Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~Rozdział I - To tylko przeszłość~

Rozpacz.

Po stracie bliskich.

Ból.

Przez ich brak. 

Chęć mordu.

Wszystkim, którzy do tego doprowadzili.

Strata kogoś na kim ci zależy jest okropna, nie wyobrażalna. Widzieć ich martwe ciała jest jak wbijać sobie nóż w serce, które i tak już pękło, na tysiąc małych kawałeczków jak pod wpływem silnego uderzenia. Życie wtedy staje się puste, monotonne oraz bez sensu. Osoby dla których warto było się uśmiechać i budzić się co rano zniknęły. Cisza każdego ranka, dobija. Brak ich uśmiechów, głosów oraz ciepłego spojrzenia był okropny.

To tylko przeszłość.

Co się stało to się nie odstanie.

Trzeba żyć dalej, ogarnij się, bo przecież jesteś...

Najsilniejszym żołnierzem ludzkości. Jesteś ich nadzieją na lepsze jutro.

Mamy rok 845, dzień przed atakiem tytanów na Mur Maria.

Wielkie zamczysko położone kawałek od Muru Maria było lekko porośnięte mchem oraz wyglądało staro, ale jednak stabilnie. Wielki plac rozciągał się przed nim, a las dookoła dawał swój przyjemny zapach. Promienie słońca lekko przedzierały się przez liście i wpadały do pokojów zwiadowców, którzy jeszcze spali. No może nie wszyscy, kapral Levi, który to stanowisko dostał dosyć niedawno, przekładał jakieś papiery na swoim nieskazitelnie czystym biurku, bo ciemne drewno wręcz błyszczało. Ze stosu dokumentów wypadła mała karteczka, trochę oblana kawą i wpadła prosto w ręce Ackermana, który mimowolnie na nią spojrzał swoim grobowym wzrokiem.

Prawie bym zapomniał – pomyślał po odczytaniu treści– dziś przecież mam zobaczyć umiejętności tej piątki, która miałaby dołączyć do mojego oddziału

Kapral jeszcze raz spojrzał się na nazwiska wypisane na skrawku papieru i włożył go do szuflady, dokańczając poprzednią czynność.

Zbliżała się pora śniadania, więc słońce by obudzić żołnierzy świeciło coraz mocniej, a rosa lśniła bardziej. Gdzieniegdzie w zamku widać było zwiadowców, którzy już wstali i szli w stronę stołówki pogrążeni w rozmowie.

Wiał lekki wiatr i drzewa ruszały się w rytmie powietrza oraz lekko szumiały. Pogoda była wręcz idealna taka jaki miał być dzisiejszy dzień.

Levi nadal uzupełniał dokumenty, aż do drzwi jego gabinetu rozległo się pukanie.

– Wejść – rozkazał.

Z lekkim skrzypnięciem drzwi otworzyły się, a w progu stała kobieta z krótkimi czarnymi włosami, która podeszła do biurka przy, którym siedział kapral i zasalutowała.

– Witaj kapralu, chciałam się zapytać czy kapral przeczytał moją wiadomość.

– Tak, Milene, przeczytałem.

– I czy kapral na pewno ich przyjmie, naprawdę są świetni i...

– Stop, najpierw zobaczę ich umiejętności i wtedy zdecyduje, a teraz wyjdź.

Milene spuściła głowę, po czym  zasalutowała i wyszła z pomieszczenia.

W końcu nastała pora śniadania i wszyscy opuścili już swoje baraki. Odziani w mundury żołnierze powoli szli w stronę wielkiego pomieszczenia w którym stało pełno drewnianych stołów, trochę przestarzałych, ale spełniających swoją rolę. Każdy z oddziałów miał swój stół przy którym jadł posiłki, niektóre były małe, po 5 czy 6 osób lecz inne liczyły sobie ich nawet 10.

Stołówka była ładnie doświetlonym miejscem i dobrze widać było z jej okien plac. Znajdowała się na dość wysokim piętrze.

Skład Milene Lee dawno siedział już przy stole i zjadał swoją porcje przy okazji rozmawiając o czymś zawzięcie.
– Słyszeliście, że dziś kapral Levi będzie oglądał nasz trening? – odezwał się chłopak z czarnymi, krótkimi, rozczochranymi włosami oraz brązowymi oczami.

– No, i podobno jest opcja, że przyjmie nas do swojego składu! – podekscytowała się szatynka z włosami do ramion oraz z zielonymi oczami.

– Tak, fajnie – rzekł czerwonowłosy chłopak, po czym poprawił skórzaną opaskę na swoim brązowym oku.

Blondwłosy chłopak i kremowowłosa dziewczyna cicho zachichotali.

– Dzień dobry pani Lee! – powiedziała szatynka gdy zauważyła Milene siadającą obok niej.

– Dzień dobry Katy – powiedziała zaczynając jeść.

– Co dzisiaj mamy w planach? – zapytał brązowooki.

– Dziś macie wolne, lecz na wieczorny trening musicie się stawić.

– To świetnie, idziemy pożegnać tą grupę, która wyrusza na wyprawę? – zapytał blondyn.

– No okej – odpowiedział mu czerwonowłosy.

Cała piątka odłożyła puste talerze, potem na chwilę podeszła do Milene pożegnać się i poszła w stronę wyjścia z pomieszczenia.

W siedzibie było gwarno jak zazwyczaj tylko tym razem wiele żołnierzy było w o wiele większym pośpiechu spowodowanym wyprawą poza mury.

– No no, trochę tłoku tutaj jest – odezwała się Katy oglądając się za jakąś grupką, która biegła.

– No przecież za chwileczkę muszą ruszać na wyprawę – odparł blondyn.

– Ej, a czemu my nie jedziemy na wyprawę? – zapytała kremowowłosa.

– Tylko niektórzy jadą, bo ta akurat wyprawa nie jest super ważna – szatynka zaczęła iść w stronę stajni.

– No to super wytłumaczenie – burknął brązowooki znowu poprawiając opaskę.

– No przepraszam Nick, ale więcej szczegółów nie znam.

– Hej, o czym gadacie? – nagle zza nich wyłoniła się dziewczyna.

– Olivia! Czemu tu jesteś? – zdziwił się czarnowłosy.

Olivia poprawiła wysoki kucyk ze swoich brązowych włosów i szaro-niebieskimi oczami spojrzała się na niego.

– Ruszam na wyprawę! Ja, Alice i Lucas – dziewczyna uśmiechnęła się.

– Ktoś nas wołał? – brunet z włosami związanymi w niskiego kucyka i rdzaworuda dziewczyna z włosami związanymi w koka podeszli do nich.

– Kiedy wyruszacie? – Katy objęła ramieniem Lucasa i Alice.

– Praktycznie to teraz więc do zobaczenia! – Olivia wsiadła na swojego brązowego konia.

Alice i Lucas zrobili dokładnie to samo i pożegnali się krótkim uśmiechem.

– Tylko mi tam nie zgińcie! – krzyknął za nimi czarnowłosy.

– Oczywiście! – Olivia po raz ostatni krzyknęła i zniknęła za zakrętem.

- To co, jedziemy? - Katy podała swoim towarzyszom siodła ich koni, po czym sama osiodłała swoją klacz z ciemną sierścią.

W końcu, po dłuższej chwili zwiadowcy opuścili swoją siedzibę i ruszyli w stronę miasta.

Jazda konna w taką pogodę była wręcz cudowna, a słońce nadal przygrzewało. Na miejscu był gwar, jak zwykle z resztą. Grupa, która wyruszyła na wyprawę widocznie już wyjechała, bo przy bramie nie było nikogo.

- To co, ja, Akemi i Louis jedziemy do swoich domów, a wy na nas poczekacie, czy jedziecie z nami?

- Okej, może w końcu poznamy wasze rodziny - uśmiechnął się Zack.

- Dobra, to najpierw do mnie - Akemi pociągnęła lejce konia i pojechała w stronę swojego domu.

Droga nie była zbyt długa minęli tylko kilka ulic i już byli na miejscu. Znajdowało się tu trochę kamienic oraz dziko rosnący park, widoczne było, że dawno nikt tu nie zaglądał.

- Chodźcie! - Akemi przywiązała swojego konia na miejsce do tego przeznaczone i kamiennymi schodami ruszyła do drzwi swojego domu, a w jej ślady poszli jej towarzysze.

Karmelowowłosa pociągnęła za lekko zardzewiałą klamkę, lecz drzwi były zamknięte.

- Dobra, chyba gdzieś wyszły - swoje niebieskie oczy skierowała na Katy, Zacka, Nicka i Louisa - To co, jedziemy?

Po dłuższej chwili wszyscy jechali pojechali kawałek dalej i zatrzymali się przed małym domem w porównaniu do domu Akemi.

Katy pewnie wspięła się po schodach i w momencie, gdy już miała pociągnąć za klamkę w drzwiach pojawiła się starsza kobieta z krótkimi siwymi włosami.

- Hej babciu - brunetka przytuliła kobietę.

- Witaj kochanieńka co cię tu sprowadza? - babcia Katy widocznie się ucieszyła.

- Ponieważ dziś mamy wolne chcieliśmy odwiedzić rodziny.

- A to zapraszam - kobieta uśmiechnęła się i odsunęła się, wpuszając wszystkich do środka.

W środku, przy stole, siedziała piątka dzieci oraz starszy pan, widocznie dziadek dziewczyny.

- Katy! - mała dziewczynka z czarnymi włosami związanymi w dwa warkocze podbiegła do brunetki i ją przytuliła. 

Reszta dzieci, trzech chłopców z brązowymi włosami oraz dziewczynka z blond włosami również przytulili brunetkę. 

- Kochani może zrobię wam coś do picia? - zapytała siwa kobieta idąc do kuchni. 

- Herbatę poprosimy - Akemi usiadła przy stole obok Nicka. 

- Już się robi - kobieta zniknęła w kuchni. 

Po kilku dobrych godzinach chodzenia po mieście nadeszła pora powrotu do siedziby. Stawało się coraz chłodniej, a słońce zniżało się na widnokręgu. 

- Hej, a oni jeszcze nie wrócili z wyprawy, co nie? - zapytał Zack. 

- No, mam nadzieje, że nic im nie jest - odezwała się Katy.

- E tam, na pewno nic im się nie stanie, przecież te kupy mięsa nie są aktywne w nocy, a na dodatek oni są silni - Akemi uśmiechnęła się. 

W końcu dotarli na miejsce, a zamek był jakoś dziwnie pusty, zapewne z powodu braku tylu osób. Teraz niebo, było różowe przez zachód słońca, który dziś był wyjątkowo piękny. 

- Ej przecież zaraz mamy trening z samym kapralem Leviem! - Louis pobiegł po sprzęt do trójwymiarowego manewru. 

- Dobrze wyglądam? - zapytała z przerażeniem w swoich zielonych oczach brunetka. 

- Tak, świetnie - Akemi związała swoje długie włosy w wysokiego kucyka.

I w tym momencie z zamku wyszedł kapral, a za nim Milene. Gdy tylko podeszli cała piątka zasalutowała, a Levi gestem ręki pokazał, że mają przestać. 

- A więc tak, najpierw macie pokazać mi w lesie jak korzystacie ze sprzętu do manewru trójwymiarowego przy okazji macie zabić 15 atrap tytanów, zrozumiano? 

Nikt nie był zdolny do wysłowienia, więc tylko kiwnęli głowami i wykonali rozkaz. 

W powietrzu poruszali się niezwykle zwinnie i porozumiewali się spojrzeniem, ponieważ znali się tak dobrze, że nie musieli używać słów. Przed nimi pojawiła się pierwsza atrapa. Czwórka z nich poleciała obok niego, a Nick jednym ruchem rozciął jego kark i poleciał dalej. Rozprawienie się z resztą nie sprawiło im większego problemu. Jedno cięcie wystarczyło by zniszczyć skórzaną atrapę karku tych przerażających stworzeń. Nie naruszyli ostrzy, bo niesamowicie się starali, nie tylko by spełnić jedno ze swoich marzeń lecz, żeby zagwarantować ludzkości wolność, tą upragnioną i bezcenną wolność. Po kilku zakrętach i prostej drodze zniszczyli wszystkie podróby tytanów i ruszyli z powrotem do miejsca skąd wystartowali. Wiatr zaczął wiać trochę mocniej i oświetlane blaskiem księżyca drzewa zaczęły szumieć wydając przyjemny dla ucha dźwięk. 

- Już skończyliśmy kapralu - powiedział Nick, gdy Levi ustał na ziemi obok niego. 

Chłopak przestraszył się lekko, gdy zauważył zimny wzrok Ackermana, który spoczywał na nim.

- Witam was w moim składzie - rzekł idąc do zamku. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro