Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~Rozdział II - Strata~

Nastał kolejny dzień, pogoda nie zmieniła się zbytnio nie licząc wiatru, który dziś powiewał trochę mocniej. Wszyscy zwiadowcy z niższą rangą spieszyli się na trening odbywający za kilka minut. Niektórzy biegli, a inni spokojnie szli delektując się słońcem.

W jednym z pokojów słychać było chrapanie dwóch osób, którzy wczoraj dołączyli do oddziału kaprala Levi'a. Nick, już przebrany w mundur, potrząsał ramieniem Louisa, który spał bardzo głębokim snem.

- Chłopacy wy jeszcze tutaj? - Akemi weszła do pokoju wraz z Katy.

- Lou i Zack jeszcze śpią - Nick nie poddawał się i nadal trząsł swoim przyjacielem.

Niebieskooka uśmiechnęła się tylko i wspięła się po szczebelkach łóżka, po czym  usiadła na materacu, tuż obok czarnowłosego, którego zepchnęła. W ostatniej chwili chłopaka złapała brązowowłosa, trzymając go w stylu panny młodej.

- Ej! - zbulwersował się, gdy dziewczyna puściła go, wstał i rozmasował sobie plecy.

Gdy Lou zaczął dyskutować z Katy, która śmiała się z niego, Zack przebudził się.

- Która godzina? - ziewnął i wstał z łóżka.

- Jakieś 5 minut temu powinniśmy być na placu, dziś mamy trening z kapralem - powiedziała spokojnym głosem Akemi i oparła się o drzwi.

W ciągu kilku chwil byli już ubrani i biegli na plac. Słońce świeciło mocniej, a wiatr przestał wiać. Na miejscu wszyscy najwidoczniej skończyli już biegać i teraz w dwuszeregu obserwowali jak 5-tka przyjaciół w pośpiechu się ustawia. W końcu wyszło tak, że najniższa Akemi stała za wysokim Zackiem, Katy i Louis równi wzrostem nie mogli się dogadać kto stanie z tyłu, a Nick stanął na końcu i obserwował ze strachem jak Levi zbliżał się do nich. 

- Co wy robicie - powiedział zimnym głosem tak mrożącym krew w żyłach, że wszyscy poczuli ciarki na plecach. - Za spóźnienie, dodatkowe 20 kółek czyli łącznie macie biec 40, już. 

Słowa kaprala zadziałały na nich jak kubeł zimnej wody, więc od razu zaczęli biec w lekkim truchcie. W czasie, gdy biegali, reszta skończyła już trening z trójwymiarowym manewrem i udała się do zamku, aby zjeść śniadanie. Levi natomiast pilnował swojego oddziału i bacznie się im przyglądał. 

Okropnie im zazdrościł. Oni mieli siebie, byli przyjaciółmi. Czuli się kochani przyjacielską miłością, której on nie posiadał i nie okazywał nikomu, bo takiej osoby nie posiadał. Pomimo wielu trudnych chwil, jak i w korpusie treningowym, tak i w zwiadowczym, uśmiechali się do siebie, pomagali, i wspierali w trudnych chwilach. On też chciał by poczuć to co oni, uśmiechać się, żartować dokładnie tak samo. Po tym jak stracił swoich jedynych zaufanych i kochanych przez niego ludzi nie potrafił się pozbierać, i raczej nigdy tego nie zrobi, nigdy nie uśmiechnie. Spojrzał w błękitne niebo, na którym nie było ani jednej chmury, i zaczął wspominać Isabel i Farlana, którzy byli najlepszymi osobami jakich znał. Chciał zacząć płakać, wykrzyczeć cały smutek chowany przez tyle miesięcy lecz nie mógł okazać słabości. Musiał być twardy i nieugięty. Oziębły i bez uczuć. 

- Kapralu skończyliśmy - z zamyśleń wyrwała go Akemi.

- Teraz poćwiczcie jeszcze trochę z atrapami, macie ich zniszczyć minimum 3, a potem idziemy na śniadanie. 

Wszyscy kiwnęli głowami, założyli potrzebny sprzęt i ruszyli by wykonać rozkaz Ackermana. 

Levi z równą dokładnością jak wczorajszego wieczoru przyglądał się ruchom swojego oddziału. U każdego z nich zdążył dojrzeć kilka słabych i mocnych stron. 

Akemi Daishi miała bardzo zwinne ruchy lecz w dokładnych cięciach pomagali jej Louis Wood i Katy Brown. W wielu przypadkach sprytnie omijała, czy to gałęzie, czy innych tytanów. Między innymi zdziwił go jej wzrost, ponieważ była jakieś 5 centymetrów niższa od niego, zapewne przez to była zwinna. Ruchy dłoni przy cięciu skórzanych karków na pewno trzeba było poprawić lecz jak widać pracowała nad tym. Niestety, gdy coś jej nie wyszło traciła swojego ducha walki, którego potem podnosili Nick Izumi oraz Zack Brown. 

Katy w trakcie walki była totalnym przeciwieństwem siebie w trakcie zwykłego dnia. Opanowana, dokładna i niezwykle silna. Czasem jednak robiąca zbyt dzikie ruchy, spowodowane stresem wywołanym przez zauważenie, że ktoś z jej przyjaciół jest w niebezpieczeństwie. No właśnie, kiedy tak się dzieje nie jest już taka jak wtedy, gdy walczy sama. Staje się dzika i jeszcze bardziej nieprzewidywalna. W zabiajniu tytanów pomaga jej Louis, Akemi oraz jej wielka szybkość. Jest średniego wzrostu. Nie wiadomo dlaczego, ale czuje się pewniejsza, kiedy nie wieje wiatr. Sama nie wie dlaczego.

Louis jest po prostu przeciętny, lecz na plus można mu przypisać bardzo trzeźwe myślenie w dosłownie każdej sytuacji oraz chęć do walki. Czasem działa pod wpływem impulsu. Cały czas doskonali swoje umiejętności w czym pomagają mu dziewczyny. Pomimo wszystko bardzo logicznie myśli.

Nick i Zack są swoimi totalnymi przeciwieństwami. Nick w wielu przypadkach martwi się o innych i staje się podobny do Katy, a Zack wszystkie emocje tłumi w sobie i po prostu walczy ze wszystkich sił i nie odzywa się do nikogo z własnej woli, no i na dodatek zawsze tworzy czarne scenariusze.

Wszyscy bardzo szybko uporali się ze swoim zadaniem, po czym wraz z kapralem udali się na śniadanie. 

Przy stole było wyjątkowo cicho i czuć było tą napiętą atmosferę, która rozluźniła się dopiero w momencie, gdy Lou dźgnął Katy łokciem. Dziewczyna nie pozostała mu dłużna i po chwili zaczęli wojnę na łokcie. Nick spoglądał na jedzenie, na kaprala i na przyjaciół, na zmianę. Akemi i Zack śmieli się z nich, a kapral przyglądał się wszystkim.

Gdyby byli z nim jego przyjaciele może i sam by tak robił, lecz aktualnie chciał tylko zacząć płakać, więc szybko wstał, odniósł talerz, bo nie miał zamiaru zostawiać bałaganu.

- Teraz macie wolne, ale na treningu o 18 musicie być - rzucił krótko, po czym ruszył do gabinetu.

Przyjaciele odnieśli naczynia i bez zastanowienia poszli w stronę stajni.

- Jak myślicie, uda nam się dziś odwiedzić moją rodzinę? - zapytała Akemi.

- Raczej tak, a w ogóle ile masz osób w najbliższej rodzinie? - zapytał Zack.

- Mamę o imieniu Hisaki, starszą siostrę Yunę, młodszą siostrę Sakurę i starszego brata Hirokiego, który teraz jest też w wojsku, lecz w Żandarmerii. czyli łącznie 4.

- O, fajnie, ja jak widzieliście mam dosyć dużą rodzinę! Moi rodziców nie było, bo dawno temu uciekli gdzieś za mury i tyle ich widzieli - Katy wzruszyła ramionami.

- Jak nam starczy czasu to odwiedzimy i mój dom. Moja matka raczej powinna się ucieszyć, gdy nas zobaczy, szczególnie was dziewczyny.

- Szkoda, że moje i Nicka rodziny mieszkają za Murem Rose, mamy do nich trochę daleko - powiedział Zack. 

Nim się obejrzeli dotarli do stajni, po czym osiodłali konie i pojechali do Shinganshiny. Droga minęła im wyjątkowo cicho i szybko. Wjechali do miasta dokładnie, gdy zaczęły bić dzwony oznajmiające otworzenie bramy od strony poza murami. 

- Alice, Lucas i Olivia wrócili! - Katy popędziła swojego konia i ruszyła w stronę tłumu. 

Przyjaciele przecisnęli się przez tłum i w końcu dotarli do pierwszego rzędu. Grupa znacznie się uszczupliła. Nikt nie miał uśmiechu na twarzy. Czarnowłosy szukał po twarzach zwiadowców sowich znajomych lecz nie ujrzał nikogo kogo świetnie znał. Gdy stracili nadzieje na samym końcu dostrzegli Olivie, która miała oczy zaczerwienione od płaczu, a na głowie i ręce miała zawiązany bandaż trochę brudny od zaschniętej krwi. 

- Olivia! - Katy zwróciła na siebie uwagę dziewczyny. 

- Hej Katy... Tak, Lucas i Alice nie żyją - powiedziała, a w jej oczach zalśniły łzy. 

Wszyscy jak wcześniej uśmiechnęli się na widok znajomej tak teraz ponownie posmutnieli. 

Brązowowłosa posłała im spojrzenie pełne smutku, bólu i żalu, po czym dołączyła do innych ocalałych. 

- Ej, Kat - Lou złapał delikatnie zielonooką za ramię. 

- Oni nie zginęli na marne, w jakiejś części przyczynili się do spełnienia marzenia wszystkich - Akemi również złapała przyjaciółkę za ramię. 

- Dobra - dziewczyna wysiliła się na uśmiech - Idziemy do twojej mamy Aki, jak myślisz zrobi to swoje popisowe  ciasto? 

- Na pewno - niebieskooka oraz reszta przecisnęli się przez tłum i powolnym krokiem ruszyli w stronę domu, gdzie mieszkała rodzina Akemi. 

Droga minęła im w przyjemnej atmosferze. Wiał lekki wiatr, a słońce przygrzewało swoimi promieniami. Przyjaciele rozmawiali i radosnym głosem opowiadali o różnych rzeczach. Gdy dotarli na osiedle, na którym znajdywały się domy Louisa, Akemi i Katy usłyszeli krzyk. 

Potem słychać było kolejne kilka. I tak dopóki obok nich nie spadł wielki głaz. W ostatniej chwili Nick odepchnął wszystkich. Niestety jego noga ucierpiała i teraz na białych spodniach widać było linię szkarłatnej cieczy ciągnącej się od kostki, aż do kolana. Chłopak od razu runął na ziemię i syknął z bólu. 

- Nick! - Zack rzucił się na kolana, by potem pomóc przyjacielowi wstać. - Nic ci nie jest? 

- Nie - czerwonowłosy zacisnął zęby. -Tylko noga mnie strasznie boli. 

- Zack, zabierz go stąd - Katy spojrzała na blondyna. -Weź przenieś go do w bezpieczne miejsce. 

Rozległ się głośny huk, a chmura pyłu i kurzu uniosła się w powietrze. 

- Nie! - wrzasnęła Akemi, po czym zaczepiła linki od swojego sprzętu i poleciała w stronę chmury. 

Wokół pozostałej czwórki pojawiło się kilka tytanów. Katy i Louis instynktownie wyciągnęli ostrza. 

- Zack, lećcie! - krzyknął czarnowłosy. 

Brązowooki spojrzał z niepokojem na jego twarz, a Louis uśmiechnął się, by go uspokoić. Jego wzrok podziałał. Zack po chwili już leciał w stronę rzeki i trzymał Nicka. 

- To tylko pięciometrowe, no może oprócz tego siedmio, poradzimy sobie? 

- No, a jak inaczej? - Louis zaśmiał się i wzniósł się w powietrze. - Zakład, że zabije więcej? 

- Nie ma opcji - dziewczyna poszła w jego ślady. - Przegrasz. 

Przyjaciele rzucili się na tytanów. 

Tym czasem Akemi biegła jak najszybciej potrafiła. Wokół niej co jakiś czas powiały się martwe ciała, całe pokryte krwią. W końcu dotarła na miejsce. Dom, przed którym stała był cały zawalony. Upadła na kolana mocno je sobie zdzierając i zaczęła odkopywać gruzy. Wkładała w to całą siłę. W jej oczach pojawiły się łzy, które po chwili spływały ciurkiem po policzkach i na koniec skapywały na lekko zakrwawione i brudne spodnie. Dziewczyna trzymała w rękach dłoń nieżyjącej już kobiety posiadającej ten sam kolor włosów. Aby wyrzucić ból Akemi zaszlochała pochylając się nad ciałem swojej matki. W końcu dziewczyna wstała lecz po jej twarzy nadal leciały łzy, wytarła je rękawem kurtki i postanowiła pogrzebać jeszcze w gruzach.

Po kilku chwilach odrzucania kamieni natrafiła na czyjąć rękę, która poruszała się. Kremowowłosa od razu odzyskała ducha walki i pociągnęła za kończynę, a jej oczom ukazała się dziewczyna niezwykle podobna do niej. Jedyne co je różniło to kolor oczu, bo siostra Akemi posiadała tęczówki w brązowym kolorze.

- Yuna - szepnęła dziewczyna patrząc na swoją starszą siostrę - zaraz cię stąd wyciągnę - dodała głośniej.

- Nie dasz rady - powiedziała Yuna - zresztą ty możesz się jeszcze uratować, a ja nie. Nie mam siły, by stąd wyjść, rozumiesz?!

- Nie, nie zostawię cię tak! - sprzeciwiła się Akemi.

- Posłuchaj mnie - brązowooka ściągnęła ze swojej szyi sznurek, na którym wisiał mały czerwony koralik. - Ja już stąd nie wyjdę, nie ma opcji, po prostu ty uciekaj.

Dziewczyna z niebieskimi tęczówkami wpatrywała się chwilę w niebo zastanawiając się nad czymś. W końcu spojrzała na siostrę i po prostu pociągnęła za jej nadgarstek. Uwalniając spod resztki domu. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, lecz Yuna pogładziła ją po policzku, zawiązała naszyjnik na jej szyi i zamknęła oczy. Mówiąc cicho:

- Kocham cię siostrzyczko, dbaj o siebie.

Z oczu młodszej popłynęły łzy utrudniając widoczność. Słone krople kończyły swą drogę na koraliku który Akemi trzymała w rękach. Nawet nie zauważyła, gdy obok niej pojawił się tytan, zorientowała się dopiero wtedy, gdy złapał ją w swoją wielką dłoń zbliżając się do ust. Teraz wszystko było dla niej obojętne.

Nagle usłyszała odgłos ostrzy i poczuła, że ucisk się zmniejsza. Przed bolesnym upadkiem na ziemię uchroniła się zaczepiając haczyki od trójwymiarowego manewru. Podniosła głowę do góry i urzała swojego wybawiciela, kaprala Levi'a, który szybkim ruchem przeciął kark tytanowi.

- Co ty robisz? - czarnowłosy podszedł do niej i uderzył ją z całej siły w policzek. Dziewczyna przyjęła cios z grobową miną i przeszklonymi oczami od płaczu. Z nosa skpywała ciemnoczerwona ciecz.

Nie odezwała się, tylko spojrzała na Levi'a pustym wzrokiem.

- Walcz, dla tych którzy cię kochają - rzucił i odwrócił się. - No i co tak stoisz, chodźmy stąd dopóki nic tu nie ma. - Ackerman zaczął iść.

Walcz, dla tych którzy cię kochają, na którym na tobie zależy.

- Kapralu! - wrzasnęła za nim Akemi.

Levi obrócił się i spojrzał w jej oczy, z których skapywały łzy.

- Proszę poczekać - powiedziała cicho.

Kobaltowooki nie zmienił wyrazu twarzy. Akemi podeszła do niego i niespodziewanie objęła go i zaczęła szlochać. Ten natomiast był zbyt zdziwiony by zareagować. Krople wsiąkały w kurtkę, która stawała się coraz bardziej mokra. Po małej chwili dziewczyna uspokoiła się i wtedy dopiero zrozumiała swój czyn.

- Przepraszam - odparła lekko przerażona.

- Chodźmy.

- Niech kapral sam idzie do innych, ja polece jeszcze po moich przyjaciół - jak powiedziała tak i zrobiła. Bez wachania wczępiła haczyki w najbliższy budynek i wniosła się w powietrze.

Kapral patrzał za nią, a odwrócił się dopiero, gdy Akemi zniknęła z jego pola widzenia. Levi cieszył się, że przemówił jej do rozumu. Gdyby zginęła jej przyjaciele straciliby bardzo ważną osobę, a on zna ten ból. Ten straszny i okropny ból psychiczny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro