Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Mieszanka

— Na tamtym osiedlu mam mieszkanie — odezwał się Adam, pokazując ruchem głowy rząd nowoczesnych wieżowców.

— Myślałam, że mieszkasz z rodzicami.

— Fakt, często tam bywam, ostatnio nawet raz w tygodniu. Lubię jeździć do domu rodzinnego, ale wolę mieć swoje miejsce. Poza tym już od wielu lat jestem za duży na mieszkanie z rodzicami — zaśmiał się i mrugnął do mnie. 

— Słusznie... — mruknęłam, zastanawiając się, co by pomyślał Adam gdyby zobaczył, gdzie ja mieszkam. Chyba spłonęłabym ze wstydu. Lepiej, żeby jego stopy nigdy tam nie stanęły. Wyobraziłam sobie, jak idzie śmierdzącą moczem klatką i wchodzi do naszego mieszkania, w którym również nie pachniało fiołkami. O nie. Nie wolno nigdy dopuścić do tego, żeby tam się pojawił. Siedziałam zasępiona przez resztę podróży i na pytanie Adama, co mi się stało skłamałam, że czuję się zmęczona i nieco zdenerwowana czekającym mnie spotkaniem z jego rodziną. O nic już nie pytał, więc chyba połknął haczyk. 

Kiedy zajechaliśmy przed rezydencję państwa Smogorzewskich, było już całkiem ciemno. Niby śnieg już stopniał i temperatury wzrosły, jednak dni nadal były krótkie, a wiosna jeszcze się nie rozkręciła.
Brama otworzyła się automatycznie i zajechaliśmy na posesję, parkując obok dwóch innych lśniących samochodów.

— Chyba robię teraz najbardziej szaloną rzecz w życiu — mruknęłam, rozpinając pas.

Adam obrócił się w moją stronę i uśmiechnął, pocieszająco chwytając mnie za przedramię.

— Nie stresuj się.

— Łatwo ci mówić — rzuciłam z przekąsem.

— Przede wszystkim pamiętaj, że to wszystko jest tylko udawane. Nie musisz się w ogóle przejmować, jak wypadniesz, bo to i tak nie ma większego znaczenia. Spodobasz się, fajnie. Nie spodobasz, trudno. To wszystko tylko po to, żeby uwiarygodnić naszą wersję.

Uspokoił mnie tą przemową momentalnie ale jednocześnie też zgasił jak zimny podmuch. Poczułam chłód rozczarowania. W sumie niby racja, nie powinno mnie obchodzić, co sobie pomyślą o mnie państwo Smogorzewscy. Z drugiej jednak strony zrobiło mi się jakoś dziwnie przykro. Adam zdawał się niczego nie zauważać. Jak zwykle otworzył mi drzwi i poprowadził do wejścia, które dobrze znałam. Nie sądziłam, że przyjdzie mi przejść przez próg tego domu w takiej roli, nawet odgrywanej.

— No wchodź, śmiało — zachęcił mnie, kładąc rękę na plecach.

— Co ja wyprawiam — szepnęłam wkraczając do środka, a Adam zaśmiał się, wchodząc tuż za mną.

W przestronnym przedpokoju nie natknęliśmy się na nikogo. Adam pomógł mi zdjąć kurtkę i wieszał ją właśnie na wieszaku, kiedy z drzwi prowadzących do kuchni wyszła kobieta, którą już raz spotkałam. Wpadłam na nią ostatnio na schodach, uciekając z płaczem przed Adamem. Od razu rozpoznałam ten charakterystyczny, elegancki bob w odcieniach szarości.

— Jesteście już — powiedziała matka Adama z uśmiechem, rozkładając ręce i przytulając syna. Zdziwiło mnie to ich czułe przywitanie, ale starałam się nie dać po sobie niczego poznać.

— Mamo, to jest Lena — przedstawił mnie Adam, a ja uścisnęłam wyciągniętą dłoń kobiety.

— Bardzo mi miło. Aneta jestem.

— Miło mi panią poznać — bąknęłam trochę onieśmielona.

— Ach, mów mi proszę po imieniu. Będę się czuła młodziej. Lata lecą, ale duch wciąż świeży.

Nie tylko duch, pomyślałam z podziwem, ukradkiem taksujac jej zgrabną figurę, której mogłaby pozazdrościć niejedna nastolatka. Aneta Smogorzewska musiała mieć ponad pięćdziesiąt lat, ale czas jakby się dla niej zatrzymał około czterdziestki. Elegancki kostium ze ślicznymi guzikami opinał się na jej talii i biodrach, uwypuklając ładne kształty. Chyba nigdy nie widziałam tak zadbanej kobiety w jej wieku. Może jedynie w telewizji. Moja matka była z pewnością dobrych dziesięć lat młodsza, a wyglądała stokroć gorzej.

— Chodźcie, chodźcie do salonu. Tata zaraz przyjdzie. Miał akurat jakiś ważny telefon — powiedziała pani Aneta i wyciągnęła rękę, wskazując na schody.

Przeszliśmy na półpiętro do pokoju gościnnego, urządzonego jak reszta domu w klasycznych beżach i brązach.

— Moja pavlova jeszcze się suszy... Nie zdążyłam z ciastem, myślałam, że będziecie za godzinę.

— Przepraszam mamo, mogłem cię uprzedzić, ale tak nam się dobrze rozmawiało z Leną, że zupełnie nie pomyślałem — usprawiedliwił się Adam, co było oczywiście niepotrzebne bo jego matka wcale nie wyglądała na złą. Wręcz przeciwnie. Wodziła zachwyconym wzrokiem ode mnie, do Adama, i z powrotem.

— Nie szkodzi — machnęła ręką. — Ważne, że jesteście.

Westchnęła z podekscytowania i uśmiechnęła się radośnie. Chyba zrobiłam na niej dobre wrażenie i trochę się zaczynałam obawiać, że aż za dobre. Przecież za miesiąc będzie jej tym bardziej przykro, gdy skończymy tę szopkę.

— Pójdę zobaczyć, co z tatą, a wy sobie porozmawiajcie — rzucił Adam, po drodze zdejmując marynarkę i rzucając ją na oparcie fotela.

Pani Aneta wskazała mi miejsce na kremowej, welurowej sofie i usiadła obok. Nie wiedziałam gdzie mam oczy podziać. Kobieta w przeciwieństwie do mnie nie wyglądała na skrępowaną.

— Ma pani bardzo ładny dom — udało mi się wykrztusić.

— Ach... Dziękuję. Bardzo nam służy. Przebudowaliśmy starą willę z początku dwudziestego wieku. Ileż było użerania z konserwatorem zabytków, to głowa mała! Ale ja się uparłam, bo zawsze chciałam mieszkać w starym domu z historią zaklętą w murach — zaśmiała się.

— Racja, konserwatorzy zabytków potrafią utrudnić życie — przyznałam, przypominając sobie kilkuletnią batalię mieszkańców naszej kamienicy o możliwość wykonywania gruntownych remontów mieszkań. To między innymi dlatego do tej pory nie zrobiliśmy nic z tym grzybem zżerajacym ściany i podłogi. Przez wiele lat konserwator zabytków nie pozwalał, a jak w końcu udało się uzyskać zgodę, to nie miałyśmy pieniędzy. Tata już nie żył.

— Bardzo się cieszę, że Adam wreszcie znalazł kogoś, komu odważył się ponownie zaufać — odezwała się pani Aneta, wyrywając mnie z grzybowych rozmyślań.

— Ponownie? To ktoś wcześniej zawiódł jego zaufanie? — zapytałam szczerze zaintrygowana.

— Ach... To Adam jeszcze ci nie mówił? — zdziwiła się, a uśmiech spełzł z jej ładnej twarzy, ustępując miejsca zaniepokojeniu.

— Nie. Mówił tylko że od pięciu lat nie przyprowadził do domu żadnej dziewczyny — wzruszyłam ramionami.

— To prawda. Ale nie wyjaśnił powodów? — dopytywała, marszcząc brwi.

— Nie.

— No tak. Od tamtej pory stał się bardzo skryty. Rzadko obdarza kogoś zaufaniem. Nawet nam przestał ufać, już się nie zwierza jak dawniej.

— Dlaczego?

Pani Aneta zerknęła na swój srebrny zegarek.

— Masz coś przeciwko, żebyśmy przeniosły naszą rozmowę do kuchni? Moja beza się wysuszy na wiór... Powinnam już ją wyjąć i ostudzić, bo inaczej pokruszy się przy nakładaniu kremu.

— Dobrze. Możemy pójść do kuchni. Chętnie w czymś pomogę — dodałam kurtuazyjnie. 

— Znakomicie. Czyli znasz się na robieniu ciast? To się dobrze składa, bo Adam uwielbia słodkości. Nie widać po nim, bo jest bardzo aktywny, wszystko spala. Zresztą on lubi mocno słodko, ale mało, do gorzkiej kawy. Tak trochę jak w tych południowych krajach. Będziesz mu dogadzać — mrugnęła porozumiewawczo.

— Oj... Niekoniecznie. Raczej w kuchni nie jestem mistrzynią — wyprowadziłam ją z błędnego założenia.

Aneta zaśmiała się i położyła mi rękę na ramieniu.

— To nie szkodzi, kochana. Zawsze możecie kupić coś w cukierni. To nie jest najważniejsze. Najważniejsze to słodkie wnętrze, i nie mam na myśli jedzenia — dodała ze śmiechem, a ja jej zawtórowałam, chociaż wcale nie czułam się rozbawiona. Zaczynało mnie męczyć to całe udawanie.

Przeszłyśmy schodami na dół i potem korytarzem do kuchni z szafkami w kolorze ecru. Kuchnia była przeurocza. Przytulna i czysta, pachnącą słodką bezą schnącą w piekarniku. Miałam wrażenie, jakbym nagle znalazła się w domku dla lalek.

— To moje królestwo. Uwielbiam to miejsce — westchnęła pani Aneta, przemywając ręce pod kranem.

— Jest naprawdę cudowne — skomentowałam z uśmiechem, rozglądając się po pomiezczeniu.

Wszystko w tej kuchni miało swoje miejsce. Na szafkach i blatach panował idealny porządek, jednak wysepka zajmująca centralne miejsce była obłożona produktami do pavlovej. Pani Aneta wyjęła dwie blachy z bladoróżową bezą z piekarnika i zacmokała.

— Chyba są w porzadku... — mruknęła, szturchając palcem bezę. — Muszę zrobić jeszcze krem.

Wlała tłustą śmietankę do automatycznego miksera, wsypała trochę cukru pudru i ustawiła średnie obroty. Robot pracował cicho, więc mogłyśmy wrócić do przerwanej rozmowy.

— Widzisz... Pięć lat temu Adam oświadczył się dziewczynie. A ona wkrótce potem go zdradziła — powiedziała, opierając się biodrem o szafkę.

— Ojej...

— Mało tego. Niestety ale mężczyzną, z którym go zdradziła, był jego brat, a mój syn. Wiem... Aż trudno uwierzyć — westchnęła kręcąc głową. — Julek jest młodszy o dwa lata od Adama. Tamta dziewczyna zakochała się w nim, a on w niej. Oboje złamali Adamowi serce.

— I co się stało później?

— Cóż... Mój mąż wyrzucił Julka z firmy, a on wraz z tą dziewczyną wyjechali do Kanady. Od pięciu lat go nie widziałam — powiedziała, a w jej oczach zebrały się łzy, które zaczęła ocierać wierzchem dłoni.

— Przykro mi. Nie wiem co powiedzieć.

— Nic dziwnego. Takie historie rzadko się przytrafiają w rodzinach. Prędzej w serialach. A tu proszę. Moda na sukces w wersji polskiej i to rzeczywistej.

Przez chwilę obie milczałyśmy i słychać było tylko wirowanie miksera.

— Czyli od tamtej pory Adam był sam?

— Zaraz po tych wydarzeniach próbował z innymi... Ja go do tego namawiałam. Ale jedna dziewczyna, którą przyprowadził na wesele naszej kuzynki, zrobiła mu straszny wstyd. Upiła się, zachowywała okropnie, tańczyła na stole... Adam szybko zerwał kontakt. A następna go okradła, przyłapał ją na gorącym uczynku. A na koniec jedna z pracownic ochrony próbowała go uwieść, mimo że on wyraźnie nie chciał. Więc widzisz... Adaś nie miał szczęścia do kobiet przez co zraził się na wiele lat. Musisz być naprawdę wyjątkowa, że zwrócił na ciebie uwagę i wpuścił cię do swojego życia — powiedziała, patrząc na mnie z ciepłem w oczach.

— Czy ja wiem...

— Na pewno. No i pewnie dlatego tak się krył z waszą relacją. Bał się, że znowu coś nie wyjdzie. A właśnie... Ostatnio kiedy tu byłaś wybiegłaś z pokoju Adama z płaczem. Mogę zapytać, co wtedy zaszło? Bardzo chciałam wtedy z tobą porozmawiać i pocieszyć, ale nie wolno mi się wtrącać. Pewnie teraz też odmówisz zdradzania szczegółów tamtej sytuacji.

— Tak. To było dawno i nie ma co do tego wracać. Zwykła sprzeczka, jakich wiele na początku związku — machnęłam ręką.

— No tak. Musicie się poznać, zetrzeć, dotrzeć... Ale czuję, że w końcu dobrze trafił.

— Dlaczego?

— Wyglądasz na szczerą, prostolinijną dziewczynę. Nie knutatorkę czy oszustkę.

Zrobiłam zakłopotaną minę bo zupełnie nie miałam pojęcia, jak skwitować jej słowa.

— Adam bardzo zraził się do kobiet, a właściwie do związków. Wszystkie dziewczyny, które w życiu dopuścił do siebie blisko, go oszukały, zdradziły, okradły lub ośmieszyły. Mówiłam mu, że nie wszystkie kobiety takie są ale tak to jest, jak człowiek raz się czymś sparzy to później tego unika. Ale mniejsza z tym. Ty masz okazję pokazać mu, że miłość potrafi być piękna, bezinteresowna i szczera.

— Cóż... Chyba tak jest — bąknęłam. — Śmietanka chyba już się ubiła — powiedziałam, żeby odwrócić jej uwagę.

— Ach, rzeczywiście. Jeszcze chwila, a by się zważyła i byłoby masło, a nie bita śmietana — zaśmiała się. — Swoją drogą to ciekawy proces chemiczno- fizyczny...

— Pani też jest chemikiem? Tak jak Adam?

— Tak, nie mówił ci? — zdziwiła się, a ja poczułam lekki strach, że nas zdekonspiruje. Na szczęście pani Aneta wcale się tym nie przejęła. — No więc wracając do naszej mikstury. Proces zamiany śmietanki w masło jest bardzo prosty. W śmietance znajdują się mikroskopijne kropelki tłuszczu w otoczeniu wody oraz emulgatorów. Kiedy śmietankę ubijamy lub wstrząsamy intensywnie, kropelki tłuszczu zaczynają się łączyć. Tłuszcz oddziela się od wody, tworząc masło oraz pozostałość w postaci płynnej serwatki. To, co dzieje się na poziomie chemicznym, to pewnego rodzaju zerwanie emulsji. Emulgatory, które były wcześniej odpowiedzialne za utrzymanie kropelek tłuszczu w wodnej fazie, tracą swoje zdolności stabilizujące w wyniku ubijania. W miarę łączenia się kropel tłuszczu, te emulgatory stopniowo zostają zepchnięte na powierzchnię masła lub pozostają w serwatce. W efekcie otrzymujemy dwie wyraźnie oddzielone substancje: masło, które składa się głównie z tłuszczu, oraz serwatkę, która zawiera wodę, laktozę i pozostałości emulgatorów.

— Wow... Ciekawe — westchnęłam, patrząc jak kobieta miesza krem, sprawdzając jego konsystencję.

— Z pewnością cię zanudzam. Wybacz. Skrzywienie zawodowe.

— Nie. Nigdy nie patrzyłam na ubijanie śmietanki w ten sposób.

Pani Aneta odwróciła się, żeby przełożyć bezy z blach, kiedy nagle drzwi do kuchni otworzyły się hałaśliwie. Obie drgnęłyśmy.

— A więc tak jak podejrzewałem,  tu się zaszyłyście i spiskujecie.

Obejrzałam się przez ramię. Adam wszedł do kuchni, podwijając do łokci rękawy koszuli.

— Tak. Obgadujemy cię — odparła pani Aneta.

— Co ci naopowiadała? — zapytał, podchodząc bliżej. Wyciągnął rękę do bezy, a matka natychmiast trzepnęła go szpatułką w rękę.

— Nie ruszaj! Sio!

Adam nic sobie nie robiąc z matczynego gadania ułamał kawałek bezy i schrupał.

— No więc? Jakich historii ci mamusia naopowiadała? — zapytał, a pani Aneta zabrała bezy na drugi koniec blatu.

— Same ciekawe rzeczy — odparłam wymijająco.

— Mamo... — westchnął Adam z wyrzutem. — Już musiałaś się udzielać?

— Oj nie rzucaj się tak! Opowiadałam trochę o tobie, w samych superlatywach, prawda, Lena?

Pokiwałam głową, a Adam uniósł brwi oraz kącik ust. Nagle mikser zawył i obryzgał wszystkich wokoło resztkami śmietanki, które były na mieszadłach.

— Oj, przepraszam... Chciałam żeby resztki wleciały do miski... — zawołała pani Aneta z przejęciem. Sama też ucierpiała, jednak ona stojąc najbliżej paradoksalnie oberwała najmniejszą ilością słodkiej mieszanki. Za to ja i Adam pokryci byliśmy nią jak śniegiem. Adam wyglądał, jakby walczyła w nim jednocześnie ochota na wybuch śmiechu i złości. Żeby nieco załagodzić błąd pani Anety wyciągnęłam rękę i zebrałam z policzka Adama odrobinę śmietanki, po czym instynktownie włożyłam ją do ust i zlizałam.

— Bardzo dobra, taka nie za słodka — wymruczałam zgodnie z prawdą i posłałam uśmiech pani Anecie.

Adam spiorunował mnie wzrokiem, który mógł oznaczać chyba tylko to, że nie spodobało mu się moje zachowanie. Zaciskał wargi, a płatki jego nosa falowały, zdradzając tłumioną złość. Oddychał jak rozjuszony byk i nie spuszczał ze mnie wzroku.

— Adam, no co ty! — zawołała jego matka. — Odłóż na moment swój pedantyzm. Patrzysz na Lenę, jakbyś chciał ją pożreć. Przestraszysz dziewczynę!

— Mamo, wystarczy... — warknął i otarł twarz.

Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Chwycił mnie za ramię i bezceremonialnie wyprowadził z kuchni, mrucząc że idziemy do łazienki.

— O co się tak złościsz? — szepnęłam, idąc za nim ciemnym korytarzykiem. Weszliśmy do łazienki, a Adam zamknął drzwi.

— Nie złoszczę się... — westchnął i rzeczywiście wyglądał na trochę bardziej uspokojonego, jednak grdyka, żeby nie powiedzieć jabłko Adama, poruszyła mu się, zdradzając jego prawdziwy stan.

— Wyglądasz na wściekłego — zauważyłam..

— Bo jestem wściekły... Ale nie na ciebie... Chociaż trochę tak. Nieważne — plątał się i westchnął kilka razy ciężko, zamykając oczy. — Daj... Umyjemy to. Jesteś cała opryskana.

Adam wyjął z szafki mały, granatowy ręcznik i zamoczył go w ciepłej wodzie, po czym zaczął wycierać mi włosy i twarz oraz szyję.

— Trzeba je rozpuścić... — mruknął niecierpliwie, odrzucając na chwilę ręcznik. — Śmietanka skleiła ci włosy.

Rzeczywiście. Dotknęłam ręką czubka głowy i kucyka, który podczas incydentu miałam zarzucony na bok, przez co mocno oberwał. Teraz zamiast gładkich fal wisiały sklejone kremem strąki. Adam zsunął mi gumkę z włosów i otaksował mnie spojrzeniem, które wydawało się dziwnie lepkie, tak jak zasychająca śmietanka na mojej twarzy.

— Może umyj je całe — zaproponował, przesuwając palcami wzdłuż sklejonych pasemek. Dreszcze przebiegły mi w miejscach na głowie, które pociągnęły włosy. — Ręcznikiem niewiele zdziałam.

— Dobrze — zgodziłam się i chrząknęłam znacząco.

Adam stał w miejscu, niedomyślny jak każdy facet. Chłopaki w siłowni też nie ogarniali, kiedy powinni byli wyjść z szatni.

— Tylko musisz zostawić mnie samą — powiedziałam, wzdychając i przewracając oczami. — Jeśli mam myć całe włosy, muszę zdjąć koszulkę — wyjaśniłam.

— No tak... Rzeczywiście — mruknął, pocierając czoło i natrafiając na zaschniętą śmietankę. — Pozwól tylko, że sam się doprowadzę do porządku.

Myślałam, że po prostu umyje się powierzchownie, ale ten zaczął rozpinać koszulę. Założyłam ręce na piersi, odwracając głowę.

— No co... Koszula też jest do mycia. Cała upaprana jest w tym kremie — wytłumaczył się.

Odwróciłam z zakłopotaniem wzrok, kiedy ściągnął koszulę, pokazując nagi, umięśniony i lekko owłosiony tors, który chcąc nie chcąc zaobserwowałam w odbiciu drugiego lustra nad wanną. Adam nic sobie nie robiąc z mojej obecności pochylił się nad umywalką i zaczął myć twarz oraz włosy. Nie mogłam oderwać wzroku od widoku kropel wody spływających mu po szyi i karku. Smogorzewski sięgnął po suchy ręcznik i wytarł się, po czym wrzucił koszulę oraz ręcznik do kosza na pranie wbudowanego w szafkę. W łazience unosił się teraz mocny, piżmowo-orientalny zapach bijący od nagiego ciała. Zrobiło mi się gorąco, jakby temperatura skoczyła o kilkanaście stopni.

— Możesz używać wszystkiego, czego potrzebujesz. Nie krępuj się — rzucił Adam i wyszedł, zostawiają mnie z palącymi policzkami i bijącym szybko sercem.

Umyłam pospiesznie twarz i włosy, które osuszyłam z grubsza ręcznikiem. W międzyczasie Adam przyniósł mi i powiesił na klamce koszulkę, żebym mogła się przebrać. Włożyłam jego czarny t-shirt i wyszłam z łazienki, czując się wyjątkowo brzydko. Włosy kleiły mi się do szyi i wyglądałam jak zmokła kura. Trudno.

Weszłam do salonu i od razu poczułam na sobie wzrok Adama. Jan Smogorzewski wstał i podał mi rękę kiedy podeszłam, a Adam poklepał obok siebie miejsce na sofie, więc po chwili usiadłam obok niego. Zauważyłam, że zmienił koszulę na czarną.

— Naprawdę was przepraszam, to było niechcący — zaczęła pani Aneta.

— Nic się nie stało. To był przypadek — odpowiedziałam, posyłajac jej pocieszający uśmiech.

— Gapa ze mnie — ciągnęła kobieta. — Aż mi teraz głupio proponować tę bezę.

— O nie, mamo. Zostaliśmy ostrzelani z broni automatycznej kremową amunicją i teraz chcesz nas jeszcze pokarać? Chyba należy nam się trochę słodkości za to poświęcenie? — zażartował Adam, rozśmieszajac mamę. Chyba o to mu chodziło.

Wyciągnął swobodnie ramię i położył je za moimi plecami na oparciu sofy, robiąc to identycznie jak jego ojciec w stosunku do żony. Pani Aneta zabrała się za nakładanie ciasta na talerzyki. Było przepyszne, ale nie mogłam się skupić na degustacji, czując na sobie wzrok Adama.

— Aż nie mogę uwierzyć — odezwał się pan Jan Smogorzewski. — Naprawdę udało ci się przed nami ukrywać tyle czasu. Jestem pod wrażeniem.

— Trochę się bałem, że nic z tego nie wyjdzie, dlatego wam nie mówiłem. Ale Aleks coś wyczuł, jak zwykle. Więc się wydało — Adam wzruszył ramionami i zabrał za kolejny kawałek ciasta.

— Wcale mi z tego powodu nie żal. W końcu widzę, że mój syn wraca do normalności. Za długo trwało już to bycie zatwardziałym kawalerem. Czas się ustatkować. Osiągnąłeś wiek Chrystusowy. Ostatni dzwonek na zakładanie rodziny. Wierz mi. Im wcześniej, tym lepiej. Po czterdziestce człowiek już nie ma tyle sił, nie ma sił wstawać w nocy do dziecka. Po to są te najlepsze lata, żeby je częściowo poświęcić na założenie rodziny.

Żadne z nas nic nie powiedziało. Poczułam sie dziwnie, kiedy pan Jan wspomniał o dziecku. Przecież to tak absurdalne. Ja miałabym być matką dzieci Smogorzewskiego? Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem ale się powstrzymałam. Adam chyba podzielał moje myśli bo tylko uśmiechnął się krzywo i zabrał rękę zza moich pleców, kładąc ją na swoim kolanie. Pan Jan jednak chyba nie zauważył naszej konsternacji. Wymieniał z żoną porozumiewawcze uśmiechy. Pewnie już w głowach planowali nasz ślub i wesele, a może nawet wyobrazili sobie wnuczęta.

— Będziemy się zbierać. Lena musi jechać do domu — powiedział Adam, sięgając po marynarkę.

— Tak... Bardzo miło było państwa poznać — dodałam.

— To nam jest miło. Niech wam się wiedzie, młodzi. Cieszcie się najlepszym czasem w związku, bo potem całe życie będziecie wspominać te pierwsze randki, poznawanie się, odkrycia...

Adam zaśmiał się sztucznie i wstał, obejmując mnie lekko za ramię. Państwo Smogorzewscy odprowadzili nas po same drzwi. Odetchnęłam głęboko chłodnym, wieczornym powietrzem, kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz.

— To jedziemy — mruknął Adam.

Nie zapytał, jak wrażenia, czy mi się podobało, nic. Wsiedliśmy bez słowa do samochodu i odjechaliśmy spod rezydencji. Może był zawiedziony? Może według niego wcale nie wypadłam dobrze przed jego rodzicami? Nie odzywał się całą drogę.

— Jesteś niezadowolony? — zapytałam, kiedy jak zwykle otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść na chodnik.

— Misja się powiodła. To najważniejsze — odparł.

— Nie o to pytałam.

— Nie mogę być ani zadowolony, ani niezadowolony. Po prostu. Udało się wyprowadzić rodziców w pole. Nienawidzę ich okłamywać, ale w tej sytuacji muszę. Słowo się rzekło, trzeba to pociągnąć do końca — wyjaśnił, zaciskając usta w wąską linię.

— No tak.

Kiwnęłam głową i odwróciłam się. Adam ruszył za mną.

— Nie kłopocz się, trafię sama, to tylko kilkanaście kroków — rzuciłam przez ramię.

— Chcę widzieć, jak wchodzisz do klatki.

— Nie — powiedziałam twardo. — To moja przestrzeń. Prywatna. Może i udajemy parę, ale nie chcę, żebyś właził w moje życie. Wystarczy, że w pracy muszę udawać, że twoje i moje życie jest wspólne. Chcę, żeby została ta ostatnia nieprzekraczalna linia, a za nią mój azyl. To tylko moje miejsce. I chcę, żeby tak zostało — powiedziałam z przejęciem.

Adam zatrzymał się i położył ręce na biodrach, patrząc na mnie dziwnie, jakby zawiodła go moja postawa. Na szczęście nie obstawał przy swoim.

— Dobrze. Skoro tak stawiasz sprawę, to uszanuję to. W takim razie do jutra. Przyjadę po ciebie. Będę o szóstej.

— No to do jutra — pożegnałam go i tym razem pozwolil mi odejść.

Kiedy zniknęłam za rogiem i jednocześnie z jego pola widzenia, oparłam się o ścianę i odetchnęłam kilka razy. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi i wyjrzałam ostrożnie, czy rzeczywiście wsiadł. Samochód wycofał się na jezdnię i zniknął za zakrętem.

Ulżyło mi, że nie nalegał na odprowadzanie pod same drzwi, a jednocześnie czułam żal. Nie będę mogła go tu nigdy przyprowadzić. To nigdy nie będzie coś więcej, niż tylko udawanie. Jego świat i mój świat chwilowo się przecięły, zazębiły tworząc wspólne, zmieszane pole, ale to złudzenie. Tak naprawdę nasze światy nadal były odrębne i nigdy nie będą w stanie się połączyć, tak jak tłuszcz z wodą. Nie da rady wymieszać, choćby nie wiem jak bardzo się tego pragnęło i jak mocno mieszało. Substancje tworzące mieszankę oddzielą się prędzej czy później.  Niektórych rzeczy po prostu nie da się zrobić i trzeba to zaakceptować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro