8. SMOGPharma
W połowie grudnia umówiłam się na rozmowę kwalifikacyjną, która podobno miała być tylko formalnością, a tak naprawdę chodziło o pokazanie mi przez przełożonego co i jak. Kiedy nadszedł ten dzień ubrałam się w swoje najlepsze ciuchy, które oczywiście swego czasu kupiłam z drugiej ręki. Bojówki, bomberka, zwykła bluza i proste czarne kamasze. Idealny zestaw. Miałam nadzieję, że praca w ochronie firmy nie będzie na mnie nakładać obowiązku noszenia jakichś spódnic, szczudeł czy innych babskich fatałaszków.
Dojechałam pod siedzibę firmy w niecałą godzinę i zaparkowałam starym oplem Tony'ego obok drogich, luksusowych aut. Pasowałam tu jak pięść do nosa ale cóż... Miałam swój cel i musiałam do niego dążyć, bez względu na niedogodności.
Ciotka Renia uważała mój plan za naiwny i nie mający szans powodzenia. Według niej łudziłam się zakładając, że cokolwiek zdziałam w sprawie tego leku. Ja jednak byłam po prostu zdesperowana, a tonący brzytwy się chwyta, nieprawdaż? Zresztą i tak planowałam pracować w ochronie, więc mogłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Weszłam przez automatycznie rozsuwane drzwi i aż przystanęłam. Zatkało mnie. Wszystko w sali wejściówej lśniło. Szklane ściany, błyszczące czarne schody, fantazyjne lampy. Nowoczesne oświetlenie rzucało chłodne światło na wypolerowaną podłogę.
— Przepraszam, muszę panią sprawdzić pod kątem posiadania niebezpiecznych przedmiotów — mruknął ochroniarz, po czym przeszukał mi z grubsza torbę i ręcznym wykrywaczem metali przejechał wzdłuż mojego ciała, od stóp do głów.
— Wszystko w porządku, może pani wejść — burknął pod nosem.
Ruszyłam dziarsko w stronę recepcji, z każdym krokiem słysząc jak moje buty skrzypią o posadzkę. Za ladą siedziała młoda, elegancka kobieta ubrana w ciemnoniebieski uniform z logiem SMOGPharmy: skrzydłami wieńczącymi fiolkę z lekiem. Kobieta spojrzała na mnie z miną wyrażającą uprzejme oczekiwanie.
— Dzień dobry — przywitałam się. — Przyszłam w sprawie rozmowy kwalifikacyjnej na stanowisko pracownika ochrony.
— Pani Lena Ostasz? — dopytałam kobieta, sprawdzając coś w komputerze.
— Zgadza się.
— Czwarte piętro, pokój czterysta osiem. Pan Mariusz już na panią czeka.
Pokiwałam głową i rozejrzałam się w poszukiwaniu windy.
— Jest wprost za panią — poinstruowała mnie uprzejmie recepcjonistka.
— No tak. Dziękuję — bąknęłam z uśmiechem zakłopotania i ruszyłam w stronę metalowych drzwi. Po chwili pukałam już do odpowiednich drzwi.
Pan Mariusz, na oko sześćdziesięcioletni mężczyzna o szpakowatych włosach okazał się niezwykle konkretnym i bezpośrednim człowiekiem. Kiedy usiadłam naprzeciwko niego, zlustrował mnie uważnie od góry do dołu, przejrzał moje dokumenty poświadczające posiadanie wymaganych uprawnień, sprawdził zaświadczenie o niekaralnosci, zadał kilka wprowadzających pytań i zaczął objaśniać, jakie obowiązki wchodziłyby w zakres mojej pracy.
— Dobrze... Zatem ogólnie główne zadania pracownika ochrony w siedzibie naszej firmy to zapewnienie bezpieczeństwa, ochrona mienia oraz osób przebywających na terenie obiektu. Nic zaskakującego, prawda? — zapytał lekko ochrypłym głosem.
Pokiwałam głową. Wszystko jasne.
— A bardziej szczegółowo to tak: na swojej zmianie byłaby pani odpowiedzialna za kontrolę dostępu osób do budynku lub wydzielonych stref. Na wszystkich piętrach używamy magnetycznych kart dostępu — Pokazał swoją, zawieszoną na granatowej tasiemce wokół szyi. Zauważyłam już, że cała SMOGPharma była urządzona w granatowo szarej kolorystyce.
— Ochrona ma takie, które otwierają prawie wszystkie drzwi — ciągnął pan Mariusz. — Jeśli przypadnie pani akurat zmiana na pierwszym piętrze, to do pani obowiązku będzie należało sprawdzanie tożsamości odwiedzających i odnotowywanie ich danych w rejestrze wizyt. Dodatkowo nieustanne, regularne patrolowanie terenu, zarówno wewnętrznego, jak i zewnętrznego, w celu zapewnienia bezpieczeństwa i wczesnego wykrycia potencjalnych zagrożeń. W naszej firmie zazwyczaj podział obowiązków jest taki, że jeden ochroniarz przypada na pracę zewnątrz, jeden wewnątrz na każde piętro, a jeszcze inny czuwa nad wszystkim w pokoju z ekranami monitoringu. Inni pracownicy ochrony są delegowani również do pracy poza siedzibą, głównie do konwojowania firmowych samochodów czy ochrony osobistej członków zarządu. Jakieś pytania?
— Na razie nie — pokręciłam głową.
— Dalej tak... W pani obowiązki wchodziłoby również ewentualne reagowanie na wszelkie alarmy. Musi być pani gotowa do szybkiej reakcji w przypadku aktywacji alarmów przeciwpożarowych, włamania, czy innych awaryjnych sytuacji. Wszystko pani pokażę, co gdzie się znajduje, jak działają alarmy i tak dalej. Musi też pani wiedzieć, jak odpowiednio zgłaszać takie incydenty. Oczywiście do przełożonego, czyli do mnie lub mojego zastępcy, którego pozna pani innym razem.
Znowu pokiwałam głową na znak, że wszystko rozumiem i jestem gotowa wypełniać wspomniane obowiązku z należytą uwagą i skrupulatnością.
— Pracownik ochrony jest też odpowiedzialny za przeprowadzanie kontroli bagażu i przedmiotów klientów wchodzących i wychodzących z budynku, w celu uniknięcia kradzieży czy wnoszenia niebezpiecznych przedmiotów — ciągnął pan Mariusz. — Ale wychodzących tylko na wyraźnie polecenie przez łączność osoby obsługującej monitoring. Czy to jasne?
— Tak.
— Dodatkowo w zakres pani stałych, codziennych obowiązków wchodzi raportowanie i prowadzenie dokumentacji dotyczącej incydentów, wypadków, interwencji czy osób wizytujących. W dzienniku w swoim tablecie wpisuje pani wszystko. Godzina po godzinie zapisuje pani ile w budynku znajduje się obecnie klientów, czy ktoś wydał się podejrzany, czy cokolwiek niepokojącego miało miejsce i tak dalej — wymieniał z poważną miną. — Zrozumiano?
— Tak, oczywiście.
— Chcielibyśmy, żeby mogła pani pracować również w weekendy. W rozmowie telefonicznej mówiła pani, że to żaden problem.
— Tak, mogę pracować w weekendy — potwierdziłam.
Weekendy byłyby nawet najlepsze, bo wówczas to ciocia Renia zajmowałaby się mamą.
— A czy ma pani coś przeciwko zmianom nocnym?
I tu już gorzej, ale nie chciałam tracić szansy przez brak elastyczności, więc postanowiłam spróbować coś ugrać, ale tylko tyle, ile się da.
— Nie mam nic przeciwko. Aczkolwiek zastanawiam się, czy zmiany trwają dłużej niż dwanaście godzin...
— Niestety tego, że nie trwają dłużej nie mogę pani zapewnić. Pracujemy w systemie nawet i dwudziestoczterogodzinnych zmian. Oczywiście nie są one cały czas, tylko sporadycznie w razie potrzeby, a po takiej zmianie jest dzień wolnego. Na każdego pracownika wypada taka zmiana maksymalnie dwa razy w miesiącu, nie więcej. Zazwyczaj jednak zmiany są dwunastogodzinne.
Do ogarnięcia logistycznie, trzeba tylko zachęcić mamę, żeby wzięła samodzielnie część leków.
— Tak jak już mówiłem wcześniej przez telefon, pierwsze trzy miesiące będą okresem próbnym. Po tym czasie, jeśli się pani dobrze sprawi, przedłużymy umowę — dodał mężczyzna, patrząc na mnie znad dokumentów.
— Oczywiście. To zrozumiałe. Dołożę wszelkich starań żeby zechcieli państwo umowę przedłużyć.
— Tutaj ma pani warunki okresu próbnego oraz wynagrodzenie miesięczne — Mężczyzna przysunął mi zapisaną kilkunastoma punktami kartkę. Cztery tysiące jak na początek to chyba nieźle, zwłaszcza że nie miałam wielkiego doświadczenia.
— Odpowiadają pani warunki? — dopytał pan Mariusz.
— Tak.
— Czy ma pani jakieś pytania czy możemy przejść teraz do pokazania pani siedziby?
W mojej głowie od razu pojawiła się interesującą mnie kwestia, więc postanowiłam ją poruszyć.
— Tak. Mam pytanie... Czy w siedzibie na co dzień przebywa właściciel firmy, pan Jan Smogorzewski?
— Oczywiście. Prezes ma swoje biuro na piętrze siódmym, a tuż obok jego syn, który jest wiceprezesem. Wszystko pani dzisiaj pokażę. Przez święta zapozna się pani z planem budynku, procedurami bezpieczenstwa i tak dalej, gdyż zamierzam udostępnić pani odpowiednią kopię dokumentacji do wglądu. Nie ma pani nic przeciwko, żeby w wolnym czasie trochę nad tym posiedzieć?
— Nie. Chętnie zapoznam się ze wszystkim w domu, dziękuję za zaufanie.
— Cóż... Pani Leno, ostatnia sprawa...
— Tak?
— Cóż... Nie będę ukrywał, że zatrudniamy panią również ze względów wizerunkowych. Kobieta na stanowisku pracownika ochrony jest pozytywna pijarowo. Wzbudza zaufanie i skraca dystans wśród klientów. To będzie pani główne zadanie, sprawić żeby czuli się w naszej siedzibie nie tyle bezpiecznie, co komfortowo, miło, przyjemnie. Więc dużo uśmiechu i delikatności, dobrze? — posłał mi porozumiewawczy uśmiech.
Ups. Dobra... Postaram się być delikatna jak alpejska czekolada.
— Przyznam, że ten punkt mnie nieco zaskoczył — wyrwało mi się. — Skąd takie...
— Skąd takie zapotrzebowanie pyta pani? Ano stąd, że nasi poprzedni ochroniarze swoimi marsowymi minami i brakiem taktu odstraszali klientów i wprowadzali niepotrzebnie atmosferę wrogości i niedostępności. Zdarzało się to zbyt wiele razy żebyśmy nie zareagowali.
— Rozumiem. Czyli mam być miłym dla oka i ducha elementem wystroju — skwitowałam z przekąsem.
— Otóż to, ale nie tylko. Będzie pani wykonywać normalne obowiązki ochrony, ale przy tym robić dobre wrażenie na odwiedzających. Przeszkadza to pani?
Tak. Ale wiedziałam, że nie należało mówić tego na głos, więc zaprzeczyłam.
— Nie mam z tym problemu. Postaram się spełnić wszystkie oczekiwania — powiedziałam, siląc się na miły uśmiech.
— Świetnie. Pokażę pani teraz pomieszczenie służbowe ochrony budynku. Proszę za mną.
Ruszyliśmy korytarzem i przeszliśmy przez otwarte drzwi na końcu. Wewnątrz pomieszczenia znajdowała się cała ściana monitorów pokazujących w czasie rzeczywistym chyba wszystkie pomieszczenia w budynku oraz jego otoczenie. Przed ekranami zasiadał ubrany w granatowy uniform młody mężczyzna. Na nosie miał okulary i wyglądał jak typowy informatyk. Z tyłu dostrzegłam zakątek z wygodnymi na pierwszy rzut oka fotelami i śnieżnobiały aneks kuchenny.
— To pomieszczenie monitoringu. Pan Paweł ma na wszystko oko i to on będzie zgłaszał do pani jakiekolwiek wątpliwości. Prócz niego pracują na tym stanowisku również Tomek i Igor. Proszę — szef ochrony podał mi krótkofalówkę. — Tym się komunikujemy.
Pan Mariusz pokazał mi, jak działa sprzęt do nawiązywania kontaktu z resztą kadry, a następnie zabrał mnie do szatni dla pracowników ochrony, gdzie kluczem otworzył drzwi szafy pancernej. Wewnątrz znajdowała się broń palna, amunicja, pałki teleskopowe, puszki z gazem łzawiącym i paralizatory oraz kajdanki.
— W okresie próbnym nie udostępnimy pani broni palnej, mimo że posiada pani zezwolenie do pracy z bronią. Może pani używać wszystkiego innego, a przy sobie będzie nosić tylko straszak. Rozumie pani skąd taka decyzja? — spojrzał na mnie surowo.
— Wszystko jasne. Najpierw muszę zdobyć zaufanie.
— Otóż to. Tym bardziej że pani doświadczenie to tylko krótkie staże w ochronie sklepów. Zresztą do ochrony budynku staramy się nie używać broni palnej nawet w przypadku jakichś incydentów. Najpierw inne środki. Szczegółowe procedury wyjaśnię pani na krótkim szkoleniu w styczniu, dobrze?
— Dobrze.
— W recepcji proszę podać jeszcze swoje wymiary, żeby pani Basia mogła zlecić wykonanie dla pani kilku zestawów uniformów, takich jakie noszę ja czy pan Paweł.
— Super. Bałam się że będę musiała nosić spódnicę — odparłam z westchnieniem ulgi.
Pan Mariusz poprowadził mnie w stronę windy, która po chwili zjechaliśmy na niższe piętro, gdzie znajdowały się biura innych pracowników firmy zajmujących się papierkową i komputerową robotą. Stanęliśmy przy szklanej ścianie za którą widać było biurka pracowników.
— A wracajajac do kwestii uniformu... — kontynuował pan Mariusz. — Spódnica byłaby niepraktyczna. Strój pracownika ochrony SMOGPharmy ma być zarazem wygodny i elegancki. Różni się jednak od pracownika ochrony osobistej prezesów. W tym przypadku ze względów wizerunkowych wymagany jest od ochrony strój, powiedzmy, galowy. Czyli koszula, marynarka, spodnie w kant i tak dalej. Ale tym nie musi się pani martwić. Smogorzewscy nie biorą do ochrony osobistej kobiet. Zdarzyło się to raz i skończyło zwolnieniem dyscyplinarnym — mruknął pan Mariusz konspiracyjnym tonem.
Parsknęłam krótkim śmiechem, widząc minę pana Mariusza, za którą z pewnością kryła się jakaś ciekawa historia. Nie omieszkałam nieco podrążyć tematu.
— A można wiedzieć jak to się stało? — zapytałam szczerze zaintrygowana.
— Można — usłyszałam za plecami i aż drgnęłam. Poznałam ten głos az za dobrze. — Pani ochroniarz wyleciała za próbę uwiedzenia szefa. Przepraszam, Mariusz, spieszę się — powiedział mężczyzna tuż za moimi plecami i wyminąwszy nas ruszył korytarzem w stronę windy, zostawiając po sobie znajomy, korzenno-cytrusowy zapach przywołujący w mojej głowie niemiłe wspomnienie. Odprowadziłam sylwetkę mężczyzny wzrokiem i zdałam sobie sprawę, że zrobiło mi się niedobrze. Miałam nadzieję, że Smogorzewski mnie nie rozpozna. Teraz nie widział mojej twarzy bo nawet się nie odwróciłam, ale co jeśli w końcu ją zobaczy?
— O właśnie. To był pan wiceprezes Adam Smogorzewski — powiedział pan Mariusz zupełnie nieświadomy mojego stanu. — Nie radzę mu podpaść. Jego ojciec jest surowy, ale w porównaniu do swojego syna, to szef ma serce z budyniu. Młody Smogorzewski jest bardzo zasadniczy, proszę o tym pamiętać. Mówiłem pani, że w SMOGPharmie bardzo pilnujemy nieposzlakowanej opinii, wśród kadry pracowniczej również. Wszyscy mają być uczciwi i godnie reprezentować wartości SMOGPharmy. Od samego zarządu, przez księgowych i informatyków po sprzątaczki. Smogorzewscy bardzo tego pilnują — podkreślił i aż się wyprostował z dumą.
— Na pewno będę pamiętać, dziękuję — bąknęłam, zbierając się w sobie.
— Proszę za mną, pokażę pani inne piętra. Na pierwszym znajduje się laboratorium. Pojedziemy tam na samym końcu. Pokażę pani jeszcze piętro drugie czyli magazynowe i bufet oraz salę konferencyjną na parterze, obok której znajduje się także pokój narad. Parking podziemny z kolei jest przeznaczony tylko dla członków zarządu. A zarząd składa się z pięciu osób. Wszystkich pani pozna na comiesięcznym zebraniu, gdzie omawiane są cele na dany miesiąc, najważniejsze sprawy, uwagi dla pracowników i tak dalej. Pierwsze spotkanie w nowym roku odbędzie się drugiego stycznia i wtedy oczekuję pani obecności i oficjalnego rozpoczęcia pracy.
Oprowadzanie mnie po obiekcie i tłumaczenie szczegółowych zasad funkcjonowania firmy zajęło nam cały dzień. Głowa mi parowała od tego wszystkiego, ale jednocześnie byłam podekscytowana. SMOGPharma działała jak ogromna machina, w której wszystkie trybiki były naoliwione i idealnie dopasowane. Wszystko łączyło się w jedną, harmonijną całość robiącą ogromne wrażenie. Moja szczeka nie raz opadła prawie do podłogi. Laboratorium i magazynowania wyglądały jak żywcem wyjęte z filmu science fiction, a biura pracowników przeszklone niczym w amerykańskich serialach, których akcja działa się w potężnych korporacjach. Wiedziałam, że muszę naprawdę się przyłożyć, żeby to wszystko ogarnąć, ale pan Mariusz na szczęście cierpliwie tłumaczył, odpowiadał nawet na najgłupsze pytania i dawał szczegółowe instrukcje. Pomyślałam, że mając takiego przełożonego praca tutaj będzie spełnieniem moich marzeń i niemal wyleciało mi z głowy, po co przede wszystkim się tutaj znalazłam. Nie mogłam zapomnieć o mamie i lekach, których potrzebowała.
Oby tylko udało się zdobyć zaufanie i sympatię prezesa. Z opowieści pana Mariusza wydawał się człowiekiem kierującym się zasadami ale mającym serce. Może ten mój pomysł nie był wcale tak abstrakcyjny i oderwany od rzeczywistości, jak próbowała mi wmówić sceptyczna ciotka Renia. Może uda się coś zdziałać?
Na moim lśniącym planie była tylko jedna, niepokojąca rysa, przez którą błyszcząca tafla mogła pęknąć w jednej chwili. Adam Smogorzewski. Jeśli mnie rozpozna, to wylecę stąd zanim cokolwiek zdziałam. Skoro pracownicy SMOGPharmy mają mieć nieposzlakowaną opinię , a Smogorzewski widział mnie w kompromitującej, chociaż nieprawdziwej sytuacji, to pozostało mi tylko mieć nadzieję, że wyrzucił z pamięci tamten incydent, a zwłaszcza moją twarz.
Inaczej cały plan się posypie, a ja wylecę stąd zanim zdążę założyć uniform ze skrzydlatym logiem SMOGPharmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro