odwróciła się na pięcie i odeszła powiewając swoimi długimi blond włosami.
— Przepraszam nie zdążyłam ci powiedzieć. — Livid położyła mu rękę na ramieniu. — Alex pamięta wszystko prócz ciebie.
— Nie oszukuj go — dodał Wapi — jedyne wspomnienie, jakie ma z tobą to gdy ją...
— Zgwałciłem. — jęknął Teni opierając czoło o ziemię czując taką pustkę, w jakiej sercu nie czuł nigdy w życiu.
___________________________
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro