Rozdział L
Zimne powietrze uderzało mnie w twarz, gdy lecieliśmy nad miastem. Musiałam mrużyć oczy przez szalony pęd powietrza. Kolejna błyskawica uderzyła w jakiś dom. Zapłonął. Orodbar wyminął jakiś wyższy budynek i zaczął się wznosić. Czarno-fioletowy smok zrobił to samo. Wzlatywaliśmy coraz wyżej. Miasto znajdowało się daleko pod nami. Wielka bestia zaczęła nas doganiać. Była szybsza niż Orodbar, ale ten był zwinniejszy. Gdy byliśmy naprawdę wysoko, gdy ludzie wydawali się tak mali, że ich nie widziałam, błękitny smok zanurkował.
Spadaliśmy w dół niczym kamień. Nie byłam w stanie oddychać, ponieważ pikowaliśmy tak szybko, że powietrze wdzierało mi się do płuc i całkowicie je zatykało. Iaurel zbliżało się w zastraszającym tempie. Zdawało się, że zaraz roztrzaskamy się o dachy domów. Orodbar nagle wyrównał lot, ale nie straciliśmy prędkości. Zatoczył koło nad naszą armią i miastem, by zwolnić i postawił mnie na jednej z ulic. Zaraz z powrotem wzleciał między chmury, by nadal bawić się z olbrzymią bestią w tą okrutną grę.
Stałam na ziemi, chwiałam się. Nie mogłam wyjść z szoku.
- Evelyn! - usłyszałam. Felix podbiegł do mnie. - Nic ci nie jest?
Pokręciłam głową powoli. Młodzieniec przytulił mnie delikatnie.
- Nie powinieneś być z armią? - zapytałam.
- Powinienem być przy tobie.
W tej chwili kolejna błyskawica uderzyła w dom obok, a nad naszymi głowami przemknął Orodbar. Obsypał nas deszcz iskier i drzazg.
- Skąd oni wzięli smoka? - zapytał Felix.
- Mnie się pytasz? - odpowiedziałam pytaniem.
Błękitny smok wylądował obok nas. Chyba na moment zmylił bestię. Nie był wielki i mieścił się między domami.
- To Gorruth - wyjaśnił. Niewiele nam to mówiło. - Jego imię oznacza ,,groza i gniew". Tindaé już raz go pokonał. Wszyscy myśleliśmy, że zginął. Jak widać nie mieliśmy racji... Zbierał siły, leczył rany i sprzymierzył się z naszym wrogiem. Widocznie nadal chcę się zemścić i pokazać, że to on powinien być smoczym władcą.
- Da się go pokonać? - spytałam.
Orodbar uniósł głowę i popatrzył na latającego między chmurami Gorrutha. Zrobiliśmy to samo.
- Widzicie to zagłębienie w jego lewym boku? To blizna, jego słaby punkt.
Czarna bestia rzeczywiście miała pod skrzydłem mniej łusek. Wyglądało to tak, jakby to miejsce przeorały ogromne pazury.
- Ta blizna to nasz cel, tak? - zrozumiał Felix.
- Tak.
Gorruth zdał sobie sprawę, że Orodbar wylądował. Co gorsza zauważył, że towarzyszą mu jacyś ludzie, czyli my. Zanurkował ku nam. Zaczęliśmy biec, a Orodbar wzbił się próbując odwrócić uwagę wroga. Jednak na próżno. Czarny smok obrał nas jako swój cel i najwyraźniej zamierzał wyładować na nas swoją złość. Uderzył Orodbara ogonem, a ten poleciał gdzieś na dachy domów.
- Nie uciekniecie przed śmiercią - rzekł Gorruth niskim, głębokim głosem. - To ja nią jestem, to ja ją rozdaję...
Jeszcze chwila, a by nas dorwał. Nagle coś uderzyło go w bok, ten na którym miał swój słaby punkt. Dwa czarne smoki spadły za miasto.
Po chwili wzleciały w górę walcząc zaciekle. Tindaé nas uratował, mimo że nie miał brać udziału w bitwie. Chwilę patrzyłam na walczące smoki, które wznosiły się coraz wyżej, a w końcu pobiegłam tam gdzie spadł Orodbar. Leżał w ruinach domu, z którego zostały tylko ściany. Jego prawe skrzydło było wygięte do góry, pod nienaturalnym kątem, zupełnie jakby było złamane. Oczy miał zamknięte. Podeszłam do niego i delikatnie dotknęłam jego łusek na boku. Były ciepłe. Poczułam drżenie spowodowane biciem serca. Czując mój dotyk otworzył srebrne oczy. Jego spojrzenie było takie spokojne...
- Nie pozwólcie by coś się stało mojemu panu - powiedział cichym głosem, a jego powieki opadły powoli.
Czułam, że jego serce bije coraz wolniej, aż w końcu się zatrzymało. Łzy spłynęły po moich policzkach. Usiadłam przy smoku, schyliłam głowę i wtuliłam się w jego łuski, które robiły się coraz zimniejsze. Felix położył dłoń na moim ramieniu. Podniosłam wzrok na jego twarz.
- Chyba powinniśmy spełnić wolę Orodbara - powiedziałam z mocą, która mnie samą zaskoczyła.
Nie czekając na odpowiedź przyjaciela pobiegłam za miasto.
- Evelyn, zaczekaj! - zawołał za mną młodzieniec, ale nie posłuchałam go. Wybiegłam z miasta. Znajdowałam się niedaleko armii, trochę bardziej na północ. Popatrzyłam w górę i zobaczyłam dwa smoki wirujące w śmiertelnym tańcu. Tindaé chyba dawał sobie radę, ale Gorruth też nie walczył gorzej.
Musiałam coś wymyślić. Tylko co? Cóż ja, zwykła, siedemnastoletnia dziewczyna, mogłam zdziałać wobec wyniku potyczki dwóch monstrualnych bestii? Moje myśli gnały jak szalone, gdy bezskutecznie usiłowałam wpaść na jakiś pomysł.
Niepotrzebnie się wysilałam, gdyż rozwiązania przyszło same. Tindaé uderzył mocniej swego przeciwnika, a ten spadł w dół. Zapanowanie nad sytuacją zajęło mu trochę czasu i wyrównał lot tuż nad ziemią. Zaatakował z podwójną wściekłością.
Olśniło mnie. Oczywiście!
- Felix! - wykrzyknęłam do przyjaciela, który właśnie mnie znalazł. - Musimy ich zwabić w środek miasta, nad dom władcy!
Młodzieniec chyba nie za bardzo rozumiał mój plan, ale spytał:
- Jak?
- Ja się tym zajmę - wtrącił niespodziewanie Beleger, który pojawił się obok nas.
Skinęłam głową.
- Dom władcy to największy budynek, ma taką wieżyczkę z spiczastym dachem - objaśniłam.
Oczy jasnowłosego elfa błysnęły, jakby zaczynał rozumieć.
Pobiegł w stronę niewielkiego, granatowego smoka i powiedział coś do niego. Ten słuchał z uwagą, a w końcu wzleciał do góry i chwytając Belegera w szpony poleciał w stronę toczących walkę bestii.
Obserwowałam jak próbuje dostać się jak najbliższej Cienia Północy. Udało mu się podlecieć na tyle blisko, że puścił elfa, a ten wylądował na szyi smoczego władcy. Stracił równagę i prawie spadł. Wstrzymałam oddech. Na szczęście Belegerowi udało się nie zsunąć i z niezwykłą zwinnością wspiął się blisko łba. Tindaé był wyraźnie zaskoczony, co Gorruth natychmiast wykorzystał. Zaczął z niebywałą zawziętością wykonywać ciosy. Jednak Cień Północy nie pozostał mu dłużny. Beleger, z trudem utrzymując równowagę, mówił do czarno-granatowego smoka. Skończył i właśnie wtedy wroga bestia zamachnęła się długim ogonem. Tindaé był zmuszony wykonać unik, co spowodowało, że zrzucił elfa.
Beleger runął w dół. Na szczęście granatowy smok, który nadal krążył w powietrzu zdołał go złapać. Wylądowali bezpiecznie. Odetchnęłam z ulgą. Pierwsza część mojego planu została skończona. I przy tym nic się nikomu nie stało. Całe szczęście...
Tindaé sprawił, że jego przeciwnik był zmuszony przesunąć się nad miasto. Dwa smoki wirowały usiłując za wszelką cenę zabić siebie nawzajem. Widziałem jak przemieszczają się nad dom władcy. Dokładnie tak jak powinno być.
Nagle Cień Północy został uderzony w skrzydło. Serce mi zamarło. Myślałam, że to już koniec i na nic nie zda się mój plan.
Jednak zdałam sobie sprawę, że smoczy władca tylko udawał, by podstępnie zbliżyć się do lewego skrzydła Gorrutha. Z całą mocą wbił w to miejsce pazury, a jego przeciwnik ponownie runął w dół. Zapewne i teraz udałoby mu się wyrównać lot gdyby nie jeden szczegół. Mianowicie spiczasty, niemal ostry dach budynku władcy. Przeszył on lewy bok Gorrutha i natrafił na serce. Ono także zostało przebite, a czubek wieży wyszedł z drugiej strony cielska.
Rozległ się przerażający ryk. Przepełniony był bólem i złością, a jego głośność sprawiła, że odgłos ten powędrował doliną i odbił się echem od gór.
Gdy umilkł zapadła zupełna cisza.
Dopiero po chwili rozległ się okrzyk euforii i uniósł nad naszą armią. Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. Wrogi smok nie żył. Gorruth został zabity.
Nagle coś mnie tknęło i popatrzyłam na wschód. Dokładnie wtedy zatrąbił róg.
Przecież wrogowi została jeszcze jedna rzecz.
Armia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro