Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 14. BATALION


Alti jeszcze nigdy nie cieszył się tak z powrotu do domu. Kochał swoich przyjaciół, ale przez odkrycie tajemnicy Koto atmosfera w ich domu była napięta. Nie podobało mu się, że ukrywał to przed nimi. Czuł się dotknięty osobiście, bo uznał, że Koto nie ufa mu na tyle, by podzielić się tak szczególną i ważną nowiną. Chłopak miał dziewczynę. Alti nie mógł pojąć czemu Koto nie powiedział mu aż tak ważnej rzeczy.
Wyjechał do rodziców, mógł przez trzy pełne dni cieszyć się spokojem i rodziną. Dwie godziny lotu i wyszedł na zalane słońcem ulice Ulsan w to wrześniowe popołudnie. Uśmiechnął dostrzegając charakterystyczny samochód. Poprawił torbę na ramieniu, upewnił się, że maseczka oraz czapka dobrze zasłaniają mu twarz i poszedł na spotkanie z ojcem.
— Alti! — krzyknął jego tata, gdy chłopak wskoczył na przednie siedzenie. Przerzucił torbę na tylne siedzenie i mógł w końcu po tylu miesiącach uścisnąć tatę.
— Jak się trzymasz synu? Widziałem was w telewizji.
Alti zachichotał. Ojciec zawsze wspominał, gdy tylko miał okazję zobaczyć ich w telewizji, zapewne ze względu, że nie za często miał okazję, by siedzieć przed telewizorem.
— W porządku tato. Jak tam Tayir?
— Dobrze, już nie może się doczekać aż przyjedziesz. Mama tak samo.
Jechali wolno tocząc się do świateł, a gdy zmieniły się na zielone tata Altiego przyspieszył i dziesięć minut później zajechali na tył restauracji jego rodziców. Alti wziął swoją torbą, w której nie było prawie nic, tylko rzeczy mające umilić mu podróż i wszedł tylnym wejściem do knajpy.
— Cześć mamo! — krzyknął, gdy zobaczył kobietę w średnim wieku z krótko obciętymi włosami.
— Alti! — krzyknęła odrzucając szmatkę i porwała go w objęcia. — kochanie tak tęskniłam!
— Ja też mamo. — uśmiechnął się ściskając za szyję. Chwyciła jego twarz w dłonie i przyjrzała się.
— Dobrze wyglądasz. Idź do Tayira, czeka już na ciebie. My tylko skończymy pracę w restauracji i też wracamy. — mama podała mu klucz i pogłaskała po policzku.
— Dobrze mamo. — wyszczerzył do niej zęby i przepchnął przez kuchnię do składzika na szczotki. Rozejrzał się czy nikt go nie obserwuje i przekręcił klucz w zamku. Wślizgnął się do środka i zamknął drzwi od środka. Nie było ciemno, bo na jednej ze ścian widniał miraż, przedstawiający wnętrze zamku. Ściana, o którą oparte były mopy i szczotki przechodziła gwałtownie w ścianę z marmuru o piaskowym kolorze. Alti uśmiechnął się, położył klucz na półce, westchnął i wszedł w miraż.
Wszystkie gwarne dźwięki z restauracji ucichły jakby je ktoś uciął nożem. Nie słyszał brzęku talerzy czy rozmów gości, do jego uszu dolatywały śpiew ptaków i szum morza za oknem. Czuł jego zapach, słony i rześki.
Ruszył korytarzem tak dobrze mu znanym i zbiegł po marmurowych schodach, by wkroczyć do wielkiej sali gdzie stały na podwyższeniu dwa trony. Krzątało się tu wiele kobiet w brudnych fartuchach i czepkach na głowach. Kłaniały mu się witając go z uśmiechem, a on im się odkłaniał również szczęśliwy. Wrócił do domu.
Przemierzył sale i wbiegł pędem na schody, by wpaść do swojej komnaty. Jego strój — czarny kaftan zdobiony srebrnymi naszywkami, obcisłe spodnie oraz skórzane buty z cholewkami już czekały na niego złożone na łóżku. Cisnął torbę gdzieś w kąt i przebrał się szybko czując jak śliski materiał przylega mu do piersi. Odpuścił sobie pelerynę, która wisiała na wieszaku i wyszedł w poszukiwaniu brata.
Znów był w sali tronowej, ale po Tayirze nie było śladu. Alti zmarszczył brwi głowiąc się gdzie małolat zniknął i ruszył do wyjścia z zamku. Strażnik przy drzwiach zasalutował mu, ale Alti tylko na niego zerknął. Po wyjściu z zamku nic do niego nie docierało tylko widok jak był przed nim.
Mały brukowany dziedziniec, z zieloną śliwą na środku. Dalej rząd domków w podobnym stylu co widywał na zdjęciach ze Skandynawii. Białe ściany aż raziły w oczy jak się zbyt długo na nie patrzyło. W oddali iskrzyło się morze, na którym pływały leniwie okręty i łódki. Alti ponownie odetchnął głęboko z radości, ciesząc się, że może odpocząć od zgiełku miasta. Był w swoim królestwie.
Drgnął wpadając na pomysł i wbiegł ponownie do zamku. Później spotka się z bratem, miał ochotę polatać. Wbiegł po schodach na trzecie piętro, przeciął biegiem korytarz, wyminął cudem kobietę noszącą naręcze prania i otworzył drzwi do wieżyczki i ruszył na szczyt spiralnymi schodami.
Chłodne powietrze owiało mu twarz, że aż się wzdrygnął. Stał na najwyższej wieży, a widok dookoła był przytłaczający. Blanki chroniły go z każdej strony, niski daszek, spod którego wyszedł na szczyt wieżyczki pokryty był lekkim szronem. W Argenti zawsze było zimno, nawet gdy na całym kontynencie panowało lato. Miasto było mocno wysunięte na północ, choć nie tak jak wyspa Frigus. Ojciec opowiadał Altiemu, że  jest to wyspa, która wiecznie jest skuta lodem. Alti wierzył ojcu, choć nigdy tam nie był i jakoś nie ciągnęło go w lodowe otchłanie. Niezbyt przepadał za zimnem. W Argenti jakoś przywykł, może dlatego, że otoczenie ludzi, których kochał nadawało mu ciepła.
Alti podszedł do blanki i wspiął się na szczyt. Wystarczył jeden krok, by spać w przepaść, i Alti zrobił ten krok. Grawitacja gwałtownie ściągnęła go w dół, żołądek zrobił fikołka, i musiał się zmusić, by uspokoić oddech. Kochał to zaczynające się w splocie słonecznym uczucie paniki. Adrenalina gwałtownie uderzyła i było to uczucie podobne, jakie odczuwał sekundy przed wejściem na scenę.
Nagle poczuł szarpnięcie tak silne, że oddech zamarł mu w płucach. Świat wywrócił mu się do góry nogami, po czym opadł się gwałtownie na puszysty miękki grzbiet orła. Aquil machnął ogromnymi skrzydłami walcząc z zimnym prądem i posłał ich w górę, nad najwyższe wieże zamku. Wiatr łopotał w jego szatach i piórach Aquila tak głośno, że nie słyszał własnego oddechu. Orzeł zatoczył koło, by oboje mogli się przyjrzeć miastu teraz wielkości makiety w muzeum, po czym ptak złożył skrzydła i zanurkował z dzikim okrzykiem radości. Alti też krzyknął czując wszechogarniające szczęście i adrenalinę pędzącą mu w żyłach. Aquil robił tak ostre zwroty, że Alti musiał leżeć płasko na jego grzbiecie i trzymać się mocno jego piór, by nie zsunąć z grzbietu. Skręty, spirale czy gwałtowne opadanie były to jedne z ulubionych ich akrobacji. Jednak najlepszym uczuciem było podrzucanie. Aquil rozpędzał się w górę, po czym wyrzucał Altiego kilka metrów nad siebie tak, że ostatecznie tracił kontakt ze swym orłem, ale tylko na chwilę, bo Aquil ponownie łapał go na swój grzbiet i schodził ostro w dół nie dając odpocząć.
Tego Altiemu brakowało najbardziej, gdy był na Ziemi. Owszem mógł przenieść się do własnego świata i latać ze swoją Emocją, ale tam było nudno. Tutaj gdzie każdy go znał jako księcia było znacznie ciekawiej.
Orzeł poszybował nad brzeg morza klucząc między masztami statków, a Alti mógł ponad szumem fal i łopotu wiatru usłyszeć okrzyki zachwytu wypowiadane pod jego adresem. Uśmiechnął się półgębkiem, a Aquil smagnął końcami skrzydeł powierzchnie wody i zawinął nad biblioteką, która od lat była zamknięta i poleciał wzdłuż domków, jakie stały nad dokami. Tam też na jednym z wysokich dwupiętrowych domów dostrzegł sokoła nadnaturalnych rozmiarów i zawrócił z Aquilem odnajdując brata. Przeleciał nad ulicą jeszcze raz szukając wzrokiem czarnowłosego chłopaka, aż w końcu mignęła mu srebrna peleryna i Alti wylądował na dziedzińcu gdzie mieściła się fontanna. Aquil złożył skrzydła, gdy Alti zsunął się z niego, po czym zabrał się za czyszczenie piór. Przechodnie zaszczycali orła ciekawskimi i oniemiałymi spojrzeniami, ale Alti nie zwracał na to uwagi. Przepychał się przez tłum zbliżając się do Tayira, który rozmawiał z jakimś chłopcem.
— Tayir! — krzyknął Alti, a gdy brat się odwrócił pomachał radośnie. Twarz jego brata rozpromieniła się i zostawił chłopca, by rzucić się w objęcia brata.
— No nareszcie! Myślałem, że już się nie doczekam! — zaśmiał się waląc Altiego po plecach.
— Jakbyś bywał na Ziemi częściej to byś mnie też częściej widywał. — zauważył Alti, ale Tayir machnął ręką.
— E tam, na Ziemi jest nudno. Tam nie można latać.
— Są samoloty. — odparł Alti czekając na wybuch brata. I nie przeliczył się, Tayir ryknął śmiechem odchylając głowę do tyłu.
— Nie rozśmieszaj mnie! Od kiedy to wolisz samolot od Aquila?
— Żartowałem. — Alti poczochrał włosy młodszemu bratu i również się zaśmiał. — Co właściwie tutaj robisz?
— Miałem iść na targ, ale za późno wstałem. Potem zaczepił mnie Ketu. — Tayir wyszczerzył się zachęcająco do czterolatka, a ten uradowany podleciał do nich.
— Cześć brzdącu, nadal rozrabiasz na ulicach?
— Wcale, że nie! — oburzył się chłopiec. Z bliska wydawał się starszy, mógł mieć jakieś sześć może siedem lat. Na głowie miał czuprynę czarnych kręconych włosów, oczy również miał ciemne lekko skośne na jasnej buzi, a uśmiech rozciągał się na delikatnych ustach, sprawiając momentalnie wrażenie małego urwisa.
— Nie? — Alti uniósł brwi do góry. — a ta wypchana kieszeń wcale nie skrywa ciastek, mam racje?
Ketu prychnął i cofnął się zasłaniając wybrzuszenie na udzie.
— Nie udowodnisz mi! — warknął gotowy bronić swoich ciastek.
— Uważaj młody, stoi przed tobą książę, jak go nie będziesz nazywać zgodnie z tytułem, to cię zepchnie z najwyższej wieży. — postraszył go Tayir.
Na twarzy chłopca pojawił się grymas strachu, ale szybko go zatuszował wzruszeniem ramionami.
— No już uciekaj, bo znów matka będzie przychodzić do zamku pytać się, czy nie mamy jej syna. — Alti obrócił chłopca i popchnął w dół ulicy. Ketu obrócił się naburmuszony, że znów mu ktoś rozkazuje, po czym bez słowa ruszył do domu. Kiedy myślał, że nikt na niego nie patrzy wsadził rękę do kieszeni i wyjął z niej jedno wielkie owsiane ciastko i wgryzł się w nie z rozkoszą.
— Przestaniesz ty się zadawać z tym dzieciakiem? — mruknął Alti zerkając na brata. — Jesteś z rodziny królewskiej, a uczysz gówniarza jak kraść?
— Wale nie. — obruszył się Tayir. — pokazuje mu tylko triki jak przeżyć na ulicy. Jak się schować w tłumie.
— A potem jego matka znów nam suszy głowę, gdzie zniknął jej syn.
— Dokładnie braciszku, dokładnie tak. — Tayir zrobił znaczącą minę, a Alti pobladł.
— Tylko mi nie mów, że na nią lecisz. — mruknął z oburzeniem Alti.
— A widziałeś ją? Piękna złotowłosa, ze skrzydłami anioła. — Tayir wydawał się totalnie zauroczony i rozmarzony. Błądził oczami po niebie jakby spłynęła na niego łaska samej Osobliwości.
— Brałeś coś?
— Naprawdę jest piękna. A jej skrzydła takie mocne i śnieżnobiałe.
— Słyszałem, że jest przeklęta.
— E tam bzdury!
— Na co ci dziewczyna z dzieckiem? Chłopak nie ma ojca, zapewne to bękart, albo ona jest dziwką...
Nagle Alti wywinął kozła i rąbnął plecami o ziemię. Przed oczami mu pociemniało i na chwilę stracił dech.
— Zwariowałeś? — wychrypiał gapiąc się na brata, gdy wrócił mu wzrok. Tayir patrzył się na niego ze złością.
— Nie waż się tak o niej mówić. — wycedził. Alti wyciągnął do niego rękę, ale brat nie kwapił się, by mu pomóc. Ostatecznie wstał sam i otrzepał ubranie z błota i śniegu.
— To prymitywny kraj, Tayir. Nie ma w tym nic złego. Kobiety oddają siebie za jedzenie, a mężczyźni nie biorą odpowiedzialności za tego typu wypadki. Przywyknij.
— Tak czy inaczej nie waż się jej w ten sposób oceniać, jeśli nie wiesz wszystkiego. To nie fair.
Alti chciał coś odpowiedzieć, nadal wściekły na brata za zmieszanie go z błotem, ale nagle na ulicach zapanował chaos. Ludzie zaczęli krzyczeć, a tupot nóg zaczął się ku nim przybliżać. Tyle że był regularny i rytmiczny, zdecydowanie nie przypominał chaosu, w jakim uciekają ludzie.
— Serio? — Alti zerknął na brata, który posłał mu zadziorne spojrzenie.
— Mam nadzieje, że przez te twoje ziemskie atrakcje, nie wyszedłeś z wprawy, bracie. — Tayir parsknął i sięgnął pod swoja pelerynę. — proszę, wziął dla ciebie miecz.
Tayir podał Altiemu jego miecz, a ten szybko przypiął go sobie do pasa. Sprawdził, czy klinga łagodnie wychodzi z pochwy. Utkwił wzrok w końcu ulicy, gdzie już między przechodniami majaczyły płaszcze straży króla. Zbliżali się szybko w stałym rytmie i Alti już poczuł przypływ adrenaliny, zupełnie inny, niż gdy latał z Aquilem. Przywołam teraz orła, który sfrunął z dachu i wsiąknął w Altiego układając się wygodnie. Tayir zrobił to samo z Falco i oboje stanęli w oczekiwaniu na wojsko.
— Pamiętasz co ci mówiłem? Peleryna nie pomaga w walce.
— Dam sobie radę. — odparł Tayir czekając na sygnał.
— Tylko się nie zaplącz. — Alti parsknął kręcąc głową. A gdy oddział był przy pierwszych domach krzyknął: „Chodu!" i wraz z bratem zerwał się do ucieczki. Chcieli skręcić w prawo w kierunku biblioteki, ale drugi oddział odciął im drogę.
— Ilu ich wynająłeś? — warknął Alti ślizgając się na błocie, gdy zmuszony był wykonać ostry zwrot.
— Batalion. — odparł jakby od niechcenia, gdy przeskoczyli przez murek i biegli teraz drogą w dół do doków.
— Pięćset ludzi?! — krzyknął przeskakując skrzynię z rybami i biegnąc za bratem w kierunku rzeki. — tak bez uprzedzenia?
— Zabieraj swój śliczny zadek, braciszku, są w całym mieście. — Tayir wybuchnął śmiechem i poprowadził brata w lewo.
Tu było ciszej i przez chwilę mogli odpocząć. Znajdowali się pod mostem, przez który słychać było przejeżdżające wozy i tupot ludzi. Pachniało tu stęchlizną i wilgocią, zapewne przez rzekę, która tutaj szeroka na sto metrów wpływała do morza. Było ciemno, a woda płynąca w dole barwiła mury kanału na zielono.
— Zasady te same? — spytał Alti odzyskawszy głos. Poprawił rękawiczki i wyjął miecz, by rozgrzać nadgarstek.
— Tak, kto pierwszy do zamku dostaje sto punktów, każde obrażenie odejmuje dziesięć punktów. Lot na Emocji zakazany. Powodzenia braciszku. — zachichotał Tayir i zniknął za rogiem murku, tam skąd przyszli. Alti odetchnął i poszedł w przeciwnym kierunku. Wyjrzał zza rogu i gdy nie dostrzegł nikogo ruszył biegiem do najbliższego domu.
Słyszał oddział wojsk króla jak przebiegają ulicą i przywarł plecami do ściany domu czekając, aż go miną. Niestety wojska ojca były świetnie wyćwiczone i jeden ze straży obrócił i dostrzegł Altiego.
— Stój! — krzyknął, a reszta jego kompanów zatrzymała się. Alti zaklął i puścił się biegiem przez podwórko. Podeptał kilka grządek, przesadził niski płotek i pomknął w górę do centrum miasta. Był szybszy bez zbroi i z jednym mieczem w garści, mógł robić ostre zwroty i wspinać się, ale Tayir miał rację, batalion Argenti to cholernie dużo ludzi i gdy wypadł na ulicę musiał szybko się zbierać, bo pierwszy tuzin strażników prawie go otoczył. Alti krzyknął zaskoczony i odparował atak jednego z mężczyzn. Mocowali się chwilę i gdy Alti sądził, że już po nim, uratował się wypuszczając Aquila. Ptak zrobił zamieszanie rozpychając strażników, a Alti w tym czasie uciekł.— Wracaj Aquil, bo dzieciak będzie jęczał, że oszukujemy.
— Nie musi wiedzieć. — skrzeknął ptak, ale wleciał w jego pierś. Alti poprawił uścisk na rękojeści miecza i pognał w górę ulicy coraz bardziej zbliżając do centrum gdzie mieścił się całodobowy targ. Mieszkańcy oswojeni już z przemarszem wojska krzątali się kupując owoce i warzywa, dobijając targów i kłócąc ze sprzedawcami. Alti schylił głowę i wsiąknął w tłum. Kątem oka widywał strażników z mieczami jak obserwują ludzi w poszukiwaniu go. Zastanawiał się, czy Tayir już dotarł do celu. Przez doki było szybciej, Alti miał trudniej, bo musiał się przedrzeć przez centrum.
Wyminął jakąś kobietę dźwigającą sałatę i ruszył dalej w tłumie. Miał plan, by skręcić w pierwszą uliczkę w lewo, ale właśnie, gdy zaczął wzrokiem szukać jakiejś drogi wyjścia, za plecami usłyszał krzyki i szamotaninę. Rzucił spojrzeniem przez ramię i puścił się biegiem. Jakieś dwudziestu strażników ruszyło za nim w pogoń. Przesadził wóz z owocami, po czym puścił się biegiem przed siebie. Odpychał ludzi krzyczał, by zrobili mu przejście, a gdy dostrzegł prześwit między dwoma budynkami przyspieszył uradowany.
Jego radość nie trwała jednak długo. Widział doskonale, że ścigają go również z naprzeciwka, ale gdy już miał wbiec w uliczkę spostrzegł, że jeden strażnik zagradza mu drogę. Był w pułapce. Musiał podjąć decyzję w ułamku sekundy. Wypuścił Aquila i zanurkował w uliczkę. Przejście było tak wąskie, że strażnik zajmował je całe. Pod ścianą budynku stały jakieś drewniane skrzynie zapewne na ryby, bo cuchnęło jak w porcie. Alti w kilku susach przemierzył przestrzeń dzielącą go od strażnika, po czym wskoczył na skrzynie i wyciągnął ręce do góry. W tej samej chwili, gdy mężczyzna rzucał się, by zadać cios, Aquil pochwycił Altiego za nadgarstki i uniósł ponad zaskoczonego strażnika. Aquil go puścił i aby zamortyzować skok, Alti przewalił się przez ramie. Nie miał czasu na pogratulowanie sobie zwinnego manewru. Teraz miał na ogonie połowę armii wynajętą przez Tayira. Uciekał między domkami klucząc uliczkami rozpychając na boki wywieszone na sznurkach pranie. Kobiety darły się za nim z okien, gdy ich pościele lądowały w błocie, ale nie miał czasu na choćby przeprosinowe spojrzenie. Czuł jak zmęczenie łapie go za krtań, zimne powietrze kłuje w płuca, ale parł dalej, a motywacji dodał mu widok zamkowej bramy. Potem serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył jakieś dziesięć metrów przed sobą dopadającego tej właśnie bramy Tayira. Już go nie obchodzili strażnicy, mógł go ścigać cały zastęp wojsk. Największą motywacją była w tym momencie duma. Nie pozwoli wygrać bratu.
Przeciął pędem czyjś ogródek przewrócił skrzynkę z butelkami na mleko. Znów przelazł przez płot uskoczył przed zębami psa stróżującego i ledwo przecisnął się między beczkami jakiejś gospody. Wypadł na zalaną słońcem ulicę, wziął jeden głębszy uspokajający oddech i pobiegł przez bramę. Tayir już był na wysokości śliwy. Alti zdobył się na jeszcze ostateczny wysiłek i dopadł brata łapiąc go za skraj jego peleryny. Tayir zapewne też zmachany nie usłyszał Altiego i kompletnie zaskoczony wyrżnął do tyłu tracąc oddech.
— A mówiłem, że peleryna nie pomaga. — Alti zachichotał, przeskoczył leżącego w śniegu brata i poleciał dotknąć drzwi.
— Dupek! — wrzasnął Tayir, ale Altiemu było już wszystko jedno. Zanosił się jednocześnie i śmiechem i kaszlał ciężko wsparty na drzwiach.

— Dobra robota panowie. — Alti pomachał całemu wojsku, jakie wpadło właśnie przez bramę. — może następnym razem się uda, a teraz odpocznijcie, zjedzcie coś.
Każdy z rycerzy zasalutował, po czym szurając nogami i mieczami ze zmęczenia poczłapali do koszar.
— Chodź Tayir, umieram z głodu. Rodzicie zapewne już są.
— Nie myśl sobie, że ci daruje ten numer. Nie grałeś fair. Dwa razy wypuściłeś Aquila.
— Ale nie latałem, więc się nie liczy.
— Jesteś też ranny. — Tayir wszedł po schodach i wskazał na lewe ramie chłopaka. Alti zerknął na nie szczerze zdziwiony. Nie pamiętał, by oberwał.
— Jak chcesz, Tayir. — Alti westchnął ignorując sączącą się ranę. — jeśli tak bardzo ci zależy możemy uznać, że jest remis.
— No! — Tayir połechtany pchnął drzwi wejściowe.
— O ile ja wygrałem. — Alti parsknął, gdy Tayir obrócił się wściekły. Alti wepchnął brata do środka.
Przeszli do wielkiej sali jeden chichoczący drugi naburmuszony, aby przywitać się z atakiem.
— Czy wy choć raz nie możecie zachowywać jak normalni ludzie?! — ryknął król wsparty pod boki. Bracia zamarli wybałuszając oczy. — Nie było nas raptem kilka godzin, a wy już zdążyliście postawić na nogi całe Argenti?
— My tylko... — zaczął Tayir.
— Nie interesuje mnie to. Za każdym razem to samo, tylko wróciłem do domu, a złażą się do mnie mieszkańcy z pretensją, że moi synowie demolują ich mienie. Aby tego było mało postawili na baczność pół mojego wojska tylko dla własnej rozrywki!
Alti spuścił wzrok, by oddać skruchę, ale w głębi serca nadal czuł czający się chichot. Za dobrze się bawił, by mieć wyrzut sumienia. Był pewny, że Tayir czuje to samo.
— Czyj to był pomysł?! No słucham?!
Nadal cisza. Alti kątem oka dostrzegł jak Tayir drgnął. Alti poczuł współczucie do brata, znów mu się dostanie. Zawsze to on wynajmował wojsko za plecami ojca. Tym razem znów mu się oberwie.
— Mój. — powiedział Alti podnosząc dumnie głowę. Tayir aż sapnął, ale Alti ani drgnął. — byłem stęskniony za Motus, za moim domem i za bratem. Chciałem się rozerwać więc poprosiłem batalion czy by z nami nie potrenowała. Zgodzili się od razu. No dobra prawie, obiecałem im dziesięć beczek piwa.
— ILE?
Tayir parsknął ściągając wargi.
— Dziesięć. — wycedził Alti.
— W takim razie w porządku. — król wyprostował się jeszcze bardziej podszedł do Altiego złapał go za fraki i pociągnął za sobą. Wepchnął na postument i posadził sztywnego jak kłoda na tronie.
— Takie jesteś rozrzutny, to teraz proszę będziesz wszystkich wysłuchiwać i osobiście przepraszać.
Król idealnie wybrał karę, bo była ona potwornie nudna i kompromitująca. Przychodzili tłumnie albo pojedynczo, ale każdy z pretensją. A to brudne pranie, zepsute grządki czy potłuczone butelki na mleko. Alti czując na karku świdrujące spojrzenie ojca przytakiwał i przepraszał jak grzeczny chłopiec puki nie pojawiła się ostatnia osoba.
W ciszy sali, jaka nastała, gdy w końcu pozostali opuścili komnatę sunęła ubrana w ciężką szatę, spod której wystawały końcówki skrzydeł brudne od błota i kurzu. Włosy miała długie blond prawie do pasa i lekko kręcone. Na twarzy przybrała wyraz zagubionej i przerażonej dziewczyny.
— Bardzo przepraszam za wszystkie wyrządzone pani krzywdy, to się więcej nie powtórzy oczywiście zapłacę za każdą rzecz, jaką zniszczyłem. — mruknął Alti swoją mantrę już bezmyślnie.
— Nie o to chodzi książę. — wybąkała śląc zlęknionymi oczami po wszystkich.
— Czy coś się stało, o pani? — Tayir zwarty i gotowy zbiegł po schodkach, by wziąć ją za rękę. Alti spojrzał wymownie w sufit.
— Chodzi o mojego syna, Ketu. Znów zniknął.
— A to nicpoń! — zdenerwował się Tayir — dziś go widziałem, prawda Alti? Rozmawialiśmy z nim tuż przed tym za nim mój brat wpadł na chory pomysł wy urządzić sobie trening na ulicach Argenti.
Alti prychnął, ale od razu się zreflektował, gdy król chrząknął. Chcąc uniknąć gniewu króla ześlizgnął się z tronu i podszedł do przerażonej dziewczyny.
— Tak, mój brat ma racje, pani. — Alti skłonił się i uśmiechnął. Naprawdę była śliczna, gdyby przybrała na ustach uśmiech, a nie grymas lęku to byłaby zjawiskowa. Alti na chwilę stracił wątek, ale odchrząknął i brnął dalej. — był nad dokami, widziałem jak rozmawiał z Tayirem. Może zawieruszył się podczas naszej zabawy. Za którą uniżenie przepraszam.
Broda dziewczyny zadrżała.
— Nie potrafię go upilnować, całymi dniami się gdzieś włóczy. Boję się, że kiedyś zniknie na zawsze. — dziewczyna ukryła twarz w dłoniach i załkała.
— Oj gołąbeczko. — Tayir objął dziewczynę ramieniem posyłając nad jej głową mordercze spojrzenie Altiemu. — jestem pewny, że zaraz się znajdzie. Jeśli nie zjawi się do wieczora proszę wrócić i postawić na nogi całe królestwo. Stawię się gotowy choćby w piżamie! — Tayir zasalutował wypinając pierś a dziewczyna zachichotała.
— Dobrze, dziękuje mój panie. — dziewczyna skłoniła się i odeszła, na co tylko Alti czekał, bo rąbnął brata łokciem w brzuch. Chłopak zgiął się w pół kaszląc głośno, a Alti ryknął śmiechem.
— Umyjcie się, chociaż do kolacji. — burknął król, wychodząc z komnaty. Alti wraz z bratem również poszli do swoich sypialni, by umyć się i przebrać.
— Ale ty się ślinisz dla tej dziołchy. — mruknął Alti, gdy wspinali się na drugie piętro.
— Sam też się na nią gapiłeś. Też ci się podoba, nie możesz zaprzeczyć.
— Może być, ale strasznie się mazgai. Matka powinna przewrócić miasto do góry nogami aż nie znajdzie syna, a nie przychodzić do króla z płaczem. Ja gdym był ojcem...
— To dziecko na samym starcie miałoby przechlapane. — zachichotał Tayir. Za ten wyskok Alti powinął mu pelerynę i okręcił wokół głowy.
— Ty palancie! — krzyknął nie mogąc się wyplątać. Szamotał się tak mocno, że ostatecznie wpadł na ścianę i runął na tyłek. Alti aż przysiadł przy ścianie z ataku śmiechu, jaki go opanował.
— Taki jesteś zabawny? — mruknął Tayir ściągając pelerynę z głowy. — poczekaj aż ojciec dowie się, ile tak naprawdę wisisz wojsku beczek piwa.
— No dziesięć, tak zawsze było. — Alti zmarszczył brwi. 
— Wiesz, tak było, ale dowódca uznał, że dziś jest wyjątkowo zimno więc zgodził się na dwadzieścia beczułek.
— Imbecyl! — Alti zerwał się na nogi i pognał za bratem drąc się na cały zamek. — Urwę ci łeb! Wracaj w tej chwili.
Ale Altiemu odpowiedział tylko śmiech brata odbijający się echem od marmurowych ścian. 

______________________________

Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcielibyście mnie wesprzeć, kupcie moje książki, wszystkie linki w bio na Wattpadzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro