Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Chłopiec i jego ryś.




Uśmiechnął się.

- Gdy Canis wróci do mnie wyraźniej je słychać.

Serce mi waliło, nie po usłyszeniu jego drugiego serca, ale po akcji z jego przyrodzeniem. (why Livid why?) Zastanawiałam się, czy też o tym myśli i jak bardzo jest speszony. Uścisk w klatce piersiowej nie malał i popatrzyłam się na niego. Nic się nie dało odczytać z jego twarzy nawet po dłuższym patrzeniu się na niego. Podrapał się po brwi zabandażowaną ręką i teraz nawet przy panującym mroku widziałam dużą plamę krwi.

- Krwawisz znów. Wracajmy, zmienię ci opatrunek — powiedziałam wracając do poważnego tonu osoby, która trochę uważała się za jego lekarza. Innych nie chciał słuchać.

- Nie ma potrzemy, zaraz będzie po sprawie. - odparł patrząc się na swoją chorą dłoń.
A czyli teraz i mnie nie słucha... świetnie.

- O czym ty gadasz?

Nagle coś łupnęło w dach samochodu. Moje serce znów przyspieszyło czterokrotnie, a sama poderwałam się z fotela. W następnej chwili wielki ryś zeskoczył z dachu na maskę samochodu, odwrócił się do nas i usiadł obserwując. Z trudem przeniosłam wzrok z rysia na Sugę — wolałam mieć zwierzaka na oku — i spostrzegłam, że jego twarz rozpromienił cudowny urok szczęścia i uśmiechu, gdy patrzył na Canisa. Była tak kolosalna zmiana, że sama nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Chodź, pokażę ci coś — powiedział i wysiadł z samochodu. Poczułam się niepewnie, ale powoli wysiadłam z auta, ale nie ruszyłam się od drzwi choćby na krok.

- Podejdź bliżej — nalegał. Pokręciłam głową pozostając wierna drzwiom. Podszedł i złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. Opierając się i szorując nogami w ziemi w końcu zaciągnął mnie na środek ubitej ziemi jakieś dwa metry od Canisa, który siedział i obserwował wszystko.

- Musisz wszystko widzieć. Patrz. - szepnął a ja mimowolnie zadrżałam na cudowny dźwięk jego melodyjnego szeptu. Livid... skończ!

Yoongi zaczął odwijać bandaż z chorej ręki i nie bacząc na nic zrzucił cały opatrunek na brudną ziemię. Nie mieliśmy teraz kompletnie nic, by znów zrobić prowizoryczny opatrunek.
Z rany sączyła się powoli krew kapiąc na ziemie, ale Yoongi zdawał się tym nie przejmować. Popatrzył się na mnie z miną człowieka, który wie co robi. Za to ja stałam ze zgrozą i patrzyłam się nie mogąc pojąc co on robi.

Podszedł do Canisa i podstawił mu rękę pod pysk. Ryś obwąchał i zaczął zlizywać krew, krótkie ruchy szorstkiego języka zgarniały plamy krwi, które ginęły w różowym pysku. Gdy zlizał całą krew oblizał ranę kilkakrotnie aż — szczęka opadła mi prawie do ziemi — rana zniknęła widać było tylko cienką bliznę.

- Ale jak?! - podleciałam do niego i chwyciłam jego dłoń zapominając kompletnie o siedzącym rysiu.

- Czasami, gdy Canis jest w dobrej formie posiada zdolności lecznicze, ale jak to się mówi w przyrodzie nic nie ginie. Ta rana odbije się na mnie tak czy inaczej. To, że jej nie widać nie znaczy, że mnie nie boli, będzie boleć, dopóki nie minie konkretny czas jej wyleczenia. Poza tym brak rany pewnie będę odrabiał ogólnym osłabieniem, sennością lub zwykłym przeziębieniem, ale to i tak lepsze niż taka rana.

- To jest wręcz nie do opisania. W życiu bym czegoś takiego nie wymyśliła. To się nie mieści w głowie.

- Zdziwiłabyś się ile tak naprawdę się w niej mieści. - zaśmiał się.

- Czyli te moje plecy! - złapałam się za łopatki gdzie jakieś czterdzieści minut temu były tam głębokie zadrapania, teraz tylko podarta koszulka.

- Każde rany, jakie zada komuś Canis od razu się goją, ale nie znikają. Można to porównać do krzywdy, jaką wyrządza się na poziomie psychicznym i emocjonalnym. To ja ci je zadałem poprzez Canisa, pamiętaj on jest mną a ja nim. Te rany będziesz pamiętać do końca bez względu jak bardzo będę cię zapewniać, że nic takiego się więcej nie wydarzy. Będę musiał dłużej pracować na twoje zaufanie, rozumiesz?

Kiwnęłam głową, ale powiedziałam.

- Nie czuję się jakoś inaczej.

- Ty może nie, ale twoja podświadomość pamięta i będzie pamiętać.

Zadrżałam patrząc się na Canisa, który utkwił we mnie swoje złote oczy.

- Zmarzłaś — powiedział a ja drgnęłam jednocześnie z zimna i na fakt, że to powiedział Canis, ale głosem Yoongiego. W następnej chwili poczułam jak coś zostało zarzucone na moje ramiona. Spojrzałam przez ramie. To Yoongi założył mi swoją kurtkę, która była cudownie nagrzana przez jego ciało. Przytrzymał mnie przez chwilę za ramiona a ja zesztywniałam czując w całym ciele mrowienie. Natknęłam się na wzrok Canisa i zastanowiłam się, czy wie, jakie wzbudza we mnie emocje chłopak za mną.

- Czytacie sobie w myślach?


- Nie dosłownie... - zaczął Yoongi.

- Ale najczęściej, każdy wie co ten drugi... - wtrącił Canis.

- Chce powiedzieć — dokończył Suga.
Odeszłam od nich, by widzieć oboje z odległości.

- Dobra, to mnie trochę przeraża. - powiedziałam obejmując się ramionami. Czułam się taka mała i bezbronna w nadmiarze tych niesamowitych zdarzeń. Przetarłam twarz i potarłam oczy. Chciałam już wracać.

- Wracajmy — poprosiłam patrząc się na chłopaka. Yoongi skinął na Canisa, który podniósł się i dosłownie wbiegł w jego klatkę piersiową i zniknął. Yoongi miał przez chwile zamknięte oczy jakby czekając, aż Canis umości się w nim wygodnie, chwycił się za prawe serce i z uśmiechem ruszył do samochodu więc i ja zrobiłam to samo.


- Śnił mi się — powiedziałam, gdy byliśmy już na ulicach Seulu. - Canis. Dwa razy, mówiłam ci. To dlatego byłeś taki nerwowy, gdy ci opowiedziałam ten sen.

- Canis czuł cię i próbował się z tobą porozumieć, najprościej mu było właśnie poprzez sen. Chciał dać ci do zrozumienia, że tam jest. Pragnął być zauważony.

- Były tam też inne zwierzęta. Czy chłopaki?

- Tak — powiedział tylko.

- Naprawdę? Wszyscy?

- A ile zwierząt widziałaś?

Zastanowiłam się i policzyłam przypominając sobie sen.

- Szóstka, jednego brakuje. Kogo?

- Kookie — mruknął, widać było, że nie napawa go to radością. Coś było nie w porządku. Chłopak zmarkotniał i wlepił wzrok w ulicę.

- Jako jedyny nie ma ucieleśnionych emocji.

- To smutne

- Zastanawiamy się, czy może jednak Jungkook nie urodził się na Linii. Jednak to dziwne, najczęściej takie osoby się przyciągają.

- Nie umiem wam pomóc — mruknęłam bezradna. Ściskało mnie w sercu patrząc na jego zatroskaną minę.

- Nikt tu nie zawinił ani niczyja to zasługa. Nic nie można zrobić.
Nastało milczenie, a ja nie chciałam go przerywać pozwalając mu pobyć przez chwilę samemu ze sobą. Przemierzaliśmy ulice w ciszy, Yoongi patrząc na drogę, a ja podziwiając szarzejące niebo po prawej stronie obwieszczające rychły wchód słońca.
Spędziłam z nim całą noc poza domem, mruknęłam do siebie.

- Jesteśmy — powiedział kładąc ręce na kolanach, w jednej trzymał kluczyki. Nie szykował się do wyjścia z samochodu. Zaczął nerwowo bawić się kluczykami. Już wiedziała, że chcę powiedzieć coś istotnego. Sama od razu zaczęłam się denerwować.

- Skoro już poznałaś tak ważny aspekt mojego życia to teraz chciałbym wiedzieć, czy — słyszałam jak przełyka ślinę i otwiera usta z cmoknięciem. Poziom stresu w samochodzie sięgał zenitu. Przymknęłam oczy.

- Chcę wiedzieć, czy... - Znów się zająknął — Nadal chcesz byśmy... Jezu, jakie to jest trudne! - Ukrył twarz w dłoniach pocierając oczy. W końcu opadł na kierownice i zapatrzył się w przestrzeń. Ja nadal nie odzywałam się słowem. Sam musi się z tym uporać.

- Powiem inaczej. - Spojrzał na mnie, ale tylko przez chwilę. Wzrok uciekł i teraz mówił już do swoich dłoni. - Chciałbym spróbować z tobą czegoś więcej, ale nie wiem, czy potrafię coś takiego. Chcę powiedzieć innym, ale nie bezpośrednio. Nie wiem, czy mnie takiego zechcesz, beznadziejnie nieśmiałego i bojącego się ludzi, ale wielbiącego cię pod każdym względem. Nie umiem przemawiać, nie umiem pisać ani śpiewać o miłości, bo nic o niej nie wiem. Czuję jednak w środku, że nie jestem już tym samym Yoongim, którym byłem przed poznaniem ciebie. Jeśli chcesz możemy teraz wejść do domu ręka w rękę, ale nie mogę ci zagwarantować, że będę wylewny w uczuciach... ja po prostu nie potrafię — Wszystko to mówił prawie na jednym wydechu, a ostatnie zdanie było wypowiedziane z taką rozpaczą, że mnie coś zakuło w sercu.
Położyłam mu dłoń na jego lekko drżących jasnych dłoniach. Popatrzył na mnie a ja uśmiechnęłam się do niego ciepło.

- Posłuchaj mnie, jesteś dla mnie bardzo ważny. Kocham nasze rozmowy, uwielbiam patrzeć jak pracujesz nad muzyką, jak się jej poświęcasz. Szanuję twoją tajemnicę, choć jest dla mnie nie do pojęcia. Jesteś wspaniałym chłopakiem, a nieśmiałość nie ma tu nic do rzeczy. Jesteś inteligenty i sprytny, często mnie zaskakujesz i...

- Nie podoba mi się to, co mówisz. Za dużo komplementów, to źle wróży — parsknął wymuszonym śmiechem.

- Poczekaj, daj mi skończyć. Pamiętam cię jak nie umiałeś sklecić przy mnie prostego zdania po angielsku, widziałam ile cię to kosztuje. Jak uciekałeś do studia byle by tylko nie musieć z nami rozmawiać. Bardzo długo zajęło mi przedarcie się do ciebie. Pamiętasz nasze początki. Nasze rozmowy, jak najpierw zostawiali nas samych, by pójść do sklepu, te nerwowe milczenia i ukradkowe spojrzenia. Też przez to przechodziłam. Tak bardzo chciałam, byś czuł się dobrze w moim towarzystwie, ale ty zawsze otaczałeś się murem niedostępności. Pamiętasz naszą pierwszą prawdziwą rozmowę?

- Pamiętam, znów nas zostawili, a że byliśmy u mnie w pokoju nie miałem gdzie uciec. Ty siedziałaś na łóżku schowana w cieniu, a ja przy komputerze gapiąc się jak ten idiota w monitor byle by nie patrzeć na ciebie. Czułem twoją obecność każdą komórką mojego ciała, nie mogłem tego znieść, aż w końcu ty spytałaś, czy chcę posłuchać twojej muzyki.

- Spojrzałeś się tylko na mnie kiwając głową.


- Gdy tylko usłyszałem twoją playlistę utworów instrumentalnych nie wiem coś we mnie się odblokowało. Widziałem jak działa ona na ciebie. Prawie widziałem to, co ty tworzyłaś dzięki tej muzyce. Co tam było? Lot na smoku? Letni domek ty na ganku, las po burzy wszędzie pełno zieleni?

- Było tego sporo, do każdego utworu coś wymyślałam.

- Dla mnie to było jak objawienie. W tamtym momencie marzyłem, by nikt nie przyszedł, byśmy trwali tak we dwoje otoczeni tą muzyką tworząc coś, co było tylko nasze. Gdy tamten wieczór się skończył o niczym innym nie myślałem, chciałem, byś znów do mnie przyszła, byś siedziała na łóżku i byśmy oboje słuchali twojej muzyki. Potrzebowałem tego jak powietrza.

- Nigdy nie przypuszczałam, że wywoła to w tobie, aż takie emocje.

- Czasami w moim Świecie odtwarzałem te sceny i oglądałem je po dziesiątki razy, a muzyka grała wokół mnie. To było dla mnie jak wyleczenie jak kuracja i wyjście na prostą. Jak terapia antystresowa... Powiedz mi tylko teraz czy chcesz tworzyć ze mną coś więcej...

- Yoongi — Ścisnęłam jego rękę — Powiem tak, po tym wszystkim, co dziś przeszłam, moje serce nadal lata jak oszalałe. Na tę chwilę nie mówię tak, ale i nie mówię nie. Potrzebuje czasu, by to na spokojnie wszystko przemyśleć. Bardzo bym chciała z tobą być, tylko czuję w sobie w głębi duszy, że na ten moment nie byłaby to racjonalna decyzja, rozumiesz.

Pokiwał tylko głową.

- Mam tylko jedną prośbę. Nie mów o tym Alex. O mojej tajemnicy ani o reszcie, okej?

- Dobrze, ale czemu?

- Tae sam musi jej to powiedzieć. Pomyśl jakby się czuła jakby dowiedziała się tego od ciebie. Wpierw by ci nie uwierzyła, a potem gdy V by się przyznał to myślisz, że zaufałaby mu?

- Racja.
Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy po schodach do domu. Yoongi już miał nacisnąć klamkę i wejść do mieszkania, ale powstrzymałam go, kładąc rękę na jego ramieniu. Zabrał rękę z klamki i spojrzał na mnie.

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka jestem ci wdzięczna za to, że zaufałeś mi i podzieliłeś się ze mną swoją tajemnicą. To wymagało nie lada odwagi. Wiedz też, że wybaczam ci wszystkie kłamstwa. Jesteśmy teraz na czysto.

Uśmiechnęłam się, stanęłam na palcach i delikatnie i bardzo czule pocałowałam go w policzek.

- Dziękuję — mruknęłam i weszłam do mieszkania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro