Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9 Wiadomość

pov: Noemi

Blake wkurzał mnie tym ciągłym „ratowaniem" mnie z opresji, których nie było. Fakt, doprawione piwo w barze to rzeczywiście była niemiła sytuacja i tutaj Alex się przydał, natomiast zawiezienie Allie do szpitala i wyciąganie mnie z imprezy ambasadora, było zbędne.

 Poradziłabym sobie sama. W końcu to Chicago, a nie koniec świata, taksówki jeździły co chwilę, a na tego typu imprezach z tortem zawsze obecny był Pit, tak w razie czego. Nie dopuściłby, żeby cokolwiek mi się stało.

 Blake za wszelką cenę próbował udowodnić swoją szarmanckość, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że to tylko poza. Robił to wszystko w jednym celu, a ja nie zamierzałam tańczyć tak, jak mi grał. Byliśmy kwita i nie mieliśmy wobec siebie żadnych zobowiązań.

Wkurzał mnie też tym, że cały czas siedział mi w głowie. Ciągle wracałam do tego, jak trzymał mnie na kolanach w samochodzie i jak wyniósł z imprezy. Jak prawie pocałował na zapleczu baru. Był wyjątkowo opanowany – po naszym pierwszym spotkaniu wyrobiłam sobie o nim raczej negatywną opinię, a tu okazywało się, że potrafił się powstrzymać i nie przesadzać z reakcjami.

 Wszystko oczywiście było po coś... Nie rozumiałam, dlaczego akurat mnie chciał zaciągnąć do łóżka? Na pewno znalazłby tysiące chętnych, pewnie niektórym nawet nie musiałby za to płacić... Dlaczego uparł się na mnie? 

Byłam całkowicie odporna na jego wątpliwy urok i wyraźnie dawałam mu to do zrozumienia. Tak mi się przynajmniej wydawało...

- Ciociu, o czym tak myślisz? - słodki głosik siostrzenicy wyrwał mnie z durnych rozważań o Blake'u.

- O niczym ważnym, kochanie – uśmiechnęłam się do dziewczynki. Nie kłamałam. Alexander nie był kimś istotnym, żebym miała zawracać sobie nim głowę. Powinnam szybko o nim zapomnieć.

- Ciocia Emi cały czas myśli o pracy. To taki pracoholik – pospieszyła z wyjaśnieniem moja siostra podając mi porcję tortu. Polly w ogrodzie zabawiała kuzynów Betty ze strony Troya, męża Nicky.

- A co to pracoholik? - dopytywało dziecko.

- To ktoś, kto cały czas myśli o pracy. Nawet, jak odpoczywa – tata spojrzał czule na wnuczkę.

- Nie myślę cały czas o pracy – broniłam się – wprawdzie często, ale nie cały czas. Czasami nie myślę o niczym...

- Może lepiej pomyśl o wnukach dla Rose – tata uśmiechnął się przebiegle – jeszcze trochę i do nas wróci. Na pewno by się ucieszyła, gdybyś i ty ułożyła sobie życie.

Dlatego nie lubiłam rodzinnych spotkań: zawsze byłam stawiana w opozycji do mojej siostry, która wyszła za mąż zaraz po skończeniu liceum, bo zaszła w ciążę jeszcze przed zdaniem egzaminów końcowych. 

Żeby nie było – Nikole miała świetnego męża, który był najspokojniejszą osobą, jaką znałam (nikt inny nie wytrzymałby z moją nadpobudliwą bliźniaczką) i wspaniałą córeczkę, a do tego za kilka tygodni do rodziny miała dołączyć druga mała księżniczka. Wszystko idealnie się układało. Może trochę szybko, ale to nie znaczy, że gorzej.

- Pokazywałam jej ostatnio zdjęcie Puszka. Zaakceptowała go jako jedynego wnuka, którego może się po mnie spodziewać – odpowiedziałam uśmiechem.

- Kot to nie dziecko, daj już z tym spokój – Nicky pokręciła głową i położyła rękę na brzuchu – nie ma porównania.

- Ja lubię cioci kota! - Betty spojrzała uważnie na matkę – jest kochany i puchaty. Ciocia mówiła, że nie potrzebuje innych dzieci, bo ma mnie – dodała.

- Oczywiście! Jesteś moją ulubioną siostrzenicą – pogłaskałam dziewczynkę po jasnych włosach.

- Jest twoją jedyną siostrzenicą... Jeszcze przez dwanaście tygodni – dodała Nicole.

- A jak się urodzi Brittany, to dalej będę twoją ulubioną siostrzenicą? - dziewczynka wpakowała mi się na kolana i objęła mnie za szyję.

- Będziesz moją ulubioną, starszą siostrzenicą, a Britt będzie ulubioną młodszą. Może tak być? - przytuliłam dziecko – nie chcesz pobawić się z kuzynami? Chyba właśnie robią kanapkę z klauna – zerknęłam na ogród, w którym cała gromada dzieci skakała po biednej Polly. Dobrze jej tak. Betty ochoczo zeskoczyła z moich kolan i pognała do kuzynów.

- Wiem, że chcesz się wyszaleć, bo jesteś jeszcze młoda, ale uwierz mi, lepiej teraz pomyśl o dziecku, zanim będzie za późno. Weź przykład ze mnie i Rose: nie byliśmy już tak młodzi, a do tego wyszło, że ja nie będę mógł mieć dzieci. Sama procedura in vitro też zajęła wiele czasu, a jeszcze więcej nerwów. - Westchnął tata. - Dlatego lepiej myśleć o takich sprawach dużo wcześniej.

- Mama mówiła, że to trwało tylko pół roku – siostra przewróciła oczami.

- Niby tylko pół roku, ale to był najbardziej frustrujący czas w moim życiu.- Tata uścisnął dłoń Nicky, a następnie złapał za moją – ale cieszę się, że mam was, kochane moje.

Tata nie był naszym biologicznym ojcem, ale starał się nas kochać z całych sił, tak jak i my jego. W akcie urodzenia był wpisany jako nasz tata i nie wyobrażałyśmy sobie nikogo innego na tym miejscu. Nie znałam się na zasadach genetyki i nie rozumiałam, dlaczego będąc córkami jednego dawcy, byłyśmy tak różne. 

Nicky była podobna do mamy – miała jasne włosy i niebieskie oczy, tak samo jak i Betty. Ja natomiast nawet w jednym procencie nie wdałam się w mamę: miałam wszystko ciemne.

 Pamiętam, że tata w pewnym momencie myślał, że zostali oszukani w Banku Nasienia i zaszła jakaś pomyłka przy zapładnianiu. Z tego powodu zrobili nam badania genetyczne, ale – ku ich zdziwieniu potwierdziło się, że posiadałyśmy wspólne geny i jak najbardziej byłyśmy rodzeństwem, wprawdzie nie jednojajowymi bliźniaczkami, ale mimo to dziećmi z ciąży mnogiej.

Bank ich nie oszukał, matka natura już tak.

Musiałam wdać się w rodzinę dawcy. Nigdy nie myślałam o nim jako o ojcu – zapewne był to jakiś student, który dorabiał sobie, sprzedając spermę. Niby Bank zapewniał nas, że mamy wykupiły wszystkie próbki od tego dawcy, ale kto go tam wiedział, czy może potem nie sprzedał kolejnych.

Z racji, iż moja siostra była coraz mniej mobilna, a za tydzień miał odbyć się piknik z okazji Dnia Matki, poprosiła mnie, czy nie mogłabym pójść z Elisabeth.

- To w parku koło przedszkola: będą występy dzieci, zawody sportowe, piknik. Wybieram się wtedy z Troyem do szkoły rodzenia, a mama idzie do pracy i Betty zostałaby sama, a tak bardzo chciałaby, żeby ktoś z nią był – tłumaczyła mi siostra.

- Pewnie. Weźmiemy udział we wszystkich zawodach i dokopiemy cieniasom, prawda? - uśmiechnęłam się do dziewczynki, na co od razu zaświeciły się jej oczy.

- Ciocia Emi jest najlepsza! Wszystkich pokonamy! - cieszyła się moja siostrzenica.

Lubiłam być ciocią dla Betty. Nigdy nie przypuszczałabym, że będę tak dobrze dogadywać się z kimś, kto gubił zęby i ledwie przekroczył metr wysokości, a do tego nie umiał czytać, a tu proszę. Okazało się, że byłam świetna w roli cioci i to mi wystarczało.

 Postanowiłam sobie, że jeśli kiedyś rzeczywiście mi odbije i będę chciała urodzić dziecko, to zrobię to tak samo, jak moi rodzice: Bank Nasienia i po kłopocie. To było łatwe i nie wymagało wchodzenia w żadne relacje, a do tego nie było problemów z prawami rodzicielskimi.

 Idealne rozwiązanie dla mnie: osoby, która nie lubiła problemów, gdyż miała ich aż zanadto. Chciałam w końcu mieć spokój.

Udział w imprezie urodzinowej skutkował tym, że musiałam wieczorem nadrabiać zaległości w pracy, ale to nie było dla mnie niczym nowym – często siedziałam po godzinach w biurze i ogarniałam to, czego nie dało się wcześniej: faktury, zamówienia, przelewy... Plany kolejnych imprez. W tym tygodniu obsługiwaliśmy jeden festyn i musiałam ściągnąć kilka osób do pomocy, bo biedna Polly mogłaby mi nerwowo wysiąść, gdyby miała zabawiać całe przedszkole dzieciaków.

 Do tego mieliśmy dwie eleganckie imprezy, na szczęście nieduże, jednak zamawiający zrzucili całą ich organizację na nas. Sprawdzałam, czy kwiaciarnia potwierdziła termin dostawy kwiatów i wysłałam przypomnienie do firmy cateringowej, żeby nie było nieprzyjemnych sytuacji, gdy mój telefon zawibrował.

Spojrzałam na wyświetlacz: obcy numer.

Nie byłam zaskoczona – w końcu mój prywatny numer telefonu był zarazem tym firmowym, więc klienci często do mnie dzwonili lub pisali. Nawet o tak dziwnych porach dnia i nocy, jak godzina 23 w niedzielę. Nie było to nic nowego. 

Akceptowałam każdą formę kontaktu, w końcu zależało mi na zleceniach, bo też miałam swoje zobowiązania: cholerny kredyt studencki, adwokata dla mamy i przede wszystkim utrzymanie lokalu i pracowników. 

Byłam za nich odpowiedzialna i zawsze starałam się robić tak, żeby każdy był zadowolony, nawet jeśli oznaczało to, że siedziałam prawie do północy w dzień wolny od pracy, a rano musiałam wstać po piątej, bo już od siódmej zaczynało się pierwsze zlecenie.

Nie siedź tyle przed komputerem, tylko idź w końcu spać, Noemi. Jest już późno. Jeśli masz problem z trafieniem do łóżka, to oczywiście służę pomocą".

Odruchowo wyjrzałam przez okno: ciemne auto stało zaparkowane jak gdyby nigdy nic po przeciwnej stronie ulicy. Westchnęłam ze złością i zacisnęłam mocno usta. Blake miał tupet... Podglądać mnie nawet w nocy. Co za typ.

Mam problem z twoim wścibstwem. Zajmij się w końcu sobą!" - odpisałam mu i prawie rzuciłam telefonem. Nie zamierzałam przestać pracować, bo on mi kazał. Pozwalał sobie na stanowczo za dużo.

Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Na początku wmawiałam sobie, że mnie to nie interesowało. Nawet dwie długie minuty udawałam, że nie zamierzałam sięgnąć po komórkę. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła.

Wolałbym zająć się tobą. Widzę, że naprawdę potrzebujesz motywacji, żeby pójść do łóżka. Uwierz mi, króliczku, potrafię zachęcić, jak nikt inny. Jeśli za pięć minut nie zobaczę cię piętro wyżej, wejdę i osobiście dopilnuję, żebyś znalazła się w łóżku. Pamiętaj jednak, że jak wejdę, to nie zamierzam za szybko wychodzić..."

Dobra. Przekonał mnie. Jeszcze nigdy tak szybko nie gasiłam komputera i nie zamykałam biura, jak w tamtym momencie. Po schodach na piętro gnałam wręcz sprintem. Wpadłam tak nagle do mieszkania, że nawet mój spokojny i leniwy kot syknął ze strachu.

Telefon ponownie zawibrował.

Grzeczna dziewczynka. Dobrej nocy, Noemi. Śnij o mnie."

Przysięgam, że miałam w tym momencie ochotę, aby zrobić mu krzywdę. Musiałam jednak przyznać, iż rzeczywiście, byłam już zmęczona całym dniem. Nawet ograniczyłam wieczorną toaletę jedynie do szybkiego prysznica. Zanim położyłam się do łóżka, wyjrzałam przez okno. Ciemne auto nadal stało naprzeciwko mojej kamienicy.

Nie życz mi koszmarów, bo mam ich w nadmiarze, gdy widzę ciebie. Już możesz sobie jechać. Leżę w łóżku i w żadnym wypadku nie zamierzam myśleć o tobie, bo szanuję swoje zdrowie psychiczne." - Odpisałam mu i uśmiechnęłam się złośliwie do telefonu.

Puszek przyszedł się przytulić, więc zaczęłam głaskać jego miękki grzbiet. Futrzak położył się na moim brzuchu i mruczał jak mała kosiarka. Jedną ręką sięgnęłam po telefon i ustawiłam budzik na piątą rano. Blake nie dawał za wygraną – dostałam kolejną wiadomość.

Co masz na sobie?"

Parsknęłam śmiechem. Jebany erotoman.

Ośmiokilogramowego kota" – odpisałam szybko.

Nawet nie wiesz, jak bardzo mu zazdroszczę... Dobrej nocy, Noemi" – ponownie zaśmiałam się, gdy odczytałam ostatniego SMSa od mężczyzny.

Obawiałam się, że po niedzielnym stalkowaniu, będzie robił to częściej, ale przez kolejny tydzień dni miałam spokój. Chyba nawet czułam się trochę tym rozczarowana – jego durne wiadomości mimo wszystko potrafiły mnie rozbawić. Nie mogłam odmówić mężczyźnie specyficznego poczucia humoru. Był wkurzający, ale jakoś tak... intrygował mnie.

W poniedziałkowy wieczór znów czekało mnie dużo pracy, zwłaszcza, że Polly przeziębiła się na festynie i tego dnia puściłam ją wcześniej do domu, bo tylko kichała i użalała się nad sobą. Wolałam w spokoju dopiąć ostatnie projekty, niż potem milion razy poprawiać i tylko się denerwować. Nie spodziewałam się, że po 21. usłyszę pukanie do drzwi biura. O tej porze nie przyjmowałam osobistych zleceń, jedynie telefoniczne.

Nie zamierzałam otwierać, ale stukanie nasiliło się. Zaczynało być... dość natarczywe. Do tego telefon znowu mi zawibrował. Tym razem było to połączenie. Od Alexa.

- Wpuść mnie, króliczku, albo będziesz miała na głowie remont tych cholernych drzwi, gdy je wyważę – powiedział, ledwie odebrałam.

- Wolałabym, żebyś nie wchodził.

- Obiecuję, że nie zrobię ci nic złego. Chcę tylko porozmawiać – odparł.

- Przecież rozmawiamy. Słucham – nie zamierzałam ustępować.

- Chcę porozmawiać osobiście. Twoi sąsiedzi zaczynają interesować się mną, bo mam dość doniosły głos i niesie się po klatce. Jeśli chcesz, żebym przy nich zaczął roztrząsać naszą umowę na seks...

Otworzyłam szybko drzwi. Nie potrzebowałam takiej „reklamy" w mojej kamienicy. Złapałam Blake'a za marynarkę i gwałtownie wciągnęłam do środka.

- Nie ma żadnej umowy na seks! - sapnęłam ze złością, ale on to zignorował i otoczył mnie ramionami, gdy tylko zamknęłam drzwi. 

Przytulił mnie tak mocno iż w pierwszej chwili myślałam, że mnie zgniecie. Czoło oparł o moją szyję i przez moment nic nie mówił, tylko oddychał głęboko.

Nie wiedziałam, co zrobić. Poklepałam go delikatnie po plecach.

- Wszystko w porządku? - zapytałam. W zasadzie wydawało się, że nic nie jest w porządku, ale powiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl. Mężczyzna powoli się ode mnie odsunął.

- Teraz już tak – uśmiechnął się tajemniczo i podniósł jedną dłoń. Trzymał w niej... butelkę z winem.

- Przyszedłeś do mnie, żeby się napić? - spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

- Żeby napić się z tobą. Masz kieliszki? - zrobił krok do tyłu i od razu odwrócił się w kierunku aneksu kuchennego.

- I to po robiłeś awanturę na korytarzu i chciałeś wyważyć drzwi? Żeby się napić wina? - w dalszym ciągu nie mogłam w to uwierzyć. Minęłam mężczyznę i sięgnęłam do pierwszej lepszej szafki – nie mam kieliszków. To biuro, a nie bar. Mam kubki – wyjęłam dwa różowe (prezent od Polly), nie mam też korkociągu. Nie upijam się w pracy.

- O tej porze jesteś już dawno po pracy. Po raz kolejny nie możesz trafić do łóżka...

- Trafię. Gdy skończę, to trafię – odparłam szybko, żeby tylko nie przyszedł mu do głowy głupi pomysł asystowania mi podczas tej czynności.

- Wiesz, że zawsze służę pomocą – a jednak przyszedł... Cholerny Blake.

Poradził sobie bez korkociągu. Wepchnął korek do środka butelki, nożem. Przyglądałam się jego dłoniom, gdy zajął się otwieraniem wina i potem rozlewaniem go do kubków. Nie wyglądały, jak ręce pracownika fizycznego: były zadbane, a wszystkie ruchy wyważone i przemyślane. Musiałam mu przyznać: był elegancki i schludny.

 Nie to co ja. Ostatnie manicure miałam zrobione na ślub siostry. Włosy obcinała mi Polly, bo nie przepadałam za długimi, a szkoda mi było czasu na chodzenie po fryzjerach. Sukienkę wieczorową też założyłam już dobrych kilka lat temu...

- Proszę – podał mi kubek i jednocześnie wyrwał mnie z zamyślenia – za nas – stuknął swoim o mój.

- Jakich nas? Nie ma żadnych nas – dodałam szybko – mogę wypić za mnie i moją zmniejszającą się względem ciebie cierpliwość.

- W takim razie za twoją zmniejszającą się cierpliwość. Nie mogę doczekać się, aż staniesz się niecierpliwa, Noemi. Niecierpliwa względem mnie.

Poczułam, że na moim ciele zaczęła pojawiać się gęsia skórka. Czemu większość jego wypowiedzi musiała być tak dwuznaczna?

- Chyba myślimy o czymś innym...

- Naprawdę? Wydaje mi się, że jednak o tym samym – uśmiechnął się lekko na widok rumieńca, który oblał moje policzki. Aż z tego wszystkiego upiłam porządny łyk wina, żeby tylko zasłonić się kubkiem.

- To źle ci się wydaje – szłam w zaparte – po co tak naprawdę przyszedłeś?

- Żeby się upewnić.

- Upewnić? - zmarszczyłam brwi. W czym się chciał upewnić?

- Tak. Upewnić – spojrzał na mnie poważnie – że to wszystko twoja wina, Noemi.

Moja... wina?  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro