Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


Calum kończy opowiadać, jak to za mną tęsknił i tak dalej, a ja wciąż zastanawiam się, dlaczego się z nim przyjaźnię. 

- Cal, do cholery, mów, co jest - odzywam się stanowczo. 

- Ależ nic - wzrusza ramionami. 

Patrzę na niego, a ten odwraca się i zaczyna podziwiać obraz, wiszący na ścianie. Jest to pejzaż, który podobno przedstawia miejsce, o którym mówił chłopak; miejsce, gdzie chciałby się wybrać ze swoim psem. Rozglądam się po pokoju, a dłużej zawieszam wzrok na jego basie, tym pierwszym. Nawet nie wiedziałem, że jeszcze go ma. Podchodzę do miejsca, gdzie znajduje się upatrzony przeze mnie przedmiot i biorę go do rąk. Siadam na podłodze, a następnie rozpinam futerał, żeby wyjąć gitarę. Jest lekko zniszczona, ale przecież była bardzo często używana. Chwytam instrument w odpowiedni sposób i zaczynam grać melodię do "Wrapped around your finger", a potem zaczynam śpiewać, ale są to już zupełnie inne słowa. 

- No dalej Calum, powiedz mi, powiedz mi, co cię gryzie...

Szczerze mówiąc, ta piosenka na samym basie brzmi nico dziwnie, ale jest to intrygujące. 

- Nie bądź taki, ja nie gryzę...

Chłopak odwraca się i zaczyna śmiać. 

- Mógłbym ci powiedzieć, że chodzi o Nię albo jakieś inne głupoty, które byłyby kłamstwem, ale... Przecież mogę ci ufać, prawda? - mówi w końcu. 

- Prawda, przyjacielu. 

- Chodzi o Mali. Ona... - Zawiesza się. - U Mali wykryli nowotwór.

Odkładam bas i siadam na łóżku obok Caluma. 

- Żyjemy w świecie pełnym nowych technologii, na pewno coś na to poradzą. Szczególnie rzecz biorąc, że jest gwiazdą.

- Pewnie masz rację. 

- Będzie dobrze, Cal - dotykam jego pleców w geście pocieszenia.

Siedzimy tak jeszcze chwilę z Calem, kiedy nagle słyszę jak pociąga nosem. Przesuwam się bliżej niego i nachylam się, żeby spojrzeć na jego twarz. 

- Ej, Calum, mama obiadu nie dała, że smarki jesz? - próbuję go rozśmieszyć, ale podejrzewam, że znowu spieprzyłem. 

- Ech, Mike... 

- Nie można się tak smucić, będzie dobrze. Może nie jutro, nie za tydzień, ale kiedyś na pewno. - Mówię, wciąż patrząc na niego. - Dalej, Cal, wyjdźmy gdzieś, to ci poprawi nastrój i może wyrwiesz kogoś.

Chłopak bierze mnie za lewą rękę i rozsuwa bransoletki.

- Jesteś pewien, że jeszcze kilka dni temu myślałeś to samo? - patrzy mi prostu w oczy. 

- To nie to samo, Cal...

- Wiesz, że to głupie, do cholery! - chłopak prostuje się i schodzi z łóżka.

- Wiesz, że jest mi ciężko; Nia, Mali, Modest, ciągłe nerwy... I jeszcze to? - krzyczy. - Do jasnej cholery, Michael! Dlaczego?

To pytanie rozbrzmiewa mi w głowie. Na nie nie ma poprawnej odpowiedzi. Ba! Na nie nie ma żadnej odpowiedzi.

- Przepraszam, to już więcej... - zaczynam, ale Calum mi przerywa.

- Słyszałem to już chyba setki razy od ciebie i co? Gówno! - widzę w jego oczach co raz więcej łez. 

- Cal... 

Chłopak tylko wskazuje na drzwi, a ja zły na siebie wychodzę. Mijam po drodze jeszcze jego mamę, która patrzy na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale ja tylko się uśmiecham i rzucam zwykłe "do widzenia", a następnie, przez przypadek, zatrzaskuję trochę za mocno drzwi za sobą.

Zmierzam w stronę domu, lecz w pewnym momencie zmieniam zdanie i postanawiam udać się na plażę. To jakieś dwa kilometry stąd, ale spacer dobrze mi zrobi. 

Po trzydziestu minutach marszu jestem na miejscu. Siadam kilka metrów od wejścia na plażę. Patrzę w morze, skupiam się na miejscu, w którym niebo styka się z wodą. W mojej głowie automatycznie zaczyna tworzyć się tekst.

- Byłem tam, na samym końcu, 

Spojrzałem ci prosto w oczy

Żeby znaleźć odpowiedż

Ale zanim to się stało

Znów mnie pochłonęłaś

Horyzont, horyzont, horyzont

A zaraz za nim ty

Ukryta za warstwą kłamstw
Czy pozwolisz mi odkryć prawdę?

A może zatopisz mnie

Jak te wszystkie statki?

Wyciągam telefon i staram się zapisać tekst, który w kółko powtarza się w mojej głowie. Nie wiem, ile tak siedzę, prawie się nie ruszając, ale dobrze mi tak. Cholernie dobrze. A jednocześnie tak cholernie źle. 

***

Odkluczam drzwi wejściowe kluczem, który leżał na parapecie pod zatyczką od znicza. Wchodzę po cichu do domu, starając się nie narobić hałasu, bo rodzice już pewnie śpią. Wspinam się do schodach i kieruję się do mojego pokoju, gdzie tylko rozbieram się do bokserek, a następnie kładę się do łóżka, bo nie mam już siły iść pod prysznic. 

Nie zasypiam jeszcze tylko wciąż myślę o Calumie. Cholera, ma rację. 

Zmęczenie zaczyna powoli ze mną wygrywać, więc daję ponieść się mu, aż w końcu odpływam do magicznej krainy snów, której momentami nienawidzę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro