Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Udawanie

Zajechałam pod kamienicę i wysiadłam, mając dziwne uczucie odrealnienia. To się działo naprawdę? Dotknęłam miejsca na głowie, które kilka godzin temu pocałował sam prezes Adam Smogorzewski. Nie do wiary... Dopiero teraz docierało do mnie, co się wydarzyło i z minuty na minutę czułam się coraz gorzej. Dziwnie. Niepewnie. Nierealnie.

Jakbym miała za mało wrażeń tego dnia, krótko po dwudziestej pierwszej mój telefon zadzwonił, wyświetlając nieznany numer. A więc Smogorzewski dotrzymał słowa, sprawdzał czy bezpiecznie dojechałam.

— Słucham? — rzuciłam w stronę telefonu leżącego na szafce łazienkowej. Właśnie miałam zamiar wejść pod prysznic i zmyć z siebie ten cały dzień włącznie z emocjami, które ze sobą przyniósł.

— Jesteś już w domu? — zapytał Adam.

— Tak — rzuciłam, patrząc na swoje odbicie w zniszczonym lustrze.

Włosy spływały mi po ramionach czarnymi kaskadami aż za łopatki. Na co dzień upinałam je w kucyk, co często krytykowała mama, a ciotka jej przyklaskiwała. Obie twierdziły że ujmuję sobie taką fryzurą urody. Mnie to nie obchodziło. Przetarłam wacikiem brud na tafli lustra. Ze starości porobiły się na nim takie ciemne kropeczki. Zresztą wszystko w tym mieszkaniu wołało o remont, od podłogi, przez meble po sufit i ściany. Grzyb porastał już wszystkie kąty i musiałam sporo się natrudzić, żeby ubrania i inne rzeczy nim nie przesiąkły, chociaż nie byłam pewna czy mi się udało. Może śmierdziało ode mnie tym charakterystycznym zapachem wilgoci i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy? Już dawno powinnyśmy wynieść się z tej dziury.

— Wszystko w porządku? — zapytał Adam po dłuższej chwili milczenia, wyrywając mnie z rozmyślań.

— Nie wiem... Chyba tak... — skłamałam automatycznie.

Wcale nie było w porządku. Grzyb na ścianach nie był w porządku. Telewizor włączony od rana do wieczora nie był w porządku. Dwieście kilo wagi mojej mamusi nie było w porządku. Kurczący się zapas leków nie był w porządku. Nic w moim życiu takie nie było! Nawet ja. Ja też nie byłam w porządku, wobec Smogorzewskiego przede wszystkim.

— Co się dzieje? Dopadły cię wątpliwości? — zapytał cicho.

Jego głos zagłuszał nieco jakiś szum w tle, chyba odgłosy windy. Tak... Usłyszałam wyraźnie że na dziewiąte piętro, a więc nie był w firmie.

— Jakbyś zgadł — burknęłam.

— Możesz w każdej chwili się wycofać. To nie cyrograf, a ja nie jestem diabłem — zażartował. — Nie bój się postawić na swoim, jeśli coś ci nie pasuje.

— Będę to miała na uwadze — odpowiedziałam cokolwiek, żeby tylko nie milczeć.

— Powiesz mi jutro, co cię trapi? Chciałbym żebyś otwarcie postawiła swoje warunki. Ja już przedstawiłem część zasad, których chciałbym się trzymać. Teraz twoja kolej. Wyznacz granice, a będę starał się ich trzymać.

— A co jeśli moje granice kolidują z twoimi zasadami?

— Cóż... W takim wypadku któraś ze stron musi się poświęcić, ewentualnie możemy pójść na jakiś kompromis — odpowiedział. — A co ci konkretnie nie pasuje? Otwieranie drzwi? Jesteś wojującą feministką walczącą o prawa kobiet do wnoszenia pralki na czwarte piętro? — zażartował.

— Nie. Do feministki mi daleko, ale sama potrafię o siebie zadbać, jak już chcesz wiedzieć. Dlatego nie podoba mi się twój stalking.

— Ach... Więc o to chodzi — westchnął. — Mów dalej. Spróbuję się dostosować.

— A więc pierwsza granica. Nie życzę sobie śledzenia mnie. Mam prawo do robienia w wolnym czasie tego, co chcę i nic ci do tego. To nie twoja sprawa, czy i z kim się spotykam — rzuciłam twardo, zaciskając ręce na pękniętej umywalce.

— Masz rację — przyznał zaskakująco szybko. — Przesadziłem z tym przyjacielem. Ale to była prośba. Proszę cię, żebyś to przynajmniej rozważyła, dobrze? Zastanów się, czy nie mogłabyś zrobić mi tej przysługi i zaprzestać na jakiś czas tamtej relacji.

Umilkłam na dłuższą chwilę, przetrawiajac jego propozycję.

— Spoko. Rozważę — wydusiłam w końcu.

— Dasz mi znać, jaka decyzja, jutro? Co do tej zasady i całej reszty? Mam nadzieję, że znajdziemy wspólne pole i się dogadamy.

— Dobra... Jutro dam znać.

— A zatem... Do jutra, Leno.

— Tak... Do jutra.

Rozłączyłam się jako pierwsza z uczuciem rosnącego przerażenia. Ja miałam udawać dziewczynę Smogorzewskiego? Dobre sobie. Nie nadawałam się do roli zwykłej dziewczyny kogokolwiek, a co mówić do fałszywej i to u boku takiego człowieka. Różniliśmy się diametralnie pod każdym względem. Jak niby udawać coś, co w realu nie miałoby prawa nigdy zaistnieć? W normalnej sytuacji nigdy byśmy z Adamem nawet nie spojrzeli w swoim kierunku. Może nawet nasze drogi by się nie przecięły. On żył w innym świecie. Firma, pieniądze, biznes, nauka, rynek farmaceutyczny, bogate i wpływowe towarzystwo. A ja? Ja byłam prostą dziewczyną z przysłowiowego blokowiska, chociaż moim domem była stara, sypiąca się kamienica. Obracałam się w towarzystwie i środowisku całkiem odmiennym niż Smogorzewski.

W dodatku uwierała mnie świadomość, że Adam ma mnie za kogoś, kim nie jestem i żadne tłumaczenia nie pomogą. W jego oczach byłam upadłą kobietą, która gotowa jest pójść z kimś do łóżka za pieniądze. Próbowałam mu przecież powiedzieć, że wcale tak nie jest, ale widziałam w jego oczach coś, co kazało mi sądzić, że utwierdził się w swoim przekonaniu i w nim trwał pomimo moich zaprzeczeń.

Czy rzeczywiście byłam coś winna Adamowi Smogorzewskiemu? Wszak to Banach wciągnął mnie w tę całą operację skompromitowania kuzyna. Ja byłam nieświadomym niczego narzędziem zbrodni. A przynajmniej te kilka miesięcy temu. Teraz jednak zrobiłam to świadomie. Zgodziłam się na współpracę z Aleksem w zamian za leki dla mamy. Przynajmniej z tego powodu powinnam jakoś Adamowi zadośćuczynić. Tylko czy dwumiesięczne udawanie jego dziewczyny nie było zbyt wielkim poświęceniem? Może nie powinnam była się zgodzić?

Drugą sprawą, która zaprzątała mi głowę był fakt, że Smogorzewski uznał, że może mnie śledzić. Nie miał prawa wtrącać się w moje prywatne życie, a już wszedł do niego tymi swoimi eleganckimi butami tylko dlatego, że zgodziłam się udawać jego dziewczynę. Nawet wcześniej! A ja wcale nie miałam zamiaru przestać spotykać się z przyjacielem. Wiele mu zawdzięczałam i nie widziałam nic złego w tym, że mogłabym gdzieś tam się z nim zobaczyć czy porozmawiać. Zresztą już jakiś czas temu umówiliśmy się na wspólne treningi w nowej siłowni. Brakowało mi bólu mięśni, opadania z sił po mocnym przetyraniu na ringu, wyżycia się i wylania z siebie nie tylko siódmych potów, ale przede wszystkim nagromadzonych  emocji, zmartwień i obaw. Po takim srogim treningu zawsze czułam się lepiej i nie zamierzałam z tego zrezygnować. Nikt mi nie zabroni spędzać wolnego czasu tak, jak chcę ani nie będzie mi mówił z kim mam się spotykać, a z kim nie.

Zawsze dążyłam do tego, żeby być niezależna. Co prawda musiałam czasem prosić o pomoc, jak w przypadku pożyczenia samochodu, ale zawsze była to ostateczność. Niezależność od kogokolwiek była dla mnie jedną z najwyższych wartości w życiu, bo tak naprawdę nigdy jej całkowicie nie zaznałam. Musiałam opiekować się matką i troszczyć o nią niemal każdego dnia. Ja od niej byłam zależna, ona zaś ode mnie. Żyłyśmy w pewnego rodzaju symbiozie, chociaż może właściwiej by rzec układzie wzajemnych zależności. Mama nie poradziłaby sobie beze mnie, a ja nie potrafiłabym jej zostawić na pastwę losu i ciotki, która sama miała ciężko.

Z takimi myślami biłam się przez pół nocy, a nad ranem nie miałam siły wstać. Chcąc nie chcąc ogarnęłam się do pracy i pokonując zmęczenie wsiadłam za kółko opla. Na miejscu spotkało mnie jednak zaskoczenie. Jeszcze nie zmieniłam ciuchów, kiedy moja krótkofalówka zadzwoniła, wywalając cały mój plan dnia do góry nogami. Pan Mariusz przekazał mi, że wiceprezes załatwił za mnie zastępstwo na cały dzień, a ja dostanę inne zadania, które ma szczegółowo wyjaśnić mi właśnie pan Adam.

— Aha. Świetnie — skwitowałam i przysiadłam na ławce w szatni.

Już się rządził. Już planował mi dzień, nawet nie zapytawszy czy nie mam nic przeciwko. Może Banach miał trochę racji? Może Adam Smogorzewski faktycznie był taki, jak mówił? Pan i władca całego świata. Coraz bardziej się skłaniałam ku takiej opinii. Przecież mógł zadzwonić, napisać albo przyjść i zapytać! Nie. On podjął decyzję, a ja miałam się dostosować. Dlatego buzując irytacją niczym gejzer wjechałam na siódme piętro z zamiarem wyjaśnienia panu i władcy całego świata, że ja nie należę do grona jego wiernych poddanych.
Siedział w swojej sali tronowej, pisząc coś na laptopie.
Zapukałam do przeszklonych drzwi. Kiedy mnie zobaczył, natychmiast się podniósł i je otworzył.

— Cześć — przywitał się, poprawiając marynarkę.

— Dzień dobry, panie prezesie — mruknęłam.

— A to co? Powrót do oficjalnej formy?

— Tak. Skoro traktuje mnie pan jak podwładną, to nie sposób inaczej.

Adam westchnął i spojrzał na mnie na pół rozbawiony, na pół zirytowany.

— Lena, daj spokój. Co to znowu za problem?

— Problem, owszem. Nawet nie raczyłeś zapytać mnie o zdanie tylko postawiłeś przed faktem dokonanym — Naburmuszyłam się, zakładając ręce pod biustem.

Adam wyglądał jakby go zatkało. Zmarszczył brwi i patrzył na mnie w skupieniu. Po chwili o dziwo przyznał mi rację.

— Rzeczywiście. Nie pomyślałem. Przepraszam — powiedział. — Powinienem był zapytać. Dasz mi drugą szansę?

Włożyłam ręce w kieszenie bomberki, wpatrując się w niego z zasępioną miną. Czekał na moją odpowiedź nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Gdzie chciałeś pojechać? — zapytałam, nie patrząc mu w oczy.

— Chciałem najpierw porozmawiać. Nieważne gdzie. Po prostu powinniśmy się lepiej poznać. Wydawało mi się to oczywiste, ale widocznie to tylko moja percepcja, która rozmija się z twoją — rzucił, przysiadając na biurku.

— Niekoniecznie rozmija. Po prostu chcę wiedzieć pierwsza, jeśli masz wobec mnie jakieś plany i oczekiwania. Wystarczyło zadzwonić, albo chociaż napisać. Nie można tak traktować ludzi.

— Wiem. Przepraszam — powtórzył. — Jak chcesz możesz jechać do domu. I tak załatwione już jest zastępstwo, a to wszystko z mojej winy. Niczym się nie przejmuj, tylko jedź do domu i odpocznij.

Odetchnęłam głęboko, wydymając policzki. Komunikacja z tym mężczyzną nie należała do prostych. A może właśnie była zbyt bezpośrednia i to mnie zadziwiało.

— Tak łatwo się poddajesz? — zapytałam.

— Nie poddaję się, tylko nie jest możliwe wymusić na kimś chęci rozmowy i dobrego nastawienia. Jaki byłby sens spędzenia razem dnia, kiedy ty jesteś na mnie obrażona? — wzruszył ramionami. — To mija się z celem. Tylko byśmy się pokłócili i na starcie do siebie zrazili.

No i weź tu z takim dyskutuj. Najpierw nie pyta o zdanie, później przeprasza i daje wolną rękę. Przetarłam dłonią czoło, wzdychając z irytacją. Nawet nie wiedziałam, co było teraz powodem mojego nabuzowania. Przecież stanęło na moim. Przeprosił. Nie naciskał. Odpuścił.

— Dobra... Mieliśmy jechać, to jedźmy — rzuciłam.

— Na pewno? — mruknął, patrząc na mnie z pewną dozą nieufności w tych jasnobłękitnych oczach.

— Tak.

— A czy... Tak się zastanawiałem...

— Nad czym?

— Czy jesteś w stanie zgodzić się na krótką wizytę zapoznawczą w domu moich rodziców? Bez żadnej kolacji i przesiadywania — podkreślił, unosząc ręce w geście uspokojenia. — Moja mama od wczoraj nie daje mi spokoju, bo tata jej o wszystkim powiedział. Ale jeśli to problem, to oczywiście przesuniemy to w czasie.

— Tylko że ja nie jestem w ogóle gotowa.

— Wiem, to dość szybko. Wszystko rozumiem. Musisz się przygotować mentalnie... Nawet jeśli to będzie udawane.

— Nie o to chodzi. Zobacz jak ja wyglądam — pokazałam rękami na siebie. Mój strój jak zwykle składał się z lekko za dużych, 
workowatych ciuchów. — Tylko byś się mnie wstydził.

— Wcale nie — zaprzeczył, lustrując mnie zagadkowym spojrzeniem. Sama nie wiedziałam, czy mu się podoba, czy nie, czy ma na to wywalone. — Nie wstydziłbym się.

— A no tak. Fejkowej dziewczyny w sumie nie trzeba się wstydzić — skomentowałam z przekąsem i sama zdziwiłam się, słysząc chłód w swoim głosie.

Adamowi też to nie umknęło.

— To chyba się nie uda — powiedział cicho, jakby do siebie. — Ewidentnie ta sytuacja ci nie leży, tylko nie wiem z jakiego powodu.

Ja też nie wiedziałam. Wszystko mnie irytowało. Sama myśl o tym, że mam udawać jego dziewczynę że to wszystko tylko fałsz, puste słowa, nieprawdziwa relacja... Czemu tak bardzo mnie to uwierało?

— Po prostu ciężko mi się w tym odnaleźć. Nie wiem... Nie nadaje się na dziewczynę, nawet udawaną — wymamrotałam pod nosem.

— Ale ja tylko chcę, żebyś była sobą. Tylko tyle, dobrze? Czuj się swobodnie. Ubieraj i zachowuj się jak chcesz — rzucił Adam, rozkładając ręce.

— Tak, tylko...

— Tylko co?

— Nie umiem. Nigdy nie byłam w związku. Nie wiem jak mam się zachowywać.

— Zwyczajnie. A w kontekście relacji zdaj się na mnie, ewentualnie czasem coś ci podpowiem. Nie nastawiaj się, że od razu się nie nadajesz. Niczego ci nie brakuje, wierz mi. Nadajesz się idealne do udawania mojej dziewczyny...

To ostatnie zdanie było mocnym uderzeniem prosto w twarz, a może serce. Nokaut na miejscu. Nadawałam się... Do udawania dziewczyny. No tak. Bo przecież nic więcej, to oczywiste i sama nie mogłam zaprzeczyć. Dlaczego więc mnie to zabolało? Zacisnęłam szczęki, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie dotknęły jego słowa. Adam coś wyczuł, ale na szczęście chyba nie do końca. 

— Lena? Wszystko w porządku? Powiedziałem coś nie tak?

— Nie, nic... — zbyłam go. — W takim razie chodźmy. Poznajmy się, żeby nie było potem przypału — powiedziałam.

Musiałam podejść do tego bez emocji, na chłodno. To tylko swego rodzaju transakcja, spłata moralnego długu. To przeze mnie znajdował się w takiej sytuacji, więc to ja pomogę mu z niej wybrnąć. Tyle. Nie powinnam dodawać do tego żadnych innych przemyśleń i nadinterpretacji. Nie powinnam brać tego wszystkiego tak personalnie. Ani on do mnie nic nie czuł, ani ja do niego.

Adam Smogorzewski przepuścił mnie w drzwiach i zjechaliśmy windą na sam dół. Tym razem mieliśmy spędzić w swoim towarzystwie więcej, niż te piętnaście minut.

Ciocia Renia widząc mnie we wnętrzu luksusowego auta i w towarzystwie zapewne jednego z najbogatszych ludzi w województwie byłaby wniebowzięta. A ja? Sama nie wiedziałam, co czuję. Chyba jakaś maszyna losująca przeznaczenie doznała awarii i nastąpiła sroga pomyłka. Ale nieważne. To i tak tylko gra, która kiedyś się skończy. Po co się tym przejmować? Martwić to ja się mogłam zdrowiem mamy i grzybem przejmującym nasze mieszkanie. 

Ukradkiem powąchałam swoją kurtkę. Mogłabym przysiąc, że czuć było grzybem. Tata zawsze mówił, że wstydzić się mogę tylko za coś, na co mam wpływ i co stało się z mojej winy. A przecież nie miałam wpływu na to, gdzie mieszkałyśmy. Mama się rozrosła bez mojego udziału, tak jak grzyb na ścianie.

— O czym myślisz?

— O grzybie... — automatycznie odparłam w zamyśleniu.

— Grzybie? W sensie masz ochotę na pizzę z pieczarkami?

— Tak. Pojedźmy na pizzę — zgodziłam się. — Tylko bez grzybów.

Adam wyglądał na zdziwionego ale i zadowolonego, że w końcu się dogadaliśmy. Z pogodną miną przyspieszył na prostej w kierunku Rzeszowa. Lubiłam obserwować ludzi w czasie gdy prowadzili samochód. Sposób jazdy wiele mówił o człowieku. Adam Smogorzewski był pewny siebie, zdecydowany ale nie brakowało mu rozsądku. Nie szarżował bez potrzeby. Nie łamał przepisów. Wykorzystał każdą okazję do wyprzedzenia i ani razu nie poczułam się zagrożona. Kierowca idealny można by rzec.

— Dlaczego nadaję się idealnie na udawanie twojej dziewczyny? — wypaliłam nagle.

— To proste. Dlatego, że żadne z nas by tego nie chciało na poważnie. Ani ty, ani ja nie bierzemy naszego związku pod uwagę, prawda? Nie chciałabyś być moją dziewczyną — stwierdził z przekonaniem, patrząc na mnie przez moment. — Więc jest ci łatwiej. Łatwiej udawać ze świadomością, że faktycznie to tylko gra. Dzięki temu nikt nie poczuje się zraniony. Ja za swojej strony obiecuję traktować cię z szacunkiem i zawsze liczyć się z twoim zdaniem, mimo że to tylko gra — powiedział, posyłając mi swobodny uśmiech.

Tylko gra. No tak. Tylko dlaczego miałam nieodparte wrażenie, że wcale nie było mi przez to łatwiej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro