Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDIZAŁ 4. NA ZIEMI.


Wróciłam na Ziemie. Stałam w ciemnym lesie słuchając szumu drzew i warkotu przejeżdżających nieopodal samochodów. Odzwyczaiłam się od tego i każdy nienaturalny, cywilizowany dźwięk kłuł mnie w uszy jak szpilki.
Ruszyłam przed siebie sama z rękami w kieszeniach, by po piętnastu minutach wyjść na ścieżkę prowadzącą do znajomego budynku. Wspięłam się po drewnianych schodach w milczeniu, przeszłam ciemnym korytarzem i z kieszeni wyjęłam mały kluczyk. Dwa obroty zamka później wkroczyłam do mojego starego mieszkania, które mieściło się w stajni, w której kiedyś pracowałam. Od tamtego czasu stajnia stała pusta, właściciele wynieśli swoje konie gdzie indziej po tym, jak oficjalnie właściciel splajtował. Właściciel nie splajtował to pewne, zginął w swej własnej wojnie, w której starał się zlikwidować dwie planety siostrzane. Uniemożliwiłam mu to a w nagrodę mogłam teraz bezkarnie przesiadywać tutaj w tej opuszczonej od roku stajni. Marne to było pocieszenie, ale zawsze coś.
Rozebrałam się i włączyłam światło. Miałam swoje oszczędności, które zarobiłam pracując tutaj, jak i w klinice i teraz jedynym pożytkiem z nich były zapłacone rachunki i internet. I tak większość czasu spędzałam na Motus, tu przychodziłam, gdy musiałam.
Od teraz się to zmieni, prawda? Przenosimy się na dobre? — spytał Vivid, gdy ruszyłam w kierunku balkonu. Na dworze było już zupełnie ciemno, więc zobaczyła tylko swoje odbicie.
Na jakiś czas. Skoro mam się z nimi spotykać muszę mieć gdzie mieszkać na Ziemi tak?
Cieszę się, Liv, że podjęłaś tę decyzję.
Nie mów do mnie Liv.
Racja, wybacz.

Uspokoiłam rozszalałe z bólu i tęsknoty serce i poszłam do łazienki się umyć. Rany po dziobach zakrzepły, ale nadal wyglądałam jakby przejechał po mnie czołg, bo prócz ran teraz dookoła nich rozlały się ciemne siniaki. Umyłam się, ze zdziwieniem patrząc ile radości może przynieść gorąca kąpiel. Od dwóch miesięcy nie miałam okazji, by wygrzać się pod prysznicem. Wyszłam z łazienki czując głód. Nie liczyłam, że znajdę coś w lodówce. I nie znalazłam w niej nic, prócz słoika kimchi i zdechłych marchewek. Za to w szafce znalazłam dwa kubki ramenu do zalania i czułam jak moje samopoczucie gwałtownie wzrasta. Zalałam wrzątkiem pierwszy kubek i zjadłam go prawie od razu. Zaspokoiwszy pierwszy głód, zalałam następny kubek i zasiadłam na kanapie otwierając laptopa.
Pierwsze co musiałam załatwić to mamę, która oczywiście też nic nie pamiętała, a nawet więcej nie miała pojęcia, że się ucieleśniłam czy miałam pojęcie o Motus. Dla niej nadal pracowałam w stajni oraz w klinice dla zwierząt. Po raz chyba tysięczny zadałam sobie pytanie, czemu straciłam tak wiele bliskich. Czemu akurat mama? Z nią ta samotność, na którą zostałam skazana byłaby jakaś lżejsza do zniesienia.
Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam do niej.
Nie odebrała. Powinnam była się już przyzwyczaić, że mama od przeszło pół roku nie odbierała ode mnie telefonów. Nie była to tak do końca moja wina. Zaczęło się to w dniu jej urodzin. Pamiętałam, że miałam zadzwonić, tego dnia wraz z Hanonimem wybraliśmy się, by przetransportować cielsko mamuta wysokogórskiego, zaatakowała nas wataha wilków, rozrywały martwe zwierze na strzępy, a Vivid trzymał je pazurami. Na chwilę straciłam równowagę i zsunęłam z siodła. Co prawda Vivid mnie złapał jak zawsze, ale rąbnęłam głową o kieł mamuta i straciłam przytomność. Ocknęłam się następnego dnia w szpitalu na Aurum i ostatnią rzeczą, o jakiej pamiętałam to był właśnie telefon do Noby. Od tamtej pory mnie karze brakiem kontaktu, jedynie odpisuje na moje wiadomości. Czułam się winna, ale nie dlatego, że straciłam przytomność tylko za to, że wyczyściłam jej pamięć. 
Chcąc odsunąć od siebie poczucie winy zjadłam kilka kęsów mojego makaronu i przysunęłam laptop bliżej. Musiałam odreagować.
Przestań się oszukiwać i sprawdź, wiem, że chcesz.
Nie odpowiedziałam mu, ale weszłam na Twittera. Zaatakowali mnie z pełną mocą. Musiało się coś wydarzyć, bo fanki umierały właśnie na całym świecie. Zajęło mi piętnaście sekund, by dowiedzieć się, że ogłosili datę wydania nowego albumu.
Wszystko jasne. Mruknęłam do siebie w myślach.
Będą podpisywać albumy.
Czasem żałowałam, że nie potrafię go wyłączyć, Vivid wiedział wszystko, co dzieje się w mojej głowie, co w ty momencie było przekleństwem, bo reagował na każdą moją emocje.
Pójdziesz tam i się z nimi zobaczysz.
Nie, nie pójdę.
Owszem pójdziesz. Pójdziesz, bo bardzo ci zależy.
Nie odpowiedziałam tylko zamknęłam internet, odcinając się od zdjęć Yaku, jakie krzyczały na mnie z tablicy głównej.
Będziesz pisać?
Tak, będę. Mam do nadrobienia dwa miesiące.

Otworzyłam dokument gdzie było już zapisane jakieś czterysta stron i zabrałam się do opisywania kolejnych moich przygód. Od półtora roku opisywałam wszystko, co do tej pory się zdarzyło. Chciałam mieć gdzieś spisane wszystkie nasze przygody. Miejsce, gdzie mogłam zajrzeć i znów być z nim. Opisałam już całą wojnę, i to, co było przed nią. Dodałam jak rozwijało się Aurum i jak uczyłam się o zwierzętach na Motus. Nie bałam się, że ktoś to odkryje, nikt nie miał pojęcia, że zdarzyło się to naprawdę, dla zwykłego śmiertelnika była to po prostu dobra książka fantasy.
Wydasz ją.
Co?
Mówię, że wydasz to jako książkę.
Chyba w snach.
Przecież żyjesz we śnie. We śnie, o którym tyle osób marzy, jesteś częścią czegoś większego.
Może i tak, ale mylisz się, ty i ja nie żyjemy we śnie, tylko w koszmarze.

***

Moja wizyta na Ziemi się skończyła. Następnego ranka posprzątałam w mieszkaniu i przeniosłam się bezpośrednio na Aurum. Nie potrafiłam w pełni odnaleźć się na Ziemi, nie wynikało to tylko z faktu, że tak naprawdę nigdy z Ziemi nie pochodziłam, ale właśnie z Motus. Wybaczyłam mamie oszukiwanie mnie całe życie i zaakceptowałam fakt, że jestem z innej planety, w tym momencie trochę może za bardzo.
Zostawiłam Vivida w katedrze by się zdrzemnął (co zazwyczaj zajmowało dzień lub dwa) i poszłam na uniwersytet, by spotkać się z Hanonimem.
Musiałam przyznać przed sobą, że gmach Akademii mi się udał. Był spektakularny. Mimo że nie wystawał ponad grunt wyżej niż najwyższe domy mieszkalne w mieście to był najwyższą budowlą zaraz po Katedrze. Nad poziomem gruntu miał dwa piętra, ale wrastała w ziemię na głębokość kilku kolejnych pięter. By wejść przez bramę główną, trzeba było przejść przez mostek, jaki rozciągał się nad czymś w rodzaju fosą, tyle że bez wody. Pod spodem przechadzali się uczniowie i profesorowie, a w kamiennych ścianach „fosy" widać było rzędy okien od sal wykładowych. Na szczycie budynku widniał posąg smoka z rozpostartymi skrzydłami i otwartą paszczą. Jedną łapę trzymał na księdze, a drugą unosił jakby pomagał sobie w ryku.
Przeszłam przez wielkie podwójne odrzwia i wkroczyłam do chłodnego przesyconego zapachem marmuru wnętrza i wspięłam się po szerokich schodach na ostatnie piętro. W budynku było cicho, zapewne trwały zajęcia, ale i studentów nie było wielu, bo dopiero od niedawna wśród mieszkańców Aurum rosła świadomość, że można w życiu osiągnąć coś więcej niż tylko orać pole.
Wspięłam się na ostatnie piętro, a przez przeszklony dach było znacznie goręcej. Przeszłam korytarzem do ostatnich drzwi i zapukałam.
— Wchodź, wchodź Livid. — rozległo się stłumione zaproszenie. Otworzyłam drzwi i prawie natychmiast musiałam się uchylić, bo w moim kierunku popędziła kula sklejonych ze sobą liści. Rąbnęła o drzwi dokładnie w miejscu, w którym przed chwilą była moja głowa i z głośnym cmoknięciem odkleiła się, by powrócić do niepozornie wyglądającej roślinki z kielichowatym kwiatem na szczycie.
— W porządku? — Hanonim wychylił się zza krzaka bluszczu i spojrzał na mnie troszeczkę zaniepokojony. Kiwnęłam głową więc odetchnął z ulgą, poprawił lupkę w oku i zabrał się do przerwanej czynności.
— Tylko wyjaśnij mi co to było?
— To grzmotołapka, kiedyś na którejś ze swoich wypraw zabrałem kilka nasion. Bardzo ciekawa roślina. W środku tego kwiatu jest obślizgła kula, która wyczuwając pożywienie wyrzuca ją z dość dużą prędkością i to, co się przyklei do niej zostaje pociągnięte z powrotem i pożarte. Zupełnie jak ten, jak się ta wasza ziemska jaszczurka nazywa?
— Kameleon?
— Właśnie.
— Na Motus też są kameleony. Widziałam, kiedyś ucieleśnionego, a jak są pod postacią Emocji to i muszą istnieć i jako zwierzęta.
— Nie muszą, Vivid jest tego najlepszym przykładem. — mruknął Hanonim patrząc się na mnie uważnie.
— Smoki też istnieją, udowodnię to.
— Życzę ci tego z całego serca.
Nastało milczenie, w którym to znalazłam sobie krzesło, zgarnęłam stertę książek i pergaminów i usiadłam na nim. Całe pomieszczenie wyglądało jak strych, w którym ktoś trzyma wszystko, czego nie używa. Sterty książek, pergaminów, notatek i dziwnych przyrządów zajmowały każdą możliwą przestrzeń pomieszczenia, a dodatkowo na tym wszystkim stało kilkanaście doniczek z roślinami jakiś nigdy nie widziałam na Ziemi.
— Z czym do mnie przychodzisz, Livid?
— Ta legenda o Rzewnych Wróblach, o której mi powiadałeś.
Hanonim przerwał to, co robił i spojrzał na mnie.
— Jest prawdziwa.
— Znalazłaś je? — Lupka z jego prawego oka wyskoczyła i gdyby jej nie złapał w powietrzu roztrzaskałaby się na posadzce pokrytej grubą warstwą podartych kartek i świstków.
— Tak, nawet lepiej, znalazłam diament. Było wszystko tak jak mi opowiadałeś.
— Spełniłaś swoje marzenie?
— Można tak powiedzieć. Diament zadziałał.
— To cudownie, teraz wystarczy zdobyć drugi.
— Właśnie tu tkwi problem, bo ten jedyny czarny wróbel został zabity, więc jakby moja nadzieja również.
— Znajdziesz inny sposób, Livid jestem pewny. — Hanonim przysunął się bliżej mnie i poklepał po ręce.
— Mam wyrzuty sumienia. Obwiniam się, że przeze mnie ten wróbel stracił życie.
— Posłuchaj mnie Livid. — Hanonim przysunął się jeszcze bardziej — natura zawsze sobie jakoś poradzi. To my nie potrafimy żyć bez niej, za to ona bez człowieka radzi sobie fantastycznie.
— Dlaczego?
— Nie wiem, może nie jest tak sentymentalna, działa instynktownie. Jakby to ująć, czasem największym problemem rasy myślącej, jest to, że za dużo myśli.
Uśmiechnęłam się smętnie na to stwierdzenie.
— Nie wiem, jakie masz problemy Livid, ale widzę, że bardzo cię wykańczają, jesteś jeszcze chudsza niż ostatnio, za chwilę ledwie bryza będzie cię mogła zdmuchnąć z Vivida. — Hanonim objął mój nadgarstek dwoma palcami, a między moją skórą a jego została jeszcze spora przestrzeń. — moja rada jest jak zawsze taka sama, nie myśl za dużo, działaj, poddaj się intuicji, ona sama najlepiej wie co dla ciebie najlepsze.
— Masz racje — westchnęłam i przetarłam twarz biorąc się w garść. — a właściwie co ty tam robisz? — spytałam wskazując głową na biurko zawalone jakimś dłutami, pęsetami i igłami.
— A, już ci pokazuje. — Hanonim obrócił się z krzesłem w kierunku biurka co ja momentalnie wykorzystałam i z worka jaki stał na parapecie zwędziłam garść małych niebieskich fasolek. Za nim Hanonim porządnie się usadowił ja już wszystkie pochowałam po kieszeniach. Po to właśnie przyszłam.
Wstałam i oddałam całą swoją uwagę Hanonimowi, by nie wzbudzić jego podejrzeń.
— To nerw rdzeniowy płaszczki — powiedział prawie z czcią podnosząc oślizgły sznurek do góry. Wyglądał jak sznurówka zamoczona w jakimś białym śluzie.
— W końcu udało mi się wypreparować go bez uszkodzenia. Te płaszczki mają niesamowitą zdolność. Potrafią odbijać i absorbować promienie księżyca.
— Po co to im?
— Sam jeszcze nie wiem, ale patrz na to. Gdy jest ciemno i wrzuci się taką płaszcze do wody, jej kręgosłup zacznie świecić na niebiesko. Długo starałem się rozgryźć tajemnicę, bo widzisz. — odchrząknął cały podniecony nowym odkryciem. — ta płaszcza została wyłowiona z morza, natomiast pamiętam też, że spotkałem populacje płaszczek słodkowodnych w jednej z rzek na naszym kontynencie i ich nerw rdzeniowy świecił się na różowo. Sądziłem, że to po prostu inny gatunek, ale zrobiłem to.
Uradowany włożył oślizgłą sznurówkę do jednego ze słoików, a ta od razu zabłysła na niebiesko. Przypominało to światła neonowe na jakimś szyldzie sklepowym. Trudno było nawet patrzeć. Hanonim chichocząc jak szalony naukowiec, który właśnie ma ożywić jakiegoś swojego pacjenta, wyjął nerw płaszczki strząsnął go lekko i włożył do drugiego słoika. Tym razem neon zapalił się na różowo.
— Woda w pierwszym słoiku jest słona, a w drugim słodka.
— Niesamowite — mruknęłam oczarowana.
— Prawda? Jeszcze nie wiem co z tym zrobię, ale może być to użyteczne do rozpoznawania słonej i słodkiej wody.
— Moje gratulacje. — poklepałam go po ramieniu.
— A dziękuję, moja droga.
— Będę uciekać, mam nadzieje, że opatentujesz to. To świetne odkrycie.
— Wiem, a ja nadal czekam na obiecane oko płazodrzewa. — krzyknął za mną, gdy zmykały się za mną drzwi. Usłyszałam, o co mnie prosił, zawsze mi przypominał o oku płazodrzewa, ale mnie teraz bardziej cieszył fakt, że znów mam kolejną porcję jaj śniących motyli. 

_____________


Zapraszam na moje social media:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć kup dwie pierwsze części Ucieleśnionych. Link w bio na Wattpadzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro