ROZDZIAŁ 31. WIELKA OTWARTA PRZESTRZEŃ
Ten rozdział powstał dzięki te piosence
https://youtu.be/YfLVaaCXBbw
Od razu po odnalezieniu Gari pełne dobrych myśli przeniosłyśmy się na Motus, by zorientować się, że pod nami nic nie ma prócz morza.
— Gdzieś ty nas przeniosła? — krzyczała Maru, gdy spadałyśmy wprost w zburzone fale. Nie odpowiedziałam będąc zajęta nakłanianiem Vivida by wyszedł. Smok widząc moimi oczami pod sobą tyle wody kategorycznie odmówił ucieleśnienia się w takich warunkach.
Vivid! Ostatni raz cię proszę! Wyłaź natychmiast!
W moim głosie musiała zaistnieć skrajna desperacja, bo Vivid jęknął gardłowo i wystrzelił z mojego serca. Od razu jak tylko się pojawił zaczął machać skrzydłami zapominając nas złapać.
— Łap nas głąbie! — wrzasnęłam gapiąc się na złotego jaszczura, który przybrał na pysku wyraz obrzydzenia i przerażenia. Łaskawie zniżył się i złapał mnie w pół jedną łapą, a drugą chwycił Maru. Nadal jednak się miotał gapiąc się w odmęty wody, przez co my bujałyśmy się jeszcze gorzej jak na statku podczas sztormu.
— Jak dalej będziesz nami tak pomiatał sama cię utopię w tym oceanie! — krzyknęła Maru starając zwrócić uwagę Vivida. Smok fuknął coś niezrozumiałego. Wydałam mu polecenie niepodlegające absolutnie sprzeciwu i smok poleciał w górę wyrównując lot.
Czując, że leci stabilnie wdrapałam się na jego grzbiet i pomogłam wejść Maru.
— Czy jesteś w stanie zabrać nas do domu w jednym kawałku? — warknęła Maru ciskając gromami w tył łba Vivida. Smok przekręcił łeb w jej stronę, by łypnąć na nią jednym okiem, ale nic nie powiedział.
Całe szczęście będąc wśród chmur Vivid nie widział morza co uspokoiło go na tyle, że ja oraz Maru mogłyśmy w bardzo niewygodnej pozycji się zdrzemnąć. Co prawda budziłam się co chwilę nie wiedząc gdzie jestem, czując jak Maru drży nie mogąc w pełni tak jak ja czerpać ciepła od Vivida. Podróż dłużyła się nam niemiłosiernie, ale zdecydowanie bardziej wolałam lot na moim smoku niż w samolocie. Sądziłam, że Maru również jest podobnego zdania. Ostatecznie, gdy wielkie silne łapy dotknęły bruku u stóp mojej katedry zsunęłam się z jego grzbietu marząc tylko o gorącym prysznicu. Pożegnałam się z Maru, która wycedziła przez zęby podziękowania i zniknęła między ulicami zmierzając do swojego domu.
— Wracamy na Ziemię, Vivid. Muszę się wykąpać. — oznajmiłam wchodząc do katedry. Vivid oznajmił, że tyle stresu co on przeżył może tylko odreagować we śnie. Poczłapał do swojej wnęki trącając skrzydłem mój hamak, zwinął się w kłębek i schował łeb między łapy. Uśmiechnęłam się na ten widok pomimo zmęczenia.
Przeniosłam się do swojego mieszkania i od razu ruszyłam do łazienki. Była ósma rano. Wskoczyłam pod prysznic i wylałam na siebie litry gorącej parującej wody czekając aż rozpuści mi cały stres i zmęczenie w mięśniach. Nawet nie szorowałam się jakoś mocno, po prostu grzałam się czując nareszcie spokój i samotność. Był to moment, w którym właśnie chciałam być sama. Cała ta wyprawa do Paryża, bycie w centrum uwagi, otoczona tłumem i musząca udawać, że jestem normalna. Robiłam to tylko dla niego, tylko po to, by ostatecznie powiedzieć mu w twarz „kocham cię" i nie zostać wyśmianą, a zobaczyć miękkie brązowe oczy mówiące to samo tylko w milczeniu.
Oparłam czoło o zimne kafelki łazienki i zamknęłam oczy. Krople bębniły o plecy i kark, a ja tak stałam prawie zasypiając na stojąco. Wykorzystując resztki silnej woli wyszłam spod prysznica, ledwo widząc na oczy założyłam piżamę i położyłam się do łóżka, by momentalnie zasnąć.
Gdy się obudziłam miałam wrażenie, że przyrosłam do łóżka. Każdy mięsień mnie bolał, a gdy chciałam usiąść na łóżku udało mi się dopiero za drugim razem. Cała drżałam ze zmęczenia i coś czułam, że cały dzień przeleżę w łóżku. Sięgnęłam po telefon, chcąc sprawdzić godzinę, ale pierwsze co przy kłuło moją uwagę była wiadomość od Yaku. Serce przyspieszyło jakby nagle chłopak znalazł się obok. Odczytałam wiadomość i przegryzłam wargę opadając z powrotem na łóżko. Chciałam zawołać Vivida, by pomógł mi z tym, ale przypomniałam sobie, że śpi. Westchnęłam i gapiłam się na wiadomość z dobrą minutę. Chciał ze mną porozmawiać. Doskonale wiedziałam, o czym chciał ze mną rozmawiać, sama jednak nie potrafiłam odpowiedzieć czy tego chcę. Marzyłam, by się z nim spotkać, ale on chciał czegoś innego. Pragnął wyjaśnień oraz by zobaczyć Vivida z bliska. Gdybym wiedziała, że to przyczyni się do powrotu jego wspomnień już bym była w drodze do niego, ale niestety tej pewności nie miałam. Nie mogłam mu zatem pokazać, jak bardzo mi zależy. Znów oznaczało to, że nie będę szczera, ale jakie miałam inne wyjście?
„Przepraszam, ale już jestem w Korei".
Brawo Livid. Tylko tyle nic więcej. Niech sam się domyśla i kombinuje. Jednak na jego odpowiedź czekałam z sercem w gardle. Czy przypadkiem nie za oschle napisałam do niego?
„Tak szybko? Musiałaś lecieć z wiatrem, co?"
Odpisał. A więc chcę ze mną rozmawiać. Przekręciłam się na bok przeżywając chwilową namiastkę ekscytacji. Po uspokojeniu serca odpisałam mu tylko, że mam swoje sposoby i odrzuciłam telefon, by mnie nie korcił. Poszłam wyjeść resztki jedzenia, jakie miałam w lodówce. Zamrażalnik był pełen, ale jakoś nie miałam siły nic rozmrażać. Zjadłam znów zupkę w proszku i czując nagłe zmęczenie poszłam ponownie spać.
Miałam jednak postanowienie. Obiecałam to sobie i musiałam dotrzymać słowa. W momencie ujawnienia się przed Yaku powiedziałam sobie, że gdy mnie nie odrzuci powiem mu wszystko, co będzie chciał wiedzieć. Zapragnie wejść do mojego świata, zrobię to. Będzie chciał osobiście poznać Vivida, uczynię to bez dyskusji. Obiecałam sobie, że nie okłamię go już w żadnym aspekcie, a gdy zapyta mnie wprost o rzeczy, których jak na razie lepiej by nie wiedział powiem, że nie chcę o tym rozmawiać, ale na pewno nie będę kłamać.
Oczywiście czułam przerażenie, gdy nadszedł ten moment. Jeszcze bardziej mnie przerażał, bo kompletnie nie wiedziałam, że stanie się tak szybko. Nie minęły trzy dni, Vivid zdążył się wsypać, a ja ponownie ubrana w futro przeszłam na Ziemię. Pojawiłam się w swoim mieszkaniu tylko po to, by zabrać zamrożone mięso z lodówki. Wyjrzałam tylko przez okno i widząc piękny widok poczułam nagłą ochotę, by przejść się po padokach. Zostawiłam mięso w zlewie i wyszłam z mieszkania. Nie było śniegu, ale ziemia, po której przechadzałam wchłaniając zimne kłujące powietrze skrzypiała mi pod nogami. Gołe drzewa nawet nie miały jeszcze w planach, by wypuścić pąki, a trawa pozostała brązowa i nędzna.
W takiej oto scenerii, gdy słońce ledwo przebijało się przez warstwę szarych chmur usłyszałam chrzęst opon na żwirze. Obróciłam się czując nagłe gorąco pod futrem i dostrzegłam biały terenowy samochód. Schowałam się za szeroki dąb i wyjrzałam zza niego czujnie. Z samochodu wysiadł chłopak z telefonem w ręce, a ja, gdy go tylko zobaczyłam ogarnął mnie paraliż. Przywarłam plecami do pnia drzewa myśląc gorączkowo. Obmacałam się, bo dotarło do mnie, że mam na sobie futro z niedźwiedzia. Mózg pracował na najwyższych obrotach, ale nie na temat, bo byłam coraz bliżej paniki.
Livid, wiesz co masz robić. Na Osobliwość, choć raz w życiu idź do niego z podniesioną głową i dumą, powiedział cicho Vivid. Słyszałam w jego głosie zrezygnowanie, co mnie trochę zabolało, bo miał rację. Westchnęłam i wychyliłam się zza drzewa. Yaku nadal stał przy samochodzie i grzebał coś w telefonie.
— Yaku? — zagadnęłam go idąc żwawo i pewnie.
— Livid! — podniósł głowę i rozpromienił się. — właśnie miałem do ciebie dzwonić... Co ty masz na sobie?
— Futro z niedźwiedzia. — odparłam bez mrugnięcia, czując jak wali mi serce.
Chłopie, gdybyś ty wiedział ile ją to kosztuje. Westchnął Vivid kąśliwie, a ja syknęłam w myślach by się zamknął.
— Czemu masz na sobie futro z niedźwiedzia? — zagadnął Yaku starając się by jego głos brzmiał normalnie, ale średnio mu to wyszło.
— Bo jest zimno. Po co przyszedłeś Yaku? — od razu zmieniłam temat, chcąc jak najszybciej przejść do sedna i mieć to z głowy. Chłopak odchrząknął i ewidentnie się zmieszał.
— Eee... najpierw to chciałem cię przeprosić za moje zachowanie. — zaczął grzebiąc butem w żwirze.
— Przecież już to zrobiłeś, jak byliśmy w Paryżu.
— Nie mam pięciu lat, wiem, kiedy powinienem przeprosić w twarz. Wybacz mi proszę za moje zachowanie, byłem przerażony, nie potrafiłem wytłumaczyć sobie jakim sposobem masz łuski na karku. Teraz gdy wiem na tyle, by choć po części zrozumieć jest mi głupio, że byłem aż tak nachalny.
— W porządku, wybaczam ci.
— Czemu wybaczasz mi tak łatwo? — spytał zdziwiony.
— Bo widzę, że szczerze żałujesz. Nie ma sensu roztrząsać czegoś, co było, ważne jest tu i teraz, a widzę po tobie, że nie przyszedłeś tylko by mnie przeprosić. — Sama go nakręcałam, by poprosił mnie o ujawnienia. Nie wiedziałam skąd we mnie ta odwaga, ale brnęłam dalej.
— Przeprosiny były głównym celem, ale fakt, mam jeszcze jedną sprawę, a raczej pytanie.
— Słucham cię.
— Wiesz... — zaczął nagle stając się nieśmiały. Nie patrzył na mnie tylko obserwował swoje buty.— Chciałem zapytać, czy... — odchrząknął — zdaję sobie sprawę, że to bardzo bezpośrednie z mojej strony, ale chciałbym zrozumieć, dlaczego masz smoka. Jeśli nie masz nic przeciwko, czy mógłbym go zobaczyć jeszcze raz? Nie bardzo wiem, czy to, co widziałem było prawdzie czy tylko mi się przyśniło.
— Masz moje słowo, że to, co widziałeś przez okno samolotu jest prawdą. Możesz zobaczyć smoka jeszcze raz. Pozwól jednak, że wpierw ja zadam ci pytanie. Czy jesteś gotów na wszystko, co cię tam spotka? Na każde konsekwencje? Gdy wejdziesz tam ze mną nie będziesz już taki sam, ale masz moje słowo, że będziesz wiedział więcej oraz dostaniesz prawdziwą wersje mnie.
— Brzmi trochę strasznie. — mruknął cicho.
— A może jestem trochę straszna — powiedziałam unosząc brwi i patrząc na niego z ukosa. Nie chciałam go przestraszyć, tylko sprawdzić jak bardzo jest odważny. Milczał chwilą patrząc się na mnie i analizując czego już zdążył się dowiedzieć.
— W porządku. Zdaję się na ciebie. Mam nadzieję, że wyjdę z tego cało.
— Żadna krzywda fizyczna ci nie straszna, obiecuję.
— A psychiczna?
— To już zależy od ciebie. — mruknęłam i otworzyłam przejście na Aurum.
Yaku wrzasnął i odskoczył gapiąc się na powstały portal. Złote płomienie lizały przestrzeń kilka centymetrów od jego auta, ale on nie zwracał na to uwagi. Weszłam w złoty ogień i obróciłam się ku niemu wyciągając rękę.
— Chodź tam, gdzie wszystko jest w stanie cię zaskoczyć. — powiedziałam tajemniczo. Czułam na plecach cieplejsze powietrze Aurum. Obserwowałam skrajne wahanie na twarzy Yaku jak skrada się ku mnie nadal nie wiedząc, czy jest na tyle odważny, by zaryzykować swoje życie i wkroczyć w płomienie.
— W głębi duszy wiesz, że nic ci nie zrobią. Weź mnie za rękę, Yaku. — powiedziałam nakłaniając go również gestem by się zbliżył. Wyciągnął swoją dłoń i musnął palcami moje palce. Wtedy złapałam go pewnie i pociągnęłam ku sobie tak, że ostatecznie oboje przenieśliśmy się na Aurum.
— Słodki Jezu! To jakaś Narnia, czy co? — bąknął rozglądając się dookoła. Wcale mu się nie dziwiłam, że jego oczy stały się dwa razy większe. Przeniosłam nas od razu na Klif Tworzenia skąd miał doskonały widok na całą moją krainę. Ja znając Aurum na pamięć obserwowałam jego, jak na ugiętych nogach nadal lekko drżąc wyciąga szyję chcąc zobaczyć jak najwięcej.
— Można tak to ująć. Jesteśmy na Aurum. Miejsce, które całkowicie stworzyłam sama. No dobra z pomocą Vivida.
— Vivida?
— Smoka.
— Czekaj. — Yaku wyprostował się nagle, gdy do niego dotarło co powiedziałam. — czy twój smok nazywa się tak samo, jak nasz stary album sprzed ponad dwóch lat?
— Możliwe.
— O mój Boże, ale zbieg okoliczności.
— Prawda? — parsknęłam śmiechem nie mogąc pojąć abstrakcji tej sceny. Czułam dodatkowo pęczniejącą radość, która powoli rozrastała się na całe moje ciało, a najlepsze było to, że nie widziałam nic, co mogło mi tę radość zniszczyć. Teraz ja panowałam nad sytuacją, ja byłam pewna siebie.
— Chodź, podejdziemy bliżej. — zaproponowałam zdejmując futro odsłaniając mój skórzany kaftan i spodnie. Na nogach miałam wysoko wiązane trzewiki, a włosy związane w luźny kok. Z jego perspektywy musiałam wyglądać jak wojowniczka, jeszcze tylko barw wojennych na policzkach brakowało. Nie mogłam zaprzeczyć w głębi siebie, że napawa mnie to dumą.
Ruszyliśmy wolno ku klinowatej krawędzi, a dolina zaczęła nam się ukazywać w pełnej krasie.
— Jakie to jest ogromne. — rzekł z rozdziawioną miną trzymając się mnie kurczowo. Zaśmiałam się na jego postawę i zaczęłam opowiadać:
— Wpierw to wszystko było pustynią. Była tylko katedra, którą widzisz o tam w dole po prawej. Gdy do niej dotarłam ucieleśniłam się, a z mojego prawego serca wyszedł Vivid. Od tamtego momentu, cała dolina jest zasilana moją wyobraźnią. Ja stworzyłam rzekę oraz lasy. Dzięki mnie w rzekach żyją ryby, a w lasach zwierzyna. Ja dałam ludziom schronienie tak by nie bali się wojen czy napadów. Jestem władcą tego miejsca ich przywódcą, a co za tym idzie jestem za nich odpowiedzialna.
Popłynęłam z opowieścią zdając sobie sprawę, że chłopak nie mógł wiedzieć, że ja wiem, że był ucieleśniony. Z jego perspektywy byłam skrajnie odważna zarzucając go takimi terminami, ale ja wiedziałam, że szok, oraz niedowierzanie odpędzi na chwilę trudniejsze pytania. I nie pomyliłam się.
— To dlatego nigdy nie mogłem się do ciebie dodzwonić! Nie było cię w domu. Znaczy byłaś, ale...
— Tak, masz rację. Mieszkam tutaj i to jest mój prawdziwy dom.
— Oznacza to, że nie pochodzisz z Ziemi?
— Nie. Pochodzę z Motus, czyli z planety, na której teraz jesteśmy. Skąd też pochodzą osoby ucieleśnione. Może jednak za nim nasza rozmowa zajdzie za daleko poznasz Vivida? Sam też nie może się doczekać, by poznać ciebie.
— Naprawdę? — Yaku cofnął się lekko przerażony. — A duży jest?
— Sam się przekonaj. — mruknęłam obserwując go. W następnej chwili Vivid wyleciał zza krawędzi skalnej, po której wspinał się lotem wznoszącym od minuty. Czekałam na odpowiedni moment, by go zapowiedzieć, bojąc się, że Yaku padnie mi na zawał, jeśli Vivid pojawi się nagle. Tak czy inaczej, Yaku zawału dostał, bo zwalił się na ziemie wyginając szyję i śledząc przerażonymi oczami brzuch Vivida, który zatoczył nad nami koło. Zaśmiałam się dawno nie czując takiej radości w pokazywaniu tej najbardziej dzikiej i pierwotnej wersji siebie.
— To smok! Prawdziwy! Jezu! — krzyczał cofając się jak pająk. Przytrzymałam go za ramiona pomagając wstać, a w tym czasie Vivid usiadł na skraju urwiska i zwrócił ku nam łeb.
— Yaku, przedstawiam ci Vivida, mojego najwierniejszego przyjaciela. — powiedziałam dokonując prezentacji.
— Witaj Yaku. — przywitał się grubym głosem Vivid.
Musisz robić taki cyrk? — warknęłam sama ledwo powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.
Cicho! Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, odwarknął mi więc się już nie wtrącałam.
— Ale jak?! — stęknął Yaku na wydechu gapiąc się na smoka i dalej wiernie kryjąc się za mną.
— Smoki żyją tylko w baśniach i legendach. Znaczy się, jakim cudem on jest prawdziwy?
— Legendy i mity mają w sobie ziarno prawdy, inaczej by nie powstały w ogóle. Poza tym wszystko, co jesteśmy w stanie sobie wyobrazić istnieje naprawdę. Niektórzy ludzie po prostu mają dar ucieleśniania swoich tworów. On jest moją najwspanialszą kreacją, można powiedzieć, że tak wygląda moja wyobraźnia.
— I co jeszcze mi powiesz, że na nim latasz? — prychnął Yaku.
— Oczywiście, że tak. To najwspanialsze przeżycie, jakie możesz sobie wyobrazić. — mruknęłam ruszając ku Vividowi.
— Co ty wyprawiasz? — syknął Yaku czując, że nie ma mnie obok niego. Nie opowiedziałam bardziej zajęta witaniem się z moim smokiem. Pogłaskałam go po nosie czując od niego przyjemne suche ciepło. Dostrzegłam jego oczy jak obserwują mnie bacznie i tylko ja mogłam dostrzec błyski humoru. Vivid zdecydowanie bawił się wybornie. Posłałam mu znaczący uśmiech i odwróciłam do Yaku.
— Chodź, możesz go śmiało dotknąć.
— Zwariowałaś?
— Sam przecież tego chciałeś, nie? — uniosłam brwi. — Vivid już się niecierpliwi.
Yaku ruszył na sztywnych nogach z prędkością żółwia. Obserwował z niepokojem leniwie przesuwający się po trawie ogon oraz wielkie złożone błoniaste skrzydła. Jego wzrok prześlizgnął się przez grzebień, rogi i spoczął na łbie. Gdy skrzyżował z nim spojrzenie drgnął i cofnął krok, ale w tym momencie Vivid opuścił łeb kładąc go na trawie pokazując, że nie ma żadnych złych zamiarów. Oparł łeb na łapach, które miały dwudziestocentymetrowe pazury i czekał.
— Dotknij, go tuż nad nosem. — szepnęłam, by nie wytrącić chłopaka ze skupienia.
— To istne szaleństwo. — skwitował będąc milimetry od smoka, po czym w końcu położył delikatnie dłoń na nosie Vivida.
Radość smoka poczułam momentalnie w swoim kręgosłupie. Prąd przeszedł mnie od samego karku, aż po kość ogonową. Było to tak silne uczucie, że nie byłam w stanie wstrzymywać odpowiedzi. Tak jak kiedyś, gdy dotykałam Canisa, teraz gdy Yaku dotknął Vivida musiał poczuć coś więcej. W tym momencie było mi dosłownie wszystko jedno jak to się dalej potoczy. Nie miałam siły już dłużej hamować swoich uczuć do niego.
Spojrzałam na chłopaka będąc ciekawa jego reakcji.
— Podobne uczucie miałem, gdy mnie złapałaś za rękę w tłumie fanów. Po raz pierwszy czułem tak obezwładniający mnie spokój. Miałem wrażenie, że mogę wszystko. Czułem się jakby ktoś wyłączył mi cały strach.
— Wspaniałe uczucie, prawda?
— I to jest właśnie to, co czujesz, gdy go dotykasz i na nim latasz? — spytał a ja lekko zmarkotniałam. Nie zadawał właściwych pytań. Bym mu już wyznała całą prawdę, ale o nie pytał, o co trzeba. Uznał moją miłość, za fizyczną cechę Vivida, a nie emocję, jaką go darzyłam. Nie zrozumiał.
Jak miał zrozumieć? Jego miłość jest zajęta, szepnął Vivid. Nie nastawiaj się Livid, aż tak mocno, nie oczekuj za wiele. Po prostu z nim bądź.
— Jest jeden sposób byś zrozumiał co czuję, gdy na nim latam. — powiedziałam ignorując słowa Vivida. Minęłam Yaku i wskoczyłam na grzbiet smoka. Vivid zrobił mi miejsce obniżając skrzydła. Usadowiłam się wygodnie na siodle siadając jak najbliżej szyi się dało i wyciągnęłam rękę ku Yaku.
— Że niby co? — spytał totalnie wybity z rytmu.
— No chodź, zobaczysz jak to jest.
— Powiedziałaś, że fizycznie nie ucierpię. — prychnął nadal nie wierząc, na co ja go namawiam.
— I podtrzymuję obietnicę.
— Ale...
Vivid obrócił głowę w kierunku Yaku i dmuchnął mu lekko ciepłym powietrzem w twarz. Yaku drgnął i zrobił krok ku mnie, ale ponownie się zawahał.
— Nie bój się młody człowieku. Ja zawsze cię złapię. — powiedział Vivid wprost do ucha Yaku nadal swym ciężkim przerysowanym głosem. Cmoknęłam na niego w myślach, na co odpowiedział mi chichotem.
— Boże, co ja wyprawiam?
— Na największą przygodę życia. — parsknął Vivid i potrząsnął głową czekając aż Yaku wsiądzie. Podciągnęłam go za ręce pomagając mu się wdrapać, a gdy tylko usiadł za mną objął w pasie jak imadło.
— Wybacz tę nachalność, ale jestem lekko przerażony. — szepnął cienkim głosem. Prawie tego nie usłyszałam, bo cały mój mózg był zajęty radzeniem sobie z atakiem uczucia do niego, momentalnie przyspieszając tętno.
A spróbuj skwitować to choćby słówkiem... warknęłam w myślach na smoka, który w ułamek sekundy odgadł moje emocje.
Zakochana para... zanucił w myślach.
VIVID! ryknęłam.
— Czy my już lecimy? — spytał Yaku w moje plecy. — czemu tak strasznie trzęście?
— Vivid się śmieje. — fuknęłam twardo. Vivid ponownie potrząsnął głową i uniósł skrzydła do góry.
— Nie zamykaj oczu Yaku, stracisz największą frajdę. — powiedziałam do niego, będąc przekonana, że zaciska powieki z całej siły. Ja jedyne co czułam to jego uścisk na brzuchu i starałam się wyłączyć emocje.
Tylko błagam nie popisuj się, warknęłam do niego w myślach.
Vice versa.
— Gotowy, Yaku? — spytałam i nie czekając na odpowiedź, dałam sygnał Vividowi.
Smok rozłożył gwałtownie skrzydła odbił lekko od krawędzi skały, by gwałtownie opaść w dół. Pęd powietrza momentalnie wyrwał mi łzy z oczu. Uśmiechałam się, bo inaczej nie potrafiłam z nim latać, więc od razu zaschło w ustach, a nogi zdrętwiały od napływu adrenaliny. Prócz szumu wiatru słyszałam za sobą krzyk Yaku i jak mocno ściska mnie w pasie prawie pozbawiając tchu. Opadaliśmy z zawrotną szybkością na spotkanie z rzeką, która już witała nas swoimi szarżującymi odmętami. Wtedy to Vivid wykonał ostry zwrot i poderwał nas w górę posyłając w kierunku chmur w prawie pionowym locie. Ten ostry zwrot odebrał ostatecznie Yaku mowę. Tylko mocny uścisk dawał mi pewność, że jeszcze nie zemdlał.
Vivid posłał nas w chmury idealnie wykorzystując moment, gdy słońce jeszcze było nad chmurami. Smok wyrównał lot i mknął teraz otoczony wilgotną watą chmur.
— Możesz się rozluźnić, już wyrównał lot! — powiedziałam do niego głośno tak by mnie usłyszał. Może i usłyszał, ale nic na to nie zareagował. Poklepałam go pocieszająco po dłoniach dopiero wtedy poluźnił uścisk.
— Patrz! — nakazałam mu wskazując przed siebie widząc już szczyty obłoków liźnięte promieniami słońca. Musiało na nim zrobić wrażenie wyłanianie się zza miękkiego dywanu, by spojrzeć słońcu w twarz. Puścił moją talię i przeniósł ręce na moje ramiona i jakby się wyprostował chłonąc widok całym sobą. Vivid leciał i obiecał, że będzie leciał równo więc ostrożnie przekręciłam się twarzą ku Yaku.
— Nie boisz się, że spadniesz? — spytał nadal będąc poddenerwowany. Gdy tylko usiadłam pewnie złapał mnie za kolana nie mogąc złapać równowagi.
— Vivid, ma bardzo stabilny lot. Gdy szybuje mało co jest w stanie wytrącić go z równowagi. Tylko machanie skrzydłami wprawia w ruch jego ciało, ale spokojnie my znamy te prądy jak własną kieszeń. Właśnie złapał górny prąd i osiadł na nim jak na poduszce, mógłby tak lecieć bez końca i się nie męczyć.
— Jesteś skrajnie odważna. W życiu bym nie dokonał czegoś takiego jak ty.
— Myślę, że byś dokonał. Gdybyś miał takiego druha, latalibyście bez końca. Jestem pewna.
— Nie wiem, czy byłbym w stanie zaufać komuś takiemu. Przecież to dzikie zwierze.
— Jest częścią mnie, nigdy mnie nie zawiódł. Wie o mnie wszystko tak jak ja o nim. Jest jedyną istotą we wszechświecie, której ufam bezgranicznie.
— Ja samemu sobie nie ufam nawet w połowie jak ty jemu. — Yaku pogładził łuski na boku Vivida prawie z czcią.
— Wiesz jakie to wspaniałe, móc mieć kogoś takiego, któremu ufasz nieważne co?
Ty hipokrytko. Ja nie mogę się popisywać, a ty już tak? Prychnął Vivid odczytując moje myśli co zamierzam.
— Nie wiem, czy jest to w ogóle możliwe w moim życiu, zważając na to, co robię. Wiesz, show biznes.
— To zacznij od ufania samemu sobie. Tego możesz się nauczyć w każdej chwili. — uklękłam i powoli stanęłam na grzbiecie Vivida.
— Czyś ty oszalała? Co ty wyprawiasz? — jęknął Yaku starając się mnie złapać za ręce i ściągnąć w dół.
— Pokazuje ci, czym jest zaufanie. — powiedziałam i przebiegłam kilka kroków po grzbiecie smoka i skoczyłam w dół wprost w otchłań morza chmur. Z gardła wyrwał mi się niekontrolowany wrzask szczęścia i spełnienia. Utonęłam w chmurach w tej najbardziej miękkiej i delikatnej strukturze świata, która nie ważąc nic potrafiła dawać tak wiele. Wiedziałam, że Vivid już musiał zanurkować z Yaku na grzbiecie, który zapewne przeżywał teraz stan katatonii ze strachu, ale nie dbałam o to. Sam chciał zrozumieć to mu właśnie daje zrozumienie. Z Vividem był absolutnie bezpieczny.
Wypadłam z chmur mknąc na spotkanie z ziemią, czując jak zawsze paradoksalny spokój. Szarpnęło mną wtedy, wyrywając dech z piersi i już wiedziałam, że Vivid mnie złapał. Oczywiście by się na mnie odegrać, złapał mnie za nogę i teraz wisiałam pod jego brzuchem śmiejąc się na cały głos.
Jak tak dalej będziesz z nim pogrywać to chłopak zejdzie na zawał, zanim ty go odczarujesz, moja droga. Zauważył kąśliwe Vivid, ale jedyne co ode mnie usłyszał to śmiech.
— Uwaga lądujemy! — ostrzegł mnie uprzejmym głosem Vivid i puścił będąc kilka centymetrów nad ziemią. Zamortyzowałam upadek rękami i podniosłam się szybko robiąc miejsce smokowi by mógł wylądować. Od razu spojrzałam na Yaku, który ześlizgnąwszy się z grzbietu Vivida padł na trawę i zagapił w niebo.
— Żyjesz?
— Następnym razem pięć razy przemyślę czy chcę poznać twoją tajemnicę.
Vivid odszedł pod ścianę skalną robiąc na miejsce, a ja usiadłam obok Yaku ciekawa, czy powie coś jeszcze.
— Jakby nie można było się do tego przyzwyczaić to też bym przeżywała jak ty. Uwierz mi, pierwszy lot z Vividem był tragiczny.
— Ja bawiłem się świetnie. — mruknął Vivid drapiąc się w ucho.
Zmroziłam go spojrzeniem, to zaczął się tarzać drapiąc plecy.
— Nadal nie wiem, czy było to przerażające i cudowne.
Uśmiechnęłam się do siebie obserwując jak słońce powoli znika w chmurach, w których to dopiero co lataliśmy.
— Więc... — zaczęłam czując lekkie poddenerwowanie przez ciszę jaka powstała. Yaku usiadł na trawie, a ja się do niego przyłączyła — teraz już wiesz, jaka jestem. Czy tego oczekiwałeś?
— Oczywiście, że nie tego, w najśmielszych snach nie wymyśliłbym, że ty taka jesteś, ze smokiem i całą krainą. Tak czy inaczej, jestem wdzięczny i zaszczycony, że zaufałaś mi na tyle, by się ze mną podzielić swoją tajemnicą.
— Mam nadzieję, że nie powiesz o tym nikomu.
— A kto by mi uwierzył? — Yaku wzruszył ramionami.
— Pytam dla pewności.
— Masz moje słowo, że absolutnie nikomu nie powiem, jaka jesteś i kogo masz w sercu.
— Dziękuję.
— Nie zrobię tego, ponieważ ja również będę chciał cię prosić, abyś dochowała tajemnicę. Bo widzisz jestem taki jak ty. Znaczy nie taki do końca. Nie mam smoka ani żadnych mistycznych stworów, ale... — zająknął się i odchrząknął — mam jego.
Przed nami pojawił się znacznie większy rozmiarów niż w rzeczywistości ryś. Siedział naprzeciwko nas na tle zachodzącego słońca i patrzył się na nas uważnie.
— To jest Canis i ja również jestem ucieleśniony. — Yaku mówił to wszystko w taki sposób, że poczułam skurcz zaniepokojenia. Nawet nie patrzył na Canisa, sprawiał wrażenie jakby przepraszał, za to, że on tu jest. A Canis? W pierwszej sekundzie poczułam przerażenie, kompletnie nie spodziewając się, że Yaku również zechce mi się ujawnić. Potem wystraszyłam się, bo nie wiedziałam, co poczuję, gdy dojdzie do sytuacji, w której Yaku pozwoli mi go dotknąć. Bałam się, że nie wyczuje tego samego co czułam kiedyś, gdy go głaskałam. Co prawda ryś przyglądał mi się z zainteresowaniem w oczach, ale nie dostrzegłam w nim znajomych wyrazów łba. Jakby się powstrzymywał o reakcji i emocji, jakie w sobie skrywał.
— Wiem, że nie jest zachwycający, zwłaszcza przy twoim Vividzie.
— Jest cudowny. — przerwałam mu. — szanuję to, że się również podzieliłeś ze mną swoim darem.
— Darem? — prychnął — gdzie tu dar?
— Wszędzie.
— Błagam. Rozumiem, jak się ma smoka, na którym można latać, ale co taki ryś może zrobić. Poza tym mam dwa serca, jestem dziwolągiem.
— Wiesz, że nie zawsze miałam Vivida? Gdy on był ukryty wewnątrz mnie, ja byłam otoczona ludźmi, którzy mieli ucieleśnione Emocje. Ja taka nie byłam, a widziałam wszystko, co oni potrafili zrobić. Postaw się na moim miejscu i zastanów się co jest gorsze? Mieć możliwość, ale jej nie dostrzegać, czy widzieć jak inni ją mają prócz ciebie.
Yaku spojrzał uważnie jakbym coś odblokowała.
— Jak to jest, że ty zawsze masz do powiedzenia coś mądrego?
— Wiele przeszłam w życiu. Wiem na pewno, że nasze Emocje nie są naszymi wrogami. Są po to, by nas chronić. Są naszą pierwotną intuicją. Warto im czasem zaufać.
— To trudne, gdy nawet moja dziewczyna nie chce się przede mną ujawnić. Słyszałem jej prawe serce nie raz, ale nadal nie wiem co w nim skrywa.
— A ty jej pokazałeś, co w sercu skrywasz?
— Raz, nie skończyło się to dobrze, można powiedzieć, że mnie wtedy olała. Od tego czasu Canis stał się małomówny.
— Nie znam całego obrazka, ale wiem jedno. Gdy ty zaakceptujesz Canisa w pełni, Cara zrobi to znacznie szybciej.
Możesz mi magicznie wyjaśnić, od kiedy to ty psychologiem jesteś? Jeszcze słowo, a się zdenerwuję. Czyj ty związek do cholery ratujesz?
— Dziękuję ci Livid. Jesteś wspaniałą przyjaciółką. — nakrył moją rękę swoją i ścisnął.
PRZYJACIÓŁKĄ? Hmm ciekawe, dlaczego Livid, ciekawe...
Zamkniesz się wreszcie czy nie?
— Chcesz już wracać? Możemy w każdej chwili. — powiedziałam.
— Tak poszedłbym już. Muszę sobie to wszystko przemyśleć. — przytaknął Yaku wstając. Ja też wstałam i otworzyłam portal.
— Obiecaj mi tylko, że znów się spotkamy. Chciałbym się dowiedzieć więcej. Choćby dlaczego potrafisz otwierać portale.
— Pewnie. Daj znać, kiedy będziesz miał czas, ja się nigdzie nie ruszam.
Yaku uśmiechnął się i przeszedł na Ziemię. Obserwowałam go jak podchodzi do auta i otwiera go.
— Dziękuję za wszystko. Za przygodę. — powiedział, a ja pomachałam mu na pożegnanie.
____________________________
Zapraszam na moje social media:
Jeśli chcecie mnie wesprzeć, kupcie moje książki, linki w bio na Wattpadzie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro