Rozdział 20
Patrzyłam cierpliwie na Jacoba, zastanawiając się, jaki podejmie ruch. Trochę zaczynało mi się nudzić, bo w końcu już dobre trzydzieści minut obserwowaliśmy ten przeklęty Bank Anglii, przez co ta cierpliwość, z którą obserwowałam asasyna, zaczynała powoli ulatywać gdzieś w przestrzeń.
Jacob chyba zaczął zauważać moje zdenerwowanie, bo zapytał:
- Coś nie tak?
W odpowiedzi skrzyżowałam ręce i usiadłam na dachu, przecierając oczy nagą, trochę zziębniętą dłonią.
- Ronnie? - zaczął raz jeszcze, najpewniej bardzo chcąc wyciągnąć informacje o moim stanie.
- Nie wyspałam się - rzuciłam, przymykając na krótki moment oczy.
Jeśli mam być szczera, wtedy mówiłam prawdę. Mimo znużenia wypatrywaniem jakichkolwiek podejrzanych zdarzeń, byłam wyczerpana brakiem snu. Ostatnimi czasy męczyły mnie koszmary związane z powrotem Starricka do mojego życia, które od momentu śmierci Pearl powoli wracało do normalnego sposobu funkcjonowania. Stawało się ono bardziej normalne, tylko dlatego, iż nie musiałam w tej chwili śledzić Jacoba ani coś w tym stylu.
Chorobliwa zazdrość to chyba jedna z najgorszych rzeczy, które mogą dotknąć kobietę...
Mimo wszystko mój stary szef wciąż żył. Ba! Coraz bardziej pragnął mojej śmierci. Zdrada, nieszczęście, nowy ład - tym właśnie stałam się w chwili zbratania się z wrogiem i właśnie przez to Wielki Mistrz może jeszcze bardziej pragnąć mojej śmierci...
Jacob spojrzał na mnie z czymś, co wydawało mi się być autentyczną troską. Uklęknął obok mnie i delikatnie ujął moją twarz w obie dłonie. Wtedy też na jednym policzku poczułam chłód metalowo-skórzanej rękawicy; na drugim zaś ciepło jego skóry. Uśmiechnął się czule i zaczął delikatnie głaskać mnie kciukami po kościach policzkowych, ledwo muskając mnie opuszkami palców.
- Wiesz, że jeśli coś się dzieje, to możesz mi powiedzieć? - zapytał cicho, wpatrując się w moje oczy.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się słabo i pokiwałam głową. Złapałam go jedną ręką za ramię, drugą zaś położyłam na jego dłoni, by potem móc spleść nasze palce. Oparłam głowę o jego czoło, przez co nasze usta dzielił może jeden cal.
- Koszmary. Nic takiego - powiedziałam cicho.
- A jednak nie pozwalają ci na spokojny sen. - Odsunął się trochę, uśmiechając się. - Czyli to wcale nie jest nic takiego.
Mogłabym się kłócić, że nie miał racji. Że koszmary wcale nie przeszkadzały mi w śnie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Postanowiłam jednak porzucić obronę swojego zdania, co szczerze mówiąc, było do mnie straszliwie niepodobne. Osobiście uważałam, że "upartość i zacięcie" to moje drugie imię.
- Dobra. Faktycznie nie pozwalają. Po prostu trochę się boję, że... no wiesz... - skrzywiłam się lekko i kontynuowałam - Starrick ma kolejny powód, żeby chcieć naszej śmierci, więc... No cholera jasna. Boję się o nas. O ciebie i o mnie. Bardziej o ciebie niż o mnie. - Przymknęłam oczy i westchnęłam cicho. - Zabiłam mu Pearl. Ona była ważna. Potrzebna. I w dodatku była jego kuzynką. Jego rodziną. Jak bardzo chciałbyś mojego nieszczęścia, gdybym zabiła ci Evie?
- Ronnie, posłuchaj. Nigdy, ale to przenigdy nie pozwolę mu cię skrzywdzić. O mnie nie musisz się martwić. W końcu wielu już próbowało się mnie pozbyć, a jak widzisz, wciąż tu jestem. Mnie nie da się tak łatwo zabić.
Przewróciłam oczami i zaśmiałam się cicho. Nawet w tej chwili jego zbytnia pewność siebie potrafiła mnie rozbawić.
- Po prostu bądź czujny. Mam złe przeczucia - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się słabo.
- Zawsze jestem czujny i gotowy na atak, najdroższa.
Jacob powoli pochylił się bardziej w moją stronę i objął ramieniem. W tej właśnie chwili zaczęłam czuć, jak ciepło mi się robi, jak serce zaczyna coraz to mocniej przyspieszać, ciesząc się z jego bliskości. Zarzuciłam mu ręce na szyję, gdy delikatnie musnął moje usta swoimi, a potem powtórzył to, tylko trochę mocniej i pewniej. Uśmiechnęłam się przez pocałunek, pogłębiając go i trochę mocniej przyciągając do siebie asasyna. Położył dłoń na moim karku, przez co poczułam, jakby przechodził przeze mnie prąd. Przyjemny dreszcz przeszedł na wskroś moje ciało. Nagle, szczerze powiedziawszy, świat przestał istnieć. Byłam tylko on, ja i... głośne chrząknięcie, przez które Jacob momentalnie podskoczył i odsunął się gwałtownie ode mnie, odwracając się do nieznajomego i wysuwając ukryte ostrze z karwasza, w razie gdyby musiał jak najszybciej odeprzeć atak.
- Panie Frye? - odezwał się jakiś mężczyzna, którego zupełnie nie kojarzyłam. Potem spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. - Pani chyba nie znam... Czy miałem przyjemność spotkać cię, pani...?
Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się niecałą sekundę nad odpowiedzią.
- Panna Veronica Thorne - przedstawił mnie Jacob, zanim zdążyłam wypowiedzieć chociażby jedno słowo. - I wątpię. Nie przypominam sobie, żebym was zapoznawał. A zapewne nie wpadliście też na siebie na ulicy, Freddie.
Zmrużyłam oczy, patrząc na Frye'a. Nie cierpiałam, kiedy to ludzie mówili za mnie. W końcu po coś miałam ten głos i potrafiłam składać logicznie zdania. Mogłam więc sama się przedstawić i powiedzieć temu facetowi, że nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy...
Przyjrzałam się mojemu "adwokatowi", którym na tę chwilę był Jacob. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, który wyrażał niebywały nawet jak na niego entuzjazm.
- Nooo, więc... Ronnie, poznaj Fredericka Abberline'a. To mój przyjaciel - podkreślił całkiem dosadnie ostatnie słowo.
- Miło mi pana poznać - powiedziałam najmilej, jak tylko na tę chwilę mogłam. - Przykro mi jednak, że następuje to w takich... dość niezręcznych okolicznościach. - Wstałam powoli z dachu, otrzepując ubrania.
Abberline spojrzał na mnie trochę, jakby zawstydzony. Przeczuwałam, że było mu naprawdę głupio, że przerwał nam w takiej sytuacji. I szczerze mówiąc, wcale mu się nie dziwiłam, bo w tej chwili czułam się równie dziwnie...
Ciemne i grube brwi mężczyzny zostały ściągnięte do dołu, gdy Jacob podniósł się za mną i objął niemal opiekuńczo ramieniem. Czerwone jak dotąd policzki, wywołane najpewniej niedawnym poczuciem zmieszania, momentalnie przybrały naturalną barwę.
- Sądziłem, że przybędziesz sam, Jacobie - oznajmił, wbijając wzrok w budynek banku.
- Ach, tak. Nastąpiła mała zmiana planów. Otóż od jakiegoś czasu pracuję z Ronnie...
Abberline wyglądał, jakby chciał rzucić jakąś wredną uwagą, ale musiał się powstrzymać tylko i wyłącznie dlatego, że kultura mu nie pozwalała na niegrzeczne uszczypliwości.
- ...więc pomyślałem, że dobrym pomysłem, będzie poproszenie Veroniki o udział w tym przedsięwzięciu.
Spojrzałam na niego, krzyżując ręce. Na krótki moment złapaliśmy kontakt wzrokowy, a następnie asasyn wbił spojrzenie w strzeżony budynek.
Plan po raz kolejny tylko zdawał być się banalnie prosty. Musieliśmy tylko dostać się do środka - co nie powinno być niby trudne - i odnaleźć jakoś Philipa Twopenny'ego, który zaplanował napad na bank, a o którym Jacob jakoś się dowiedział. Potem wszystko powinno być bułką z masłem. Mimo wszystko kręcenie się po jednym z najbardziej strzeżonych budynków w całym Londynie MUSIAŁO być niezwykłym utrudnieniem. I tak, był to najtrudniejszy punkt na naszej liście. Gdybyśmy tylko mieli kogoś w środku, kto mógłby nas "oprowadzić"...
Gdy spojrzałam na Jacoba, zawiał delikatnie wiatr, przez który jego założony na głowę kaptur zafalował. Mężczyzna, gdy tylko zauważył, że na niego patrzę, posłał mi krótki uśmiech, po czym skierował z powrotem spojrzenie na bank.
- No więc... Masz jakieś rady dla nas? - spytał asasyn, podpierając się rękami o boki.
Abberline po raz kolejny zmarszczył brwi, krzyżując ręce i opierając się o kamienną barierkę. Błądził pytającym wzrokiem to po mnie, to po Jacobie, jakby nie rozumiejąc.
- Rady odnośnie czego? - Jedną rękę bezwładnie zwiesił wzdłuż ciała, a drugą oparł o kamień.
- Rady odnośnie dostania się do środka niezauważenie, a czegóż by innego? Musimy dostać się do banku.
Frederick przetarł twarz dłonią.
- Po co chcecie dostać się do środka...?
- Sądzę, że się panu to raczej nie spodoba - wtrąciłam się w rozmowę.
- Aj, proszę mówić. Mam tylko nadzieję, że nie macie zamiaru go okraść... - powiedział to pół żartem, pół serio, a przynajmniej stwierdziłam tak, dlatego że musiał już znać trochę Jacoba.
- Oj, panie Abberline, my nie, ale pan Twopenny już tak - zaśmiałam się gorzko.
Policjant (wiedziałam, że nim jest, gdyż Jacob mi wspomniał o tym przed spotkaniem) spojrzał na nas, jakbyśmy właśnie wybiegli z psychiatryka, wyjąc do księżyca. Otworzył szeroko oczy, zakaszlał dość głośno, dławiąc się - jak sądzę - powietrzem lub własną śliną i naparł jeszcze mocniej na barierkę. Wtedy też zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno któreś z nas nie powinno go przytrzymać, żeby nie wyleciał na ulicę.
- Że zarządca banku chce zorganizować napad?! - ledwo powstrzymał się od podniesienia głosu. Doskonale widziałam szok w jego oczach.
Jacob przytaknął, poprawiając kaptur i zerkając w bok na bank. Dotknął delikatnie ramienia mężczyzny i westchnął cicho.
- Wiem, że to wydaje się niewiarygodne, ale właśnie tak jest, Freddie.
- Chyba muszę usiąść...
- Może później. - Zbliżyłam się o krok w ich stronę. - W tej chwili musi nam pan powiedzieć, jak mamy dostać się do środka, nie ściągając na siebie uwagi jego ludzi oraz cywili - powiedziałam niezwykle poważnie, kręcąc powoli głową. - Musi nam pan pomóc, panie Abberline.
Przez krótką chwilę wyglądał, jakby nad czymś intensywnie myślał. Jakby rozważał wszystkie za i przeciw udzielenia nam pomocy. Po tych kilku sekundach westchnął niemal bezgłośnie i wbił wzrok w ulicę, by następnie powoli przenieść go na budynek Banku Anglii.
Zamyślony podrapał się po gęstych bokobrodach i pokręcił głową.
- Jakby co, ja nic o tym nie wiem!
- Freddie... jasne. Ale proszę, pospiesz się. Nie mamy czasu! - Jacob westchnął cicho.
- No więc... - Rozejrzał się pewnie, by upewnić się, że aby na pewno nikt ich nie podsłuchuje. - W środku znajduje się pan Osbourne. To dyrektor banku i TYLKO on ma dostęp do skarbca. Powinniście znaleźć go przy wejściu do niego. Jest jeden strażnik, który strzeże drzwi do samego skarbca. Jeśli was zobaczy, nie macie szans dostania się do środka drzwiami, rozumiecie?
W jednakowym momencie kiwnęliśmy głowami, po czym spojrzeliśmy po sobie, rzucając sobie spojrzenia "jeśli to sknocisz, zabiję".
- Szef ochrony ma świetne kontakty z panem Twopennym. Oczywiście, jeśli nic się nie zmieniło w ostatnim czasie. Jeśli tak jest, to i ja jestem pewien, że miał w tym swój udział... - powiedział cicho Abberline. - O, i Jacob! Mówię to szczególnie do ciebie: proszę zachować dyskrecję. Żadnych wybuchów, wyskakiwania przez okna i ognia. To Bank Anglii. W dodatku musisz złapać go na gorącym uczynku, inaczej nic mu nie udowodnisz.
Jacob przewrócił oczami, jak to zawsze miał w zwyczaju, gdy ktoś kazał mu coś zrobić inaczej, niż on chciał.
- Przecież wiem! Tam jest zbyt dużo niewinnych ludzi, żeby wysadzać ich w powietrze...
- Zacznijmy od tego, że niczego nie powinno wysadzać się w powietrze - napomknęłam, podpierając ręce o biodra.
Asasyn spojrzał na mnie z niemałym wyrzutem i widocznym w oczach oburzeniem pięciolatka, któremu odebrano pluszaka. Rozłożył ręce i trwał tak przez chwilę, być może myśląc nad odpowiedzią. Dopiero po chwili pokręcił głową i zapytał:
- No i gdzie w tym zabawa?!
- Jacobie, panna Thorne ma rację. Wybuchy takich budowli mogą stać się dla kogoś zagrożeniem. Mogą odebrać komuś niewinnemu życie albo spowodować uszczerbek na zdrowiu - westchnął ciężko Abberline.
Frye chyba nie mógł przeboleć, że żadne z nas nie zgadzało się z jego wewnętrznymi przekonaniami odnośnie detonacji różnych budynków.
W końcu jego wzrok po raz kolejny spoczął na banku. Oparł się o kamienną barierkę i zrobił dzióbek z ust, zamyślając się. Być może myślał nad tym, jak dokładnie przejść do działania i jakim cudem mamy dostać się do środka, gdzie znajdowałby się człowiek templariuszy.
Wskazał na drzwi.
- Najpierw trzeba się tam dostać. I to jak najszybciej, bo czas ucieka. W każdym razie... Dzięki, Freddie. Jak zwykle twoja pomoc jest nieoceniona!
Zanim przyjaciel asasyna zdążył jakkolwiek zareagować, Frye zwiesił się w dół i zaczął w niezwykle szybkim tempie schodzić w dół. Wtedy też pożegnałam się z policjantem i poszłam śladem Jacoba.
- Pamiętajcie, że gdybyście wpadli w kłopoty, będę w holu! W przebraniu! - zawołał za nami.
Zeszłam na ziemię, gdzie czekał na mnie młody mężczyzna. Obdarzył mnie uśmiechem, który zaraz szybko odwzajemniłam. Oboje ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku Banku Anglii, uważając, by nie wdepnąć w kałużę wody, która zebrała się na ulicach, albo coś jeszcze gorszego.
Znałam cel Jacoba. Byłam pewna, że chce zabić zarządcę, pozbyć się go z tego świata. Ja jednak pomyślałam nad konsekwencjami. Jego śmierć mogłaby skończyć się skandalem, który mógłby zachwiać gospodarką. Wystarczy, że przemysł transportu miał kryzys w ostatnim czasie właśnie przez naszą głupotę. Moją i Jacoba. Teraz z perspektywy czasu oraz z nauki, która płynęła z tej nieprzyjemnej dla wszystkich sytuacji, postanowiłam bardziej pomyśleć.
Jacob będzie cholernie zły, że zrobiłam coś bez jego przyzwolenia...
Jeszcze przed wyjściem na misję udało mi się przekonać mały oddział Gawronów, by otoczyli w miarę dyskretnie budynek, tak w razie czego. Moim zadaniem byłoby jednak ukazanie świadkom, jakiej zbrodni dokonywał właśnie Twopenny, jednocześnie pilnując Jacoba, żeby nie odpierdolił czegoś głupiego, co mogłoby kosztować nas wszystkich. Nawet cywili.
Weszliśmy do środka głównymi drzwiami, przeciskając się między tłumem ludzi. Wtedy też rozejrzałam się po ciemnym wnętrzu holu. Słońce powoli zachodziło, a więc światło ledwo co wpadało do środka, mimo iż ułatwiłoby to sprawę. Musiałam przyzwyczaić się do półmroku panującego w pomieszczeniu.
Jacob rozejrzał się dookoła, a jego wzrok padł na jakimś mężczyźnie. Przypomniałam sobie słowa Abberline'a i momentalnie uświadomiłam sobie, że to właśnie ten człowiek, mógłby odciąć nas od możliwości wkroczenia do środka...
- Co robimy? - spytałam cicho.
- Trzeba się go pozbyć. Najlepiej ogłuszyć albo coś - uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
Przeniosłam pytający wzrok na Jacoba.
- Sądzisz, że to dobry pomysł?
- A masz coś lepszego, Ronnie? - Skrzyżował ręce, rozglądając się jeszcze bardziej dokładnie po holu, jakby spodziewał się, że zaraz coś na niego wyskoczy i udaremni jego plany.
Tylko westchnęłam ze zrezygnowaniem w odpowiedzi, na co Jacob uśmiechnął się znacznie szerzej, czerpiąc satysfakcję z faktu, że tym razem ze mną wygrał. Stwierdziłam jednak, że akurat z tym zagraniem nie chcę mieć nic wspólnego. Jacob musiał to wyczytać z mojej twarzy, bo szybko pokazał mi, żebym trzymała się na uboczu i cierpliwie czekała. On tymczasem zaczął powoli i ostrożnie zachodzić mężczyznę od tyłu, korzystając z bocznych korytarzy i pokoi.
Gdy on bawił się w kota polującego na mysz, ja odcięłam się na moment od świata zewnętrznego, skupiając się bardziej na wystroju wnętrza oraz ludziach.
Ściany pomalowane na biały kolor powodował, że hol wydawał się być jeszcze większy niż był. Gdzieniegdzie pod nimi postawiono fotele, krzesła i stoliki, przy których kilkoro dorosłych ludzi już się rozsiadło, czekając pewnie na zrealizowanie usługi. Jakaś około dwudziestoparoletnia kobieta stała przy ladzie z dzieckiem u boku i wykłócała się z jakimś facetem, że niby ją oszukano. Mimo że w jej głosie było słychać pretensję, brzmiała również niemal błagalnie, wzbudzając litość, która powoli malowała się na twarzy pracownika banku. Maluch za to ciekawskim spojrzeniem taksował wszystko wokół, zawieszając na mnie dłużej wzrok.
Uśmiechnęłam się do niego miło, a odpowiedź przyszła równie szybko. Na, jak dotąd, znudzonej i lekko zmartwionej bladej twarzy małego chłopca wykwitł szeroki uśmiech. Szare oczy wpatrywały się we mnie z dziką ciekawością godną dziecka w jego wieku. Chciał chyba nawet do mnie podejść, choć pewnie mi się zdawało. Może po prostu chciał się przejść po banku. Jego matka natomiast akurat skończyła rozmowę i wzmocniła chwyt na jego chudej dłoni.
- Mały urwisie, gdzie chcesz uciec? - uśmiechnęła się, jak tylko mogła do chłopca i poczochrała go po głowie, psując przy tym jego kruczoczarne ułożone włosy.
- Ja tylko... - zaczął niewinnie.
Zaczęli iść w stronę wyjścia z banku.
- Oj, tak. Ja już wiem, co tylko - zaśmiała się melodyjnie, choć niezbyt wesoło i zaraz po tym zniknęła wraz z chłopcem, wychodząc na ulice Londynu.
Westchnęłam cicho. I spojrzałam w miejsce, gdzie powinien być strażnik. Nie było go, co tylko upewniło mnie, że Jacob wykonał tę część misji.
~oOo~
Jacob z każdym dniem zadziwiał mnie coraz bardziej.
Pomimo tego, że droga była wolna, choć stało na nich tylko kilku strażników, których dałoby się jakoś unieszkodliwić w sposób całkiem dyskretny, Jacob kazał mi na siebie czekać dłużej. Co za tym szło? Ano, właśnie to, że teraz szliśmy prosto do skarbca, jakbyśmy nie byli tutaj intruzami a ludźmi znanymi i uważanymi za całkiem dobrych i zupełnie nieszkodliwych.
Czemu? Och, to przecież proste i logiczne. Zupełnie nieskomplikowane!
Jacob dosłownie przed chwilą porwał dyrektora banku. A ja myślałam, że bardziej się mnie wyprowadzić z równowagi nie da.
Gdy byliśmy w miarę odosobnionym miejscu, Jacob pozbawił go przytomności mocnym uderzeniem w głowę, a ja mogłam w końcu popatrzeć na niego wzrokiem złej matki.
- Jacob? - Przyglądałam mu się uważnie, jak chował ciało za jakąś zasłoną.
- Co?
- Czy ciebie już do reszty popierdoliło? - wysyczałam przez zęby, by nie zacząć się na niego drzeć. Brakowało nam tylko tego, żeby teraz nas wykryto.
Przewrócił oczami i ruszył w kierunku schodów w dół.
- Och, Ronnie. Przynajmniej się tutaj dostaliśmy - wyszeptał.
Westchnęłam bezgłośnie i mruknęłam pod nosem parę przekleństw, idąc za nim. Mój humor był koszmarny, a stał się jeszcze gorszy, kiedy uświadomiłam sobie, że... Gawrony, że plan może nie przejść. Spojrzałam na zegarek kieszonkowy i z przerażeniem ujrzałam, że dosłownie za trzy minuty mieli wparować do środka i pomóc mi uchwycić Twopenny'ego. Ale nie zrobią tego przecież, bo wejście jest strzeżone...
Kurwa! Mogłam powiedzieć, żeby wzięli ze sobą policję... Czyli plan Jacoba jednak przejdzie.
Byłam na siebie zła i wściekła, szczególnie, że wiedziałam, czym mogłaby się skończyć śmierć kogoś takiego jak zarządcy Banku Anglii. Wbiłam rozzłoszczony wzrok w asasyna, uświadamiając sobie, na kim będę dzisiaj wyładowywać swoje emocje.
Zeszliśmy szybko, lecz bezgłośnie po schodach i weszliśmy do ogromnego pomieszczenia. Mimo wszystko staliśmy na balkonie. który rozciągał się wzdłuż każdej ściany poza jedną, która została wykorzystana do postawienia schodów. Pomieszczenie było przecięte dwoma rzędami kolumn, a na każdej z nich zawieszona została flaga Wielkiej Brytanii. Na podłodze walały się kartki, gdzieniegdzie stały małe i większe półki na książki czy dokumenty. Moją uwagę jednak przykuł ogromny żyrandol zwisający z samego środka sufitu.
Moje podziwianie zakłócił mi krzyk mężczyzny, który właśnie darł się na swojego podwładnego. Niecałą sekundę później Jacob pociągnął mnie za róg filaru wbudowanego w barierkę balkonu i przycisnął mnie swoim ciałem do zimnego kamienia, na co jęknęłam cicho.
- Jacob... co ty... - zaczęłam nieco głośniej, niż planowałam.
- Sza! - rzucił szybko, zatykając mi usta dłonią. - Idą tu...
Wyjrzałam ukradkiem i faktycznie szła tu dwójka jakichś ludzi, rozmawiających ze sobą cicho. Przeniosłam wzrok na Jacoba, zadając mu pytanie samym wzrokiem. "Co robimy?".
Frye oblizał pospiesznie wargi i wyciągnął dwa noże do rzucenia, patrząc na mnie z cwaniackim uśmiechem.
- Zechce może pani, wraz ze mną oczywiście, pozbawić życia kilku Nędzników na usługach templariuszy? - zapytał z dziwną nutą w głosie. A mój zły humor na moment się ulotnił.
- O niczym tak nie marzę, jak o tym, panie Frye - odpowiedziałam przesłodzonym tonem i wyrwałam mu jedno z ostrzy z ręki.
Wyjrzałam za krawędź kolumny i ujrzałam dwójkę idących w tę stronę Nędzników. Obróciłam głowę w kierunku Jacoba, a ten mi przytaknął, unosząc dłoń z bronią. Powtórzyłam za nim czynność i nim wrogowie zdążyli zauważyć, w tym samym czasie zamachnęliśmy się, wypuszczając ostrza. Z satysfakcją oglądałam, jak w niemal jednej chwili oba ciała osuwają się na ziemię.
- Co teraz? - spytałam niemal bezgłośnie.
- Trzeba zbliżyć się jakoś. Przeciwników jest mnóstwo, ale musimy jakoś się dostać do niego - uśmiecha się. - Damy radę.
- W to akurat nie wątpię.
Wyminęłam powoli kolumnę i zaczęłam się skradać w kierunku schodów. Za mną nie słyszałam kroków, ale byłam świadoma, że Jacob za mną podąża. Nie myliłam się. Po chwili niemal czułam na karku jego oddech.
Razem schowaliśmy się przed zakrętem na schody.
Poprawiłam kaptur i wzięłam głęboki wdech, starając się, nie stworzyć przy tym zbyt dużej ilości dźwięków. Jacob w tym czasie rozglądał się dokładnie, żeby nikt nie wyskoczył nam zza pleców, albo żeby ktoś nie wszedł na schody i niemiło nas zaskoczył.
Jacob dał znak, że ktoś idzie. W tej chwili złapałam za nadziak i wyczekiwałam dobrego momentu. Asasyn miał jednak inne plany. Dyskretnie wymierzył rękawicą w przeciwnika i wystrzelił w niego jakąś strzałką... Szybko okazało się, że to był środek wzniecający agresję i szaleństwo w człowieku.
Nędznik rozglądał się nerwowo. Złapał za broń, a już w następnej chwili zawrócił i natarł na najbliższego towarzysza. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować mężczyzna wbił brutalnie w jego ciało ostrze noża. Wykonał przy tym kilka nieprecyzyjnych pchnięć w brzuch. Wypuścił go z objęć, a cała jatka właśnie się rozpoczęła. To miała być nasza szansa.
Przemknęliśmy niezauważeni. Zanim schowaliśmy się za kurtyną zasłaniającą wejście do jakiegoś schowka, zdążyłam nawet zauważyć, że kolejny z Nędzników jakimś magicznym cudem oszalał, raniąc swoich towarzyszy broni.
- Musimy chwilę poczekać, aż nastroje się nieco uspokoją - wyszeptał mi prosto do ucha Jacob, na co przytaknęłam.
Wyjrzałam zza materiału, delikatnie go odginając. Jeden z szalonych Nędzników, będący potraktowany strzałką z tą dziwną substancją, leżał już na ziemi nieżywy. Drugi zacięcie walczył, pragnąc, by jego broń posmakowała krwi wszystkich w tym pokoju.
- Co to jest za świństwo? - Ściągnęłam brwi do dołu.
Frye, jak sądziłam, wzruszył ramionami. Wywnioskowałam to po ledwo widocznym ruchu w ciemności.
- To? Sam nie wiem. Wiem tylko, że działa i to się liczy.
No jasne...
W oczy rzucił mi się mężczyzna, który w przeciwieństwie do całej reszty był ubrany w eleganckie ubrania. Żadnej czerwieni czy marynarki, która mogłaby choć częściowo zdradzać jego przynależność do templariuszy czy gangu. Wywnioskowałam więc, iż musi to być Twopenny.
Nędznikowi jakoś udało mu się go dziabnąć w nogę, na co zdrajca syknął głośno. W następnej chwili ujrzałam, że i on zrewanżował się, wbijając członkowi gangu zdobiony sztylet w krtań.
Wypuściłam gwałtownie powietrze, wzdrygając się.
- Musimy brać, co trzeba i zwiewamy - skrzywił się zarządca, jakby zjadł coś kwaśnego. - Ktoś musi tu być z nami... A ja... Daleko nie ucieknę. - Zaczął się rozglądać. - Dajcie mi jakąś chustę, materiał, cokolwiek! Muszę czymś zatamować krwawie...
- Szefie! - Ktoś przybiegł. Był ewidentnie zdyszany i zmęczony. - Policja... ona... Jest... Kurwa. Weszli do banku.
Nagle rozległy się kroki. Dużo kroków. Jacob spojrzał na mnie skołowany, a ja starałam się udawać równie wielkie zaskoczenie. W środku jednak byłam przeszczęśliwa, Gawrony jednak pomyślały w przeciwieństwie do mnie... Zapewne też oberwie się Abberline'owi. Niezależnie jakiej tam był rangi. Ale no cóż...
Złapałam Jacoba za rękę, żeby nie przyszło mu do głowy wyłazić na zewnątrz. Tylko tego nam by brakowało. Żeby chcieli nas zamknąć.
- Nie ruszać się! Jesteście otoczeni!
Wypuściłam materiał z dłoni i westchnęłam cicho z wyraźną ulgą. Krew się nie poleje, by zniweczyć plany Twopenny'ego. Nie z naszych rąk.
- O co panom chodzi? Pracujemy!
- W towarzystwie Nędzników? Chłopaki sprawdźcie papiery. Pan idzie z nami na komisariat!
- Nie... - wyszeptał cicho Jacob.
Następnym co słyszałam, były zapinane kajdanki i krzyki, które miałyby utwierdzić służby, że pan Twopenny jest mimo wszystko niewinny.
Jeśli Jacob się dowie, czekało mnie kazanie życia. Ale w tej chwili był to chyba mój najmniejszy problem. Trzeba było jakoś się wydostać, a horrendalna liczba policjantów mogła nam w tej chwili znacznie to utrudnić...
----------------------
Wooohoooo... W końcu udało mi się. Mimo wszystko jest mi trochę niefajnie, bo... lałam tyle wody... a rozdział i tak wydaje się być nudny i nieciekawy... Nawet opisy nie pozwalają No cóż. Może innym razem będzie lepiej. Najwyraźniej wyszłam z wprawy.
Mam nadzieję, że może jednak trochę się podobało~
A jeśli widzisz, gdzieś błąd... pisz!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro