ROZDZIAŁ 1. LOT
– Chciałam, byś był ze mną, gdy będę tworzyć – powiedziałam do Yaku następnego dnia po moim ucieleśnieniu. Dziś znów było wyjątkowo słonecznie i ciepło jak na wiosnę. Wzgórza nadal były lekko zielone, a trawa pokryta kwieciem; niczego więcej tu nie było. Żadnych ptaków, drzew czy budowli, poza katedrą, oczywiście, która stała wciśnięta w skałę.
– Wiesz, że to nie takie łatwe – mruknął Yaku cicho, ale z uśmie- chem. Vivid siedział obok, obserwując nas. Słońce odbijało się od jego złotych łusek, a piękne, granatowe oczy obserwowały świat uważnie. Canis, jak na razie, pozostawał w bezpiecznym sercu Yaku.
– Zacznij najpierw od czegoś małego. Pamiętasz, jak mówiłem, że tworzenie dużych obiektów zajmuje sporo czasu?
Nie odpowiedziałam, tylko skrzyżowałam z Vividem zna- czące spojrzenia, a potem podeszłam krok do Yaku. Moje oczy i uśmiech mówiły jedno.
– Przekonajmy się.
– Jak chcesz – westchnął zrezygnowany, wiedząc, że mnie i tak nie przekona. – To co chcesz wymyślić?
Posłałam mu jeszcze bardziej zadziorne spojrzenie, a chłopak lekko się zarumienił. Popatrzyłam na horyzont, tam gdzie między górami widać było jego linię. Morze traw stykało się daleko z pastelową linią nieba. Oceniłam to wszystko. Doskonale wiedziałam, co chcę stworzyć. Widziałam to przez tyle lat w swojej głowie i koniecznie chciałam tego dotknąć. Wysunęłam ręce przed siebie. Nie wiem czemu, ale uznałam, że tak będzie mi łatwiej.
Trawa rozwiała się na boki, odkrywając ziemię, ale nie taką jak wcześniej, spękaną i suchą. Właściwie spod trawy wyłaniała się pustynia. Ze śmiechem obserwowałam, jak wydmy rosną na moją komendę, jak piasek dociera do gór i styka się, hen daleko, z niebem już nie tak odmiennym jak trawa.
Po skończonym pokazie odwróciłam się. Yaku, z oczami wielkimi jak spodki, leżał po szyję zanurzony w piasku. Wybuchnęłam śmiechem i podałam mu rękę.
– Mogłem się domyślić – powiedział, ogarniając wzrokiem pustynię o granatowym piasku.
– Jeszcze nie koniec – mruknęłam.
Obok nas, lekko na lewo, z piasku wystrzeliło drzewo. Pięło się szybko ku górze z skrzypnięciami masywnego pnia i gałęzi. Sama nie wiedziałam, co to było za drzewo. Wiedziałam tylko, że musi mieć złote liście, i takie oczywiście były. Z jednej z gałęzi zwisała szeroka huśtawka. Najpierw Yaku wytrzeszczył oczy, potem zaśmiał się, a następnie pokręcił głową. Usiadłam na huśtawce, a on obok mnie. Instynktownie splotłam nasze palce.
– Teraz ty możesz mnie zaskakiwać – mruknął. Obserwowaliśmy, jak na tle krótkiej linii horyzontu, która ucinana była z obu stron przez góry, Vivid tarza się w piasku.
Granatowe ziarenka przesypywały się między jego złotymi łuskami. Czasem zakopywał się i z piachu wystawała tylko jego głowa, a czasem wzbijał tumany przez wiatr, jaki wzniecał skrzydłami.
– Livid, ja chciałbym cię naprawdę... – zaczął Yaku. Jego czarne włosy opadły na skośne oczy, usta miał smutne, ale na- dal piękne.
– Jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie słowo „przepraszam", to gwarantuje ci, że Vivid zrzuci cię z wysokości trzech kilometrów.
Mówiłam to spokojnie i z uśmiechem, ale Yaku wiedział, że nie żartuję.
– Dopiero teraz widzę ogrom twojej wyobraźni. Gdy chciałem coś dla ciebie wymyślić, nie miałem pojęcia, jakie to było dla ciebie bolesne. To jak próbować wcisnąć stopę rozmiaru czterdzieści do dziecięcego bucika.
– To nie jest twoja wina, Yaku. Nie wiedziałeś, bo niby skąd. Mogłam ci to wszystko opisać, ale ty i tak widziałbyś to inaczej. Każdy jest inny. Tak jak nie ma dwóch takich samych płatków śniegu, tak nie ma dwóch takich samych wyobraźni. Każda jest unikalna, i twoja, i moja. Razem mogą stworzyć coś niesamowitego.
Chłopak nachylił się i nabrał trochę piasku.
– Patrz, jaka niesamowita jesteś. – Podstawił mi pod nos dłoń z kilkoma ziarenkami. – Największe komputery świata nie są w stanie wymyślić tego, co ty tu stworzyłaś.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, o czym on mówi. Dopiero po chwili spostrzegłam, że to nie są małe kamyczki, ale maluteńkie muszelki w różnych odcieniach granatu. Wzięłam jedną i przyjrzałam się jej. Słońce prześwitywało przez jej cieniuteńkie ścianki. Uśmiechnęłam się. Wiatr zdmuchnął z dłoni małą muszelkę, a ja zerknęłam na Yaku.
Długo rozmawialiśmy o wszystkim, o tematach mniej i bardziej przyziemnych, napawając się obecnością mojej ucieleśnionej wyobraźni.
– Ale powiem ci jedną rzecz – odezwałam się po krótkiej ciszy. Obejmował mnie za szyję, a ja położyłam mu głowę na ramieniu i znów bawiłam się jego palcami.
– Słucham.
– To, co wymyślasz, a rzeczywistość, to zupełnie dwa różne światy.
– Co masz na myśli?
– Ten krajobraz w mojej głowie był czymś niezwykłym, moim największym arcydziełem i całe życie czekałam, aż będę miała możliwość, by to zobaczyć. A rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Nie podoba mi się tu.
Zaśmiałam się, widząc jego zdziwioną minę. Wstałam, pociągając go za sobą. Granatowy piasek uciekł spod naszych nóg, a drzewo zostało wciągnięte pod powierzchnię. Vivid znów siedział na trawie z małym kopczykiem muszelek na głowie. Obtrząsnął się, wzbijając tuman kurzu.
– Chodź – mruknęłam do Yaku, gdy zobaczyłam, jak przy-gląda się smokowi. Złapałam go za rękę i ruszyłam w stronę Vivida. Yaku nadal był niepewny; czułam to choćby przez to, jak pociła mu się dłoń. Zapewne Canis doszedł do głosu, a poza tym Vivid robił wrażenie.
Stanęliśmy przed smokiem. Vivid górował nad nami i obserwował nas jednym okiem. Buchało od niego ciepło. Jego oddech rozwiewał nasze włosy. W końcu schylił łeb na tyle, by Yaku mógł go dotknąć, ale tego nie zrobił, więc chwyciłam jego dłoń i razem położyliśmy je na gorącym nosie smoka. Yaku zamknął oczy i odetchnął głęboko. Po łuskach na moim kręgosłupie przeszedł dreszcz. Miłość, jaką darzył mnie Yaku, ugodziła mnie w mózg tak, że aż przymknęłam oczy. Można to było porównać do wszystkich pięknych chwil spędzonych razem, zamkniętych tylko w tym jednym dotyku, jakim Yaku obdarował Vivida. Czułam, jak smok drży z rozkoszy. A więc właśnie to czuł Yaku, gdy dotknęłam Canisa po raz pierwszy. Vivid zamruczał gardłowo, a jego szyja zafalowała. Lekko nastroszył grzebienie i dmuchnął Yaku w twarz.
Nie wiedziałam, kiedy Canis się pojawił. Vivid otworzył oczy, a ja od razu poczułam jego złość oraz mój strach, pamiętając, jak jeszcze wczoraj smok rzucił się na rysia. Było to instynktowne zachowanie, coś jak odpowiedź na zadane mi wcześniej w podświadomości rany przez Canisa.
Canis przykucnął na łapach, prawie kładąc się na trawie. Vivid uniósł górną wargę ostrzegawczo, ale nie zawarczał. Oddychał tylko głośno i obserwował. Ryś nie patrzył na smoka, tylko położył łeb na łapach w geście uległości. Smok złożył łapy i zniżył pysk, by być na tym samym poziomie, co Canis.
– Spójrz mi w oczy – powiedział.
Ryś uniósł wzrok i starał się nie mrugać. Vivid obserwował go dumnie i z wyższością. Nagle parsknął zirytowany.
– Ależ ja byłem głupi. Wszyscy byliśmy – stwierdził. Wstał i zaczął chodzić w koło. Dumał przez chwilę, następnie spojrzał na nas. – Yaku, jak się czułeś, gdy drugi raz straciłeś panowanie nad Canisem? Wtedy, gdy Livid przeszkodziła ci podczas trans- misji z fanami.
– Przepraszam – mruknął od razu ryś.
– To nie była twoja wina – odparł krótko Vivid. – Yaku, odpowiedz mi.Chłopak milczał chwilę, by w końcu rzec: – Jakbym obudził się z transu.
– Dokładnie.
Vivid wyglądał na wściekłego. Ja też starałam się połączyć wątki, ale nic mi nie wychodziło.
– Ktoś bardzo stara się przejąć nad nami kontrolę. Zwłaszcza nad wami. Najpierw była Mo, ale najwyraźniej Canisem też ktoś zawładnął...
– Vivid, co ty chcesz nam powiedzieć? Smok warknął wściekły, kręcąc głową.
– Umyka mi coś, coś bardzo istotnego. Mamy to przed nosem, a tego nie widzimy. To nie ty, Canis, zaatakowałeś Livid. Ktoś się tobą posłużył, by wprowadzić zamęt u nas. Chciał nas złamać.
– Ale kto? – spytaliśmy jednocześnie z Yaku. Vivid zatoczył koło. Cały był zjeżony.
– Ktoś musi mieć do was dostęp, bezpośredni dostęp. To ktoś, komu ufacie i...
Nagle zbladłam. Vivid odczytał moje myśli i również zamarł. Spojrzałam na Yaku.
– Wasz doktor – powiedziałam. Yaku wytrzeszczył oczy.
– Ale jak?
– Nie wiem, ale Livid może mieć rację. To wszystko się łączy, on dał lek dla Mo, on również powiedział, byśmy jechali do Argenti, a tam czekała na nas zasadzka.
– Jeśli to naprawdę on, to w jaki sposób zawładnął mną? – spytał Canis.
– Myślę, że miał mnóstwo okazji, by coś ci podać – mruknął Yaku, gładząc swoją Emocję po głowie.
– Dobrze, w takim razie wie o nas wszystko. – Yaku wydawał się przerażony. – Wie o nas, o Vividzie i o Mo.
– Masz rację, ale w jednej kwestii się mylisz. – Vivid spojrzał na Yaku poważnym wzrokiem. – Nie mają pojęcia, jak wyglądam.
Faktycznie. Vivid ucieleśnił się zaledwie wczoraj, a nie sądzę, by ktoś z naszych przyjaciół plotkował o tym, że mam smoka. – Ale zaraz ktoś tu przyjdzie, zaraz ktoś się dowie, odkryje ten ląd – jęknęłam, siadając przy Vividzie.
– Nie martw się, Livid, to nie jest takie łatwe. Bogowie nie mają tu wstępu. Ty musiałabyś ich tu zaprosić, inaczej nie mogą tu wejść.
– Tyle dobrego – odetchnęłam. Rozejrzałam się. Musiałam odreagować. Spojrzałam na góry po naszej lewej stronie. Po tejstronie katedry był mały zaułek, idealny na powstanie wodospadu. Nagle z miejsca, na które padł mój wzrok, spadły z hukiem masy wody i uderzyły o ziemię, tworząc niewielki wąwóz. Woda rozpruwała ziemię, płynąc tuż przy wysokich ścianach skalnych. Minęła nas z niebywałą prędkością i pognała dalej do linii horyzontu, gdzie spotkała się z nowo powstałym morzem.
Pozostałym powiedzieliśmy o naszych podejrzeniach, gdy tylko zamknął się za nami portal. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że nie będą utrzymywać z doktorem kontaktu. Manager oczywiście również został poinformowany o sytuacji i zapewnił, że postara się jakoś temu zaradzić.
– Sprawdzi go. Oraz poszuka nam innego, w końcu musimy mieć jakiegoś w razie nagłych wypadków – powiedział Zemi po rozmowie z managerem.
Trochę mnie to wszystko niepokoiło i bałam się, że bogowie odkryją, kim jest Vivid.
– Nie martw się – mruknął Yaku, gdy leżeliśmy, oglądając coś. Tym razem ja wybrałam film, więc nie przykładałam do niego aż takiej uwagi i mogłam zatracić się w myślach. Yaku oczywiście to zauważył i ścisnął mnie za udo pod kocem. – Tak jak mówiłaś, nikt nie ma dostępu do twojego lądu, a Vivid tylko tam się ujawnia. Nikt z nas nie zdradzi, kim on jest, więc możesz spać spokojnie.
– Spać spokojnie to ja mogę tylko z tobą – powiedziałam automatycznie, ale Yaku i tak się zaśmiał.
– Dziś nigdzie się nie wybieram – szepnął i wtulił głowę w moją szyję. Objęłam go. Lubiłam, jak wtulał się we mnie, choć najczęściej było odwrotnie. Kochałam bawić się jego włosami. Odgarniać je z czoła i przeplatać między palcami. Czasem po występie były posklejane od lakieru, więc cały wieczór siedziałam i rozdzielałam je, włosek po włosku. Często zasypiał tak, ukojony moim dotykiem, gdy już nie musiał trzymać fasonu przed kamerą.
– Wiem, jak nazwę swój ląd – odezwałam się po dłuższym milczeniu. Yaku zerknął na mnie. Widziałam tylko jego oczy ukryte za zmierzwioną grzywką.
– Aurum. Skoro jest Argenti, co oznacza srebro, to mój ląd będzie złotem.
– Aurum. Podoba mi się. – Uśmiechnął się, nachylił i pocałował mnie w policzek. Wtedy na jego brzuch wskoczyła Stella i zaczęła się mościć na jego klatce.
– Znowu? Jak ja mam oglądać?! Nie jesteś przezroczysta. – Zepchnął ją między nas. Starałam się powstrzymać parsknięcie. Stella podjęła kolejną próbę, by Yaku zwrócił na nią uwagę.
– Małpo – syknął, znów ją spychając. Tym razem nie potrafiłam się nie zaśmiać.
– Chodź, Stella, Yaku cię nie lubi. – Wzięłam kotkę i położyłam ją w zagłębieniu mojej ręki.
– Lubiłbym ją bardziej, gdyby mnie nie budziła. Ty wiesz, że ona zawsze się wpycha między nas. Ja chcę się przytulić do ciebie, a napotykam kota.
– Sam taką wybrałeś. Ona jest ci wdzięczna – mówiłam przez śmiech, nie mogąc się opanować.
Nagle Yaku złapał mnie za kolano, aż jęknęłam. Przekręcił się na brzuch i obserwował moją reakcję. Wypuściłam Stellę. Otworzyłam usta w niemym jęku, starając się nie roześmiać z po- wodu łaskotek. Chłopak ścisnął jeszcze mocniej, trafiając w nerw.
– O nie! To był cios poniżej pasa – zaczęłam się skarżyć, starając się wyswobodzić.
– I to dosłownie. Kto to widział, żeby tak się ze mnie nabijać? – fuknął, ale na jego twarzy widniał zadziorny uśmiech. Pociągnął mnie w dół i usiadł na mnie. Ja nadal się śmiałam.
– Nawet kot cię nie słucha – wybuchnęłam śmiechem.
W końcu zastosował metodę, która zawsze mnie uciszała. Nachylił się i pocałował mnie tak, jak wiedział, że lubię najbardziej. Wolno, bez pośpiechu. Delikatnie położył opuszki palców na ramionach i miękki język na moich wargach. Zaczerpnęłam powietrza, czując, jak kręci mi się w głowie.
– Już będzie spokój? – spytał, puszczając mnie. – Chciałbym dokończyć film.
Położył się i wcisnął play. Wciąż czerwona na twarzy rozlałam się pod kocem. Yaku zaśmiał się i znów położył głowę na moim ramieniu.
Czułam, że nie powinnam mieć dobrego humoru. Żal po Mo nadal był świeży i wracał do mnie w momentach, gdy byłam sama, albo jej postać pojawiała się po ciemnej stronie moich powiek tuż przed zaśnięciem. Jednak gdy dotarło do mnie, że nie jestem zwyczajna i faktycznie mogę dotknąć mojej wyobraźni, poczułam się tak, jakbym uniosła się kilka centymetrów nad ziemię. Często przesiadywałam z Alex u chłopaków. Właściwie kiedy tylko miałam wolną chwilę, to byłam z nimi. Alex często nawet nie wracała do domu, tylko z uczelni jechała prosto do nich. Próbowała się też uczyć. Nawał egzaminów sprawił, że zawsze gdy ją widziałam, siedziała z książką. Miała jednak coś, czego nie miała żadna jej koleżanka z uczelni. Siedmiu korepetytorów, którzy godnie spełniali swoje zadanie.
Był luty. Słoneczny, choć irytująco mroźny dzień. Przyszłam odwiedzić wraz z Alex chłopaków. Ona miała ambitny plan przygotować się do egzaminów, a ja zwyczajnie pragnęłam pobyć z Yaku. Po obiedzie każdy rozsiadł się w salonie i zajął się swoimi sprawami. Alex poprosiła Teniego, by wytłumaczył jej gramatykę wyjątkowo złożonego zdania. Chłopak oczywiście przystał na to z ochotą. Podziwiałam ją z całego serca, zastanawiając się, jak ta dziewczyna może się skupić, gdy Teni, tłumacząc, jednocześnie palcem wskazującym głaszcze ją po karku. Zobaczyłam, jak czerwienieje od szyi aż po policzki, i parsknęłam śmiechem znad mojej książki.
– Co robicie? – Obok mnie pojawił się Alti z telefonem w ręce. Jego jasne, pofarbowane włosy były jak zawsze idealnie ułożone z przedziałkiem na środku. Oczy miał wąskie, a policzki pełne, zwłaszcza teraz gdy się uśmiechał. Domyśliłam się, że nas nagrywa. Leżałam na kolanach Yaku, który ukrył nos w swoim iphonie, i czytałam książkę, poza tą krótką przerwą, gdy podziwiałam cierpliwość Alex.
Znów parsknęłam i skinęłam na nich głową. Alti dostrzegł aluzję i kamera uchwyciła moment, w którym Alex zdzieliła Teniego w kolano. Chłopak syknął i pomasował się po udzie. Widać było, że naprawdę nie ma pojęcia, za co to było.
– Co ja zrobiłem? – jęknął.
– Musisz?! – krzyknęła. Była czerwona jak piwonia.
– Ale co?!
– Ty już dobrze wiesz co – fuknęła na niego. Wstała, wzięła książkę i przesiadła się na fotel po drugiej stronie pokoju. Chichotałam, cały czas bawiąc się sznurówką od dresów Yaku. Chłopak, zaciekawiony akcją w salonie, również się zaśmiał.
Tak wyglądało nasze życie. Cudowne i szalone. Czasem niebezpieczne, z zaskakującymi zwrotami akcji, ale nareszcie czułam, że jestem częścią tego wszystkiego. Nareszcie czułam, że należę i do nich, i do samej siebie.
Jednak coś jeszcze nie dawało mi spokoju, czułam to właściwie przez cały czas, szczególnie intensywnie, gdy widziałam Vivida. Jego umięśnione ciało, wielkie łapy i skrzydła, które łapały ciepły wiatr.
– Zawsze się możesz do mnie przyłączyć – mruknął, gdy odczytał moje myśli.
Cofnęłam się, kręcąc głową. Starałam się na niego nie patrzeć.
– No chyba się nie boisz?
– Nie, no skąd.
Byłam przerażona. Zawsze o tym marzyłam. By latać, obserwować świat z góry. Dlatego tak kochałam podróżować samolotem, mimo że znad chmur nie było widać ziemi. Wystarczała mi sama świadomość, że pode mną i nade mną są kilometry prze- strzeni, a ja jestem zawieszona i unoszę się w niej. Bałam się jednak. W samolocie byłam oddzielona od lodowatej masy powietrza. Gdy wyobrażałam sobie, jak siedzę na Vividzie i oboje lecimy z zawrotną prędkością, to aż mnie mdliło. Przed oczami miałam każdą możliwą sytuację, która kończy się tragicznie, a szczególnie jak ześlizguję się z jego łusek i lecę w dół na pewną śmierć.
– Ale ja nie jestem samolotem. Samoloty są nudne i nie po- trafią cię złapać, a ja tak. Proszę, wiem, że pragniesz tego tak samo jak ja.
Siedziałam otulona jego skrzydłem. Ogrzewał mnie swym ciałem i czułam, jak przy każdym oddechu lekko drży. Jego wielkie płuca pracowały, by natlenić każdą komórkę; serce wielkości pustaka pompowało hektolitry krwi do najdalszych części jego ciała. Minęło dużo czasu, zanim podjęłam decyzję, ale w końcu musiało do tego dojść.
Ogłosiłam to reszcie, a gdy Maru się o tym dowiedziała, zrobiła z tego wydarzenie.
– Słuchaj, trzeba to dobrze rozegrać. Zaproszę wszystkich z wioski – mówiła cała zaaferowana.
– Nie! Bo wydadzą, kim jest Vivid – powiedziałam szybko. Dziewczyna zamilkła na chwilę, myśląc intensywnie.
– To przyjdzie Larry, opisze wszystko. Stworzy kroniki.
Nie podzielałam jej entuzjazmu, ale cieszyłam się, że ma co robić. Dzięki temu nie myślała ciągle o Mo, choć zapewne powracała do niej, gdy zasypiała sama w jaskini. Zaproponowałam jej, by wraz z Larrym przenieśli się na Aurum. Powstało tam kilka domków, idealnych do tego, by rozpocząć nowe życie. Maru przystała na to, ale Larry wolał zostać w wiosce Lum. Nie zdradził nam, dlaczego woli tamto miasteczko, a ja nie pytałam. Jednak przyszedł wraz z Vialinem na to jakże ekscytujące wydarzenie. Jedna ze skał specjalnie na ten dzień została mocniej wysunięta z dziewiczej linii gór. Powstała płaska, ostro zakończona półka skalna ze stromym dojściem na szczyt. Wspinanie się nie było łatwe i dojście na porośniętą niską trawą półkę zajęło nam ze dwie godziny. Tam czekali już na nas Vivid i Aquil wraz z Altim. Oj, zazdrościłam im tego, że w ciągu kilku sekund mogli znaleźć się kilometr nad ziemią. Byli z nami wszyscy. Cała siódemka chłopaków, którzy wypuścili swoje Emocje, Alex z Acinoną oraz Larry ze swym Tyto, Vialin z krukiem na ramieniu. Cała drżałam. Zaschło mi w gardle, a dłonie się pociły. Vivid siedział na skraju urwiska, a jego ogon i część skrzydeł zwisały luźno poza jego krawędź. W jego łuskach odbijały się promienie słońca, przez co wyglądał jak posąg.
– Podejdź. – Skinął na mnie głową.
Ruszyłam z miejsca i na drżących nogach podeszłam do smoka. Nakazał mi spojrzeć w dół. Był jeden sposób, bym to zrobiła. Położyłam się płasko na ziemi i wychyliłam koniuszek nosa poza krawędź urwiska. W dole, setki metrów pod nami, przepływały masy wody, obmywając surową skałę. Koryto rzeki miało jakieś dziesięć metrów szerokości, jednak z takiej wysokości wyglądało jak wstążka.
– Nie ma szans – jęknęłam, wracając. – Za żadne pieniądze tego nie zrobię.
– A za wolność? – Vivid napotkał mój wzrok, pełen stra- chu i przerażenia. Patrzył na mnie, ze spokojem i cierpliwością. Wstałam i na drżących nogach ruszyłam w przeciwnym kierunku.
– Nie, ja wysiadam! Nie ma opcji – biadoliłam, ale drogę zastąpili mi przyjaciele. Yaku stanął tuż przede mną i chwycił mnie za ramiona.
– Nie możesz się teraz poddać, już za późno. Wiem, że się boisz, ja też, ale jestem pewny, że Vivid zawsze cię złapie. – Pocałował mnie w czoło i odwrócił do smoka. Vivid przykucnął na łapach, ustawiając się w stronę końca półki skalnej, ale łeb nadal na nas patrzył. Skrzydła leżały luźno po obu jego bokach, tak bym mogła na niego wejść. Yaku pchnął mnie delikatnie, a ja mało co nie wyrżnęłam nosem w ziemię.
– Musi być inny sposób. – Znów spróbowałam ucieczki.
– Wiesz, że nie ma. – Maru wzięła mnie za rękę i podprowadziła do smoka. – Jesteś naszą nadzieją, Livid, jesteś naszą przyszłością. Wszyscy w ciebie wierzą, więc i ty nie wątp w siebie.
Podprowadziła mnie pod Vivida i pomogła zająć miejsce tam, gdzie szyja łączyła się z grzbietem. Skrzydła miałam za sobą, tak by Vivid mógł ich swobodnie używać. W miejscu, gdzie siedzia- łam, złożył grzebień; zostawił go na szyi, reszcie grzbietu oraz ogonie, by łatwiej mu było sterować.
– Gotowa? – spytał, zerkając na mnie jednym okiem.
– Zdecydowanie nie! – krzyknęłam, chwyciwszy go za grzebień. Czułam, że zaraz się porzygam. Serce miałam w gardle, nie mogłam też oddychać. Chciałam gwałtownie zaprotestować, ale w tym samym momencie Vivid bez ostrzeżenia rozłożył skrzydła i stalowe mięśnie ruszyły z miejsca wielkie cielsko. Wystarczyły dwa susy, by poderwał się z zawrotną szybkością. Chwyciłam go za szyję, inaczej już bym była mokrą plamą. Z mojego gardła wydobywał się wrzask przerażenia, który przerywałam tylko na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Po obu moich stronach potężne skrzydła chłostały przestrzeń, a każdy ich ruch sprawiał, że podskakiwałam na grzbiecie smoka. Vivid pruł w górę mię- dzy chmurami, a przyspieszenie i grawitacja ciągnęły mnie w dół. W pewnym momencie Vivid zaczął spadać, a ja prawie wyplułam żołądek. Złożył skrzydła i oboje z prędkością, od której zakręciło mi się w głowie, pędziliśmy na spotkanie z ziemią. Mimo że dalej się darłam, gdy lecieliśmy w dół, tuż przy półce skalnej usłyszałam, jak pozostali wiwatują i krzyczą. Rzeka coraz bardziej się powiększała, już słyszałam jej ryk, czułam, jak masy wody kotłują się pod nami.
Vivid poderwał się tuż nad jej powierzchnią, prawie smagając ogonem pianę. Dłonie ślizgały mi się po jego łuskach i znów siła przyciągania ściągała mnie w dół. Skrzydła pracowały nad wysokością. Smok coraz szybciej wzbijał się tą samą trajektorią, co wcześniej. Prędkość była zdecydowanie za duża. W końcu zdarłam sobie gardło i głos zamarł mi w krtani. Nie mogłam już więcej krzyczeć.
Trochę zwolnił i wyrównał lot. Byliśmy na wysokości półki skalnej.
Puść się!
– CO?! – wyrwało mi się, ale nie zdążyłam doczekać się odpowiedzi. Vivid otrząchnął się jak mokry pies, a ja zaczęłam spadać jak kamień. Co tam zdarte gardło, wrzeszczałam jak nowo narodzony dzieciak. Rękami łapałam powietrze, szukając cienia szansy na to, by się czegoś złapać. W górze widziałam złote cielsko smoka i nic więcej. W moim mózgu wyryła się jedna jedyna myśl: Vivid nawet nie ruszył się, by mnie ratować. Zginę tu! Ponownie usłyszałam huk wody, która kotłowała się pode mną. Już wiedziałam, że jej masy zaraz rozerwą mnie na kawałki. Będę tylko pływającą, oderwaną głową, która wbrew swej woli popłynie martwa do morza, gdzie zgnije na brzegu.
Wtem poczułam szarpnięcie, tak gwałtowne, że byłam pewna, że wpadłam do wody. Czekałam, aż los będzie na tyle łaskawy, by pozbawić mnie przytomności. Ale nie byłam mokra; jakaś siła trzymała mnie za kostkę. Dostałam wyjątkowo wysoką falą w twarz i pognałam w górę. To Vivid złapał mnie w ostatniej chwili, a teraz trzymał za prawą nogę. Druga wielka łapa chwyciła mnie za plecy i smok przyciągnął mnie do swojego brzucha, ochraniając przed śmiercią.
– Zawsze cię złapię – powiedział, schylając łeb. Wylądowaliśmy w tym samym miejscu, w którym zaczęła się ta nasza szalona przygoda. Vivid wypuścił mnie z objęć.
Przewaliłam się na plecy, jakby ktoś wyjął mi wszystkie kości. Nad moją głową pojawił się wianuszek twarzy. Yaku złapał mnie za rękę i potrząsnął, ale równie dobrze mógł chwycić zdechłego węgorza.
– Żyjesz? – spytała Alex.
– Nic do mnie nie mów. – Wydawało mi się, że coś powiedziałam, ale z moich ust wydobył się tylko szept. Gardło miałam kompletnie zdarte. W następnej chwili świadomość mnie opuściła...
PREMIERA DRUGIEGO TOMU JUŻ 12 LIPCA 2021
W BIO LINKI DO KSIĘGARNI GDZIE MOŻNA KSIĄŻKĘ ZAMÓWIĆ PRZEDPREMIEROWO
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro