Rozdział V
Następnego ranka obudził mnie gwar dochodzący z ulicy. Przetarłam oczy. Nadal chciało mi się spać. Wczoraj wieczorem, po pożegnaniu z Felixem wróciłam do domu, ale długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o Narranie. Nie pamiętam kiedy zmorzył mnie sen, ale z pewnością była to godzina bardzo późna.
Usiadłam na łóżku i popatrzyłam na okno, zza którego wpadały promienie wschodzącego słońca.
Wstałam i wyjrzałam na ulicę. Zobaczyłam ludzi biegających w różne strony i rozmawiających głośno.
Coś się stało. To pewne.
Szybko ubrałam się w białą koszulę i szare spodnie. Włosy uczesałam w warkocz.
Moich rodziców nie było w domu. Jako jedni z nielicznych mieszkańców Iaurel utrzymywali kontakt z innymi miastami. Niedawno wyjechali, by spotkać się z przyjaciółmi i wiedziałam, że nieprędko wrócą. Nawet mi to pasowało.
Gdy już wyszłam z domu zostałam niemal przewrócona przez przebiegającego człowieka. Odzyskałam równowagę i pobiegłam za nim.
Mieszkałam na obrzeżach Iaurel, więc niedługo wybiegłam z miasta. Ujrzałam tłum ludzi.
Szybko przepchnęłam się przez zgromadzenie i zamarłam.
Moim oczom ukazał się przerażający widok.
Ziemia była zryta i można było na niej ujrzeć ślady ogromnych łap i pazurów. Trawa, która została była spalona. Kilka drzew było połamanych. Pnie i gałęzie leżały wszędzie.
W mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań.
Co mogło się stać?
Jakie stworzenie mogło uczynić takie szkody?
- To pewnie robota jakiegoś dzikiego, ogromnego zwierza - odezwał się ktoś z tłumu.
Nogi się pode mną ugięły, gdy zaczęłam podejrzewać co się stało. Starałam się nie dopuszczać tej myśli, ale i tak prędzej czy później ktoś pozbawiłby mnie złudzeń.
- Smoka - uzupełnił jakiś starzec.
Wybuchła wrzawa. Istoty takie jak smoki od wielu lat nie były widziane w pobliżu Iaurel. Wszyscy mieszkańcy mieli nadzieję, że tak pozostanie.
Niestety...
Poczułam, że robi mi się słabo.
Wróciłam do miasta zostawiając tłum, który nadal oglądał zniszczenia.
Chodziłam bez celu po mieście i zobaczyłam, że pod starym murem ktoś stoi. Ktoś w zielonej pelerynie.
Uśmiechnęłam się na ten widok i podeszłam do tego człowieka. Zakapturzony mężczyzna owijał swoją lewą rękę bandażem.
Gdy stanęłam przed nim znieruchomiał na moment, ale nie podniósł wzroku.
Po chwili wrócił do bandażowania.
- Dzień dobry panienko - usłyszałam.
- Co się panu stało? - zapytałam wskazując na opatrunek.
Narran szybko zawiązał bandaż i urwał zbędne końcówki. Spojrzał na mnie.
- Pamiątka po wczorajszej awanturze - wyjaśnił.
Przez chwilę milczeliśmy.
- Słyszał już pan? - spytałam niespodziewanie.
Narran uniósł pytająco brwi.
- Był tu smok - powiedziałam.
Mężczyzna nie wydawał się zdziwiony.
- I?
Pokręciłam głową zdumiona jego reakcją.
- Pana naprawdę to nie dziwi?
- To żadna sensacja, panienko. Smoki to dosyć często spotykane stworzenia.
- Nie w Iaurel - wyjaśniłam. - Od dawna tu nie widziano takich istot.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Od jak dawna? - spytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Od około stu lat.
- Nie sądziłem, że jest aż tak źle - mruknął Narran.
- Słucham? - spytałam, ale on mnie zignorował.
Zamyślił się. Patrzyłam na niego kilka chwil i postanowiłam zadać mu kolejne pytanie.
- Gdzie pan spędził noc?
- Nie jest to istotne - rzekł, ale widząc mój pytający wzrok wyjawił: - W obozowisku, w lesie.
- Kim pan właściwie jest? - Sama nie wierzę, że udało mi się o to zapytać.
- Mów mi po imieniu, albo wcale. To ,,panie" mi się nie podoba -powiedział wymijająco. Coś w jego głosie mówiło mi, żebym już więcej o to nie pytała.
Dałam za wygraną.
- Pójdzie pan ze mną do gospody? - spytałam.
Mężczyzna spojrzał na mnie ze zgrozą.
- Pójdziesz ze mną do gospody? - poprawiłam szybko.
Narran popatrzył na błękitne niebo.
- Nie. Idź sama.
Tak też zrobiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro