15. Chemia
Adam Smogorzewski, mój szef i ktoś, kto do tej pory traktował mnie z chłodną niechęcią jeśli nie wrogością, zagarnął mnie ramieniem w talii, przyciągnął do siebie i westchnął, patrząc zakłopotanym wzrokiem na ojca. Cała stężałam, czując u boku ciepłe ciało Smogorzewskiego. Co on w tym momencie odwalał?
— Przepraszam, tato, że dowiadujesz się w ten sposób. Mój wścibski, nadopiekuńczy kuzyn — ukłonił się Aleksowi z fałszywym uśmiechem — pokrzyżował mi szyki. Wkrótce miałem ci powiedzieć...
— A to rzeczywiście niespodzianka — zawołał pan Smogorzewski i obrzucił nas zdziwionym i chyba lekko niedowierzającym spojrzeniem. — Naprawdę, aż nie wiem co powiedzieć. Musieliście się nieźle natrudzić, żeby utrzymać to w tajemnicy, co? Taka wiadomość... Niech no tylko mama się dowie.
— Ale zaraz... — wtrącił się Aleks, który chyba zaczął panikować, bo jego plan pogrążenia starszego kuzyna spalił na panewce. — Adam, przecież...
— Wiem, że to podejrzewałeś od dłuższego czasu — zwrócił się do niego Smogorzewski, wciąż trzymając na moich żebrach swoją dłoń. — Nie przeczę, bo trwa to już od kilku miesięcy. Dlatego Lena się tutaj zatrudniła. Chcieliśmy, żeby była blisko mnie, a jednocześnie woleliśmy jeszcze z niczym się nie ujawniać. Prawda, Lena? — Spojrzał na mnie z uśmiechem, w którym czaiło się nieme ostrzeżenie, że mam grać pod jego batutą.
Poczułam silniejszy ucisk palców na plecach i w kilka sekund podjęłam decyzję, chociaż bałam się że będę tego bardzo żałować. Przełknęłam ślinę i nie patrząc na Aleksa zwróciłam się do Jana Smogorzewskiego.
— Tak... Panie prezesie... Przykro mi, że tak wyszło, naprawdę chcieliśmy wkrótce panu powiedzieć.
— Pani Leno... Chyba w tej sytuacji powinniśmy zacząć mówić sobie po imieniu. Zgadza się pani? — zapytał, a w jego oczach mogłam dostrzec raczej sympatię niż niechęć.
Zawahałam się, patrząc na Adama z przerażeniem.
— Oczywiście, że się zgadza — odpowiedział za mnie mój udawany chłopak.
W głowie coś mi zazgrzytało. Określenie "chłopak" do Adama Smogorzewskiego jakoś wcale nie wydawało mi się odpowiednie. I to nie tylko ze względu na to, że było niezgodne ze stanem rzeczywistym. Po prostu nazywać chłopakiem dorosłego mężczyznę, prawie dwumetrowego wiceprezesa firmy to tak jakby nazywać facetem pięciolatka.
— Lena? Tak mam się do ciebie zwracać? — dopytał Smogorzewski.
— Tak, oczywiście — powiedziałam i uścisnęłam wyciągniętą dłoń pana Jana.
— Jan — ukłonił się lekko prezes SMOGPharmy, po czym puścił moją rękę.
Czułam się maksymalnie skrępowana i z całej siły woli powstrzymywałam przed spojrzeniem na Aleksa, który na szczęście z jakiegoś powodu skapitulował. Chyba uznał, że jest na przegranej pozycji. Słowo przeciwko słowu. Bo komu ojciec uwierzy? Własnemu, porządnemu synowi czy wiecznemu bawidamkowi?
— Cóż... Jak już wszystko wyjaśniliśmy, to prosiłbym was o opuszczenie mojego gabinetu. Chcieliśmy z Leną pójść na kolację.
— Ale ja jeszcze nie skończyłam zmiany — bąknęłam, a Adam zaśmiał się i lekko mnie szczypnął w bok.
Chyba go trochę zirytowałam. Ups...
— Po skończonej zmianie oczywiście — wyjaśnił. — Ile jeszcze ci zostało? — zwrócił się do mnie.
Spojrzałam na zegarek.
— Godzina.
— No to za godzinę spotkamy się na parkingu podziemnym, dobrze? — powiedział i, jakby to było to całkowicie normalne i naturalne, bez żadnych ceregieli pocałował mnie tuż przy skroni.
Starałam się nie okazywać po sobie, jak bardzo ten z pozoru niewinny, niewiele znaczący i przede wszystkim udawany objaw czułości zrobił na mnie wrażenie. Dlaczego? Bo w jednej sekundzie wróciło do mnie wspomnienie sprzed lat, kiedy tak samo w skroń pocałował mnie tata po tym, jak wygrałam w jakimś dziecięcym turnieju sportowym. Zamrugałam, kiedy wróciłam z powrotem na ziemię, słysząc głos Adama. Ruszyłam w stronę drzwi, które z cierpką miną uchylił mi Banach. Adam chyba coś jeszcze chciał omówić z ojcem.
— Tato... Poczekaj. Masz chwilę? Nie wiem, czy widziałeś tego maila z Ministerstwa Zdrowia...
Opuściłam gabinet razem z Aleksem, który chwilę później zatrzymał mnie na korytarzu, mocno ściskając za ramię. Pociągnął mnie do windy i niemal siłą do niej wepchnął.
— Co to za cyrk? — syknął.
— Sam to wszystko nakręciłeś, więc teraz nie miej do mnie pretensji — szepnęłam, bojąc się że ojciec Smogorzewskiego to usłyszy, bo winda jeszcze się nie zamknęła. Banach wcisnął przycisk z zerem, a drzwi zaczęły się zasuwać.
— Skoro tak, to następuje przetasowanie kart i dostajesz nowe zadanie — powiedział. —Wiem, że będziecie tylko udawać parę, ale postawisz Adama przed wyborem: albo spełni to, czego od niego chcę, albo o wszystkim my dwoje powiemy jego ojcu.
— Jesteś obrzydliwy — odparłam.
— Pamiętaj o umowie. Chcesz zdobyć leki, to rób co ci mówię. A jak nie to zrobię tak, że ci się odechce tu pracować — rzucił, pstrykając palcem w wyszyte na mojej kurtce nazwisko.
— Grozisz mi?
— Ależ skąd, tylko dobrze radzę. Postawiłaś na złego konia i jeszcze się o tym przekonasz. Adam wydaje się szlachetnym rycerzem, a tak naprawdę jest bezwzględnym tyranem, wyniosłym panem i władcą całego świata, który myśli że jest lepszy od innych i wszystko wie najlepiej. Wkrótce przyznasz mi rację.
Zacisnęłam zęby, nie komentując tych słów. Aleks nie brzmiał, jakby kłamał i może w jego słowach było trochę, a nawet dużo prawdy.
— I nie łudź się, że dzięki niemu zdobędziesz te leki — dodał, kiedy winda już była na poziomie pierwszego piętra. — Adam to pieprzony formalista i służbista, nigdy by ci niczego nielegalnie nie załatwił. A jak mu o wszystkim powiesz, to jeszcze każe ci oddać te pięć opakowań, a te które ja mam, sam własnoręcznie przyniesie do spalarni.
Drzwi windy rozsunęły się i oboje wyszliśmy. Ja mimo roztrzęsienia wróciłam do pracy, a Banach opuścił siedzibę firmy. Ciągle myślałam o tym, co powiedział mi w windzie i czułam się przez to coraz gorzej. Te leki tak bardzo mi były potrzebne! A teraz wszystko się jeszcze bardziej skomplikowało. Wiedziałam jednak, że nie mogę ryzykować i zdradzić się przed Adamem, który mógł rzeczywiście okazać się takim formalistą jak opisywał go jego kuzyn i zabrać mi te pięć pudełek.
Godzinę później przebrałam się w szatni i zjechałam na poziom minus jeden, czyli parking podziemny. Adam Smogorzewski w eleganckiej czarnej kurtce czekał już przy swoim równie eleganckim samochodzie. Podeszłam bliżej, ale z nagłego onieśmielenia nie wykrztusiłam nawet jednego słowa.
— Wsiadaj — rzucił lekko, otwierając mi drzwi samochodu od strony pasażera. Z bliska w końcu rozpoznałam, że to Aston Martin... Marka dla eleganckich snobów i bogatych gentlemanów. Dlaczego mnie to nie dziwiło?
— Nigdzie z panem nie jadę — poinformowałam go sucho.
Smogorzewski przewrócił oczami i prychnął krótkim śmiechem.
— Owszem, jedziemy na kolację. I mów mi po imieniu. Chyba w obecnej sytuacji tak będzie lepiej, nie uważasz?
Zaplątałam ręce na piersiach i nic nie powiedziałam. Adam spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
— Myślałem, że się zgodziłaś.
— Na co? Na udawanie, że jesteśmy parą? Tak. Ale teraz nikogo przy nas nie ma, więc nie musimy udawać. Panie prezesie — dodałam z przekąsem.
— Lepiej będzie, jak przejdziemy na ty — westchnął.
Patrzył na mnie z lekko zaciśniętymi ustami i przekrzywioną w bok głową, czekając na moją decyzję.
— Dobra — przystałam w końcu, nie widząc sensu upierać się przy swoim. — Lena.
— Adam — wyciągnął rękę, którą krótko uścisnęłam. — Wsiądź proszę, nie chcemy, żeby ktoś nas podsłuchał...
Zajęłam miejsce w pachnącym, idealnie czystym i zadbanym wnętrzu samochodu. W swojej bomberce, bojówkach i brudnych od śniegu butach poczułam się strasznie nie na miejscu. Adam zamknął moje drzwi, obszedł auto i usiadł na fotelu kierowcy, po czym natychmiast się nade mną pochylił. Oparłam się z całej siły o fotel, żeby utrzymać odległość ale to było bez sensu. Poczułam ciepło jego ciała, zapach perfum i łaskoczący oddech kiedy zapinał mój pas. Odwróciłam głowę w stronę szyby, udając że wszystko ze mną w porządku, chociaż tak naprawdę miałam wrażenie, jakbym się rozpływała niczym czekolada w nagrzanym od słońca aucie. Adam tymczasem zapiął swój pas, sprawdził coś jeszcze w telefonie, wrzucił go z powrotem do kieszeni i spojrzał na mnie.
— No więc, Leno... Zechcesz pojechać ze mną na kolację? — zapytał i wcale nie musiał silić się na wytworny ton, bo niemal wszystko co mówił i robił naznaczone było jakąś niewymuszoną elegancją.
— Nie — odburknęłam.
— Nie? — powtórzył lekko zdziwiony, zapalając silnik.
— Nie. Muszę wracać do domu. Codziennie przed snem podaję mamie lekarstwa. Powinnam być najpóźniej za godzinę w domu.
Adam westchnął i rzucił mi badawcze spojrzenie.
— Dobrze. Ale możemy chwilę porozmawiać? Powiedzmy... — zerknął na zegarek przy nadgarstku. — Daj nam dwadzieścia minut.
— Dziesięć.
— Piętnaście — targował się, co wywołało niewielki uśmiech na mojej twarzy.
— Zgoda. Niech będzie piętnaście.
Opuściliśmy teren SMOGPharmy. Adam przejechał może z kilometr od siedziby, parkując na jakiejś odchodzącej od głównej, polnej drodze. Wszystko wokoło spowite było ciemnością i tylko drogę przed nami oświetlały reflektory samochodu. Widok był jednoczesnie piękny i straszny. Nigdy nie lubiłam takich pustkowi, a zwłaszcza nocną porą. Adam na razie nic nie mówił, jakby się namyślał. Utkwił wzrok w jakimś nieokreślonym punkcie przed sobą, w zadumie pocierając dolną wargę kciukiem.
Miałam okazję ukradkiem przyjrzeć się jego profilowi. Czy było w tej twarzy coś, co by nie pasowało do reszty? Nie. Idealnie ułożona fryzura, idealnie prosty nos, idealnie przycięty zarost. Nawet usta, choć asymetryczne bo ich górna warga, wygięta w charakterystyczny trójkąt, była dużo węższa od dolnej, idealnie współgrały z resztą. Wkurzało mnie to. Cała ta jego perfekcyjna powłoka świadcząca o tym, że to facet z innej bajki niż moja. A nawet jeśli jakimś cudem podchodziliśmy z tej samej historii, to on był królewiczem, a ja jakąś pomywaczką w łachmanach. Kopciuszkiem, który nigdy nie zamieni się w królewnę, bo życie to nie baśń, tylko ciąg przykrych wydarzeń przetykanych czasem czymś, co na chwilę pozwala sądzić, że wcale nie jest tak do dupy.
— Musimy z grubsza ustalić plan działania i zasady — przerwał ciszę Smogorzewski. — Po pierwsze szacuję, że to wszystko potrwa miesiąc, góra dwa, zależy od tego jak będzie nam szło to udawanie. Po prostu musimy sprawiać wrażenie, że jesteśmy parą, więc powinniśmy zachowywać się jak para — rzucił mi kolejne badawcze spojrzenie jakby chciał zaobserwować moją reakcję.
— Super — wzruszyłam ramionami.
— Chcesz zgłosić jakieś wątpliwości? Zażalenia? Uwagi? Coś ci nie pasuje? Zgłaszasz sprzeciw do któregoś punktu? — zapytał, odwracając się w moją stronę i opierając barkiem o fotel.
— A mam coś w ogóle do powiedzenia?
— Tak. Otóż możesz się zgodzić lub nie. Nie zamierzam cię do niczego zmuszać ani szantażować. Nie mam na imię Aleks — stwierdził chłodno.
— Mów dalej. Jak coś mi zazgrzyta w tym twoim idealnym planie, to nie omieszkam ci powiedzieć.
Sapnął przez nos i pokręcił głową.
— Masz z tym problem. Z tą całą sytuacją — zauważył, przyglądając mi się uważnie. — Dlaczego? Aleks postawił ci jakieś ultimatum? Masz mu zwrócić pieniądze? Szantażował cię?
— Nie.
Właściwie tak, ale jakoś w tej chwili nie umiałam powiedzieć prawdy Smogorzewskiemu. Może w głębi serca obawiałam się jego reakcji.
— Więc o co chodzi? Jesteś spięta, zdystansowana i wydajesz się obrażona — stwierdził.
— Wydaje ci się.
— Nie wydaje mi się. O co chodzi? Zaczynasz żałować? Chcesz się wycofać? W porządku. Nie będę cię zmuszał. Prawda jest taka, że nie zapytałem cię o zgodę, bo nie było jak... Sama wiesz jak to wyglądało.
— Wiem.
— No to jak? Zgadzasz się czy nie? Niestety nie mogę ci za bardzo nic zaoferować w zamian, poza tym że wyzerujemy dotychczasowe saldo i zaczniemy naliczać nowe na twój zysk.
— I tak oddam ci tamte pieniądze — burknęłam. — Po prostu potrzebuję trochę czasu.
— Nie miałem na myśli pieniędzy — żachnął się. — Ale tak, udawanie przez dwa miesiące dziewczyny będzie na pewno nieco kłopotliwe i angażujące czas, więc chciałbym jakoś ci to wynagrodzić. Tylko jeszcze nie wiem jak.
— Daruj sobie. Sama postawiłam cię w tej sytuacji więc osobiście pomogę ci z niej wybrnąć. I nie myśl, że będziesz mi coś za to winien. Niczego nie oczekuję.
— W porządku. Czyli możemy wrócić do omówienia planu?
— Tak.
— No więc chciałbym, żebyś w trakcie tego miesiąca lub dwóch kilka razy pojawiła się na rodzinnym obiedzie w moim domu.
— Cudownie — skwitowałam.
— Moi rodzice na pewno będą chcieli cię poznać. Nie martw się, nie będą cię maglować. Są raczej taktowni. Jeśli już coś powiedzą, to mi na osobności. Ale i tak bym się tym nie przejmował.
— Wspaniale.
— Druga sprawa, chciałbym żebyś również kilka razy zgodziła się spotkać ze mną prywatnie. Musimy chociaż trochę się poznać, żeby ta nasza relacja nie wyglądała całkiem podejrzanie. Muszę wiedzieć, co lubisz, czy masz rodzeństwo, gdzie studiowałaś i tego typu sprawy. Ty też powinnaś wiedzieć o mnie takie podstawowe rzeczy.
— W porządku.
— Masz jakieś pytania?
— Tak. Dlaczego? — rzuciłam nagle.
— Co dlaczego?
— Dlaczego chcesz w ogóle udawać? Co jeśli prawda wyjdzie na jaw?
— A jaka jest prawda? Taka, że nic między nami nigdy nie było. Aleks jednak ma dowody, że jest odwrotnie. Jeśli nie związek, to przelotny romans lub nawet gorzej, sama wiesz co. A to nie wchodzi w grę. Ojciec jest konserwatywny, nie uznaje czegoś takiego, w dodatku pod jego własnym dachem — prychnął. — Jeszcze wersję z dziewczyną jakoś przeboleje, ale gdyby usłyszał wersję Aleksa, to by chyba nie przeżył. Mógłbym zapomnieć o pracy w firmie. A tak sie składa, że poświęciłem jej całe życie. Nie chce tego stracić przez jakiś głupi skandal obyczajowy, w dodatku nie mający nic wspólnego z prawdą.
— Rozumiem — mruknęłam pod nosem, czując się skrępowana tym, że wysłuchuję takich słów od prawie obcego mi mężczyzny.
— Nie, nie rozumiesz. Ta firma to moje życie. Studiowałem chemię medyczną, żeby w niej móc pracować. Od kilkunastu lat moje myśli zajmuje SMOGPharma. Wstaję rano i od razu myślę o sprawach firmy. Spędzam tu całe dnie. Od rana do wieczora. Prawie że siedem dni w tygodniu. I nie pozwolę dać się wykosić Aleksowi takimi parszywymi sztuczkami. Zapracowałem na swoją pozycję, a on się wścieka, bo jego udział w zarządzie jest symboliczny. Ojciec nie powierza mu ważnych projektów, tylko same poboczne. I to go boli.
— Mówił, że coś mu zabrałeś. I że nie chcesz się zgodzić na jakąś inwestycję. I że nie traktujesz go poważnie — powtórzyłam słowa Aleksa.
— A jak mam taktować go poważnie, skoro od wielu lat nie dał mi do tego powodów? — spytał Adam, kręcąc głową widocznie zirytowany.
— Nie wiem. Ja tylko powtarzam jego słowa.
— No więc ja ci tłumaczę, że jego roszczenia są bezpodstawne. Wymyślił sobie, że SMOGPharma powinna zainwestować w produkcję medycznej marihuany. Ja nie chcę w to wchodzić z różnych powodów, ale on się uparł. Upatruje w tym szansę na wykazanie się, bo pewnie boi się, że wkrótce wyleci z zarządu jeśli czegoś nie pokaże. Dlatego zaczął pode mną ryć... Jestem jego największym przeciwnikiem, a jednocześnie tak naprawdę sojusznikiem, tylko on nie docenia i nie rozumie tego, że czasem twarda ręka jest cenniejsza niż głaskanie po główce.
Umilkł, a ja patrzyłam na niego nie wiedząc, co o tym sądzić. W ogóle jak to się stało, że znalazłam się w samochodzie jakiegoś potentata farmaceutycznego i wysłuchuję jego prywatnych spraw? Nie powinno mnie to obchodzić, a jednak zaangażowałam się. Tak... Musiałam przyznać sama przed sobą, że z jakiegoś powodu chciałam pomóc Adamowi Smogorzewskiemu i wcale nie oczekiwałam niczego w zamian. Co było ze mną nie tak?
— Dobra... Słuchaj, powinnam już być w drodze do domu — powiedziałam.
— No tak. Minęło czternaście minut. Powinniśmy wracać.
Zapadła krótka cisza, której żadne z nas nie przerwało. Smogorzewski wycofał na główną drogę i dotarło do mnie, że właśnie straciłam okazję do zdobycia reszty opakowań leku bo nie zrobiłam tego, co kazał Aleks. Przez głowę przemknęła mi myśl, żeby o wszystkim powiedzieć Adamowi, ale strach, że faktycznie zachowałby się tak, jak ostrzegał mnie Aleks, nie pozwalał mi poruszyć tej sprawy. Mogłam tylko liczyć na to, że Aleks będzie trzymał tego asa w postaci reszty opakowań w rękawie i w odpowiednim momencie jakoś się dogadamy. Nie potrafiłam postąpić inaczej, jak tylko postawić część kart po obu stronach rozgrywki. Obym tylko taką strategią nie przegrała wszystkiego.
Kiedy Smogorzewski zajechał na parking, już trzymałam rękę na klamce gotowa natychmiast wysiąść. Złapał mnie jednak za przedramię i powstrzymał.
— Poczekaj. Otworzę ci.
— Sama wysiądę, bez przesady — żachnęłam się.
— Jeśli chcesz grać moją dziewczynę, to musisz pozwolić mi się w taki sposób traktować. To pierwsza zasada. Zawsze otwieram ci drzwi.
— No dobra... Niech ci będzie — Przewróciłam oczami.
I oto pierwszy raz w życiu mężczyzna otworzył mi drzwi i trzymając za rękę pomógł wysiąść z samochodu. Nie byłam nigdy feministką, ale coś takiego uważałam za przesadę mającą rację bytu jedynie w jakichś ckliwych romasidłach, tak ubóstwianych przez moją mamę i ciotkę.
— A druga zasada? — zapytałam, siedząc już za kółkiem opla. Oczywiście do niego też Adam uprzednio otworzył mi drzwi.
— Druga zasada... Zawsze musisz mi dać znać, że bezpiecznie dojechałaś na miejsce. Zadzwonię i sprawdzę — rzucił pół żartem, pół serio.
— Masz mój numer? — zapytałam, rzucając mu ostre spojrzenie.
— Dziwi cię to?
— W sumie to nie — przyznałam. — A trzecia zasada?
— Cóż... Prosiłbym cię, żebyś przynajmniej przez miesiąc przestała się z nim spotykać.
— Z nim? To znaczy z kim?
— Jak mu tam... Antoni Psotek.
— Antoni Kot — poprawiłam go.
— No właśnie mówię. Kotek psotek niech wraca za swój płotek.
— Jesteś niemożliwy — zaśmiałam się. — Nie możesz zabronić mi spotykać się z przyjacielem! — powiedziałam z oburzeniem.
— Przyjacielem? Nie wiesz, że nie istnieje coś takiego jak przyjaźń damsko-męska?
— Istnieje — zaprzeczyłam pewna swego.
— Nie w moim słowniku.
— To w jakim języku ty myślisz? W języku troglodyty?
— Nie. Jestem chemikiem więc myślę w języku chemicznym. Wiesz, że jest oficjalnie uznawany za język międzynarodowy?
— No to ze mną się nie dogadasz. Z chemii miałam tróję — burknęłam, czując że policzki mi płoną.
— Z chemii masz szóstkę, tylko nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Że co? Mój mózg przetrawiał sens tego stwierdzenia i musiałam teraz wyglądać jak niespełna rozumu. Adam Smogorzewski zaśmiał się cicho i zamknął drzwi opla. Nasze spojrzenia zetknęły się przez szybę. Mogłabym przysiąc, że jego oczy przestały być skute lodem. Zmieniły stan skupienia na ciekły, czy jakoś tak... A ja nie mogłam się skupić przez całą drogę powrotną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro