Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział LII

Przegrywaliśmy. To było pewne. Mimo że stawialiśmy opór i na początku szanse zdawały się być wyrównane, to i tak z góry przesądzone było, że nasze zwycięstwo jest niemożliwe. Nawet jeśli nie przyjmowaliśmy tego do wiadomości.
Już niemal przyzwyczaiłam się do tej myśli, stała się dla mnie czymś normalnym. Miałam ochotę zaszyć się w swoim domu, gdzieś w kącie i spokojnie czekać na śmierć, która z pewnością, prędzej czy później, by przyszła. Jednak to nie było dla mnie. Udałam się w stronę wieży, tej samej, w której po raz ostatni widziałam Narrana. Wspięłam się po krętych schodach. Nie było tu nikogo. Poczułam lekkie ukłucie zawodu i chciałam opuścić budynek. Jednak zatrzymałam się w połowie kamiennych stopni i wyjrzałam przez okno, które wychodziło na wschód. Ujrzałam bitwę, istoty walczące ze sobą przy odgłosach uderzających o siebie broni.
Z miejsca, w którym się znajdowałam nie mogłam ujrzeć Felixa, ale rozglądnęłam się za Narranem. Przez okienko wdarł się podmuch wiatru, który rozwiał moje włosy. Odgarnęłam je z oczu i dalej szukałam wzrokiem młodego mężczyzny.
Wreszcie bardziej na północy, blisko granicy lasu dostrzegłam zieloną pelerynę. Odległość była zbyt wielka bym mogła rozróżnić jakiekolwiek szczegóły. Widziałam tylko, że Narran walczy u boku elfów. Chwilę potem zniknął mi z oczu. Na darmo wypatrywałam go ponownie.
Westchnęłam ciężko i oparłam się o zimną ścianę. Usiadłam na kamiennym stopniu. Wsłuchując się w odgłosy bitwy obracałam w palcach sztylet brudny od ciemnej krwi. Tak bardzo chciałam, by to wszystko skończyło się szczęśliwie. W myślach zaczęłam się prosić o ratunek. Nie byłam pewna do kogo się zwracam, ale błagałam całym sercem. Przeżywałam chwilę zwątpienia, ale tak bardzo chciałam by wydarzył się cud.
Jednak nawet nie liczyłam na to, że takowy się zdarzy.
Siedziałam tak dosyć długo. Przez moją głowę przemykały różne myśli. Czasem były pełne goryczy, innym razem nadziei. Myślałam ile istnień musiało stracić życie do tej pory. Na pewno mnóstwo.
Słońce już dawno schowało się za chmurami, które były tak ciemne, że świat spowijał mrok. Sprawiało to, że moje myśli były jeszcze czarniejsze.
Nagle w przepływie wściekłości, która zmieszała się z bezsilnością w moich oczach pojawiły się łzy.
- Błagałam - wyszeptałam łkając. - Jeśli ktoś mnie słyszy niech ześle pomoc. To nie w porządku, że tyle istot musi ginąć...
Gdyby moje prośby zostały wysłuchane...
Niespodziewanie usłyszałam dziwny dźwięk. Przypominał melodię, miły dla ucha szum układający się w pełną nadziei muzykę. Zamarłam nasłuchując. Odgłosy bitwy przycichły jakby wojownicy również usłyszeli to co ja, albo mi się tak wydawało, gdyż ta melodia bez trudu się przez nie przebiła. Dał się usłyszeć cichy krzyk, jakby ptaka. Wstałam i wyjrzałam przez okno.
Od strony gór leciała spora, skrzydlata istota. Moje oczy rozszerzyły się z zachwytu. Miała brązowe, połyskliwe, niemal złote pióra. Szybowała przed siebie majestatycznie, a gdy leciała przez chmury przebiły się promienie słońca oświetlając dolinę i tym samym armie. Orkowie najwyraźniej nie przyzwyczajeni do światła osłonili oczy rękami. Nie wierzyłam własnym oczom. Przypomniała mi się legenda, którą słyszałam w dzieciństwie.
Opowiadała o rasach żyjącej wśród gór i na ich wierzchołkach. Były to wielkie orły i żyjący w przymierzu z nimi pradawni elfowie. Według legendy obie te rasy były obserwowały świat z góry, były samotnikami polegającymi tylko na sobie nawzajem. Miały się ujawniać tylko w ostateczności.
Chyba właśnie nadszedł taki moment. Moje błagania zostały wysłuchane. Kto by pomyślał...
Na grzbiecie pierwszego orła siedział elf grając na dziwnym instrumencie. Zaraz za nim leciała cała armia złotopiórych ptaków. Widok ten, współgrający z światłem słońca, napełnił moje serce nadzieją. Zresztą nie tylko moje. Nasza armia ruszyła do ataku z nową motywacją, wspierana przez legendarne istoty.
Nie byłam w stanie w to uwierzyć. Z minuty na minutę zmieniał się wynik rozpaczliwej bitwy. Zostało jeszcze sporo wrogów i długa droga do zwycięstwa, ale teraz nie było aż tak strasznie.
Teraz wygrywaliśmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro