Rozdział II
Następnego dnia odwiedził mnie Felix i zaproponował, że mi coś pokaże. Od jakiegoś czasu wytrwale penetrowaliśmy pobliski las. Zapuszczaliśmy się coraz głębiej i odkrywaliśmy coraz to ciekawsze miejsca. Zgodziłam się, gdyż miałam dość siedzenia w domu i rozmyślania na niezbyt interesujące tematy. Wyszliśmy za miasto.
- Co mi chciałeś pokazać? - spytałam, choć w głębi duszy czułam, że wrodzona chęć wiecznej zabawy nie pozwoli mu niczego zdradzić.
I miałam rację.
- Zaraz się dowiesz... - zapewnił i zaśmiał się cicho.
Właśnie taki był Felix. Nie brakowało mu rozumu, ale umiał się śmiać z wszystkiego. Przez ostatnie pół roku nieco się zmienił. Był trochę poważniejszy, co spowodowały zapewne wydarzenia, które przeżył. Poza tym wyprzystojniał.
Szliśmy lasem, w stronę południa. Mój przyjaciel się zamyślił i nie mówił nic przez dłuższy czas. Bałam się nawet, że źle mnie prowadzi, gdyż z nieobecnym wzrokiem po prostu parł na przód.
- Rozmawiałaś ostatnio z Narranem? - zapytał znienacka.
Westchnęłam. Więc o tym myślał... Ostatnio pokłócił się trochę z mężczyzną. Nie byłam pewna o co poszło, ale Narran był bardzo zdenerwowany. Prawdę mówiąc nie zdziwiło mnie to zbytnio, ponieważ już od jakiegoś czasu był dziwnie drażliwy. W każdym razie nie wybuchła między nimi wyraźna sprzeczka, ale ostra wymiana zdań. Chyba wszystko zaczęło się od dyskusji na temat przeszłości Narrana, przepowiedni i kilku innych tym podobnych tematów. Najgorsze było to, że żadnemu z tej dwójki moich przyjaciół natura nie poskąpiła ciętego języka. No, może Felix był nieco delikatniejszy...
Nie rozmawiali ze sobą już od prawie tygodnia, a to mocno mnie niepokoiło. W dodatku zdałam sobie sprawę, że Narran nie pochwalał naszych wypraw do lasu, uważał, że to niebezpieczne.
- Tak - odpowiedziałam po dłuższej chwili. - Wyraźnie coś go trapi.
- Wiesz co? - Felix wytrwale dążył do zgody, mimo niechęci Narrana.
- Nie. Nic nie zdradził.
Młodzieniec westchnął cicho, lecz i tak go usłyszałam.
Dalej szliśmy między gęsto rosnącymi drzewami. Odgarnialiśmy nisko wiszące gałęzie, trzymając się wąskiej ścieżki.
- Daleko jeszcze? - spytałam. - Narran zakazał nam się za bardzo oddalać od Iaurel.
- Jeszcze trochę. Przecież on nieraz zapuszcza się dalej.
Przewróciłam oczami.
- Ale to Narran - rzekłam dobitnie, szczególnie wyraźnie wypowiadając ostatnie słowo.
Felix nie odpowiedział. Wiatr cicho szumiał w koronach drzew, powodując dźwięk przypominający czyjś śpiew.
- To tutaj - oświadczył nagle jasnowłosy chłopak, znikając za kępą krzaków.
Poszłam za nim. Moim oczom ukazało się wgłębienie, które w niczym brama prowadziło do niemal idealnie okrągłej jamy. A raczej jaskini. Panował tam przerażający mrok, który zdawał się pochłaniać całe światło.
Uniosłam brwi.
- Chyba nie zamierzasz tam wejść? - spytałam rzucając okiem na Felixa. Patrzył na otwór z zachwytem i podekscytowaniem. - Nie wejdziesz tam - oświadczyłam.
Spojrzał na mnie z wyrzutem, ale zaraz potem jego oczy błysnęły radośnie.
- Doskonale wiem, że ty też chcesz zobaczyć co tam jest - powiedział. Ruszył w stronę jaskini. - No chodź, Evelyn...
Mimo wielu obaw poszłam za nim. Miał rację. Byłam ciekawa wnętrza groty. Otoczyła nas ciemność. Nie byłam pewna jak duża jest jaskinia, bo tylko na początku słabe promienie słońca oświetlały nam drogę, a potem był już tylko mrok. Miałam nadzieję, że moje oczy się do niego przyzwyczają. Nie bałam się potknięcia, gdyż skała, po której szliśmy była gładka. Idealnie gładka. Miejsce, w którym byliśmy przypominało korytarz. Zdałam sobie sprawę, że to nie mógł być wyłącznie wytwór natury i zaschło mi w gardle.
- Felix? - wyszeptałam, a mój głos odbił się od kamiennych ścian, brzmiąc wręcz strasznie.
Przez chwilę nie słyszałam nic oprócz kroków.
- Tak? - spytał w końcu młodzieniec.
Znajdował się dosyć daleko przede mną i nie widziałam go.
- Lepiej wracajmy - poprosiłam.
- Dlaczego?
- Po prostu wyjdźmy stąd.
- Spokojnie - odpowiedział głośniej. - Nic nam nie grozi. Tu jest...
Nie dokończył. Rozległ się cichy trzask i głuchy łomot. Zamarłam.
- Felix? - szepnęłam ponownie. Brak odpowiedzi. - Felix?!
Znowu cisza. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Nie obchodziło mnie już, że ktoś może mnie usłyszeć. Ktoś... A raczej coś.
Pobiegłam w stronę, z której przed chwilą dobiegał głos mojego przyjaciela. Moje oczy nieco przyzwyczaiły się do mroku tak, że widziałam ściany i leżące pod nimi kamienie.
Ujrzałam Felixa. Leżał na ziemi, miał zamknięte oczy i chyba był nieprzytomny. Z rozcięcia na jego skroni lała się krew, a obok niego leżał kamień, którym prawdopodobnie został ogłuszony. Ale nie to było najgorsze.
Zauważyłam również jakiegoś stwora, stojącego obok mojego przyjaciela. Był niewysoki, sięgał mi zaledwie do pasa, ale trzeba było wziąć pod uwagę, że się przygarbił. Miał szeroką, łysą głowę i wielkie, spiczaste, postrzępione uszy. Ubrany w bure łachmany, które wisiały na kościstym, ale wbrew pozorom silnym ciele i okrywały szarą, a przynajmniej tak mi się wydawało w ciemności, skórę.
Stworzenie oplotło swoimi długimi palcami ręce Felixa próbując go dokądś zaciągnąć. Brudne, zakrzywione pazury wpijały się w nadgarstki młodzieńca, zostawiając rany. Krew zabarwiała rękawy jasnej koszuli. Istota skierowała na mnie swoje wąskie niczym szparki, czarne oczy, a jej długie usta rozszerzyły się w paskudnym uśmiechu. Prawie nie miała zębów.
Ostrożnie, nie spuszczając wzroku z stwora schyliłam się po kamień. Stworzenie obserwowało moje ruchy, a z każdą chwilą jego okropny uśmiech stawał się jeszcze szerszy. Gdy wyprostowałam się puściło mojego przyjaciela i okrążyło go, tym samym zbliżając się do mnie. Przechyliło głowę, a wyglądało tak jakby miało zaatakować. Tego było dla mnie za wiele. Rzuciłam w jego stronę kamieniem. Od ścian jaskini odbił się wrzask złości i powędrował dalej niesiony echem, które powtarzało go jeszcze przez długi czas. Cofnęłam się o krok, widząc, że istota pociera czoło, w które została uderzona i patrzy na mnie z nienawiścią. Skoczyła w moją stronę, ale drugi kamień poleciał w jej kierunku i uderzył ją w brzuch. Splunęła na mnie i uciekła korytarzem, ginąc w mroku.
Chwilę stałam bez ruchu, zszokowana. Moje serce biło jak szalone. W końcu przyklęknęłam obok nieprzytomnego Felixa. Poklepałam go policzku, wypowiadając cicho jego imię. Głos mi drżał. Jednak moje wysiłki na nic się nie zdały. Młodzieniec nadal nie otworzył oczu. Doskonale wiedziałam, że zaraz może się pojawić więcej stworów i trzeba było działać szybko. Musiałam wezwać pomoc.
Najszybciej jak mogłem, starając się nie potknąć opuściłam jaskinię. Światło dzienne nieco mnie oślepiło, ale gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do niego, puściłam się pędem w stronę Iaurel. Nie miałam czasu do stracenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro