Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 33. DRZEWO MEDUZ


Wróciłam do mieszkania i tam poczekałam na Yaku, który przyjechał pół godziny później. Zeszłam do niego, nie chcąc go wprowadzać do mieszkania, w którym śmierdziało zgniłym mięsem i przywitałam się radośnie.
— Trochę mi głupio, wiesz. — zaczął na wstępie, a ja odczułam, że przygotowywał sobie mowę, którą mnie przywita. — mam wrażenie, że jestem strasznie nachalny. Pewnie masz swoje życie, a ja ci się tak zwalam na głowę.
— Yaku... — przerwałam mu patrząc się na niego wymownie. — przestań.
— Chciałbym się jakoś odwdzięczyć.
— Pogadamy o tym, jak wrócimy, co?
— Czemu?
— Może to, co nas dziś spotka, wcale nie będzie takie wesołe. Na Motus nigdy nic nie wiadomo.
— Mówisz? — Yaku lekko się zdenerwował.
— Nie cykaj się. — trąciłam go w ramie, by rozładować jego spięcie. — żartowałam.
Yaku skrzywił się nie wierząc, że dał się tak złapać. Parsknęłam śmiechem i otworzyłam portal.
Przeszliśmy przez niego szybciej niż za pierwszym razem, bo Yaku zdawał się odważniejszy. Ponownie przeniosłam nas na Klif Tworzenia, ale tym razem nie zawołałam Vivida. Wpierw chciałam pogadać.
— Siadaj, Vivid je, potem do nas przyjdzie.
— Rozumiem. — mruknął chłopak i usiadł obok mnie na trawie. Siedziałam w siadzie skrzyżnym i zrywałam źdźbła trawy milcząc i nagle czując na karku jego wzrok, przez co speszyłam się. Gęsia skórka stała się tak uciążliwa, że musiałam podrapać się po karku, co Yaku od razu wykorzystał:
— Czemu właściwie, masz na kręgosłupie te łuski?
— Są dwa rodzaje osób ucieleśnionych. Pierwotni, którzy pochodzą z Motus, oraz ci, którzy setki lat temu przeszli na Ziemię i rozpoczęli populację ludzi ucieleśnionych na Ziemi. Jeden i drugi typ ludzi to Astralni, ale mają skromne różnice. Na Ziemi Emocja ucieleśniona ma tę samą płeć co człowiek, a na Motus jest na odwrót. W momencie, gdy na Ziemi Emocja jest innej płci niż jej właściciel może to sugerować o jej orientacji, tak samo jest na Motus. Ta sama płeć Emocji co człowiek na Motus, równa się z odmienną orientacją.
— Faktycznie tak jest?
— Tak. Znałam ludzi, którzy mieli Emocje tej samej płci i pochodzili z Motus.
— I co byli homo?
— Owszem i byli parą.
— Już nie są?
— Jeden z nich nie żyje.
— Wybacz, Jezu nie powinienem był pytać. — Yaku zaczerwienił się i spuścił głowę.
— Nie przejmuj się, skąd mogłeś wiedzieć.
Choćby stąd, że był na jego pogrzebie?   — wtrącił kąśliwie Vivid. Zmusiłam się, by nic mu nie odpowiedzieć i ciągnęłam dalej.
— Wróćmy do naszego tematu, bo trochę zobaczyłam. Osoby ucieleśnione na Motus, mają w swoim wyglądzie lub posiadają jakąś szczególną umiejętność. Zostają obdarowani przez swoje Emocje. Ja otrzymałam od Vivida w momencie ucieleśnienia łuski, inni mają skrzydła, rogi czy cokolwiek innego.
— A coś one potrafią?
— Raczej nie. Jedynie są mocno wrażliwe na dotyk.
Chyba szczególny dotyk. Czemu mu nie mówisz wszystkiego?
Błagam przymknij się.

— A jakie są w dotyku?
— Przecież miałeś okazje. — uśmiechnęłam się do niego zadziornie przypominają mu jego wybuch podczas kręcenia sceny. Yaku cmoknął i znów się zmieszał.
— Oj, nie przypominaj mi tego, proszę. Nadal mam wyrzuty sumienia.
— Śmiało. — mruknęłam odwracając się do niego tyłem, pytając siebie jednocześnie po raz setny, co ja do jasnej cholery wyprawiam. Przecież ja zejdę na zawał, gdy mnie tylko muśnie placami.
— Kurczę, mam zimne ręce. — Yaku potarł dłonie rozgrzewając je, a ja pochyliłam głowę odgarniając włosy. Zamknęłam oczy panicznie bojąc się momentu, który nadszedł sekundę później. Drgnęłam czując jak cały mój mózg robi fikołka. Osobliwości, myślałam, że mnie tylko dotknie, a on dwoma palcami potarł je z góry na dół przyprawiając mnie o stan śmierci emocjonalnej. Drgnęłam zaśmiałam się i uciekłam od jego dotyku nie mogąc go znieść. Przypomniał mi się każdy moment, gdy mnie dotykał po łuskach. Zwłaszcza w momencie, gdy mnie fizycznie naprawiał w tę noc, gdy opowiedziałam mu co przeszłam w psychiatryku. Kiedyś nie rozumiałam co we mnie wywoływał dotykiem. Teraz byłam świadoma aż za bardzo, dlatego więc odsunęłam się czym prędzej.
— Zabolało cię? — spytał zmartwiony, gdy odwróciłam się ku niemu.
— Nie. — zaśmiałam się ruszając ramionami, by pozbyć się tego szczególnego uczucia, jakie we mnie wywołał.
— Tak szybko uciekłaś. Myślałem, że zabolało.
— Nic mi nie jest.
— Jakie to jest uczucie? Jezu, nie mogę sobie wyobrazić jak to jest mieć łuski.
Spojrzałam na niego zastanawiając się jak mu najprościej opisać uczucie, które czułam, gdy mnie dotknął i dotykał w przeszłości.
— Całował cię ktoś kiedyś w ucho? — spytałam bezpośrednio, a chłopak drgnął nie spodziewając się takiego obrotu sprawy.
Tak, Livid, całował. Sama to robiłaś.
Przypominając mi o tym, wcale mi nie pomagasz. Pamiętam każdą sekundę, gdy byłam z nim sam na sam, Vivid.
Yaku parsknął śmiechem i ukrył twarz w dłoniach.
— Trochę niezręcznie. Nie powinienem był...
— Pytasz to ci odpowiadam. — wzruszyłam ramionami. Chrząknęłam widzą, że czas zmienić temat i powiedziałam:
— Może gdzieś polecimy? Masz ochotę?
— W sensie znów na Vividzie?
— Tak, ale teraz polecimy dalej. Pokażę ci miejsce, gdzie ci kapcie spadną. — zachichotałam wstając.
— No w sumie, ciekawość jest silniejsza od strachu, co?
— To z pewnością.
Pięć minut później Vivid wylądował na klifie tuż przy ścianie. Podeszłam do niego, a za mną poczłapał Yaku. Za nim jednak weszłam na grzbiet smoka, z torby przy siodle wyjęłam miecz i przypięłam sobie go do pasa. Dołożyłam dwa sztylety na przedramionach oraz łuk na plecy.
— Ponoć jest tu bezpiecznie. — mruknął Yaku obserwując mnie bacznie.
— To nawyk, zawsze, gdy opuszczam Aurum się uzbrajam. Na Ziemi też jak idziesz w dzicz, to bierzesz strzelbę, nie?
— Niby tak.
— No właśnie. Wskakuj. — ponagliłam go, sama siedząc już z przodu siodła. Yaku z moją pomocą wdrapał się na Vivida i objął mnie w pasie, nadal z całej siły.
— Tym razem też będzie tak szybko? — spytał cienkim głosikiem.
— Nie, teraz lecimy prosto w chmury. Dawaj Vivid, lecimy! — poklepałam go po szyi, a smok mruknął coś basowo i ruszył do przodu. Skoczył w galop i trzema susami dopadł krawędzi skalnej, od której się odbił i uniósł nas w górę wprost do pojawiających się gwiazd. Wiatr chłostał nam włosy jak zawsze, a ja byłam zajęta sprawdzaniem, czy wszystko jest jak należy. Trudniej było, gdy Yaku oplatał mnie całymi dłońmi, ale musiałam sprawdzić, czy siodło dobrze leży i czy żaden rzemyk się nie odpiął. Usatysfakcjonowana usiadłam prosto i powiedziałam:
— Zbliżamy się do gór. Może ci się trudniej oddychać, bo powietrze jest rozrzedzone.
— O Boże! A jak mi się w głowie zakręci?!
— Oddychaj wolno i nie panikuj. Jesteś cały czas bezpieczny, zapewniam.
Vivid wiedząc, że Yaku może naprawdę źle znieść takie warunki bez przygotowania, leciał jak najniżej się dało, prawie muskając szczyt góry brzuchem, a gdy minęliśmy łańcuch gór obniżył natychmiast lot.
— Żyjesz?
— Yhm... — mruknął opierając czoło o moje plecy.
— Już po najgorszym teraz lecimy w dół. Podziwiaj okolicę.
Yaku złapawszy łyk świeżego pełnego tlenu powietrza wyprostował się i rozejrzał. Vivid specjalnie leciał wolno, by chłopak mógł się przyjrzeć wioskom, rzeczkom i lasom.
— A co tam się stało? — spytał w pewnym momencie wskazując ostrożnie martwy las. Czując wyrzuty sumienia zagryzłam wargę, ale odpowiedziałam mu:
— Na Motus żyje stworzenie, które jest i rośliną i zwierzęciem. Są ogromne, a gdy umierają, cały las umiera wraz z nimi.
— To straszne.
— Dlatego lecimy gdzie indziej.
— Co to za miejsce?
— Jedyne jezioro na tej plancie, które znajduje się na szczycie góry.
— Co? Jak to jest geograficznie możliwe?
— Tutaj wszystko jest możliwe. — zaśmiałam się i nakazałam Vividowi przyspieszyć.

Lot trwał niecałą godzinę. Miejsce było dosyć blisko. Gdy dotarliśmy, Vivid zszedł spiralą w dół, a spod chmur wyłoniło się jezioro. Dosłownie było na szczycie góry. Wyglądało to jakby wulkan wypełniony był wodą. Na środku jeziora była maleńka wysepka, która dryfowała po powierzchni jak tratwa, a na środku wysepki rosło gigantyczne drzewo. Oczywiście nie tak wielkie, jak Primum Arbore, ale i tak robiło wrażenie. Jego liście były ciemnoróżowe, a gdy Vivid łagodnie opadał na pierwszą gałąź, która była w stanie go utrzymać listki zamigotały jaskrawo. Yaku nie wypowiedział ani słowa od momentu zobaczenia wyspy oraz drzewa i nadal milczał, gdy zsiedliśmy na szeroką jak chodnik gałąź.
— Będę krążył nad wami, tutaj się troszkę nie mieszczę. — oznajmił Vivid i opadł między gałęzie podrażniając listki, które posłusznie zalśniły.
— O mój Boże. — wyszeptał Yaku z rozdziawioną buzią gapiąc się na wszystko dookoła niego.
— Błagam wyjaśnij mi to.
— Logiczne wytłumaczenie czy nie?
— Ee... oba.
— No to logiczne jest takie, że ta góra, kiedyś była wulkanem, ale wulkan wygasł. Przyszły deszcze i wypełniły wulkan, a część skały odłamała się od góry i zaczęła się unosić na powierzchni wody. Wiatr przywiał nasionko i wyrosło drzewo.
— Okej, a ta druga teoria?
— Ktoś był władcą tego miejsca i wykreował to.
— Nie rozumiem.
— Wśród ucieleśnionych na Motus jest też kilkoro takich, które posiadają gwiezdny ogień. Te osoby mają pozwolenie na tworzenie własnych krain i miejsc. Każdy ogień jest inny i służy do otwierania portali na Ziemię. To właśnie te osoby zapoczątkowały populacje ucieleśnionych na Ziemi.
— Czyli ten twój złoty ogień...
W odpowiedzi zapaliłam swoją dłoń i podeszłam bliżej by się przyjrzał.
— Nie jest gorący, nie ma palić i niszczyć, a tworzyć.
Yaku oczarowany musnął palcem płomienie i uśmiechnął się, gdy te nie wyrządziły mu krzywdy.
— Niesamowite. — szepnął.
— To jeszcze ciekawsze. — powiedziałam zwracając jego uwagę. Podeszłam z nim do najbliższej gałązki gdzie rosły ciemnoróżowe listki. Dopiero po bliższym przyjrzeniu widać było, że to wcale nie listki, tylko:
— Meduzy?
— Drzewo nazywa się Ligno polipus. Czyli Drzewo Meduz.
Yaku rozdziawił buzię i przysunął jeszcze bliżej. Małe meduzy swoimi mackami trzymały się za cienkie gałązki, a ich kapelusze pływały w powietrzu jak balony z helem. Yaku nie mogąc się powstrzymać dotknął jednego kapelusza i drgnął, gdy cała meduza rozjarzyła się na różowo.
— Tak są fluorescencyjne. Ale potrafią jeszcze ciekawszą rzecz. Patrz.
Klasnęłam w dłonie, a cała gałązka aż zadrżała, gdy rój różowych świecących meduz uniósł się ku górze. Podleciały kilka centymetrów w górę, a potem opadły na swoje miejsca.
— To jest takie piękne, że aż czuje wzruszenie. — stwierdził, a ja spojrzałam na niego. Oczy mu się szkliły odbijając różowe światło meduz, ale zapewne z powodu zbyt rzadkiego mrugania. Rozumiałam go, to co się działo, było wprost nie do opisania.
— Mogę ja?
— Pewnie.
Yaku klasnął z całej siły, a chmara meduz ponownie uniosła się ku górze. Yaku wybuchnął śmiechem. Sama bym się śmiała z nim, ale w tym momencie, w mojej głowie odezwał się Vivid.
Mamy towarzystwo.
Co?

Nie zdążę was już zabrać, będziesz musiała sama sobie poradzić.

Vivid!  — jęknęłam płaczliwie czując panikę w gardle.
W ostateczności jestem, ale może uda się wyjść z tego bez szwanku. Bądź uprzejma.
Zostawiłam na razie Yaku z meduzami i obserwowałam okolicę. Niestety przez te cholerne meduzy nic nie widziałam. Do uszu też nie dolatywał mnie żaden dźwięk i dopiero błysk na wyższych gałęziach sprawił, że mogłam zlokalizować potencjalne zagrożenie.
— Yaku. — syknęłam przez zęby. Chłopak odwrócił ku mnie głowę pokazując mi jak jedna z meduz oplotła jego palec.
— Livid, patrz! — krzyknął uradowany.
— Cicho! — warknęłam i nakazałam mu podejść. Mój głos musiał go zaalarmować, bo puścił meduzę i podszedł do mnie.
— Co się dzieje?
— Dobry wieczór! — rozległ się głos zza pnia drzewa. — Nie przeszkadzam?
Głos był melodyjny, lekko zarozumiały i aż ociekał pewnością siebie. Mówił też po łacinie z lekką wadą wymowy podczas wypowiadania litery s, ale przez to jeszcze bardziej przeciągał sylaby. Gdy tylko usłyszałam ten głos, nawet nie widząc twarzy miałam już najgorsze przeczucia.
Chwilę później zza drzewa wyszedł młody chłopak. Był wysoki, miał brudną okrągłą twarz. Włosy kiedyś musiały być blond, a teraz brudne zaplecione były w warkoczyki tuż przy samej skórze. Oczy miał tak jasne, że mógł ubiegać się o tytuł brata Maru, tylko w jego przypadku były one zielone, no i nie był Azjatą. Na sobie miał czarny kaftan wysadzany ćwiekami, a lśniące po wewnętrznej stronie ud spodnie wskazywały na to, że ma latającą Emocję.
— Kim jesteś? — spytałam siląc się na spokój i jednocześnie zasłaniając swoim ciałem Yaku. Nieznajomy miał w dłoni miecz.
— Język sobie złamiesz jak spróbujesz wypowiedzieć moje imię, więc darujmy sobie.

Vivid!  — jęknęłam płaczliwie nie widząc kompletnie wyjścia z tej sytuacji.
— Bardziej mnie interesuje co wy robicie tutaj?
— Zwiedzamy. — fuknęłam zadzierając głowę. Dłonią odnalazłam rękojeść miecza i ścisnęłam ją.
— Nie fatyguj się z tym mieczem. — odparł chłopak znudzonym głosem. — Za nim byś go wyjęła ja bym zdążył zabić ciebie i twojego chłopaka.
— On nie jest moim...
— Chłopakiem? A zachowujesz się jakby był. — nieznajomy uniósł brwi, a potem otworzył usta w geście zrozumienia. — A, już rozumiem. On nie wie, że go kochasz, tak?
— Jeszcze słowo, a pożałujesz! — wycedziłam przez zęby, a moja pewność siebie malała z każdą sekundą.
— Zawsze to samo. — westchnął chłopak. Zarzucił miecz na ramie i podszedł ku nam leniwym krokiem. — ludzie moglibyście wysilić się na coś bardziej wyrafinowanego.
— Nikomu nie robimy krzywdy. — warknęłam. Yaku czując mój strach przykleił się do moich pleców.
— Czyżby? A czy to nie ty uśmierciłaś ostatniego płazodrzewa na tym kontynencie?
Wytrzeszczyłam oczy. Chłopak pokiwał głową.
— Jesteś tak samo ślepa, jak szybka.

Livid, podlatuję od spodu waszej gałęzi. Szykuj się.
— To był wypadek... — zaczęłam czując łzy paniki w oczach.
Chłopak przyłożył dłoń do policzka i zrobił karykaturę przerażonej miny.
— Biedna mała dziewczynka, ma wyrzuty sumienia. Powinnaś być dojrzalsza władając tak wielką krainą.

Już!
Nie odpowiedziałam, tylko obróciłam się czym prędzej i zepchnęłam Yaku z gałęzi. Chłopak wrzasnął i spadł w świetliste meduzy łapiąc się gdzie popadnie.

Mam go! Uciekaj!
Pchnęłam chłopaka w pierś i puściłam się biegiem.
— Jesteś naprawdę naiwna, jeśli myślisz, że nam uciekniesz! — krzyknął, ale go nie słuchałam. Rozgarniałam w panice meduzy, ślizgałam na gałęziach, tylko by szybciej dotrzeć tam, gdzie był Vivid. Zderzyłam się z jakimś wielkim mężczyzną i tylko impet, z jakim na niego wpadłam mnie uratował.
— Po co się tak wysilać? — rozległ się jego głos, nad moją głową więc przyspieszyłam. Zeskoczyłam na niższą gałąź czując w sercu adrenalinę, która dodawała mi sił.
— Nawet jak nam uciekniesz teraz, to ja będę na ciebie czekał. Zapłacisz mi za płazodrzewa!
Zobaczyłam prześwit wśród ciemnogranatowych meduz i puściłam biegiem. Czując jak gałąź ugina się pod moim ciężarem skoczyłam w przestrzeń nawet nie wiedząc, czy Vivid tam jest, czy nie. Coś mną szarpnęło i poczułam ostry ból w nodze. Potem znów swobodnie opadałam, a gdy poczułam znajome szarpnięcie wiedziałam, że jestem bezpieczna w ramionach mojego smoka. Vivid przytulił mnie do swojego brzucha i zerwał się w paniczną ucieczkę. Był szybki, ale zmęczony, przez co w dole widziałam co nas goniło. Tuzin jeźdźców na czarnych Emocjach. Nie byłam w stanie dostrzec wszystkich. Na pewno była tam sowa, a chłopak, który nas zaatakował dosiadał coś, co było pomieszaniem kota z nietoperzem. Nie tak wielkie, jak Vivid, ale równie szybkie i nawet nie wiem, czy nie zwrotniejsze.
Gonili nas wytrwale aż do linii gór Aurum i dopiero tam nie mogąc bez mojego pozwolenia przekroczyć granicy Aurum poddali się, a my łagodnie dotarliśmy na Klif Tworzenia.
Zwaliłam się na ziemię jęcząc z bólu. Yaku będąc w szoku nic nie mówił, a był blady jak ściana i bałam się czy zaraz nie zemdleje.
— Przepraszam. — powiedziałam stękając i patrząc na niego z dołu. — nie powinnam była cię tam zabierać. To był błąd.
— Nie... Nic mi nie jest... Tylko. — usiadł nie mając siły ustać na nogach. — Jesteś ranna.
— Złapał cię ten koci nietoperz. Przepraszam Livid, nie byłem wystarczająco zwinny. — powiedział Vivid.
— Pewnie z mojego powodu. — zaczął Yaku. Ja nie mogąc ich słuchać chwyciłam nóż i rozcięłam spodnie, które i tak nadawały się już do wyrzucenia. Odrzuciłam lewą nogawkę, która odsłoniła paskudne ugryzienia na udzie. Rany były kłute, a krew w nich ciemna, prawie czarna.
— Boże musisz jechać do szpitala. — pisnął Yaku.
— Nigdzie nie muszę jechać. Vivid. — machnęłam ręką na smoka a ten przyczłapał do mnie z kawałkiem lnianego bandaża. Owinęłam nogę i zawiązałam mocno.
— Przecież to się nadaje do szycia! Możesz się wykrwawić! — chłopak krzyczał pochłonięty paniką. Chwyciłam jego twarz w dłonie i ściągnęłam do swojego poziomu.
— Uspokój się! Nic mi nie będzie! Mam swoje sposoby, by wyleczyć ranę.
— Ale...
— Yaku. — powiedziałam twardo. — najważniejsze, że tobie nic nie jest.
Wstałam z pomocą Vivida i spróbowałam stanąć na rannej nodze. Bolało, ale kość nie była złamana. Wolałam jednak używać tylko jednej widząc, jak momentalnie bandaż przesiąknął krwią.
— Otworzę ci przejście, a ja pójdę do Hanonima by mnie opatrzył.
— Wykluczone! Idę z tobą!
Spojrzałam na niego wymownie, na jego twarzy, na policzku miał ślad od mojej krwi, którą zapewne zostawiłam tam, gdy wzięłam jego twarz w dłonie. Widziałam taki upór, że nie było sensu się spierać. 

_____________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro