Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Komu w drogę, temu w zęby

Nie wiem, kiedy minęły mi ostatnie dni. Byłam tak zaaferowana przygotowaniami i podekscytowana na myśl o wyprawie, że z przejęcia ledwo mogłam spać. Byłam też bardzo podenerwowana sytuacją, do której doszło w koszarach. Początkowo unikałam zarówno Daniela, jak i Gerarda, ale szybko dotarło do mnie, że to niemożliwe zadanie. Mijaliśmy się na korytarzach, w bibliotece, na dziedzińcu. Nie rozmawialiśmy o zdarzeniu z umywalni, ale między nami pojawiło się napięcie, które staraliśmy się wyładować podczas wspólnych ćwiczeń, do których zmuszała nas Mistrzyni Rinna. Chcąc nie chcąc spędzałam wiele czasu z moimi towarzyszami podróży i powoli zaczynałam się z nimi oswajać.

Dolora okazała się nie tylko bardzo wyczulona na wszystko, co dotyczy mojego bezpieczeństwa - co oczywiście oznaczało, że natychmiast zyskała przychylność Daniela - ale także zaskakująco rubaszna. Nieraz zdarzyło się, że jej komentarz powodował u otoczenia salwę śmiechu. To była miła odmiana po ciętym dowcipie Klary czy wrodzonej powadze Daniela. Polubiłam ją. Z kolei Gerard nadal stanowił dla mnie zagadkę. Wiedziałam, że jest towarzyski, potrafi być zabawny, ceni sobie aktywność na świeżym powietrzu oraz że zjeździł Eregię wzdłuż i wszerz, lecz niewiele ponad to. Od dnia, gdy powiedział mi o podróży, która rzeczywiście okazała się być jego pomysłem, nie próbował się już do mnie zbliżyć inaczej niż poprzez rozmowę. Od dnia, w którym nakryłmnie w umywalni, nie próbował się już do mnie zbliżyć inaczej niż poprzezrozmowę. Musiałam jednak przyznać, że w czasie ćwiczeń nie raz przed oczymamiałam obraz półnagiego mężczyzny i musiałam walczyć ze sobą, by odpędzić odsiebie tę wizję.

Szczęśliwie udało mi się zmusić do przespania nocy oddzielającej mój pobyt w pałacu od wyjazdu. Pierwszego dnia dziesiątego miesiąca z samego rana obudziła mnie służąca - nie Klara, która też przecież szykowała się do podróży, lecz jakaś inna dziewczyna - i pomogła mi się wyszykować, więc godzinę po świcie byłam już gotowa. Rzuciłam ostatnie spojrzenie z balkonu, na którym tyle razy marzyłam o opuszczeniu domu. Świat był piękny, a ja nareszcie mogłam przekonać się o tym na własne oczy. Serce biło mi jak szalone.

Wyszłam na dziedziniec, z którego mieliśmy wyruszyć. Drżałam lekko, chociaż miałam na sobie ciepłe ubrania, w tym karmazynową opończę do konnej jazdy, w którą zatchnięto Moc mającą ochronić noszącą ją osobę przed chłodem. Podeszłam do swojej klaczy, Różyczki. W jukach znajdowały się moje bagaże. Sprawdziłam jeszcze, czy wszystkie sprzączki są odpowiednio zapięte i już mogłam być spokojna.

Królowa nalegała, byśmy zabrali powóz napędzany magią, ale stanowczo odmówiłam. Dotąd nie oglądałam świata inaczej niż zza okien takich powozów. I miałam tego dość. Teraz chciałam poczuć na twarzy ciepłe promienie słońca, chłód porannej mgły, a nawet zimne krople jesiennego deszczu. Musiałam przekonać się, że naprawdę żyję.

- Gotowa na podróż, o jakiej zawsze marzyłaś?

Obróciłam się na obcasie. Daniel znowu mnie podszedł. Na jego twarzy malował się lekki uśmiech. Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do tego, że zmienił fryzurę - jego włosy były teraz krótszeniż zwykle. Właściwie było tak od czasu feralnego spotkania w umywalni, ale nie miałam odwagi, by o to zapytać. Co więcej, dziś Strażnik miał na sobie zwyczajne ubrania, w jakich normalnie chodzili mężczyźni o jego pozycji i w jego wieku. To tak do niego nie pasowało, że aż miałam ochotę się roześmiać. Skoro nie nosił munduru i wychodził poza pałac, musiał mieć przy sobie coś, co poświadczy jego przynależność kastową. Owym znakiem była niewielka dalia wyszyta na rękawie jego kurtki. Średnia Szlachta posługiwała się właśnie tym symbolem.

- Dawno nie musiałaś tego nosić, prawda? - spytał, wskazując na białą różę wyszytą na mojej opończy tuż nad sercem.

- Tutaj wszyscy mnie znają. Świat poza pałacem, w którym wszem i wobec należy obwieszczać, kim się jest, wydaje mi się... problemowy.

- Problemowy? - powtórzył Daniel. - Dlaczego?

Wzruszyłam ramionami.

- A po co wszyscy mają wiedzieć, kto pochodzi z której rodziny albo jaką Mocą został obdarzony? Nie wiem też, jak mieszkańcy dalszych rejonów zareagują, gdy dostrzegą białą różę. Moja matka jest bardzo dobrą Królową, lecz na pewno znajdą się tacy, którzy temu zaprzeczą.

- Nie martw się, obronię cię własną piersią, jeśli będzie trzeba - odparł mężczyzna i przytulił mnie na moment do siebie.

Wiedziałam, że powiedział to szczerze i dlatego poczułam się niezręcznie. Odepchnęłam go żartobliwym gestem.

- Laura? - Teraz usłyszałam zaspany głos Klary. - Od kiedy to zrobił się z ciebie taki ranny ptaszek? Zaraz zacznę żałować, że nie mogę pozostać w pałacu...

Dziewczyna ziewnęła potężnie.

- Dzień dobry, Księżniczko.

Pojawiła się druga Strażniczka. W przeciwieństwie do Klary Dolora była zwarta i gotowa, i aż rwała się do wskoczenia na siodło.

- Brakuje nam już tylko Gerarda - powiedziałam, rozglądając się po dziedzińcu.

- Mylisz się. - Znów omal nie podskoczyłam, ponieważ Haller wyszedł zza nakrapianego ogiera stojącego po mojej lewej stronie. Narzeczony wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony doceniałam jego siłę i nie dało się ukryć, że był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, z drugiej strony kompletnie nie umiałam go rozgryźć. - Byłem tu przed wami wszystkimi. Sprawdziłem już konie i przyniosłem z kuchni prowiant. Jeszcze ostatnia sprawa i będziemy mogli jechać.

Ostatnia sprawa. Pożegnanie z Królową. Sama nie wiem, jak się z tym czuć. Z jednej strony bardzo kochałam matkę, z drugiej zaś potrzebowałam zacząć żyć bez jej widma nad sobą - o ile to możliwe w wypadku córki władczyni, rzecz jasna.

Spojrzałam w jej stronę, zanim słyszałam kroki. Ich dźwięk był lekko przytłumiony przez mgłę, która bardzo powoli zaczynała się rozrzedzać. Lecz cokolwiek by się nie działo, magia mojej matki była nie do podrobienia.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy Gerard zwrócił się w tym samym kierunku jedynie o ułamek sekundy później niż ja!

Czyżby on też równie mocno wyczuwał Moc?, przemknęło mi przez myśl. To było raczej niemożliwe, nieprawdaż? Jak silny musiałby być, by tak reagować na obecność innego obdarzonego?

- Moi drodzy! - zawołała Królowa, wyłaniając się z jednego z licznych przejść. - Nie chcieliście chyba wyruszyć bez odpowiedniego pożegnania, mam nadzieję?

Ukłoniliśmy się. Emerencja podeszła najpierw do Strażników, szepnęła coś każdemu z nich z osobna, a ja poczułam impulsy jej niezwykłej magii. Schemat powtórzył się przy Gerardzie, jednak w pewnej chwili oboje popatrzyli na mnie poważnie. Haller kiwnął głową i ucałował rękę mej matki. Na końcu wreszcie podeszła do mnie. Uścisnęła mnie mocno.

- Świat jest pełen cudów, córeczko - szepnęła - i masz teraz idealną okazję, by to dostrzec. Ale uważaj na siebie, ponieważ za murami pałacu nie będę mogła cię chronić. Mądrze korzystaj z Mocy i daj się poznać jako moja godna następczyni.

- Postaram się, mamo - zapewniłam z całego serca.

- Jedźcie bezpiecznie.

Moc matki owionęła moją sylwetkę i dotarła do głębi mojego jestestwa. Taka właśnie była magia Królowej Eregii. Taka kiedyś miała być moja magia. Mama puściła mnie wreszcie i odsunęła się. Subtelnie odchrząknęła. Czyli ona też była wzruszona. Dobrze wiedzieć, że dzielimy to doświadczenie.

Wsiedliśmy na konie. Posłałam mamie uśmiech, skinęłam głową towarzyszącej jej Strażniczce i ruszyłam w stronę bramy głównej. Odetchnęłam głęboko, kiedy oficjalnie wyjechaliśmy na drogę do miasta. To był dzień, na który czekałam od dawna i nic, absolutnie nic nie mogło mi go zepsuć. Posuwaliśmy się do przodu, kopyta koni stukały o bruk, mgła przerzedziła się na tyle, że widzieliśmy wszystko w zasięgu dziesięciu metrów. Powoli wpadałam w rytm narzucany przez jednostajny tętent. Towarzysze pozwolili mi jechać jako pierwszej. Czułam przed sobą tarczę Daniela, a za sobą - Dolory, lecz poza tym pierwszy raz byłam wolna i niemal niestrzeżona.

Uśmiechnęłam się szeroko, pokazując wszystkie zęby.

Poczułam, jak ochlapują je kropelki ulicznego błota, kiedy tuż obok mojego konia wylądowało ciało zwalistego mężczyzny. Moje szczęście: byłam chroniona z tyłu i z przodu, więc oberwałam z boku. Szybko starłam cuchnącą breję z zębów. Nie wypadało mi wypluć śliny na bruk, choć słowo daję, odczuwałam ogromną potrzebę zrobienia tego, więc szybko wyjęłam chusteczkę i uczyniłam, co trzeba.

- Eja! - wrzasnął ktoś. - Gdzie się pcha?!

Spojrzałam na krzyczącego mężczyznę. Był średniego wzrostu, miał splątane włosy, ciemne, blisko osadzone oczy i wąskie wargi. Przypominał mi gada. Wyrzucił pięść w moją stronę i pokręcił nią, wyraźnie mi grożąc. Zrobił krok, ale zatoczył się. Czyli nie dość, że słabo obdarzony, to jeszcze pijany. Cudownie.

- Co sobie wyobraża? - kontynuował obcy. - Ja tu sprawy rozwiązuję, a krowa się pcha!

Uniosłam do góry brew. Krowa. No, no. Mogło być gorzej.

Daniel wysunął się przede mnie. Jedną ręką wyciągnął miecz, drugą skierował w stronę obcego, tworząc zaklęcie, które zabłysło ostrzegawczo nad jego skórą.

- Zejdź nam z drogi - powiedział groźnie. - Nie widzisz, skąd wyruszamy? Czyżby poza kilkoma zębami brakowało ci jeszcze oleju w głowie? Mogę nauczyć cię manier, jeśli bardzo chcesz.

- A ucz se! - warknął mężczyzna, plując śliną. - Możecie i jechać z pałacu, co mnie to! Ten tu właśnie obraził mi matkę!

- Idioto! - Do gry włączył się trzeci osobnik, którego wcześniej nie zauważyłam, a który teraz wychylił się zza awanturnika. - Nie widzisz, że oni naprawdę jadą z pałacu? Masz łajno zamiast mózgu? - Szturchnął tamtego łokciem w bok. Nieznajomy, równie umorusany jak reszta towarzystwa, choć zdecydowanie bardziej trzeźwy, posłał nam przepraszający uśmiech. - Wybaczcie mu, jego matka upuściła go w dzieciństwie chyba o jeden raz za dużo.

Siłą pociągnął znajomego na bok. W międzyczasie obudził się zwalisty facet, który wcześniej niemal wylądował pod kopytami mojej klaczy. Popatrzył na nas, zrobił wielkie oczy i stracił przytomność. Po prostu coraz lepiej.

Skrzywiłam się, ponieważ w ustach dalej czułam smak obrzydliwego błota. Nie chciałam się zastanawiać, co konkretnie składało się na ten niewiarygodny bukiet. Przy drodze nie było zbyt wielu nieczystości, że też ten kolos musiał trafić właśnie w to miejsce...

- Zabierzcie go stąd, zanim ktoś go przejedzie - powiedziałam surowo. - Jeśli służba Królowej zobaczy takie zamieszanie u wrót pałacu, wymierzy wam odpowiednią karę.

Ruszyłam przed siebie. Zaraz poczułam, jak ktoś łapie wodze mojego konia. Popatrzyłam pytająco na Daniela.

- Jeszcze nie opuściliśmy drogi z pałacu do Sallisteru, a już były problemy. Wiem, o co prosiłaś, ale nie ma mowy. Od tej pory to ja jadę jako pierwszy. A ty lepiej od razu stwórz barierę wokół siebie. Mówią, że maseczki błotne upiększają, ale tego błota chyba lepiej nie nakładać na twarz...

... A co dopiero na zęby, dodałam w myślach.

Pozwoliłam mu się wyprzedzić. Wiedziałam, że w tym momencie nie było sensu z nim dyskutować. Obróciłam się. Spodziewałam się, że zobaczę Klarę, ale zamiast tego napotkałam intensywne spojrzenie Gerarda. Błyskawicznie zwróciłam się ku szyi klaczy. Odruchowo wyprostowałam się na siodle i przełknęłam ślinę.

FUJ! Miałam to wypluć!

Skrzywiłam się okropnie.

Nie ma to jak życie w podróży! Skoro taki jest początek wyprawy Laury i jej przyjaciół, to co będzie dalej? Jesteście ciekawi?

Jak powiedziałam, tak zrobiłam - dziś możecie rzucić okiem na moodboard Klary <3 Lubicie tę postać? Jest ona dość mocno wzorowana na mojej przyjaciółce, dlatego przyznam, że darzę ją szczególną sympatią! ;)

Przerwa w publikowaniu nowych części wynikała z mojej wyprawy do Przemyśla i pięknego zamku w Krasiczynie - wspomnienia z podróży z pewnością znajdą swoje odzwierciedlenie w rozdziałach, które pojawią się tu za jakiś czas!

Stay tuned!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro