Rozdział XLIX
W nocy nie mogłam zmrużyć oka. W każdej chwili mogła nadejść armia wroga. Smoki pilnowały wszystkiego wznosząc się nad miastem, ale elfowie również wystawili straż.
Leżałam na łóżku i tępo wpatrywałam się w przeciwległą ścianę. Oczekiwanie było straszne. Jak ja mogłam zachowywać się spokojnie, gdy okrutna bitwa zbliżała się nieubłaganie? Myślałam o planach Richarda i Feaela. Były trochę sprzeczne, jednak bardzo dobrze przemyślane. Władca Iaurel najpierw próbował się sprzeciwiać, ale w końcu zrozumiał, że ma niewiele do powiedzenia i zamknął się w swoim domu. Chciał przeczekać bitwę, co dla mnie było najzwyczajniej śmieszne.
Narran przebłagał Feaela, a ten wyznaczył mu stanowisko podczas potyczki. Młody mężczyzna miał być w oddziale stojącym najbliżej miasta. Dowódcy na wszelke sposoby starali się zwiększyć szanse na wygraną i wymyślali najprzeróżniejsze strategie. Narran podsunął, by Tindaé zastosował wobec wroga czytanie w myślach. Ogromny ból jaki one sprawia mógłby obezwładnić dowódców wrogiej armii i tym samym uniemożliwić im wydawanie rozkazów. Jednak Cień Północy nie zgodził się. Stwierdził, że nie da rady podejść na tyle blisko dowództwa i czytać w myślach tak dużej ilości istot.
Nadal nie wiedzieliśmy kto stał za armią wroga i kogo pomysłem było zdobycie Iaurel.
Nie spałam całą noc. Tuż przed świtem wyszłam z domu. Na ulicy spotkałam wiele osób. Najwyraźniej wszyscy czekali na bitwę. Nad Iaurel zbierały się ciemne chmury, a wszystko zasnuła mgła. Tym gorzej dla strażników.
Nagle rozległ się ostrzegawczy ryk jednego ze smoków. Odgłos był tak głośny, że w pierwszym odruchu zatkałam uszy. Po chwili powietrze przeciął dźwięk rogu. Zawisł na moment nad miastem, a gdy ucichł wybuchła wrzawa. Wszyscy zdolni do walki biegli w stronę wschodniego wyjścia z Iaurel, a kobiety i dzieci ukryły się w budynkach w środku miasta. Tylko ja stałam na moment bez ruchu. Zaczynało się to czego tak się obawiałam: bitwa. Po chwili zastanowienia pobiegłam w tą samą stronę co wojownicy i przepchnęłam się przez tłum. Szłam do wieży strażniczej, jedynej takiej w mieście. Wspięłam się na nią z zamiarem znalezienia Narrana. Przeczucie mnie nie zawiodło. Był tam.
- Co ty tu robisz?! - zapytał, gdy mnie zobaczył.
- Zaraz stąd pójdę - zapewniłam i rozglądnęłam się.
Mgła już opadała ukazując odległe wzgórza na wschodzie. Razem z wiatrem, który dął z północnego-wschodu przybyło do nas dudnienie. Zupełnie jakby odgłos tysięcy maszerujących istot. Wydawało się, że ziemia drży od echa tego dźwięku. Na linii wzgórz zaczęły się pojawiać pierwsze szeregi armii wroga. Były bardzo liczne. Zajmowały wszystkie szczyty wzgórz. Rozciągały się od lasów na północy, aż po jeziora na południu. Zatrzymali się gdy ich oczom ukazało się Iaurel i nasza armia, która właśnie ustawiała się wokół miasta. Ciekawa byłam czy wrogowie są zaskoczeni tym, że stawiamy opór. Miałam nadzieję, że tak. Ze wzgórz zaczęła zjeżdżać nieliczna grupa istot jadących na wargach. To zapewne byli orkowie. Było ich około dwudziestu. Ustawili się w półkole i jeden z nich podniósł rękę, w której trzymał róg. Ochrypły dźwięk poniósł się nad polami, miastem i lasem.
- Zaczęło się - powiedział Narran. Spojrzał na mnie szybko. - Idź już lepiej - poprosił.
Już miałam wykonać jego polecenie, gdy nagle zimne powietrze rozciął kolejny dźwięk rogu, tym razem niższy. Jakby w odpowiedzi rozległ się potworny ryk. Był tak głęboki, głośny i przenikliwy, że wszyscy, nawet wrodzy wojownicy skulili się. Z przerażeniem spojrzałam na wschód. Zastępy wroga rozeszły się na boki tworząc sporą wyrwę. W niej ukazał się ogromny smok. Pomału wyłonił się zza wzgórza. Był olbrzymi, może nawet większy niż Tindaé. Całkowicie czarne łuski nie lśniły, ale były matowe. Miał wielki łeb i świecące niemal, ametystowe oczy. Stwór ryknął ponownie i uniósł głowę ku chmurom. Między jego łuskami zajaśniało fioletowe światło. Zdawało się wzbierać i napełniać jego ciało. Pomału dążyło do paszczy, by w końcu wystrzelić z niej w postaci błyskawicy. Ta zamigotała i zniknęła między szarymi chmurami.
Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Wrogowie mieli smoka za sojusznika! Potężnego sojusznika.
Czarno-fioletowa bestia uniosła gigantyczne skrzydła. Zamahała nimi tworząc potężny podmuch i odgarniając mgłę, oraz chmury. Na tle wschodzącego słońca wyglądała niezwykle majestatycznie. Wzbiła się w powietrze. Jej łuski zlały się z obłokami, gdy powoli machała skrzydłami. Poszybowała w stronę miasta przecinając powietrze.
- Uciekaj! - krzyknął w moją stronę Narran.
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Opuściłam wieże i puściłam się biegiem w głąb miasta. Słyszałam szum wiatru, gdy biegłam opustoszałymi ulicami. Spowodowany on był moją szybkością, ale i był to odgłos smoka przecinającego powietrze.
Byłam już bardzo blisko celu, gdy nagle przysłonił mnie olbrzymi cień i fioletowa błyskawica uderzyła w dom stojący obok mnie sprawiając, że rozpadł się i zawalił. Krzyknęłam. Z trudem uniknęłam zderzenia z walącą się ścianą. Upadłam i tylko cud sprawił, że niemal nic mi się nie stało. Podniosłam się i potykając się co chwilę pobiegłam dalej. Dopadłam do drzwi budynku, w którym schowały się kobiety i dzieci.
Zastałam ich stłoczonych w kilku pomieszczeniach, skulonych i drżących ze strachu.
- Do piwnic! - krzyknęłam najgłośniej jak mogłam. - Szybko!
Zapanowało poruszenie. Wszyscy zbiegali do podziemi. Dopilnowałam, by nikt nie został w innych pomieszczeniach budynku. Gdy to zrobiłam wyszłam na ulice miasta i spojrzałam w górę. Wielki smok zataczał kręgi nad miastem i ogonem strącał dachy domów. Przeleciał nade mną. Zasłoniłam głowę rękami chroniąc się od kawałków dachów, które spadały na mnie niczym deszcz. Bestia najwyraźniej była w swoim żywiole. Poszybowała dalej siejąc zniszczenie.
Nagle jakaś siła porwała mnie do góry. Orodbar. Lecieliśmy nisko, a błękitny smok za wszelką cenę unikał zderzenia z budynkami. Głośny ryk sprawił, że Orodbar niemal mnie wypuścił.
Chyba czarno-fioletowy stwór nas zauważył.
Serce biło mi szybko jak jeszcze nigdy dotąd. A bitwa dopiero się zaczynała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro