Rozdział XXX
Cały dzień spędziliśmy w atmosferze przygnębienia. Złote słońce przesuwało się po niebie, lecz żaden z nas nie zwracał uwagi na uciekający czas.
Widać było, że elfy i Narrana zdrada boli bardzo, a i mi i Felixowi nie było łatwo z myślą o kłamstwach Belegera. Czułam się tak jakby znowu śnił mi się koszmar.
Podczas całego dnia zamieniłam zaledwie kilka zdań z Narranem, Felixem i Feaelem. Do Gilfina nawet nie śmiałam się odezwać.
Gdy zachodziło słońce staliśmy wszyscy za miastem i patrzyliśmy na ścianę lasu.
Łatwo się było domyślić o czym każdy z nas myślał.
O Belegerze, zdradzie, zbliżającej się bitwie i wrogich zwiadowcach czyhających między drzewami.
Może właśnie któryś z nich patrzył w naszą stronę, kto wie?
Na czubki drzew padało światło zachodzącego słońca. Muszę przyznać, że z początku brałam pod uwagę możliwość powrotu Belegera, ale pod koniec dnia straciłam nadzieję.
Powietrze było nieruchome, ciężkie, zupełnie jak przed burzą.
Nagle Gilfin syknął cicho. Była to jego pierwsza żywa reakcja od kilku godzin.
Zaintrygowani spojrzeliśmy na niego, a następnie popatrzyliśmy w tą samą stronę co on.
Drogą szła jakaś postać. Potykała się co chwilę i zataczała, ale wytrwale szła naprzód najwyraźniej chcąc za wszelką cenę dotrzeć do miasta.
Przez kilka minut patrzyliśmy na nią niezmiernie zdziwieni, nie mając pojęcia co zrobić.
Pierwszy zareagował Gilfin. Pobiegł w stronę tej postaci.
Zaraz po nim pobiegli Narran i Feael. Spojrzałam na Felixa, a później i my ruszyliśmy za nimi.
Postać zauważyła nas i przystanęła. Chwiała się.
W końcu nogi ugięły się pod nią i runęła na drogę. Na szczęście właśnie wtedy dobiegł do niej Gilfin i zdołał ją przytrzymać nim upadła na ziemię.
- Belegerze! - zawołał Narran podbiegając do bezwładnego przyjaciela.
Elf był ledwo żywy. Miał rozciętą wargę i głęboką ranę na policzku. Oddychał ciężko, z trudem łapał powietrze. Przymknął oczy, ale zaraz potem je otworzył.
- Mam... Mam plany wroga - wyszeptał z trudem.
Feael patrzył na niego ze zdumieniem.
- Znalazłem obóz zwiadowców... - ciągnął Beleger. - Jest kilka godzin drogi stąd... Ja... Ja ukradłem im plany... Jednego z wrogów zdołałem pokonać, reszcie uciekłem...
Milczeliśmy patrząc jak z trudem łapie powietrze. W końcu wyciągnął drżącą rękę i wsunął w dłoń Feaela jakieś mapy.
- Myślę... - rzekł - że teraz macie dowód, by mi zaufać...
Gilfin roześmiał się jako pierwszy. Uściskał kuzyna mimo jego słabych protestów.
- Belegerze! - zawołał Feael z śmiechem radości i ulgi. - Jesteś nieoceniony!
W odpowiedzi półprzytomny elf uśmiechnął się blado.
Narran pomógł mu wstać.
- Wybacz przyjacielu nasze podejrzenia - przeprosił skruszony.
- Mieliście całkowite prawo, by uważać mnie za zdrajcę. - Przerwał by nabrać powietrza. - Rozumiem, że zbliża się wojna i nie można ufać byle komu. W szczególności komuś takiemu jak ja...
Felix popatrzył na mnie uradowany, wyszczerzył się i czarująco uniósł brwi.
Odpowiedziałam uśmiechem.
Całe szczęście, że wszystko się wyjaśniło. Obiecałam sobie, że już nie będę ufać tak moim snom.
Wróciliśmy do miasta i zaprowadziliśmy Belegera do gospody. Zasłużył na odpoczynek. Gilfin został przy kuzynie, by opatrzyć jego rany.
Felix, Narran i ja usiedliśmy przy jednym z stolików, a Feael poszedł sprawdzić plany.
- Ja od początku wiedziałem, że Beleger nie jest zdrajcą - zapewnił w końcu Felix.
- A ja nie - odparł Narran ponuro. - I to jest najstraszniejsze. Zwątpiłem w przyjaciela.
Myślałam, że teraz zacznie mnie oskarżać, co zresztą byłoby słuszne, ale nic z tych rzeczy.
- To niepokój tak mąci nam w głowach - ciągnął. - Strach przed bitwą. Naszych wrogów z pewnością ucieszyłaby nasza bezradność...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro