Rozdział VII
Szłam za Narranem starając się nie stracić go z oczu. Było to trudne, gdyż mężczyzna poruszał się z niesamowitą zwinnością i szybkością. Gałęzie zdawały ustępować mu z drogi, a mnie tylko szarpały za włosy i ubranie.
Nie chciałam, by Narran odkrył moją obecność. Starałam się poruszać jak najciszej.
W pewnym momencie mężczyzna zniknął mi z oczu. Przyśpieszyłam, ale nie byłam w stanie go znaleźć.
W końcu zatrzymałam się i rozglądnęłam. Narranowi udało się mnie zgubić.
Uznałam, że dalsze chodzenie po lesie nie ma sensu i skierowałam się z powrotem do miasta.
Dopiero podczas drogi powrotnej zwróciłam uwagę na otoczenie. Wysokie, potężne drzewa rosły blisko siebie, ich gałęzie stykały się tworząc zielone sklepienie. Promienie słońca z trudem przebijały się przez liście i wszystko tonęło w półmroku.
Zachwyciło mnie to naturalne piękno lasu. Zdałam sobie sprawę, że dawno nie spacerowałam wśród drzew.
Oczami szeroko otwartymi z zachwytu obserwowałam otoczenie.
Gdy dotarłam do miasta postanowiłam znaleźć Felixa.
Wiedziałam gdzie jest.
Zgodnie z moimi podejrzeniami znalazłam go siedzącego na starym murze, za miastem.
- Dzień dobry - przywitałam go i usiadłam obok niego.
Nie odpowiedział. Zamyślony wpatrywał się w odległe góry.
Popatrzyłam na niego podejrzliwie.
- Felix?
Cisza.
- Coś się stało? - spytałam ponownie.
Mój przyjaciel w końcu spojrzał na mnie.
- Chyba nic się nie stało - powiedział powoli.
- Chyba?
Felix znowu odwrócił wzrok.
- Zdaje mi się, że Narran będzie miał kłopoty - wyjaśnił po chwili.
Uniosłam brwi.
- Kłopoty? Narran? Dlaczego tak uważasz?
- Widziałem tych ludzi, z którymi się bił. - Mówił powoli, jakby to było coś niezmiernie ważnego. - Rozmawiali z Richardem.
- I co... - zaczęłam, ale nagle zrozumiałam. - Sądzisz, że mogli...?
Nie dokończyłam pytania.
Felix pokiwał głową.
- Ale... Ale jak to powiedzieli? Że jeden mężczyzna napadł na nich i pobił ich wszystkich?
- Nie wszystkich - sprostował mój przyjaciel. - Tylko dwóch. Dwóch z nim rozmawiało. Sądzę, że w pobicie dwójki z tej grupy Richard był skłonny uwierzyć.
Pokręciłam w oburzeniu głową.
- A to kłamcy - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. - Łotrzy. Dranie...
- Spokojnie - przerwał mi Felix. - W końcu i tak nie wiemy kim jest Narran.
Musiałam mu przyznać rację.
- Ale to, że nie wiemy kim jest, nie zmienia faktu, że nie zasłużył na karę - rzekłam po chwili. - Przecież on nikogo nie napadł, wiesz o tym!
Felix znów popatrzył na góry.
- O tym kto jest winny zadecyduje Richard...
- Który ma błędne pojęcie o całej sprawie - dokończyłam ze złością.
Przez chwilę milczeliśmy.
W pewnym momencie zeskoczyłam z muru.
- Idziemy do niego - nakazałam.
- Do kogo? - Felix również stanął na ziemi.
- Richarda. Porozmawiam z nim i dowiem się o czym mówili mu ci ludzie.
Młodzieniec skrzywił się.
- Wiesz dobrze, że on za mną nie przepada - jęknął.
Uśmiechnęłam się.
- To, że kiedyś mu się naraziłeś, wcale nie znaczy, że on cię nie lubi - powiedziałam.
Nie czekając na odpowiedź pobiegłam w głąb miasta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro