Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

- Nie możemy już tak dłużej siedzieć bezczynnie! - krzyknął jakiś mężczyzna, należący do walijskiego Zakonu Templariuszy. - Potrzebujemy pomocy, a sami nic nie zdziałamy! Asasynów w naszym mieście jest coraz więcej. Tracimy nad tym kontrolę!

Crawford spojrzał na niego z wyrazem twarzy pełnym pogardy i nienawiści, a potem sięgnął po herbatę sprowadzoną specjalnie z Indii. Wiedział, iż będzie ona jedną z najlepszych. Zawsze pił tylko najlepsze i najdroższe. Zanim jednak wziął choćby łyczek naparu, wsypał łyżeczkę cukru i zamieszał kilka razy w jedną i drugą stronę, dodawszy do niego kilka kropel mleka.

Wiedział, po co jest tu ten facet, ale mimo wszystko aktualnie nie obchodziły go problemy innych miast. Dlatego też nie chciał nawet go słuchać, ale należenie do zakonu i bycie Wielkim Mistrzem zobowiązywało do niektórych rzeczy... niestety. Walijczyk miał za zadanie przekazać osobiście list z planami zakonu na najbliższe kilka miesięcy, bo i tam, po zupełnie innej stronie Zjednoczonego Królestwa, sytuacja nie wyglądała za ciekawie. Starrick jednak sądził, że prośby ze strony Walijczyków właśnie w takim momencie jak ten to jakaś kpina!

Właśnie kilka dni temu stracił swoją kuzynkę, będącą jednocześnie jego ukochaną. Stracił kilka ważnych w sprawie zakonu ludzi z przeróżnych dziedzin przemysłu - transport został skreślony, nie miał już wpływu na świat medycyny. Człowiekowi, który badał sprawę Jabłka Edenu - starożytnego artefaktu pozostawionego przez Tych, Którzy Byli Przed Nami - też się nie poszczęściło. Jego poplecznicy chcieli rezygnować z dalszej współpracy w obawie przed śmiercią, templariusze ginęli z rąk barbarzyńców, a on nie wiedział, co tak naprawdę ma robić.

"Przeklęta smarkula" - właśnie tak myślał o Veronicę Thorne, która miała być przepustką do wygranej w bitwie pomiędzy siłami asasynów a templariuszy.

"Zidiociały morderca" - tak postrzegał Jacoba Frye'a, główny problem z jakim zmagały się aktualnie coraz to mniej liczne siły templariuszy. Gdyby nie on, miałby ludzi, Pearl, pieniądze - wszystko!

Pozostawała jednak jeszcze kwestia panny Frye. Szczerze mówiąc, żałował, że walczyła po drugiej stronie barykady. Wydawała się być jedną z nielicznych osób, które jakkolwiek myślą w tym bractwie. Jakby tak pomyśleć, mogła zostać bardzo silnym sojusznikiem w całej tej farsie, gdyby nie jeden szczegół - była asasynką i to lojalną, jak można było wywnioskować.

Starrick zmrużył oczy i omiótł spojrzeniem obstawę irytującego przybysza z Walii.

- Co w takim razie mamy ci poradzić, panie Lloyd? Niestety, my również borykamy się z wciąż rosnącym zagrożeniem ze strony asasynów. Odebrali mi bardzo cennych dla mojej sprawy ludzi... - Rozmasował grzbiet nosa i westchnął cicho. - Najpierw musimy zażegnać raz na zawsze kryzys w Londynie. Żadne z nas nie chce, by jakieś smarkacze odebrały nam tak ważne miasto, nieprawdaż?

- Oczywiście, ale...

Wielki Mistrz Londyńskiego Zakonu Templariuszy przerwał mu w połowie zdania, unosząc rękę. Pokręcił głową, dając Walijczykowi do zrozumienia, że już dość powiedział. Wtedy też Lloyd zamknął mocno usta, robiąc z nich prostą i cienką kreskę, obrazującą oburzenie i zdenerwowanie. 

- Wielki Mistrz Lleweylyn nie pochwali tego, panie Starrick - powiedział mężczyzna, wciąż nie kryjąc rozdrażnienia zarówno poprzez mimikę twarzy czy tonu głosu.

- Proszę mi wybaczyć, ale jakoś nie za bardzo mam teraz czas na myślenie o innych problemach niż próba obronienia stolicy Wielkiej Brytanii. - Upił łyk herbaty, uważając, by się nie poparzyć. - Jesteśmy zmuszeni odrzucić prośbę o pomoc, choć robimy to z ogromną niechęcią. Jak widzi pan, z każdym dniem nasza pozycja słabnie. Jeśli wspomożemy zakon na zachodzie, oddamy dobrowolnie Londyn i stracimy wpływy w całym Zjednoczonym Królestwie. Nawet w waszym Newport.

- Casnewydd potrzebuje pomocy.

"Jak można być takim nierozumnym kretynem...", pomyślał templariusz, mając zdecydowanie dosyć zawracającego mu głowę mężczyzny. "I jakie znowu Casnewydd?"

- Przemyślę to, panie Lloyd. A teraz proszę, aby pan wyszedł. Potrzebuję chwili spokoju. - Starrick machnął od niechcenia dłonią i westchnął głęboko.

Walijczyk chciał coś powiedzieć, ale szybko ugryzł się w język. Kiwnął głową w kierunku Wielkiego Mistrza w geście pożegnania i wyszedł ze swoją obstawą gabinetu, gdy tylko służący Crawforda otworzyli im potężne drzwi.

W dokładnie tym samym momencie do gabinetu wolnym krokiem weszła panna Thorne. Z ponurym jak zawsze wyrazem twarzy przemierzyła odległość, jaka dzieliła ją od biurka i schowała za plecami zakryte czarnymi rękawiczkami dłonie. Wbiła wzrok w templariusza, a jej mina w dosłownie ułamek sekundy złagodniała, gdy tylko kobieta zauważyła irytację i zestresowanie swojego mistrza. Szczerze mówiąc, nie chciała swoim typowym grymasem wywołać czegoś gorszego jak ta nerwowość.

- Panno Thorne... 

Kobieta momentalnie się wyprostowała i spojrzała na niego z typowym dla siebie chłodem w oczach i  może i nawet lekką nadzieją. Liczyła, że w końcu dostanie za zadanie zlikwidowanie celów, które ich dwójce niesamowicie mocno zalazły za skórę.

- Nigdy bym nie sądził, że trójka asasynów i nasza była współpracowniczka, a twoja siostra, sprawi nam aż tak wiele problemów - mówił powoli, znów sięgając po filiżankę herbaty.

- Nigdy nie sądziłabym, że moja siostra okaże się być zdrajczynią. Wydawała się być wierna zakonowi. Uparta i trudna, ale wierna tak jak cała reszta - powiedziała beznamiętnie Lucy, delikatnie pochylając głowę w przód i wbijając wzrok w biurko.

- Pozory mylą - burknął pod nosem. - Odebrali mi kuzynkę, chcą zapewne śmierci każdego templariusza, coraz bardziej panoszą się w NASZYM mieście.

Lucy uniosła wysoko głowę i spojrzała na mężczyznę wyczekująco. Gdy jednak przez kilka chwil się nie odezwał, zaczęła cicho:

- W takim razie... niech pan pozwoli mi się nimi zająć. Asasyni, a już szczególnie panna Frye, pożałują, że w ogóle postawili stopę na naszym terenie. Nie będą już nas niepokoić, panie Starrick - uśmiechnęła się trochę złowieszczo, ledwo unosząc kąciki ust.

Wielki Mistrz zakonu przez chwilę milczał, a kobieta czekała cierpliwie, licząc, że w końcu będzie mogła pokazać asasynom oraz siostrzyczce, gdzie jest ich miejsce. W końcu mężczyzna przetarł zmęczone oczy, odłożył wciąż parującą herbatę na blat biurka i zaczął powoli kiwać głową. 

- Niech więc tak będzie. - Wstał, opierając dłonie o drewniane biurko i podszedł powolnym krokiem do okna. Splótł dłonie za plecami. - Zlikwiduj ich. Chcę zobaczyć ścięte głowy całej czwórki.

- Czwórki...? - Uniosła brwi trochę zbita z tropu.

- Twoim zadaniem będzie zlikwidowanie panny Frye, jej przeklętego brata, ich informatora oraz... zdrajczyni, która wybrała ich zamiast nas - powiedział takim tonem, jakby mówił o czymś zupełnie zwyczajnym. Jakby mówił o popołudniowej herbatce przy ciasteczkach.

Kobieta otworzyła usta, chcąc zaprotestować. Nie była aż tak beznadziejną siostrą, aby chcieć śmierci Veroniki, a co dopiero chcieć odebrać jej życie. Miała w planach delikatnie sprowadzić swojego mistrza na trochę inną drogę i namówić go na kolejną szansę albo chociaż... karę więzienia. Zanim jednak Lucy zdążyła się odezwać, Starrick wyszedł z gabinetu, zostawiając ją samą ze swoimi myślami. Wtedy wiedziała, że już wszystko jest przesądzone, a ona nie ma nic do gadania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro