Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Następnego wieczoru weszłam do wagonu Jacoba jak gdyby nigdy nic. Teraz zrezygnowałam z sukni. Nie miałam zamiaru chodzić w niej więcej, niż musiałam, dlatego też wbiłam się w strój asasynki. Rozejrzałam się po ciemnym wagonie. Frye'a z pewnością tu nie było. Gdy przyzwyczaiłam swój wzrok do ciemności, pokręciłam głową, widząc jak Agnes niesamowicie urządziła miejsce, w którym asasyn sypiał. Było tu o wiele lepiej i przytulniej niż w momencie, w którym przesiadywali tu ludzie Kaylocka.

Usiadłam na biurku, biorąc do rąk kukri, które Jacob dostał od Henry'ego na początku ich współpracy. Wytężając wzrok, obejrzałam je dokładnie, przyglądając się bardzo uważnie wszystkim zdobieniom oraz niezwykle ostrym ostrzu.

- Veronica?

Skierowałam swój wzrok w kierunku wejścia do wagonu, w którym stała Evie. Swoje spojrzenie miała wbite w moją osobę. Uśmiechnęłam się delikatnie, odkładając kukri na miejsce i zeskakując z miejsca.

- Wiesz może, gdzie jest Jacob? - spytałam.

- Na pewno nie tu. Pewnie się gdzieś się znowu włóczy, zwiedza okoliczne speluny z przyjaciółmi albo poszedł omówić pewną sprawę z właścicielką jakieś firmy zajmującej się transportem.

Zmarszczyłam brwi. Jakaś kobieta zajmująca się transportem...? To brzmiało znajomo, tylko nie miałam zielonego pojęcia dlaczego.

Oblizałam wargi i podrapałam się po swędzącym mnie policzku. Pokiwałam głową w milczeniu, czując z jakiegoś powodu delikatne ukłucie zazdrości.

- A kiedy wyszedł? - spytałam, wziąwszy głęboki wdech.

- Jakąś godzinę temu? Może półtora? - powiedziała, zerkając gdzieś w bok z zamyśloną miną. - Jak chcesz, to czekaj tu na niego.

Odwróciła się ode mnie. Zamierzała pewnie wyjść, ale zanim to zrobiła, położyła dłoń na framudze drzwi i obróciła głowę w bok. Po chwili całkowicie zwróciła się w moją stronę.

- Veronico, musimy jeszcze o czymś pogadać.

Zrobiłam zdziwioną minę, usiadłszy na kanapie, którą zajmował zwykle Jacob. Byłam ciekawa, co do powiedzenia miała Evie, z którą jakby nie patrzeć bardzo rzadko rozmawiałam, a jeszcze rzadziej pozostawałam sam na sam.

- W takim razie słucham - powiedziałam, wzruszając ramionami.

- Chodzi o to, że... - westchnęła, siadając na kanapie. - Zauważyłam, jak Jacob na ciebie patrzy, ale żeby było jeszcze lepiej, widzę też to, jak ty na niego spoglądasz. Chodzi o to, że chcę dla was obojga jak najlepiej, Veronico, ale nie możecie pozwolić, aby w razie zagrożenia uczucia przeszkodziły wam w wykonaniu zadania.

Uniosłam brwi do góry, szukając na twarzy Evie czegokolwiek, co mogłoby zdradzić, że w tej chwili żartuje. Niestety wciąż było zbyt ciemno, abym cokolwiek zauważyła.

- Ale ja przecież... nie, ja... my się tylko... - jąkałam, kręcąc głową.

- Kochacie się, a żadne z was nie jest w stanie się do tego do końca przyznać, a przynajmniej nie przede mną. Widać to jak na dłoni. Henry też to zauważył. Muszę ci jednak pogratulować. - Zaśmiała się cicho. - Jesteś pierwszą, za którą Jacob byłby w stanie zabić, naprawdę. Jak dotąd, choć nie chce się do tego przyznać, przestrzegał nakazu naszego świętej pamięci ojca. Nie pozwól, aby uczucia przeszkodziły ci w wykonaniu zadania. Nigdy nie szukał kobiety na jedną noc, prawdziwej miłości czy choćby tej przelotnej. Zawsze trzymał się od takich rzeczy z daleka, a tym samym od uczuć.

- Evie, posłuchaj, po prostu... - zaczęłam.

- Nie mam nic przeciwko waszej miłości, chodzi tylko o to, żebyś pamiętała moje słowa, dobrze?

Pokiwałam powoli głową, przyglądając się w milczeniu kobiecie. Ta uśmiechnęła się słabo, co zdołałam zauważyć i skierowała się do wyjścia, by zostawić mnie samą ze swoimi myślami.

Nie pozwól, by uczucia przeszkodziły ci w wykonaniu zadania. Miałam wrażenie, że te słowa będą mnie teraz prześladowały przez następny tydzień...

Wstałam z kanapy, chcąc zapalić tu światło. Podeszłam do biurka, doskonale wiedząc, gdzie Jacob trzymał zapałki. Otworzyłam szufladę i uśmiechnęłam się lekko, zauważając na samym wierzchu pudełko z zapałkami. Rozpaliłam jedną z nich, wyciągnąwszy ją z pudełeczka i podeszłam do świecy osłoniętą szkłem. Przyłożyłam ogień do knota, przyglądając się temu, jak rozpala się. Zrobiłam tak jeszcze z kolejnymi dwoma świecami, przez co teraz cały wagon oświetlony został bardzo mocną pomarańczowo-żółtą poświatą.

Usiadłam z powrotem na kanapie, mogąc teraz podziwiać pracę Agnes bez jakichkolwiek przeszkód. Spojrzałam również na zegar, który wskazywał godzinę dwudziestą dwadzieścia. Ściągnęłam buty i podciągnęłam nogi, by potem wygodnie rozsiąść się na kanapie asasyna. Szybko jednak zrezygnowałam z tej pozycji i położyłam się na niej, zginając odrobinę kolana. Jedną rękę położyłam na brzuchu, drugą zaś zasłoniłam oczy.

Byłam ciekawa, dokąd udał się Jacob. Z kim teraz rozmawiał, gdzie był, co robił, czy coś mu groziło. Szczerze powiedziawszy, z dnia na dzień coraz bardziej mnie to interesowało.

Evie chyba miała rację. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego, to takie dziwne uczucie; kochać kogoś, kto nie jest z tobą w jakikolwiek sposób spokrewniony i w dodatku w taki zupełnie inny sposób.

Przymknęłam oczy, powoli odpływając.

Zanim jednak się obejrzałam, poczułam, jak ktoś siada na kanapie obok mnie, obejmując w talii. Otworzyłam leniwie oczy i uśmiechnęłam się delikatnie, widząc przed sobą Jacoba. Siedział przy mnie, a na jego twarzy malowały się spokój wraz ze swego rodzaju radością.

- Śpij - wyszeptał czule, dotykając mojego policzka.

- Która godzina? - zapytałam równie mocno ściszonym głosem.

- Wpół do dwudziestej drugiej.

Ziewnęłam przeciągle, zasłaniając usta. Jacob w tym czasie zdjął rękę z mojego policzka, jakby przestraszył się, że chcę zrzucić jego dłoń. Znowu jednak objął moją talię.

- Gdzieś ty był? Kiedy wróciłeś? - Podniosłam się do pozycji siedzącej, przecierając zaspane oczy.

- Jakieś dziesięć minut temu wróciłem z rozmowy z nową wspólniczką. Doskonale wiesz, że Starrick próbuje się wgryźć w każdą możliwą gałąź przemysłu, kochana, w tym też i transport. Trochę nie podoba mi się fakt, że powiedziała, że to ona przyjmuje mnie do pracy, no ale cóż...

Prychnęłam, siadając na brzegu kanapy tuż obok Jacoba. Położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się głupio, przybliżając twarz do mężczyzny.

- Czyżby wielkiemu Jacobowi Frye'owi nie podobała się wizja bycia poddanym kobiecie? - spytałam, chichocząc pod nosem.

Zaśmiał się cicho, odwracając ode mnie spojrzenie.

- Mogę być poddany tylko jednej - wyszeptał, obróciwszy głowę z powrotem w moją stronę.

Wpatrywałam się w jego dość jasne, brązowe oczy. Dzięki delikatnym świetle świec, oświetlającym twarz asasyna, mogłam doskonale ujrzeć jakby wesoło skaczące iskierki w jego spojrzeniu.

- Kimkolwiek ona będzie, szczęściara z niej... - powiedziałam równie cicho.

- Dokładnie. A najlepsze jest to, że siedzi tuż obok mnie. - Złapał mój podbródek i uniósł go delikatnie. - Patrzy mi prosto w oczy i rumieni się jak głupia. Chyba onieśmielam ją.

Faktycznie mnie onieśmielał, a moje policzki stały się jeszcze cieplejsze po zauważonej przez niego uwadze. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, kiedy ogarnęłam, że twarz mężczyzny jest coraz bliżej i bliżej. Przymknęłam oczy, kiedy to odległość między naszymi ustami była mniejsza niż jeden cal.

Jacob złożył pocałunek na moich ustach. Był delikatny. Jak muśnięcie skrzydeł motyla czerwcowym popołudniem. Odsunął się na moment, jakby chciał dać mi chwilę na ewentualną ucieczkę, a ja dotknęłam jego policzka. Przy drugim pocałunku to ja pierwsza wykonałam ruch, zbliżając się do jego twarzy. Ten był mocniejszy. Intensywniejszy. Bardziej zdecydowany.

Po spaniu na kanapie cały kok się rozwalił, dlatego paroma szybkimi ruchami rozpuściłam całkowicie włosy.

Jacob wsunął mi dłonie pod uda i uniósł, szybko przenosząc mnie na swoje kolana. Uśmiechnęłam się delikatnie, zarzucając mu ręce na szyję, po czym jedną dłoń włożyłam w jego ciemne, przydługie, gęste włosy. W pewnym momencie nawet przygryzłam mu na sekundę dolną wargę, na co on zareagował cichym pomrukiem. Jeździł dłońmi od ud aż po moją talię. Nie mogłam ukryć, że całe zdarzenie było dla mnie niezwykle przyjemne, dlatego kiedy swoje pocałunki przeniósł na moją odsłoniętą szyję, zamruczałam, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Wtedy też przycisnęłam go bardziej do kanapy i uśmiechnęłam się w błogim uniesieniu, odchylając głowę do tyłu.

Kiedy asasyn przeniósł swoje dłonie z moich bioder na plecy, cały czar nagle prysł, a ja sobie przypomniałam o jednej nurtującej myśli. Odsunęłam się na niewielką odległość, nie odrywając wzroku od jego twarzy.

- Jacob?

- Tak? - zamruczał cicho.

- Kim jest ta kobieta, z którą współpracujesz? - zapytałam z wyrzutem.

Frye przewrócił oczami, a potem odchylił głowę do tyłu.

- Chcę wiedzieć! - skrzywiłam się.

- Czy ty tak poważnie?

- Mów!

- Veronica...

Zsunęłam się z jego kolan i stanęłam na środku wagonu. Patrzyłam na niego z wyczekiwaniem, krzyżując ramiona na piersiach. Przez dłuższy czas nie dostawałam żadnej odpowiedzi, dlatego też odwróciłam się do niego tyłem i podeszłam powoli do biurka. Podniosłam z niego kukri, tak jak zrobiłam to jeszcze parę godzin temu.

Czułam się nie za ciekawie. Jakby ktoś wiercił mi dziurę w brzuchu. No cholera, aktualnie doznawałam czegoś takiego jak zazdrość. Byłam najzwyczajniej w świecie zazdrosna! Co jak co, ale dopiero kilka dni temu razem z Jacobem przyznaliśmy przed sobą, że coś do siebie czujemy, a ja bałam się, że za chwilę znów go utracę.

Westchnęłam cicho, podnosząc wzrok znad broni, kiedy to Jacob znalazłszy się przy mnie bezszelestnie, odsłonił mi szyję, zgarniając moje włosy na bok.

- Ronnie, nie wkurzaj się... - zaczął cicho asasyn, bawiąc się jej włosami. - Obiecałem, że nikomu nie powiem o tej współpracy. Nie chciałem cię okłamywać, więc...

- Kim ona jest? Ile ma lat? Dlaczego akurat z tobą? Po co to wszystko? Czemu nie możesz podać jej nazwiska? Może zaczynasz współpracę z templariuszami, żeby pozbyć się mojej wkurzającej osoby? - mówiłam na jednym wdechu.

- Nie mogę powiedzieć. Nie wiem. Powtórzysz pytanie? Żeby przeszkodzić Starrickowi. Stwierdziliśmy też, że będzie bezpieczniej, jak nikt poza nią i mną nie będzie o tym wszystkim wiedział. Prędzej wskoczę pod pociąg, niż cię wydam - podobnie jak ja, nie pozwolił sobie na chociażby jedną przerwę w postaci oddechu pomiędzy wypowiadanymi zdaniami.

Odwróciłam się i wtuliłam się w jego osobę, odchylając głowę do tyłu i przyglądając mu się od dołu. Asasyn objął mnie niemal natychmiast i zaczął jeździć ręką od góry do dołu. Od mojego karku aż po dolną partię kręgosłupa.

- Przepraszam... - wyszeptałam, mając wrażenie, że może faktycznie trochę przesadziłam.

- Nie masz za co, zapewne zareagowałbym tak samo. Ale spokojnie, zapewniam cię, że nic mnie ani trochę z nią nie łączy. To wszystko jest tylko tymczasowe. - Pogłaskał mnie po włosach.

- Dobrze, wierzę ci - westchnęłam. - Powinnam wracać do domu. Jest już późno, a ja zdecydowanie mam już dosyć.

Chciałam się odsunąć, ale Jacob nie dawał za wygraną. Trzymał mnie mocno, nie chcąc mnie puścić.

- O nie, nie, nie. Zostajesz tutaj! Jeszcze natrafisz na jakichś suki... - zareagował niemal natychmiast. Jego wypowiedź przerwała jednak moja osoba.

- Jacob, potrafię sobie poradzić.

- Wolałbym, żebyś spała tu, gdzie mam pewność, że jesteś bezpieczna.

Puścił mnie, dzięki czemu mogłam odsunąć się na niewielką odległość i spojrzeć mu w jego - w tej chwili - poważną twarz.

- A według ciebie gdzie mamy spać?

Jacob rozejrzał się szybko po wagonie. Wzruszył obojętnie ramionami, kiedy jego wzrok padł na kanapę.

- Mi to się wydaje oczywiste - odpowiedział z uśmiechem.

Mój wzrok również padł na kanapę, na której miał w zwyczaju sypiać Jacob.

- A czy to aby na pewno będzie możliwe? Jest dość wąska jak na dwie osoby. A nawet jeśli się upchniemy, to może być... niewygodnie - stwierdziłam, krzyżując ręce.

- Damy sobie radę - uśmiechnął się lekko Jacob, rozpinając koszulę.

Następnego dnia po tym jak zostałam zmuszona na spaniu na Jacobie, bo nie zmieścilibyśmy się inaczej na wąskiej kanapie, wróciłam do domu. Zrobiłam sobie szybkie śniadanie i zaczęłam czytać jakąś książkę, którą poleciła mi poprzedniego dnia Evie. Choć się tego nie spodziewałam, dość mocno mnie to wciągnęło, więc zanim się obejrzałam wybiła siedemnasta. Wtedy też wzięłam się za przygotowywanie obiadu, a kiedy skończyłam i zjadłam, doszłam do wniosku, że powinnam się trochę przewietrzyć.

Ubrałam się i wyszłam z mieszkania.

***

Zawiał mocniejszy wiatr, kiedy przechodziłam obok jakiegoś sklepu z sukniami. Po blisko dwugodzinnym spacerze zawędrowałam do Lambeth.

W oczy rzuciła mi się zakapturzona istota, wychodząca zza rogu. Skręciła w prawo i zaczęła podążać w tym samym kierunku co i ja. Krwistoczerwona peleryna zawieszona tylko i wyłącznie na lewej stronie pleców powiewała delikatnie na wietrze.

Byłam niemal pewna, że to była Evie.

Przyspieszyłam, a z czasem szybki chód zmienił się w trucht. Kiedy znalazłam się przy zakapturzonej osobie, dotknęłam jej ramienia, na co ta zareagowała dość gwałtownie, wyciągając broń i odwracając się w moją stronę.

- Przepraszam! - pisnęłam cichutko, unosząc ręce w geście poddania i odskakując na bezpieczną odległość.

Zakapturzona osoba zrzuciła z głowy kaptur i odetchnęła głęboko. Tym samym sposobem odsłoniła swoje oblicze, bym mogła ujrzeć jej duże, błękitne oczy wbite w moją osobę.

- Wybacz. To z ostrożności - powiedziała przepraszającym tonem.

- Jasne, rozumiem. Nie powinnam była tak cię zachodzić - stwierdziłam, kręcąc powoli głową. - Swoją drogą, gdzie się kierujesz?

Evie nie odpowiedziawszy, ruszyła przed siebie. Uznałam to raczej za swego rodzaju zaproszenie do wspólnego spaceru niż chęć zupełnego zlekceważenia mnie, dlatego też poszłam za nią.

- Do przytułku. Żeby skontrolować co i jak. W końcu wiesz, Jacob jakiś czas temu maczał palce w zlikwidowaniu lekarstwa - oznajmiła, uśmiechając się słabo. - Mam odrobinę złe przeczucie.

- Czemu? Sądzę, że raczej wykonał swoje zadanie.

- Tak, ale teraz postaw sobie pytanie. To na pewno będzie posiadało wiele pozytywów, ale jak wieloma negatywnymi skutkami może to być okupione? Wolę się upewnić, że wszystko jest jak najbardziej w porządku i nie wymaga żadnej mojej interwencji. A działania Jacoba zazwyczaj jej wymagają - mówiła spokojnie i dość cicho, idąc miarowym krokiem.

- Serio jest tak źle?

Młoda kobieta spojrzała na mnie, wzdychając cicho. Potarła się po nieosłoniętej części szyi i skrzywiła się słabo, jakby dotknęła językiem cytryny.

- Jacob zawsze miał dar do przyciągania kłopotów. Prawie jak ty do przyciągania wypadków - prychnęła Evie.

- Och, dziękuję - powiedziałam pełnym ironii głosem.

- Posłuchaj, jak pewnie zauważyłaś, Jacob uwielbia bójki, kocha też szlajać się wieczorami po mieście i zwiedzać okoliczne puby. On... nigdy nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji płynących z jego działań, Veronico. Musisz mieć na uwadze, że z nim to jest dość różnie.

- Oj, coś już o tym chyba wiem - mruknęłam cichutko.

Podczas dalszej wędrówki towarzyszyła nam cisza. A przynajmniej ta panująca między nami, bo żadna nie miała nawet najmniejszych szans na pojawienie się.

Gdy doszłyśmy na miejsce, przed drzwiami przytułku stała jakaś dziewczynka. Opierała się ręką o ścianę, ciężko oddychając i przymykając oczy. Nawet zachwiała się na moment, ale szybko odzyskała równowagę. Evie nie mogła tego zobaczyć, akurat spojrzała za siebie, jakby chcąc upewnić się, czy aby na pewno nikt nas nie śledzi.

- Witaj, Klaro - powiedziała Evie, kiedy to zaczęłyśmy wspinać się po schodkach.

- Och, panna Frye! Co za miła niespodzianka - ożywiła się nagle dziewczynka.

Czyli się znały. Kim ona w ogóle była? Czemu znowu nie wiedziałam, o co tu chodzi?

- Co cię tu sprowadza? - zagadnęła asasynka.

- Coraz więcej dzieci, którymi się opiekuję, choruje. Lekarstwa, które zdołaliśmy zdobyć nie działają... Przyszłam, bo...

Dziewczynka kaszlnęła i znów się zachwiała. Było z nią źle. Widać było, że sama choruje. Próbowała złapać oddech, ale nie zdołała. Przechyliła się w moją stronę, dlatego też niemal natychmiast chwyciłam ją w ramiona, aby nie zrobiła sobie krzywdy, upadając na twardą ziemię. W tle usłyszałam głos Evie wypowiadający zdenerwowanym głosem imię dziewczyny z dwoma ciemnymi warkoczami.

- Evie, znajdź kogoś! - pisnęłam, poprawiając chwyt.

- Potrzebny nam lekarz!

Drzwi jak na zawołanie otworzyły się przed nami. W nich stanęła jakaś starsza pani, najpewniej pielęgniarka.

- Szybko. Proszę, wnieść ją do środka - powiedziała i wycofała się, przepuszczając mnie.

Przechodziwszy przez drzwi mi samej zakręciło się w głowie z jakiegoś powodu. Położyłam Klarę na najbliższym łóżku i odsunęłam się, aby ułatwić do niej dostęp pielęgniarce, która miała ją zbadać.

- Tak po prostu zemdlała? - spytała nieznajoma.

Evie pokiwała szybko głową.

- Tak. Mówiła jeszcze, że brali jakieś lekarstwo, ale nie pomogło.

- Od śmierci Elliotsona faktycznie podrobione lekarstwa zalały całą dzielnicę.

Pielęgniarka położyła dłoń na czole nieprzytomnej. Potem jeszcze dotknęła policzków Klary oraz jej szyi, chcąc się upewnić, czy ma gorączkę.

- Jest rozpalona. Ona potrzebuje fachowej opieki, ale bez odpowiedniego leczenia oni wraz z nią nie przeżyją... Potrzebuję zapasów. Dużo zapasów. No i oczywiście lekarstw.

- Z chęcią pomogę - zaoferowała się Evie.

Pielęgniarka wyciągnęła kartkę z torebki przywiązanej do pasa i rozwinąwszy ją, raz jeszcze ją przeczytała, błądząc wzrokiem po tekście. Wyszeptała wszystkie potrzebne jej przedmioty i składniki, a potem podniosła wzrok znad kartki.

- To wspaniale. Oto lista, panno...? - Podała jej świstek.

- Frye. Evie Frye. A to moja przyjaciółka, Veronica Thorne.

- Ja się nazywam Nightingale. Miło mi was poznać. Proszę się pospieszyć, mamy mało czasu.

Evie ruszyła w kierunku wyjścia. Przyglądając się oddalającej się młodej kobiecie, stanęłam zdezorientowana z szeroko rozłożonymi rękami i z lekka oburzoną miną. Asasynka po prostu mnie zostawiła.

- A co ja mam robić? - spytałam, zaraz po tym jak panna Frye wystrzeliła przez drzwi na dwór.

- Zanim nie dostanę tego, czego potrzebuję, sama jestem bezradna - westchnęła pielęgniarka. - Jedyne co mogę teraz zrobić, to zbić temperaturę, więc jeśli tak bardzo chcesz, przynieś mi trochę chłodnej wody i ścierkę.

- Już się robi! - krzyknęłam, wybiegając z pomieszczenia.

Byłam pewna, że Frye chciał jak najlepiej, jednak ani ja, ani on nie przemyśleliśmy skutków tej akcji. Niby to nie ja pozbawiłam życia tego lekarza, niby to nie ja włamałam się wtedy do przytułku, ale... czułam się z lekka winna, że to właśnie przeze mnie zaczną ginąć ludzie.

Odeszłam od templariuszy, żeby pozbyć się poczucia winy, a teraz ono wraca po raz kolejny i to przez ludzi, przy których miałam odpokutować wszystkie swoje przewinienia, jakich się dopuściłam jako członkini Zakonu...

-----------------------------------------------

Dziękuję za przeczytanie! Mam nadzieję, że spodobało ci się, a jeśli faktycznie tak było, to proszę, abyś pozostawił po sobie znak!

Jeśli masz jakieś rady czy sugestie, widzisz gdzieś jakiś błąd, masz jakąś prośbę czy pytanie, to śmiało pisz!

~ Evelyn

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro