ROZDZIAŁ 35. O KSIĘŻYCU
— Młody, ile razy mam cię stąd wyciągać, co? — westchnął Tayir po raz czwarty w tym tygodniu wchodząc do wnętrza biblioteki. Nawet nie patrzył pod nogi, szedł tędy już tyle razy, że mijał porozrzucane książki instynktownie. Małe jasne światełko było dla niego przewodnikiem i wiedział co zastanie na końcu. I nie pomylił się. Syn Pinny siedział z nosem w książce i wodził palcem po tekście. Świeca prawie się wypaliła, ale czarnowłosy chłopiec nie zwracał na to uwagi. Tayir westchnął i wziął Ketu pod pachy.
— NIE! — krzyknął jak zawsze.
— Daj spokój, młody. Wracasz do mamy. — Tayir przewiesił go sobie przez ramię i pozwolił okładać się małymi piąstkami.
— Młodego starsi nie słuchają! — wydarł się Ketu, a jego głos odbił się echem po bibliotece. — Motus los ma przesądzony!
Tayir zbiegł ze sterty książek i czym prędzej opuścił bibliotekę.
Gdy tylko stanęli w mroźną noc na brukowanej ulicy Ketu uspokoił się na tyle, że Tayir mógł postawić go na ziemi i wziął go za rękę.
— Nie możesz sobie darować tej biblioteki? Tam jest niebezpiecznie.
— Ale ja muszę! — rzekł Ketu bardzo poważnym tonem.
— A co takiego ty tam szukasz? — Tayir ponownie spróbował się tego dowiedzieć, ale i tym razem Ketu mu nie odpowiedział. Za każdym razem chłopak nucił ten swój wierszyk i krzyczał, że musi szukać dalej. Tayir nauczył się już tego wierszyka na pamięć.
Płynie wielki, niczym świat,
zniszczy wszystko w swej podróży,
nie oddycha i nie żyje,
kształtem jest jak to, co pływa,
młodego starsi nie słuchają,
Motus los ma przesądzony,
Nie miało to kompletnie sensu. Ketu musiał gdzieś usłyszeć jakiś wiersz i go samodzielnie przeinaczyć. Te jego wizyty w bibliotece stały się tak częste, że Tayir zaczął się poważnie zastanawiać czy nie iść z tym do ojca, by nie zamknął biblioteki na stałe. Gdyby coś się stało chłopakowi nie darowałby sobie tego, a zapewne Pinna również przeżywała katusze, gdy jej syn znikał.
— Czy możesz mi obiecać, że nie będziesz szwendać po bibliotece? — spytał go Tayir kucając przed. Byli tuż za rogiem jego domu i za nim odprowadzi syna do matki chciał usłyszeć od niego obietnicę. Ketu jednak nie patrzył na Tayira.
— Ketu. — chłopak potrząsnął nim. — obiecaj mi, że tam nie pójdziesz.
Ketu nadal unikał jego wzroku, Tayir zapewne walczyłby o obietnicę dalej, ale ktoś go zawołał.
— Tayir? — Był to zdecydowanie głos Pinny. Ją rozpoznałby wszędzie. Wyłoniła się zza rogu i jej twarz się rozpromieniła.
— KETU! — krzyknęła porywając syna w ramiona.
— Mama!
— Gdzieś ty był? Synku, nie uciekaj mi proszę. — Tuliła go okręcając się w obrocie radości i ulgi.
— Nic mu nie jest. Znów włóczył się po dokach. — powiedział Tayir wyprzedzając Pinnę, by otworzyć jej drzwi. Weszła do ciemnego wnętrza gdzie mieściła się tylko jedna izba. Dwie świece paliły się przy łóżku, a ogień w kominku sprawiał wrażenie, że nawet tak uboga izba była przytulna.
Pinna bez słowa położyła chłopca do przestronnego łóżka i okryła go futrem. Ketu jeszcze chwilę trzymał matkę za palca, ale gdy odpłynął w sen wyczerpany swoimi wycieczkami wyglądał na spokojnego.
— Bardzo ci dziękuję, Tayir. — powiedziała Pinna podnosząc się i patrząc na niego. — Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. Nie umiem z nim rozmawiać i...
— Zawsze możesz mi się odwdzięczyć. — powiedział patrząc się na nią. W świetle ognia była jeszcze piękniejsza, a skrzydła nadawały jej wyraz czystej i niewinnej. Spojrzała na niego, a policzki miała zaróżowione.
— Odwdzięczyć się? — mruknęła. — W porządku.
I ku przerażeniu Tayir zaczęła rozwiązywać swój gorset.
— Na Osobliwość nie! — krzyknął dopadając jej dłonie i powstrzymując ją. Ketu mruknął coś przez sen zapewne przebudzony krzykiem, ale sekundę później zakopał się pod futra.
Oboje zamarli stojąc naprzeciwko siebie. Tayir, gdy tylko zorientował się, że trzyma Pinnę za ręce puścił ją i odchrząknął zakłopotany.
— Bardziej miałem na myśli wspólny spacer. — bąknął.
— Wybacz mi mój panie. — Pinna skłoniła się nisko, sama zapewne będąc zażenowana jeszcze bardziej niż on.
— To ja się źle wyraziłem — chwycił ją za łokcie.
Pinna dalej cała czerwona na twarzy unikała jego wzroku.
— Czy teraz zechcesz mi towarzyszyć? — spytał chcąc jakoś zatrzeć ich zakłopotanie i tę niezręczną sytuację. Skinęła głową i oboje wyszli na mroźną noc. Pinna zamknęła Ketu na klucz i zeszła po trzech schodach uważając, by się nie poślizgnąć. Tayir wysunął łokieć w jej kierunku by mogła się na nim wesprzeć i poprowadził w kierunku swojego zamku.
Zdawał sobie sprawę, że wędrówka podczas tak chłodnej nocy nie należała do najprzyjemniejszych, ale tak pragnął jej towarzystwa, że był w stanie poświęcić swój i jej komfort. W pierwszej chwili nie bardzo wiedział jak zacząć rozmowę, ona też zdawała się zakłopotana, zapewne onieśmielona, że idzie ramię w ramię z synem króla.
— Księżyc jest dziś piękny, nie uważasz? — zagadnęła Pinna wyrywając Tayira ze swoich rozmyślań. Podniósł głowę spoglądając na księżyc, któremu brakowało dnia do pełni, jak oświetla wieże zamku i odbija się w spokojnym zimnym morzu.
— O tak, wygląda wspaniale. — zgodził się cicho.
— Ale jest też okrutny. — mruknęła jeszcze ciszej niż on.
— Co masz na myśli?
— To on odpowiada za małżeństwa, mam rację?
— Tak, ludzie je odprawiają, ale tylko, gdy jest pełnia.
— No właśnie. Słyszałam też, że po zaakceptowaniu małżeństwa jest się nim do śmierci, a nawet jak jedna osoba umrze to druga musi pozostać sama na zawsze. To okropne.
— Stare zabobony. Nie wierzyłbym w to.
— Ale to prawda. Moja babka jak jeszcze żyła opowiadała mi jak jej mąż zginął tuż po ich ślubie. Była bardzo młoda i ponownie się zakochała. Pragnęli wziąć ślub, ale księżyc stał się krwisty. Gdy zignorowali jego sprzeciw spłynęła na nich klątwa i nie mieli dzieci.
Tayir miał co do tego wątpliwości czy faktycznie była to wina księżyca, czy niepłodności, ale nie sprzeczał się z nią.
— Dlatego ja nie mogę wyjść za nikogo. — odezwała się po chwili milczenia.
— A to czemu?
— Bo mam Ketu.
— I co, to, że masz dziecko sprawi, że nie możesz wyjść za mąż? Przecież to śmieszne.
— Ale tak jest. Jestem skażona dlatego księżyc mnie nie zaakceptuje i...
Tayir zatrzymał się i stanął przed nią biorąc jej twarz w dłonie. Miała zimne zmrożone policzki.
— Absolutnie pod żadnym pozorem nie jesteś skażona. Jesteś cudowna i niesamowicie dzielna. Sama wychowujesz syna — ścisnął jej lekko policzki, gdy cmoknęła przecząco.
— ...i dbasz o niego najlepiej jak możesz. Nigdy nie waż się tak o sobie mówić, czy myśleć, zgoda?
— Jak sobie życzysz panie. — dygnęła uśmiechając się i ponownie biorąc go pod rękę.
— Ale nie spełniasz tego jako mój rozkaz, prawda?
Pinna parsknęła, zrobiła krok i poślizgnęła się na lodzie. Tayir mając wyrobiony refleks przez liczne treningi z bratem chwycił ją w pół i przytrzymał ratując przed upadkiem. Oparła dłonie o jego pierś dysząc ciężko.
— W porządku? — spytał przyglądając się jej twarzy.
— Tak... — szepnęła zerkając w jego oczy. Nagle do Tayira dotarło, że jest na tyle blisko, że mógłby ją pocałować. Zimno nocy przestało mieć znaczenie. W jego żyłach płynęła krew rozgrzana jej obecnością i był gotowy to zrobić, tyle że...
— Wybacz panie, ale powinnam wracać.
Tayir odchrząknął czując się jakby ktoś kopnął go w żołądek i cofnął krok.
— Tak, oczywiście. — mruknął starając się pokazać klasę. — odprowadzę cię.
Ruszył z nią ku jej domowi milcząc i plując sobie w brodę czemu na Osobliwość nie pocałował jej, gdy miał okazję?
Odprowadził ją pod drzwi i gdy powiedziała mu dobranoc chwycił jej dłoń i ucałował wierzch.
— Życzę dobrych snów, moja pani. — skłonił się i odszedł czując jak cała twarz mu płonie. Ostatecznie zachował klasę więc czemu się tak denerwował? Mamrotał do siebie pod nosem całą drogę do zamku, a gdy ostatecznie dotarł do łóżka gdzie czekała na niego pościel nagrzana przez służących, utkwił wzrok w baldachimie i stwierdził, że udowodni jej co tak naprawdę księżyc ma do gadania w sprawie małżeństw. Ożeni się z nią i pokaże jej, że księżyc jest tylko kawałkiem skały co wisi na nieboskłonie.
________________________
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcesz mnie wesprzeć, kup moje książki, linki w bio na Wattpadzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro