Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X

Hejka
Dacie wiarę, że jesteśmy już właściwie w połowie książki?
Mam zaplanowane 20 rozdziałów, a wy za chwilę przeczytacie 10. Chciałabym Wam z całego serducha podziękować za to, że to czytacie . Niedawno wybiło tysiąc wyświetleń. Za to także chcę podziękować
Ogółem mega Wam dziękuję za każde wyświetlenie, każdą gwiazdkę, każdy komentarz. Jesteście wielcy
Kocham Was!
Miłego czytania..

***

I co powiedział? - spytała Lucy, widząc jak męscy proxy wychodzą z Leną, z gabinetu operatora. Toby masował czoło i gadał coś do Masky'ego.
- Jego zdaniem to może mieć związek ze wspomnieniami. - Lucy zamarła.
- Jak to? - wydusiła.
- Wszedł do jego głowy i znalazł kawałki wspomnień.. Najwyraźniej musiały jakoś się przebić.. Ale Slendy już je usunął i to nie powinno się powtórzyć.. Raczej. - wytłumaczyła szatynka. Black zbladła. Jej plan, jedyna nadzieja.. W jednej chwili przepadła. Nie ważne ile razy przypominałaby Toby'emu, operator i tak by to zniszczył.

- Wszystko okej Lucy? Wyglądasz jakby było ci niedobrze.. - zauważyła kuzynka Otisa.
- Tak, tak.. Wszystko... Okej. - odparła jej rozmówczyni.
- Wiesz co..? Ja chyba już pójdę do siebie.. Jakoś wyjątkowo zmęczona jestem.. - I nie czekając na odpowiedź pobiegła w stronę schodów.

Wbiegła do pokoju, uklękła przy łóżku i wyciągnęła spod niego drewniane pudełko. Otworzyła je. Był to mały skarbiec wspomnień. Zdjęcia, dzienniki i tym podobne. Jednak wtedy Lucy wyjęła tylko jedno zdjęcie. Zdjęcie przedstawiające ją i Toby'ego.. Jedyne jakie udało jej się zachować. W napadzie zawodu, złości i smutku.. Wzięła zapalniczkę i podpaliła zdjęcie.
Widok palącego się obrazka uspokajał ją. W końcu zdjęcie zostało zupełnie zniszczone. Tak jak kilkanaście minut temu ostatnia nadzieja Lucy.

Slenderman obserwował wszystko w swoim gabinecie.
Jako, iż był połączony ze swoimi proxy telepatycznie, widział co robią w danym momencie. Wiedział co czują, co zamierzają i dlaczego. Westchnął ciężko.
Niezdarna, nieśmiała, uparta i.. Zakochana Lucy Margaret Black.
W pewnym sensie ją podziwiał.
Walczyła długo, nie poddawała się, mimo, że jej życie zmieniło się przez ostatni rok o sto osiemdziesiąt stopni. Dołączając do "zespołu" proxych straciła szansę na normalne życie. Na znalezienie miłości. A jednak ją znalazła i o nią walczyła. Uparcie łapała się każdego światełka nadziei i nie ważne ile razy się na tym sparzyła, to dalej dążyła do celu. Nie potrafiła znieść myśli o stracie przyjaciela. Ale czy tylko przyjaciela? Operator nie spodziewał się, że w swojej walce zajdzie tak daleko. Była blisko.. Ale mimo wszystko za daleko.
I mogli mówić co chcieli, że morderca nie ma uczuć i się nie zakocha. Kłamstwo. Większość mieszkańców była pozbawiona czegoś co Black wciąż posiadała i wbrew wszystkiemu nie zamierzała tego stracić! Człowieczeństwo.
Lucy nie zamierzała zrezygnować. Z pewnością wiedziała, że tak byłoby jej łatwiej, ale wiedziała też, że gdyby to zrobiła.. Osoba dla, której tyle walczyła... Przestałaby być dla niej ważna. I znosiła poczucie winy za każdym razem gdy odbierała komuś życie.
Jednak nie zamierzała tego poczucia wyeliminować.
Miała niezwykłą wolę walki.
Umiała walczyć o swoje cele, przekonania... Między innymi dlatego to ją Slenderman wybrał na proxy. Bo chociaż z pozoru wydawała się być słaba.. To lekceważenie jej było błędem.
Nosiła w sobie ogromną siłę.

Mężczyzna bez twarzy uniósł głowę ku górze. Walczył sam ze sobą. Chciał zrobić coś czego mógłby żałować.. Mógłby... Jednak wolał zaryzykować. Przyłożył swoje dłonie do czoła i intensywnie zaczął je masować. W końcu, po kilku minutach poczuł jak przeszywa go dreszcz. Właściwie nie tylko jego.

- AAAAAAAA!!! - dało się słyszeć na całą rezydencję. Do pokoju proxych wbiegło sporo osób. Na czele Clockwork.
- Co się dzie.. TOBY! - krzyknęła widząc chłopaka, którego raz po raz przechodziły silne dreszcze, z nosa zaczęła ciec mu krew.
- Co mamy robić??! - zawołał zaniepokojony Hoodie.
- Nie wiem! B-b-biegnijcie po Slendera! - Masky i jego brat wybiegli z pokoju.
- Co mu jest? - spytała śmiertelnie spokojna Sally.
- Nikt tego nie wie - odparła Zero, wzięła małą dziewczynkę na ręce i wyszła z pomieszczenia, aby nie przeszkadzać.

Po kilku minutach dreszcze ustały i Toby opadł bezsilnie na łóżko. W tym samym momencie przybiegli Tim i Brian.
- Operatora chyba nie ma.. To pewnie znowu były te wspomnienia... - mruknęli.
Clocky wytarła Rogersowi krew z twarzy.
- Jakie wspomnienia? - zapytała.
- Nas się pytasz? Ponoć sobie coś tam przypomina, i ponoć to przypominanie boli.
- Teraz chyba padł. Dzięki, możesz już iść Zegarkówna - wyszczerzył się Tim.
- Co wy?! Zostanę dopóki się nie obudzi!
- Jak sobie chcesz.. Nie przeszkadzamy - Brian ruszył do wyjścia.
- Spróbuj pocałunku! Może zadziała? - rzucił jeszcze Masky. Clockwork przewróciła oczami.

Rogers nie budził się.
Mijały sekundy.
Mijały minuty.
Mijały godziny.
Chłopak wciąż był nieprzytomny.
Clockwork siedziała przy nim przez jakiś czas, lecz poddała się i zostawiła samego.

Była równo trzecia w nocy.
Godzina demonów.
Nagle oczy Toby'ego otworzyły się...

- Lucy - wyszeptał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro