Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 43. DOBRY UCZYNEK


Znalazłam się w mojej katedrze z ucieleśnionym Vividem i przez pierwsze pięć sekund stałam nieruchomo wpatrując w przestrzeń. Wtem nadszedł szał. Kompletnie straciłam panowanie nad sobą i zaczęłam wraz z Vividem ciskać na około wszystkim czym się dało. Wybijałam szyby, rozwalałam krzesła i stoły. Biegałam po piętrach i niszczyłam w przypływie furii i wściekłości wszystko, co wpadło mi w ręce. Katedra trzęsła się od ryków wściekłego smoka, aż ostatecznie wielki witraż nie wytrzymał i pękł z trzaskiem rozsypując kolorowe szkło na posadzce. Nie tylko katedra ucierpiała przez mój szał. Nad Aurum zawisły czarne chmury, a po godzinie przyszła taka burza, jakiej na Aurum jeszcze nie było. Wiatr zerwał dachy z wielu domów, a błyskawica posłała doliną lawinę kamieni i śniegu. Przez mój gniew zginęło czworo mieszkańców mojej krainy, ale była w takim stanie, że nie dochodziło do mnie nic, prócz złości. Zabarykadowałam wejście do katedry i nie chciałam nikogo widzieć.
Jednak znalazł się śmiałek, który spróbował wedrzeć się do środka.
Mój największy gniew minął, ale i tak była wściekła, jak osa. Vivid nie spał tylko siedział cały sztywny, wpatrując się uporczywie w drzwi. Gdy ktoś zapukał i mnie zawołał zaczął warczeć ostrzegawczo, ja nie odpowiedziałam. Wielkie drzwi uchyliły się, a mnie doleciał odgłos stękania i wzdychania z wysiłku.
— Livid, jesteś tam? — przez szparę wsunęła się głowa Wapiego i tyle byłam w stanie zobaczyć, bo w następnej sekundzie Vivid zerwał się i pokłusował do drzwi, by rzygnąć na nie ogniem. Ja stałam niewzruszona puki nie skończył, nawet nie zaprzątałam sobie głowy zbędnymi pytaniami, co Wapi znów robi na Aurum. W katedrze panował ukrop, ale nie przeszkadzało mi to. Smok wrócił na swoje miejsce, a ja władowała mu się między łapy, by wraz z nim wpatrywać się w teraz osmalone drzwi i czekać, kto jeszcze szukał śmierci.

***

Z przykrością informujemy, że dzisiejszy koncert zostaje odwołany z przyczyn technicznych. Wszystkie bilety zostaną zwrócone. Bardzo przepraszamy za niedogodności i postaramy się to wynagrodzić.

Gamjeang Entertainment

— To nie przyczyny techniczne, tylko pieprzony smok! — ryknął Zemi widząc ogłoszenie, jakie ich wytwórnia dodała na swojego Twittera. — Laska zdemolowała arenę z pomocą stworzenia z legend, jak chcesz to zatuszować?
— Wiem, że jesteś zdenerwowany, Zemi, ale na mnie nie powinieneś krzyczeć. Nikt komu powiem, co naprawdę się tu stało mi nie uwierzy, a połowa światków całego zdarzenia właśnie zwolniła się z pracy w trybie natychmiastowym. Wiesz ile musiałem ich błagać by zostali i nic nie mówili? — powiedział drżącym ze zdenerwowania głosem Hwan. Zemi prychnął, ale nic nie powiedział.
Atmosfera po zniknięciu Livid była tak napięta, że nikt już nic nie chciał próbować i podjęli decyzję o odwołaniu koncertu, zwłaszcza że połowa trybun była zdemolowana przez smoka, dodatkowo na wybiegu widniały szramy od jego pazurów i nikt nie kwapił się, by je jakoś zatuszować. Panował istny chaos, stuff radykalnie oznajmił, że nie ma zamiaru brać udziału w czymś tak porąbanym. Yaku widział też po pozostałych członkach zespołu, tych, którzy nie mieli wcześniej styczności z Vividem, są bardziej zieloni na twarzy. Nie dziwił im się, sam miał okazję doświadczyć, do czego smok był zdolny, jednak w tym momencie co innego go interesowało. Skoro nie miało być koncertu to poszedł do garderoby spakować swoje rzeczy, miał nadzieję, że jak najszybciej będzie mógł opuścić to miejsce i teraz zaczął żałować, że nie przyjechał własnym samochodem.
Była w nim zakochana.
Yaku pokręcił głową zmuszając się, by postać Livid, przynajmniej na dzisiaj, opuściła jego myśli. W milczeniu i samotności wkładał do torby telefon, portfel i inne swoje rzeczy.
Poczuł jej miłość.
Usiadł z głośnym westchnął na kanapie i przeczesał włosy palcami i zerknął na siebie w lustrze.
Nawet się uzależnił od tego uczucia, a w tym momencie czuł się jak na odwyku.
— Yaku? — doleciało go wołanie Cary i aż zamknął oczy.
— Tu jestem. — powiedział cicho. Cara weszła do pokoju z nadal rozjuszoną miną.
— Czemu nie jesteś na scenie?
— Chcę do domu, czekam aż się ogarną na tyle, by w końcu tam pojechać.
— Mam samochód możesz jechać ze mną.
Yaku milczał chwilę, po czym wstał i nadal bez słowa ruszył za Carą. To dobry moment by porozmawiali otwarcie i szczerze, Yaku również zamierzał wyciągnąć od swojej dziewczyny jej Emocję. To nie tak, że wierzył Livid, bo jej nie wierzył, chciał tylko upewnić się w swoim przekonaniu, że Livid naprawdę ma nie równo pod sufitem, choć to, że go kochała mu schlebiało.
Dupek... odezwał się w jego głowie czyjś głos i chłopak znów pokręcił głową.
Takie myśli nawiedzały go przez całą drogę do domu Cary i był dziewczynie wdzięczny, że milczy pozwalając mu jakoś się pozbierać. Po dwudziestu minutach weszli do jej mieszkania i Yaku od razu usiadł za stołem gotowy do rozmowy.
— Czemu się z nią w ogóle spotykałeś? — zaczęła Cara nadal stojąc. Yaku podrapał się po brwi wzdychając.
— Nie wiem, stało się. Kiedyś zepsuł mi się samochód i poszedłem szukać pomocy. Okazało się, że mieszkała blisko więc zostałem u niej. — zaczął nie chcąc niczego ukrywać. — do niczego nie doszło, jeśli o to ci chodzi, po prostu dobrze mi się z nią rozmawiało.
Marzył, by Cara nie ciągnęła go za język, ani nie insynuowała mu jakichś podtekstów, które wcale nie miały miejsca.
— Ty ją lubisz. — powiedziała już ze łzami w oczach.
— Tak, lubię ją. — odparł wyzywająco zerkając na nią. — Yinę też lubię. Co ty starasz się mi wmówić?
— Kochasz ją? — szepnęła jakby nie usłyszała jego odpowiedzi.
— Nie, nie kocham jej.
Cara prychnęła odchodząc kawałek. Stanęła za stołem i wsparła się na krześle.
— Skoro jej nie kochasz, to czemu się z nią spotykałeś za moimi plecami? Ukrywałeś waszą znajomość przez tyle czasu, a ja jak głupia ci wierzyłam. — teraz Cara płakała już na poważnie, ale Yaku znał ten stan, robiła tak zawsze by to on musiał ją potem przepraszać.
— Było mi jej szkoda przyznaję, dziewczyna nikogo tu nie ma, potem powoli zaczynałem odkrywać jej prawdziwe pochodzenie, a gdy pokazała mi Vivida...
— Ty chyba nie kupujesz tych bajeczek co wypisywała w tym swoim pamiętniku? — Cara prychnęła, ale łzy na jej policzkach trochę zepsuły efekt.
— Nie wszystkie, ale Vivida widziałem naprawdę, ty z resztą też.
Na ten argument Cara nie znalazła riposty, przez co Yaku mógł przejść do sedna.
— Więc — zaczął patrząc się na nią znacząco. Cara zmarszczyła brwi. — no czekam, aż mi się ujawnisz.
— Ponoć jej nie wierzysz. — fuknęła, a jej twarz pobladła.
— Ujawnij się. — powiedział jeszcze spokojnie.
— Yaku, nie wygłupiaj się. Nie powiesz mi, chyba że przez to, co powypisywała w tej swojej książce ty zamierzasz zmusić mnie do ujawnienia.
— Ucieleśnij się! — ryknął waląc dłonią w stół tracąc resztki cierpliwości. Cara aż podskoczyła, a nowe łzy popłynęły po policzkach. Tym razem były prawdziwe, Yaku był pewny, ale nie czuł skruchy.
Nastało milczenie, w którym to oboje mierzyli się wzrokiem, w końcu Yaku odpuścił i rzekł:
— Jestem z tobą od ponad dwóch lat, sam pokazałem ci, kogo trzymam w sercu, po raz ostatni Careula, proszę ujawnij się przede mną.
Znów cisza, ale tym razem owocna. Cara nie poruszyła się choćby o milimetr, ale Yaku drgnął, gdy na oparciu drugiego krzesła zmaterializował się wielki ptak. Chłopak lustrował go chwilę wzrokiem przybierając na twarzy stoicki spokój, za to w głowie jego myśli galopowały z prędkością odrzutowca.
Paw to był paw. Doskonale widział jego śliczne opalizujące granatowo zielone pióra. Długi ogon zwisał aż do samej podłogi. Czarne jak węgiel oczka łypały na niego nerwowo, a sam ptak lekko dygotał. Nie podlegało absolutnie żadnemu sprzeciwu, że był to samiec. Yaku przeniósł wzrok na Carę, która stała jak sparaliżowana. Chłopak nic nie powiedział tylko wstał i ruszył do wyjścia.
— Yaku! — zawołała go w panice widząc co robi. — nie zostawiaj mnie tak błagam!
Puściła się za nim biegiem i dopadła, gdy otwierał drzwi.
— Puść mnie. — szepnął bez złości.
— Przepraszam, przepraszam, ale błagam nie zostawiaj mnie. — płakała teraz już naprawdę. Ciągnęła go za ramię chciała odwrócić ku sobie, ale był niewzruszony.
— Nie zostawiaj mnie! — jęknęła.
Wyszarpnął swojej ramie z jej uścisku, i wyszedł z mieszkania nie zaszczycając ją nawet spojrzeniem.
Zadzwonił po taksówkę zbiegając po schodach, a gdy wsiadł do auta i podał adres swojego domu zamknął oczy na tylnym siedzeniu i pozwolił myślom płynąć.
To przecież nie możliwe by to, co opisywała Livid było prawdą. Nie mógł jej zapomnieć, takich dziewczyn się nie zapomina. Poza tym takie wszystkie sytuacje, abstrakcyjne sytuacje, które zdarzają się tylko w filmach. Nie wierzył jej, po prostu nie mieściło mu się to w głowie. Jakoś smoka był w stanie sobie wytłumaczyć, widział go, dotykał... ale reszta? Nie to było poza jego pojmowaniem.
Tylko dlaczego wyszedł z mieszkania Cary? Co nim tak strasznie wstrząsnęło, że musiał jak najszybciej opuścić to miejsce? Od razu przypomniała mu się rozmowa z Livid na temat Emocji i po raz kolejna jej abstrakcyjna historia okazała się prawdą. Cara była dziewczyną to nie podlegało kwestionowaniu, lubiła też mężczyzn, sam się zdążył wielokrotnie o tym przekonać. W takim razie, jakim cudem jej Emocja była samcem? Pochodziła z Ziemi, jej Emocja też była ziemskim ptakiem, to dlaczego był samcem?
Ona jest z Motus. Rozległo się wołanie w jego głowie jak gong w kościele. Jak mogło dojść do tego, że spotykał się z dziewczyną, która nawet nie urodziła się na Ziemi, co jeszcze przyszło mu do głowy, była z tego samego świata co Livid.
Opadł na oparcie fotela i westchnął, od tego wszystkiego rozbolała go głowa i marzył już by zasnąć i nie musieć na nowo tego wałkować.
Niestety, ale gdy wszedł do mieszkania, cały dom aż huczał od wrzawy i kłótni. Yaku chciał przemknąć do swojego pokoju, ale w tym momencie dostrzegł go Remo.
— O Yaku! Może ty nam powiesz, co mamy o tym wszystkim myśleć?
— Ja? — uniósł brwi szczerze zdziwiony.
— No znasz ją, prawda? Ponoć spędzaliście ze sobą czas. — do ataku dołączył się Zemi, najbardziej z całej siódemki wzburzony.
— Powiedz nam, czy wtedy wskazywała, że jest wariatką? — dodał Remo, a jego komentarz był jak zapalnik.
— Nie mam zamiaru teraz o tym rozmawiać, właśnie pokłóciłem się przez to z Carą. Livid nic mi nie zrobiła, dobrze nam się rozmawiało i tyle. Dobranoc. — fuknął odwrócił się na pięcie i zniknął w swoim pokoju. Nawet się nie przebrał w piżamę, wyłączył tylko telefon by Cara nie mogła się do niego dodzwonić i zakopał się pod kołdrę, licząc na sen, który da mu ukojenie i uniemożliwi myślenie o czymkolwiek.

***

Emocje tak mną targały, że potrafiłam płonąć złotym ogniem totalnie tego nie kontrolując. Nie byłam głodna ani nie sypiałam. Łaziłam po swojej świątyni zwiedzając każdy jej kąt i nadal będąc wściekła na wszystko i wszystkich.
Tak minął tydzień, w którym to nikt nie kwapił się, by mnie odwiedzić. Zapewne śmierć Wapiego była jasnym komunikatem, że nie można mi przeszkadzać. Dlatego mocno się zdziwiłam słysząc skrzypnięcie drzwi wejściowych. Oboje z Vividem odwróciliśmy się zaciekawieni, kto przyszedł po śmierć. To była Alex. Uniosłam brwi i od razu poczułam satysfakcję Vivida. Spojrzałam na niego i aż parsknęłam śmiechem, gdy złoty gad dźwignął się na nogi i z obłędem w oczach ruszył wolno do Alex. Wywalił język odsłaniając kły, a lepka ślina kapała na posadzkę.
— Powiedz no mi kochanie, jaką wybierasz śmierć? — zaczął smok będąc od Alex dosłownie kilka centymetrów.
— Ja... ja... — Alex zaczęła się jąkać i płakać ze strachu.
— Dobrze więc, wybiorę za ciebie. — Vivid zaczerpnął ze świstem powietrze przygotowując się do rzygnięcia ogniem. Wtedy Alex odzyskała głos.
— Nie! Ja pamiętam! Pamiętam! Błagam Vivid! JA PAMIĘTAM!
Powstrzymałam go w sekundę, myślą. Vivid zamknął paszczę i łypnął podejrzanie na Alex.
— Coś ty powiedziała? — spytałam podchodząc do niej.
— Livid, ja cię pamiętam. — jęknęła i rozpłakała się padając na kolana.
Szczęka mi opadła, ale Vivid nie był aż taki ufny.
— Udowodnij. — warknął.
— Livid pokonała bogów, rzuciła na nas zaklęcie zapomnienia i była szczęśliwie zakochana w Yaku. Livid, przepraszam, ja cię tak strasznie przepraszam.
Zaczęła szlochać chwytając mnie za stopy. — Gdybym wiedziała kim jest Cara i jak bardzo mój czyn ci zaszkodzi... o Boże tak mi wstyd.
— Wstań. — poprosiłam, a Alex od razy się podniosła. Nadal jej twarz była czerwona i napuchnięta od płaczu. — Jakim cudem odzyskałaś wspomnienia?
— Wapi to on... — zaczęła zerkając na drzwi. Przez szparę w nich wszedł Wapi cały, zdrowy i uśmiechnięty.
— Widzę, że panna nabzdyczona już ma się lepiej. — powiedział z chytrym uśmieszkiem stając przede mną z rękami w kieszeniach.
— Jak to zrobiłeś?
— Ma się swoje sposoby. — zaczął nonszalancko, ale gdy Vivid warknął Wapi zreflektował się, odchrząknął i rzekł:
— Opuściłem ciało i odnalazłem jej wspomnienia. Ten robak, o którym mi wspominałaś, miałaś rację złota... — uśmiechnął się do mnie miękko. — one potrafią przenosić wspomnienia jako coś płynnego.
— I co dalej?
— Uśpiłem ją, a potem wprowadziłem robaka przez ucho do jej mózgu, trochę to trwało, ale wygląda na to, że się udało.
Spojrzałam na Alex jeszcze raz.
— Naprawdę wszystko pamiętasz?
— Nie wiem, czy wszystko. Pamiętam ciebie i to, że byłaś przetrzymywana w psychiatryku, że byłaś z Yaku, no i że jesteśmy przyjaciółkami. Trudno mi powiedzieć, czy to wszystko.
— A Teni? — zaryzykowałam bacznie obserwując jej twarz.
— Nie waż się wspominać o tym dupku w mojej obecności. — wycedziła przez zęby.
— Co? — zdziwiłam się nie na żarty zerkając też na Wapiego.
— Nie dałem rady zebrać wszystkich jej wspomnień, skupiłem się tylko na tych związanych z tobą. Mogło jakieś się przemycić, o którym nie wiedziałem.
— Czemu uważasz go za dupka? — spytałam chcąc dowiedzieć się ile pamięta.
— Bo mnie dupek, zgwałcił. Wziął mnie bez pytania i nie przestał, nawet gdy krzyczałam „nie!"
Westchnęłam. Pamiętała tylko scenę, w której ponoć Teni wziął ją bez jej zgody, gdy ratował własne życie. Jak ja jej miałam to wytłumaczyć, że ostatecznie do niczego nie doszło, a w tamtym czasie Teni nie był sobą?
— No już dobrze. Nie myśl o tym teraz. — powiedziałam chcąc ją jakoś uspokoić. Spojrzała na mnie ze smutkiem.
— Livid, ja cię tak strasznie przepraszam. Jak ja mogłam ciebie zapomnieć? Jak mogłam tak cię skrzywdzić i to jeszcze z Carą. — nim się spostrzegłam Alex wisiała na mojej szyi i przepraszała co chwilę. Wapi uśmiechnął się i odszedł wtedy go zawołałam.
— Dziękuję! — krzyknęłam, a chłopak odwrócił się. — Naprawdę!
Wapi skłonił się teatralnie, mrugnął do mnie i z uśmiechem na twarzy wyszedł z katedry.

Opuściłam moją katedrę wraz z Vividem. Mimo że cieszyłam się ogromnie z odczarowania Alex, to nadal byłam zła. Chciałam też porozmawiać z Wapim, którym był w tym momencie jedyną moją nadzieją. Zostawiłam Alex w katedrze, która czując się nadal fatalnie za to, co zrobiła oznajmiła, że posprząta cały mój bałagan, więc mogłam spokojnie poszukać Wapiego. O dziwo nie było to trudne, bo z daleka dostrzegłam na moim Klifie czarną postać Ves. Vivid odbił się od schodów i poszybowaliśmy na wzgórze.
— Jak to zrobiłeś? — spytałam zsiadając ze smoka i podchodząc do chłopaka, który siedział na krawędzi i majtał nogami znów paląc jakąś fajkę.
— Siadaj. — poklepał miejsce obok siebie. Ominęłam czujnie obserwującą mnie Ves i usiadłam obok chłopaka krzyżując nogi. Wapi zaciągnął się fajką, wypuścił kłąb dymu, który pociekł mu po brodzie, chwycił fajkę w zęby i poszperał coś za pazuchą. Wyjął sporych rozmiarów fiolkę wypełnioną wodą, a w środku pływał szarobiały robak.
— Navitus vermis — rzekł podając mi fiolkę. Przejęłam ją uważnie przyglądając się zawartości. — Trochę mi zajęło znalezienie ich miejsca bytowania.
— No, ale jak przeniosłeś wspomnienia?
— Wyszedłem z ciała, przeszukałem Kroniki i odnalazłem jej osobę, znaczy jej istotę. Trudno to wytłumaczyć osobie, które nigdy nie wyszła z ciała. Znając jej wspomnienia wróciłem do ciała i narażając własne życie wsadziłem sobie do ucha tego oto przyjaciela — skinął na fiolkę w mojej dłoni — po czym nakarmiłem go wspomnieniami Alex. Odnalazłem ją, uśpiłem za pomocą ziół, po czym zrobiłem to samo tylko z jej głową.
— Skąd wiedziałeś, że się uda?
— Nie wiedziałem.
Cmoknęłam nie wierząc mu.
— Naprawdę — Wapi przyłożył dłoń do swojego serca. — przysięgam na Ves, że nie miałem pewności, czy się uda.
— Czemu to zrobiłeś?
— Dla ciebie.
Zmarszczyłam brwi. Chłopak zapatrzył się na dolinę.
— Widziałem, w jakim jesteś stanie. Nie wiedziałem co się stało, ale musiało być to coś potwornego. Odnalazłem Maru i wyciągnąłem z niej ile się dało, reszty domyśliłem.
Zapadło milczenie, w którym to formowałam kolejne pytanie, jednocześnie skubiąc sznurówkę swojego buta.
— Nie wstydź się — zagadnął.
— Hm?
— To pytanie ciśnie ci się na usta odkąd tu przyszłaś. Śmiało zadaj je. — spojrzał mi w oczy nadal z tym swoim zagadkowym uśmieszkiem.
— Pomożesz mi odczarować innych? — mruknęłam czując się jakbym podejmowała ostateczną decyzję mojego życia.
— Pomogę.
— Co chcesz w zamian?
— Czy wyglądam na człowieka, który chce coś w zamian? — spytał unosząc brwi, a ja spojrzałam na niego z politowaniem.
— Tak.
Wapi parsknął śmiechem.
— No dobra, masz rację. Raczej nie robie niczego za darmo, ale tym razem zrobię wyjątek.
— Akurat. — prychnęłam.
— Oj złota, daj mi szansę, ja naprawdę nie jestem taki zimny i nieczuły, jakim mnie widzisz. — Zaciągnął się fajką, a gęsty dym przesłonił mu twarz.
— Sam się taki panoszysz.
— Panoszysz — parsknął — jakie finezyjne określenie. Co ty pisarka?
Nie odpowiedziałam nadal patrząc się na niego wyczekująco. Wapi prześlizgnął wzrokiem po mojej twarzy, po czym trącił mnie ramieniem chcąc rozładować sytuację.
— Nie spinaj się tak. Ustalmy, że jak będę chciał coś w zamian, to do ciebie przyjdę.
Zmarszczyłam brwi nadal pozostając nieufna i chwilę analizowałam, jakie mam wyjścia.

Zgódź się, odezwał się Vivid. To było do przewidzenia, że będzie czegoś chciał. Nie masz wyjścia Livid.

A jak zażąda czegoś potwornego? Nie wiem, bym pomogła mu kogoś sprzątnąć.

Myślę, że on tylko takiego gra. Jestem przekonany, że nigdy nie zabił nikogo ani z zemsty, ani dla przyjemności.
— Zgoda. — powiedziałam zerkając na niego.
— Już naradziłaś się ze smokiem? — spytał przyglądając mi się kątem oka.
— A ty skąd wiesz? — wyrwało mi się. Oblałam się rumieńcem, przerażona, że coś mógł usłyszeć. Ale jak?
— Nie bój się, nic nie słyszałem. Zamilkłaś na dłuższy czas, domyśliłem się, że rozmawiasz z Vividem.
Smok zawarczał basowo, a Wapi się uśmiechnął.
— Dobrze myślałem, prawda?
Nie odpowiedziałam, tylko zabrałam mu od ust fajkę. Wapi zerknął na mnie zaskoczony.
— A to zioło co robi? — spytałam zaciągając się — Usypia? Paraliżuje?
— Rozluźnia — odparł obserwując mnie uważnie. — myślałem, że po tym, jak cię naćpałem nie będziesz tego ruszać.
— To źle myślałeś.
Wypuściłam dym nosem i położyłam na plecach zamykając oczy. Zioło już mnie trochę rozluźniło, na tyle bym mogła wziąć głęboki uspokajający oddech.
— Co się stało? — zagadnął Wapi. Przez chwilę milczałam, po czym przecierając oczy rzekłam:
— Zakładam, że jak ci teraz nie powiem, to opuścisz ciało i sam się tego dowiesz, mam rację?
— Zapewne tak. — Wapi przekręcił się przodem do mnie i położył na brzuchu wsparty na przedramionach.
— Naprawdę nie masz skrupułów tak podglądać życie innych?
— Nie, raczej nie.
— Dupek — warknęłam spoglądając na niego ze złością w oczach.
— Jak już mówiłem, mam na imię Wapi. A teraz powiedz, co się stało.
— Dziewczyna mojego chłopaka, który mnie nie pamięta sprawiła, że Yaku ma mnie za wariatkę i świruskę, która tworzy swoje chore fantazje z nim w roli głównej. Dowiedział się, że go kocham, ale nadal mnie nie pamięta, reszta jego zespołu również jest za tym, by mnie zamknąć w psychiatryku, no a dodatkowo przeciągnęła Alex na swoją stronę i wraz z nią doprowadziły do mojej zagłady.
— Suka czy suka? — mruknął Wapi. Parsknęłam śmiechem, po czym chichot zamienił się w prawdziwy śmiech. Ostatecznie tak mnie rozbawił, że łzy pociekły mi po policzkach. Nie wiedziałam, czy to zasługa jego żartu, czy ziół, które paliłam, ale było mi w tym momencie tak dobrze, że nie chciałam się ruszać. Naprawdę czułam się dobrze w jego towarzystwie.
— Jesteś w porządku. — powiedziałam klepiąc go w ramię.
— Przed chwilą byłem dupkiem.
 — Jesteś jednym i drugim.
— W porządku dupkiem?
Cmoknęłam przekręcając głowę w jego kierunku.
— Czepiasz się, wiesz?
— To moje hobby.
Było w nim coś takiego, że chciało się z nim gadać, o totalnych głupotach. Miał takie poczucie humoru i cięty język, że rozbawiał mnie na każdym kroku, a było mi to teraz potrzebne bardziej niż powietrze. Usiadłam oddając mu fajkę, a dolina lekko zafalowała przed oczami jakby była złudzeniem.
— Kiedy możesz ponownie opuścić ciało?
— Ciało to ja mogę opuszczać, kiedy chcę, ale muszę przyznać, że wkładanie sobie tego robaka do głowy nie jest niczym przyjemnym, wolałbym nie robić tego dwa razy dziennie.
— Jutro?
Wapi zerknął na mnie ciężkim wzrokiem.
— Jutro, ale wieczorem.
— W porządku. — powiedziałam i wstałam. Wskoczyłam na swojego smoka i już chciałam odlecieć, ale Wapi zagadnął:
— Nie masz ochoty na wycieczkę?
— Z tobą?
— Ze mną. — Wapi też wstał i podszedł do Ves. Zmarszczyłam brwi zastanawiając, do czego zmierza.
— Przecież poza Aurum czeka cię wielkie niebezpieczeństwo. Nie boisz się, że cię skrzywdzą? — rzuciłam kąśliwie.
— Zaryzykuję. To jak, lecimy?
— Gdzie?
— A gdzie nas skrzydła poniosą. — zaśmiał się dosiadając Ves i nie czekając na mój sprzeciw odbił od krawędzi urwiska w sekundę znikając w chmurach.

***

Młoda dziewczyna ubrana w szpitalny kitel spacerowała po swojej sali szpitalnej. Miała dosyć tego miejsca, choć wiedziała, że jest tutaj by żyć. Wyjrzała przez okno na zalane ciepłym światłem miasto. Co z tego, że znała je jak własną kieszeń skoro była zamknięta tu jak w więzieniu i nie mogła ponownie poczuć energii od tych ulic, budynków i ludzi. Marzyła, by odwiedzić stare kąty, swoją uczelnie, kluby gdzie spędzała większość nocy. Spotkać się ze znajomymi, nawet jeśli oni nie przyszli odwiedzić jej.
Tak naprawdę mało kto wiedział, że była chora, poważnie chora. Lekarze mówili, że już jest lepiej, że jest nadzieja, to skoro jest nadzieja i było lepiej to do jasnej cholery czemu tu siedzi z tym wenflonem na ręce?
Spojrzała na zaklejony plastrem wenflon i z zaciętą miną spróbowała go zedrzeć.
— Ofelia! — krzyknął ktoś, a dziewczynę poderwało. — Ofelia, po raz ostatni mówię, abyś zostawiła ten wenflon.
Pielęgniarka nie wiele starsza od niej podeszła do Ofelii i chwyciła za ramiona.
— Wracaj do łóżka, przeziębisz się.
— Mam to gdzieś, chcę wyjść na zewnątrz! — fuknęła, ale pozwoliła się wsadzić do łóżka.
— Pojutrze masz operację, nie możesz się narażać na przeziębienie.
— To, czemu jestem tu z nim? — wskazała na drugie łóżko po przeciwnej stronie pokoju, gdzie leżał bardzo stary mężczyzna z zamkniętymi oczami i cicho coś mamrotał. — On tak kaszle, że równie dobrze może mnie zarazić.
— Dobrze wiesz, że jego obecność ci nie zagraża, a teraz proszę kładź się.
— Ale on mamrocze, głowa mi pęka od tego.
— Jak chcesz mogę go przesłonić, czy tak będzie okej? — Pielęgniarka spojrzała na Ofelię ciężkim wzrokiem. Dziewczyna skinęła głową opierając o stos poduszek. Siostra uśmiechnęła się do Ofelii i poszła zasłonić staruszka w łóżku przezroczystą kotarą. Nadal było go widać, ale żadne mamrotanie już do nich nie dolatywało.
— Czy teraz mogę cię zostawić i mieć pewność, że nie wskoczysz przez okno?
— Tia... — mruknęła Ofelia, zakładając ręce na piersi.
— Spróbuj zasnąć, rano przyjdę z kroplówką.
Ofelia nic nie odpowiedziała tylko włączyła telewizor na program muzyczny. Zakręciło jej się w głowie, gdy zobaczyła na ekranie jak dziewczyny tańczą i sama dałaby wszystko by się z nimi zamienić. Kiedyś była królową parkietu, co prawda w klubach, ale i tak dostawała to, co chciała. Uwagi od chłopaków. Kto ją teraz zechce, i to po tak szpetnej operacji.
— Nienawidzę cię. — mruknęła do swojej klatki piersiowej, gdzie biło słabe serce. Znów spojrzała na ekran telewizora i przełączyła program. Obiecała sobie, że tuż po operacji poszuka pierwszej lepszej sposobności, by opuścić to miejsce. 

______________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupujcie moje książki, linki w bio na moim Wattpadzie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro